Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 lipca 2013

The Fall.

Po przeczytaniu kilku niezłych i jednej genialnej, książek o konflikcie w Irlandii Północnej, brakowało mi współczesnego literackiego lub filmowego spojrzenia na sytuację społeczną Belfastu, ponieważ przeczytane przeze mnie książki opowiadały głównie o historycznych zaszłościach. Poszukując filmów dokumentalnych, trafiłam na wyjątkowo udany pięcioodcinkowy serial kryminalny "The Fall" z miejscem akcji w Belfaście, który poza intrygującą zagadką kryminalną, pokazuje aktualny obraz rejonu post-konfliktowego i podzielonych społeczności tego miasta.

Ambitna policjantka z londyńskiej Metropolitan Police zostaje skierowana do Irlandii Północnej, aby skontrolować śledztwo w sprawie morderstwa młodej kobiety. Stella Gibson, w tej roli Gilian Anderson, to profesjonalna, silna osobowość, która w Belfaście musi zmierzyć się z wyjątkowo inteligentnym i nieuchwytnym mordercą oraz z odbiegającym nieco od brytyjskiej normy stylem pracy północnoirlandzkiej policji PSNI, gdzie powiązania pomiędzy wymiarem sprawiedliwości i lokalnymi politykami są więcej niż nieczyste, a nienawiść społeczeństwa do policji jest chyba jedynym uczuciem, które łączy całe miasto. Równocześnie z poczynaniami policji obserwujemy całkiem zwyczajne życie rodzinne mordercy, którego znamy od samego początku.

Ta psychologiczna gra mordercy i Stelli, uwikłana jest w skomplikowane tło społeczne podzielonego miasta. Lojalistyczne Shankill, republikańskie Falls, mężczyźni z trudnym bagażem doświadczeń, wplątani w poważny, krwawy konflikt w nie tak odległej przeszłości, to nie najłatwiejsi partnerzy dla swoich kobiet i trudni sąsiedzi. Belfast ukazany w serialu to oczywiście nie tylko rejon post-konfliktowy, to również miasto w którym tętni życie studenckie, co ambitniejsze jednostki robią błyskotliwe kariery i życie toczy się w rytmie podobnym do znanego nam z każdego europejskiego miasta.

I to wszystko udało się zmieścić w pięciu dynamicznych i bardzo atrakcyjnych dla widza odcinkach. Kolejny sezon zaplanowano na rok 2014 i ze względu na jego główną bohaterkę oraz specyficzny mroczny klimat oczekuję go niecierpliwie i jestem bardzo ciekawa, jakie miejsce akcji wybiorą producenci na jego kontynuację.

The Fall ( 2013 ) Allan Cubitt

środa, 18 lipca 2012

Księżna de Montpensier.


