niedziela, 20 stycznia 2019

Czasami dzieci nie mogą dojechać do szkoły, bo droga nie jest odśnieżona, ale jakoś strasznie nie płaczą z tego powodu. Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta. Natalia Sosin-Kronowska.

Kiedy za oknem wirowały płatki śniegu, sięgnęłam dla kontrastu po najbardziej zieloną i pachnącą latem książkę ze stosiska nieprzeczytanych. Co najbardziej rzuca się w oczy po sięgnięciu po książkę to piękne, staranne wydanie. Najpierw porządnie nacieszyłam oczy ziołową wyklejką, okładką z ptaszyną wprost z tajemniczego ogrodu i zdjęciami sielskich siedlisk w środku. Książka przypomina rysunkami stare zielniki, a fakturą papieru szkolne elementarze sprzed lat. 

Co do treści tematyka ucieczki w Bieszczady nawiedza mnie po każdym ożywczym spacerze po Krakowie spowitym w smogu, który w świetle pełni księżyca wygląda dość demonicznie i przyniesieniu do domu na włosach i kurtce zapachu z trzydziestu wypalonych papierosów choć przez całe życie żadnego w ustach nie miałam.

Takie życie daleko od miasta w górach i kotlinach wymarzyli i te marzenia zrealizowali bohaterowie tej książki. Bez żalu porzucili korporacyjny wyścig, kupili kawałek własnej ziemi, wybudowali  bądź wyremontowali wiejskie domy i rozpoczęli nowe życie blisko natury. Niemniej pracowite, ale dające satysfakcję i  życiową przestrzeń, wyuczyli się rolniczego fachu i albo otworzyli swoje  domy dla innych spragnionych natury gości, wynajmując pokoje, albo zostali pszczelarzami, rzemieślnikami, hodowcami kóz czy koni, serowarami, czy co tam sobie wymarzyli. 

Książka zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, to historie ludzi z pasją napisane z równą pasją przez mającą doskonały warsztat dziennikarkę. To opowieść kompletna, bo życie na wsi ma blaski i cienie, trudno czasem zimą porządnie ogrzać dom i czas spędza się rodzinnie na nartach biegówkach, a nocami przenosi łóżka w pobliże kominka, żeby nie zamarznąć we własnym domu. Zwierzaki to radość, która słono kosztuje. Profesjonalna, liczna hodowla wymaga pomocy weterynarza, paszy i opieki, bez możliwości wyrwania się na weekend z własnego domu. 

Sama żyję na dwa domy i gdyby nie dom na wsi częściej bywałabym w Wiedniu, Pradze, czy ukochanych górach, stos rachunków byłby mniejszy, mniej obowiązków pilnowania ogrodu, łąki, sadu i walki z szaloną trawą, ale nie miałabym swojego kawałka ziemi i nieba nade mną do przeganiania z niego samolotów :)  

wydawnictwo czarna owca 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...