czwartek, 23 sierpnia 2018

Nie jestem za mała, nie jestem za ciężka, ja też chcę pojechać! Kocia mama i jej przygody. Maria Buyno-Arctowa.

Bronisława Rychter-Janowska
Gdyby otworzyć drzwi do starego dworku który pełnił funkcję szkoły w wiosce nieopodal mojego domu i cofnąć się w czasie do czasów przed II wojną światową to właśnie obrazki z książek Marii Buyno-Arctowej dane byłoby nam za tymi drzwiami zobaczyć. To właśnie obraz życia na folwarku zachowała dla potomności autorka zawierającej elementy autobiografii "Kociej mamy."

Beztroska Zochna mieszka w dworku, ma za towarzysza zabaw brata i młodszą siostrzyczkę. Nad rodzeństwem czuwa mama i nauczycielka panna Klara, niemniej energii zmuszeni są poświęcać wyciągając z tarapatów najmłodszych pracujący na folwarku parobek, dwie służące i mały pomocnik.

Gospodarstwo posiada rozlicznych mieszkańców kury, kaczki, indyki, zaprzyjaźnione z główną bohaterką oraz gromadkę kotów dzięki szczerej miłości do nich Zochna staje się dla rodziny Kocią mamą. Czas upływa dzieciom na psotach, czytaniu książek i wymyślaniu najrozmaitszych sposobów na samounicestwienie. Zabawy z drabinami spacery po dachówkach i umykanie przed stadem koni z sadzawki to tylko kilka z ich pomysłów na spędzanie wolnego czasu.

Zochna jest jednym z grzeczniejszych dzieci polskiej literatury ma jednak problem z dotarciem na lekcje z panną Klarą i szlifowaniem wierszy i niemieckich słówek, kocia gromadka i konie oczekujące na kostki cukru skutecznie rozpraszały to miłujące gospodarskie życie dziecko. Na szczęście kary w postaci zakazu udziału w zwózce siana nie były zbyt dotkliwe, choć burza i odkryty na stryszku nowy przychówek ukochanej kotki doprowadzają do dramatycznych przygód.

A tym czasem na dworze zachodziły wielkie zmiany: powietrze stawało się coraz duszniejsze, gorętsze, drzewa i krzaki, nie poruszane najlżejszym wietrzykiem, stały nieruchome, jakby czegoś oczekiwały; niebo z jednej strony zaczęło zaciągać brudnoszarą chmurą, od czasu do czasu dawał się słyszeć ponury łoskot, jakby tam wysoko w chmurach, ktoś przesypywał wielkie, ciężkie kamienie.

I tak od zabawy do zabawy w otoczeniu przyrody i korzystając z całej masy wiejskich przyjemności mija lato w Brzezinach i pora wrócić do szkoły. Bywa w tej mojej ukochanej także za sprawą ilustracji Anny Stylo-Ginter książce z dzieciństwa dojmująco smutno, nie brak okrucieństwa choć ukrytego między wierszami i korygowanego przez niezawodnych dorosłych, a dawka miłości do zwierząt jest ogromna, więc warto poczytać współczesnym skomputeryzowanym małoletnim, którzy nie zaznają takich wakacji na wsi z dziadkami, jakie ja miałam szczęście przeżywać. 

Z punktu widzenia poszerzania horyzontów, gdyby jakiś dorosły czytelnik potrzebował wymówki przy sięganiu po książki Buyno-Arctowej warto poznać książkę, bo to relacja z pierwszej ręki, pisarka dzieciństwo spędziła w majątku Brzeziny pod Łodzią i taki nie wykrzywiony w grymasie obraz ziemiaństwa, które pracujących traktuje jak członków rodziny, a dworek to duża prężna instytucja oświatowo-rolna dająca wyżywienie swoim mieszkańcom i wykształcenie dzieciom, które musiało być dużym wysiłkiem finansowym, aby wartości i wiedzę niosły przez życie i przekazywały kolejnym pokoleniom.


2 komentarze:

  1. Piękny, klimatyczny wpis, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki i również pozdrawiam cieplutko, bo ponoć chłody idą :)

    OdpowiedzUsuń

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...