Więcej podczas ostatnich pochmurnych dni oglądam niż czytam, dlatego dzisiaj znów opowiem o filmie. Tradycyjnie będzie to film kostiumowy:). Uwielbiam historię, stąd zapewne monotematyczność moich książkowych i filmowych wyborów, a "Księżna de Montpensier" trafiła w moje ręce w dobrym momencie, z powodów zawodowych muszę odświeżyć swoją znajomość języka francuskiego. Przyniosłam już z piwnicy lekko zakurzone podręczniki, notatki, rozmówki i słowniki, łatwiej będzie mi się zabrać za powtórkę po tak pięknym, filmowym wstępie:).
Francuskie filmy kostiumowe zawsze budzą mój zachwyt, bo to dobrze opowiedziane historie z dopracowanymi i pięknymi szczegółami, francuskimi zamkami i pejzażami w tle. "Księżna de Montpensier" bynajmniej mnie nie zawiodła, wystarczy spojrzeć na wklejone do posta filmowe zdjęcia Marie Montpensier spacerującej po zamku w przepięknej sukni. 
"Księżna de Montpensier" to historia niespełnionej miłości w targanej religijnym konfliktem pomiędzy katolikami i hugenotami XVI - wiecznej Francji. Marie de Mézières pochodzi z bogatego francuskiego rodu, zaplanowane dla niej małżeństwo z Henrykiem Gwizjuszem, w którym dziewczyna jest zakochana, nie dochodzi do skutku, jej ojciec znajduje bowiem dla niej innego, lepiej sytuowanego kandydata na małżonka - księcia Filipa de Montpensier. Po ślubie, księżna de Montpensier zostaje wywieziona przez Filipa do oddalonego od działań wojennych zamku, gdzie Marie towarzyszy hrabia de Chabannes, doświadczony nauczyciel jej męża, który ma młodą żonę przygotować do jej przyszłych obowiązków na królewskim dworze. Piękna Marie de Montpensier zwraca uwagę również księcia Andegawenii, późniejszego króla Polski, a potem Francji - Henryka Walezego. Spośród czterech mężczyzn zabiegających o względy księżnej: zazdrosnego męża, dojrzałego hrabiego de Chabannes, Henryka Gwizjusza i księcia Andegawenii, Marie de Montpensier wybiera tę pierwszą, zakazaną miłość.
Film jest luźną adaptacją powieści autorstwa Madame de La Fayette, warto go zobaczyć choćby dla pięknych kostiumów, również tych męskich, za które projektantka Caroline de Vivaise otrzymała nagrodę Cezara. Film oddaje blaski i cienie epoki o której opowiada, wyraźnie pokazuje historyczne tło, dworskie i miłosne intrygi pomiędzy francuską arystokracją oraz niepokoje religijne z połowy wieku XVI we Francji.


Księżna de Montpensier. ( La princesse de Montpensier. ) 2010 reż. Bertrand Travernier

sobota, 30 czerwca 2012

W kleszczach lęku.


Zawsze chciałam zamieszkać na zamku:P, ewentualnie w jakiejś uroczej wiejskiej rezydencji w stylu angielskim:):). Zbudowanej z szarego kamienia, z dużymi oknami, krętymi korytarzami i tajemniczymi schowkami. Chociaż większość czasu i tak spędzałabym zapewne w zamkowej bibliotece, więc czy warto zamieszkiwać i sprzątać cały zamek, skoro do szczęścia wystarczy mi tylko porządna biblioteka:)? Z tego zamiłowania do zamków i starych, tajemniczych rezydencji zrodziła się moja niegroźna na ich punkcie obsesja, dająca o sobie znać przy doborze książek do przeczytania i filmów do obejrzenia. Widząc książkę lub film z opisaną powyżej scenerią na okładce lub zapowiedzią podobnych klimatów w tytule muszę film obejrzeć, a książkę przeczytać jak najszybciej. Tym razem skusiłam się nawet na horror o pewnej angielskiej rezydencji Blithe, chociaż na co dzień nie lubię się bać, a filmy o duchach oglądam z zamkniętymi oczami.
"W kleszczach lęku" to filmowa adaptacja książki napisanej przez Henry'ego James'a w 1898 roku. Książki nie znam, więc trudno mi ocenić na ile film oddaje jej nastrój, na pewno zmieniono czas akcji, filmowa opowieść rozpoczyna się w roku 1921 w Londynie. Dwudziestoletnia główna bohaterka Ann, opuszcza rodzinny dom rządzony twardą ręką ojca, surowego pastora i udaje się do Londynu w poszukiwaniu pierwszej pracy. Zaoferowana jej przez wuja osieroconego rodzeństwa: Flory i Milesa, posada guwernantki w wiejskiej rezydencji Blithe, wydaje się niedoświadczonej Ann spełnieniem marzeń, zauroczona swoim przystojnym przełożonym z tym większym entuzjazmem podejmuje nowe wyzwanie. Pierwsze dni spędzone w okazałym, posępnym domostwie są zapowiedzią nadchodzącej burzy, służba złożona wyłącznie z kobiet (jest rok 1921, wojenną zawieruchę przeżyło niewielu mężczyzn z okolic rezydencji) po kątach zakłada się jak długo wytrzyma w Blithe Ann, na szczęście mała podopieczna Flora wydaje się początkowo miłym i nie sprawiającym kłopotów dzieckiem. Dopiero w dniu, w którym na wieś powraca wyrzucony ze szkoły Miles, Blithe zmienia się nie do poznania, tajemnicze szepty i postacie ukrywające się w wieżach i ogrodach starej rezydencji, coraz nachalniej demonstrują swoją obecność, poszukując kontaktu z chłopcem. 
Film jest produkcją BBC z 2009 roku, w roli Ann wystąpiła Michelle Dockery, a lekarza który wysłuchał jej historii Dan Stevens, para aktorów znana z serialu "Downton Abbey". Tradycyjnie film jest bardzo dobrze zagrany, również przez młodziutkich aktorów grających Florę i Milesa, piękna jest rezydencja Blithe, stary kościół i cmentarz potęgujące nastrój grozy. Podobały mi się realia lat dwudziestych oddane w strojach bohaterów, pięknie urządzone i pełne niepokojących zakamarków wnętrza Blithe i niepewność jaką pozostawia zaskakujący finał filmu. "W kleszczach lęku" to film będący miłą odmianą po oglądanych ostatnio transmisjach meczów piłki nożnej:).

W kleszczach lęku. ( The Turn of the Screw. ) 2009 r. reż. Tim Fywell

środa, 6 czerwca 2012

Tajemnica domu na wzgórzu i moje czytanie od kuchni.

Seriale BBC chyba nigdy nie przestaną mnie zadziwiać swoim bogactwem: ilością zekranizowanych powieści, jakością, dbałością o detale. Z wielkim zaskoczeniem odkryłam pośród nich kolejną perełkę, serial "Tajemnica domu na wzgórzu", który jest ekranizacją, przetłumaczonej ostatnio na język polski powieści "Lokatorka Wildfell Hall" Anny Brontë. Nie miałam pojęcia, że książkę przeniesiono na ekran. Powieści jeszcze nie czytałam, planuję dopiero jej zakup w najbliższym czasie, a obejrzenie serialu tylko podsyciło moją chęć sięgnięcia po książkę.
Główna bohaterka, Helen Graham osiedla się wraz z kilkuletnim synem w starym, zniszczonym dworze Wildfell Hall w Yorkshire. Jest wiek XIX, samotna kobieta budzi zainteresowanie sąsiadów nieznających jej przeszłości. Helen nosi żałobę, zostaje więc uznana za wdowę. Aby utrzymać siebie i syna Arthura, maluje i sprzedaje swoje obrazy.
Widoczna niechęć Helen do zacieśniania sąsiedzkich więzów, śmiałe poglądy wypowiadane w towarzystwie i tajemniczy mężczyzna odwiedzający dwór Wildfell Hall wieczorami, podsycają niezdrową ciekawość sąsiadów, co do przeszłości głównej bohaterki.
Gilbert Markham, zafascynowany nową mieszkanką okolicy, jako pierwszy zdobywa zaufanie Helen, to jemu zwierza się ze swojej przeszłości, wyjaśnia powody dla których opuściła swojego męża.
Serial został bardzo dobrze obsadzony. Gilberta zagrał Toby Stephens, znany z serialu "Jane Eyre", wymarzony bohater powieści sióstr Brontë, obdarzony tajemniczym, odrobinę mrocznym typem urody. Helen zagrała Tara Fitzgerald, której naturalnie piękną twarz wyeksponowali, zamiast ukrywać pod mocnym makijażem, twórcy serialu. Zadbano o każdy drobiazg, piękne kostiumy i fryzury z epoki, wnętrza, krajobrazy. Podniszczone meble i popękane ściany Wildfell Hall podkreślają delikatny urok tego miejsca i dodają mu autentyczności. Dopracowana całość sprawia, że oglądającemu serial widzowi wydaje się, że przeniósł się w czasie, na XIX wieczną angielską prowincję:).

Tajemnica domu na wzgórzu. ( The Tenant of Wildfell Hall. ) reż Mike Barker, 1996 r.
***
Zostałam zaproszona przez Bubisę, autorkę bloga "Moje życie na wsi", na który z przyjemnością zaglądam, do wzięcia udziału w zabawie o czytaniu. A, że zabawa polega na udzieleniu odpowiedzi na kilka mało kłopotliwych pytań dotyczących jednego z moich ulubionych, bo książkowych tematów, poniżej prezentuję swoje odpowiedzi:):).
O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?
Najczęściej czytam przed snem, czasem urządzam sobie leniwe popołudnie z książką, jeśli mogę sobie na to pozwolić. W ciągu dnia zdarza mi się czytać w tramwaju i autobusie oraz w poczekalniach, jestem niecierpliwa i książka pomaga mi lepiej znosić ból oczekiwania:).
W jakiej pozycji najchętniej czytasz?
Na siedząco, najchętniej na leżaku balkonowym z kopytkami ułożonymi elegancko na podnóżku, ale nie zawsze obowiązki i pogoda pozwalają na taki luksus. Zimą i jesienią czytam na fotelu lub na łóżku, opatulona i otoczona kocami i poduszkami, zniesionymi z całego domu, przy świetle wszystkich pokojowych lampek. Lubię się krzątać po domu i ogrodzie, dlatego kiedy jestem na wsi, często czytana książka wędruje ze mną od leżaka do stolika przed domem, poprzez ogrodową huśtawkę, pergolę z ławeczką w sadzie i z powrotem do domu, potem wieczorem usiłuję sobie przypomnieć gdzie ją porzuciłam ostatnio:).
Jaki rodzaj książek najchętniej czytasz?
Zależy od nastroju i od tego, co akurat wpadnie mi w ręce. Lubię dobrą fantastykę, kryminały, najchętniej skandynawskie, bo ten rejon świata najbardziej mi się podoba z jego mroźnym klimatem, nie pogardzę dobrą książką dla dzieci, lubię albumy i książki opowiadające o przyrodzie, książki historyczne, lub takie osadzone w czasach zamierzchłych, książki o polskich tradycjach, o życiu codziennym naszych przodków i klasykę literatury angielskiej, rosyjskiej, francuskiej i polskiej, bo na niej trudno się zawieść.
Jaką książkę ostatnio kupiłaś-otrzymałaś?
Moje ostatnie zakupy książkowe to "Ania ze Złotego Brzegu", "Ania z Avonlea" Lucy Maud Montgomery, "Siedlisko" Janusza Majewskiego i "Taniec ze smokami" Georga R.R. Martina.
Co czytasz obecnie?
Aktualnie jestem w trakcie czytania "Siedliska" Janusza Majewskiego i jestem zachwycona tą książką. Czytam ją powolutku, delektując się każdym słowem:).
Używasz zakładek czy zaginasz rogi?
Rogów nie zaginam, bo to paskudny i niszczący dla książek zwyczaj. Używam pocztówek, których sporo się w moim domu nazbierało, mam też kilka zakładek, ale nie mam ulubionych.
E-book czy audiobook?
Czytam głównie książki w wersji papierowej, ale zobaczymy co przyszłość pokaże, nie opieram się nowym technologiom.
Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa?
Te książkowe początki chyba wszyscy mamy podobne: uwielbiałam i nadal darzę wielką miłością "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren i książki Lucy Maud Montgomery. Z tych nieco mniej znanych, książka o wielkim białym psie, którego chciałam i nadal chcę mieć, czyli "Bella i Sebastian" Cécile Aubry i piękna górska opowieść "Skarby śniegu" Patricii St. John.
To już wszystko na dzisiaj, więc pozdrawiam cieplutko i życzę słonecznego końca tygodnia:).

niedziela, 8 kwietnia 2012

Tylko wariaci są coś warci i Wielkanoc.

Lubię ciszę przedświąteczną, spokój czystego, pachnącego domu i stonowany nastrój tych wiosennych świąt. 
Wiosną wszystko było takie czyste. Nie rosły chwasty, nigdzie nie leżały zeschłe liście. W domu też unosił się zapach czystości. Matka i Judysia zrobiły wielkie porządki szorując i pastując podłogi, myjąc okna. Winnie i Pat pomagały po powrocie ze szkoły. Przyjemnie było upiększać ukochany dom.*
***
Filmowa Wielkanoc upłynęła mi w Krainie Czarów. Uwielbiam książkę Lewisa Carolla, chociaż dawno, dawno temu przeczytałam ją dopiero za którymś z kolei podejściem. "Alicja w Krainie Czarów" wydawała mi się początkowo zbyt dziecinna na moje kilka lat, krzywiłam na nią swój kilkuletni piegaty nosek:). Ale pewnego dnia, Alicja rzuciła na mnie urok i przez nastoletnią część swojego dzieciństwa czytałam ją tyle razy, że zaczytałam swój egzemplarz, fragmenty tej książki mogę cytować z pamięci:).  A film Tima Burtona to zwiewna sukienka, wiatr we włosach i całe mnóstwo stworzeń wprost z dziecinnych snów. Piękny i  niepokojący.
 ***
Pamiętam taki cykl lekcji w szkole podstawowej i sposób w jaki omawialiśmy "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren. Metodą porównywania świątecznych tradycji w Polsce i Szwecji, omawialiśmy Boże Narodzenie i Wielkanoc w Bullerbyn. Jeśli świętowalibyśmy Wielkanoc w Szwecji, tak w okolicach Wielkiego Czwartku przebieralibyśmy się za czarownice:). W Wielką Sobotę szukalibyśmy w domowych zakamarkach jajka wypełnionego cukierkami. O ile w Wielki Czwartek nie mam odwagi biegać po Krakowie w stroju Baby Jagi, o tyle koncepcja prezentów przynoszonych przez Zajączka jakoś tak bocznymi drzwiami weszła i rozgościła się pod moim dachem. Jeśli Zajączek jest rozmiarów mojego domowego królika to mam u niego przechlapane, bo w tym roku musiał przynieść mi aż trzy pokaźne tomy: polskie wydanie "Tańca ze smokami" i "Siedlisko". Na piątą księgę Pieśni Lodu i Ognia długo nie mogłam się zdecydować, ale nie wytrzymałam i zajmie teraz drugą połowę małego regału, pierwszą zajmuje wersja anglojęzyczna:P. "Siedlisko" to cudowny serial, a teraz także książka. Poczekajki i Rozlewiska mogą się schować, książka Janusza Majewskiego to jak dla mnie pierwsza liga polskich książek z tematem wyprowadzki mieszczuchów na wieś w tle.
Tyle na dzisiaj. Wracam świętować:). A Wam życzę wszystkiego najlepszego z okazji Wielkanocy:).


*"Pat ze Srebrnego Gaju". Lucy Maud Montgomery

wtorek, 6 marca 2012

Wojenny okrzyk Indian. Domek na prerii. Laura Ingalls Wilder.

 
Dawno, dawno temu, gdy wszyscy dziadkowie i babcie byli jeszcze niemowlętami lub dziećmi, a może jeszcze nie było ich na świecie, tatuś, mamusia, Mary, Laura i malutka Carrie opuścili  swój dom, położony na polanie w Wielkim Lesie w stanie Wisconsin, i wyjechali daleko na Zachód. Ruszyli w daleką drogę do krainy zamieszkanej przez Indian. Tak rozpoczyna się historia długiej i niebezpiecznej wyprawy pięcioosobowej rodziny Ingallsów na zachód Stanów Zjednoczonych. "Domek na prerii" opisuje chyba najtrudniejszy rok ich życia spędzony nad rzeką Verdigris w Indiańskim Kraju, w pobliżu indiańskich obozów i na niegościnnej prerii. Sama podróż wozem zaprzężonym w dwa konie trwała wiele tygodni, była wyczerpująca dla ludzi i zwierząt. Po drodze czyhała na pionierów niewyobrażalna ilość niebezpieczeństw tym bardziej zaskakujące jest samo podjęcie decyzji o wyjeździe z miejsca w którym Ingallsowie mają już zgromadzony dobytek, wygodny dom i rodzinę, która zapewnia wsparcie. Ingallsowie wyruszają z końcem zimy, na krótko przed roztopami które utrudniały przeprawę przez rzekę, łatwiej było końmi sunąć po lodzie niż decydować się na przemierzenie strumienia, którego poziom podnosił się wraz z roztopami. Jedna z takich przepraw omal nie zakończyła się zatonięciem. Już po przybyciu do Indiańskiego Kraju, osadnicy są narażeni na ataki ze strony rdzennych mieszkańców: Indian i wilków. Kawałek prerii na którym Ingallsowie decydują się wybudować dom przecina stary indiański szlak, obozujący w znajdującym się nieopodal wąwozie Indianie często odwiedzają ich ziemię. Laura z niezwykłą dokładnością opisuje budowę domu i stajni z drewnianych bali izolowanych gliną, potem budowę drewnianych mebli, kominka i kopanie studni. Zazwyczaj mężczyźni radzili sobie sami, czasami angażowali swoje żony do pomocy, Ingallsowie otrzymują wsparcie od sąsiadów, którzy osiedlili się w pobliżu. Po zapasy żywności głowa rodziny rusza do oddalonego o 40 mil Independence, podróż na zakupy konnym zaprzęgiem zajmuje dwa dni w jedną stronę, zakupiona mąka i solona wieprzowina jest miłą odmianą po tygodniach odżywiania się mięsem upolowanej zwierzyny.
Warunki bytowania pionierów na prerii najlepiej obrazują opisy niebezpieczeństw jakich doświadczyli, którejś nocy wokół domu gromadzi się stado wilków, jedyną przed nimi osłonę stanowi kołdra powieszona w drzwiach, bo budowa samych drzwi jest dopiero w planach. Przez kilka nocy sen uniemożliwiają śpiewy i okrzyki wojenne dochodzące z indiańskiego obozowiska, do walk Indian z osadnikami nie dochodzi, ale daje nam to pojęcie o tym, że rodzina ciągle znajduje się niemal o krok od śmierci. Późnym latem cała rodzina zapada na febrę roznoszoną przez chmary moskitów, wtedy jeszcze nie zdawano sobie sprawy z tego, że to owady roznoszą zarazę, tylko dzięki  pomocy sąsiedzkiej i ciemnoskórego lekarza, który przybył w te okolice leczyć Indian, Ingallsowie wychodzą cało z tej choroby. Po roku spędzonym w Indiańskim Kraju rodzina opuszcza gospodarstwo, w którego budowę włożyła tyle pracy. Tereny nad rzeką Verdigris decyzją rządu pozostawiono jego rdzennym mieszkańcom, osadnicy musieli szukać działek w innym miejscu.
"Domek na prerii" jest książką dla miłośników historii, z mnóstwem interesujących szczegółów z życia w niezwykłych czasach. Wklejone powyżej zdjęcie pokazuje prawdziwy domek na prerii, dom z serialu wyświetlanego u nas wiele lat temu to zdecydowanie jego wersja ekskluzywna, a nie realna. W jednoizbowych drewnianych chatkach mieszkały zazwyczaj dziesięcioosobowe rodziny pionierów. Zdjęcia pochodzą z muzeum w Independence, czyli miejsca w którym zaopatrywali się mieszkańcy małego domku na prerii.
Domek na prerii.
Laura Ingalls Wilder
***
Pod wpływem książki obejrzałam z wielkim zainteresowaniem serial dokumentalny o historii Stanów Zjednoczonych. Serial przedstawia przełomowe momenty w historii tego kraju. Dzieje podróżników, pionierów, wybitnych historycznych postaci i wynalazków, które umożliwiały rozwój Stanów Zjednoczonych. Aby zasiedlić kraj w obecnych granicach i rozszerzyć go z wąskiego paska na wybrzeżu Atlantyku, potrzebny był wysiłek czterech pokoleń. Spławianie drewna amerykańskimi rzekami, budowanie domów i uprawianie ziemi na wielkich równinach, przemierzanie terenów górskich  w poszukiwaniu działek pod osiedlenie, film pokazuje trudy i niebezpieczeństwa życia codziennego pionierów. Zachód Stanów Zjednoczonych, a zwłaszcza tereny Nebraski przywitały osadników huraganami, którym musieli opierać się oni i ich drewniane domki. Wszystkie opowieści Laury Ingalls Wilder znajdują potwierdzenie w pierwszych odcinkach "Historii Stanów Zjednoczonych", kilka ostatnich dotyczy czasów bliższych współczesności, doby Wielkiego Kryzysu i budowy tamy Hoovera na rzece Kolorado oraz amerykańskiego udziału w drugiej wojnie światowej. Film pokazuje za pomocą efektownych obrazów kawałek naprawdę niezwykłej historii.

Ameryka: Historia USA ( America: The Story of US ) serial 2010

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Miasto z morza.

Budowa portu w Gdyni
Wyobraźcie sobie, że stoicie sami na pustym kawałku plaży, w promieniu wielu kilometrów poza niewielką osadą rybacką nie ma śladów ludzkiej działalności, statki nie są widoczne nawet z daleka. Kiedy wracacie w to samo miejsce po kilku latach znajdujecie się w samym środku portowego gwaru, statki z całego świata zawijają do portu jeden po drugim, przywożąc na pokładzie egzotyczne towary i egzotycznych pasażerów. Miejsce powstaje w tak krótkim czasie, że wydaje się być darem morza, powstałym bez ingerencji człowieka. Miasto z marzeń, miasto z morza to Gdynia.
Po odzyskaniu niepodległości na mocy traktatu wersalskiego uzyskaliśmy dostęp do morza, Gdańsk jedyny wtedy port na naszym 120 kilometrowym skrawku wybrzeża otrzymał jednak status Wolnego Miasta, Polakom utrudniano więc na wszelkie możliwe sposoby korzystanie z dobrodziejstw miasta portowego. W dwudziestolecie międzywojenne weszliśmy dziarskim krokiem, z pierwszym zwycięstwem nad bolszewikami na koncie, ale kwestie granic nadal były sporne o te zachodnie przyszło nam stoczyć jeszcze kilka powstań. Walczący kraj, niepewny jeszcze swego miejsca na mapie pośród dwóch ekspansywnych i silnych sąsiadów musiał trzymać rękę na pulsie i mieć zapewnione dostawy broni. Potrzebny był więc port wojenny z prawdziwego zdarzenia, tylko nasz, bez blokad i niechęci mieszkańców, port powinien też spełniać role komercyjne i być szeroko otwartym oknem na świat dla młodej, niepodległej. Realizacja tego marzenia wymagała sporo nakładów, wydawała się wręcz projektem szalonym i niemożliwym w targanym granicznymi wojnami kraju, z masą innych ważnych spraw do uporządkowania. A jednak już w 1923 roku w Gdyni otwarto tymczasowy port wojenny, a w roku 1930 otwarto pierwsze, regularne połączenie pomiędzy Gdynią i Nowym Yorkiem.
Budowa portu w Gdyni  przez dziesiątki lat obrosła legendą, stała się piękną opowieścią o wielkim sukcesie Polaków, którzy zbudowali na piasku miasto z morza. Legendą o tętniącym życiem mieście, które wybudowane wielkim nakładem sił powstało w krótkim czasie, zostało bardzo szybko zaludnione i podczas piętnastu lat następujących po nadaniu w 1926 roku praw miejskich rozbrzmiewało gwarem mieszkańców i przyjezdnych, kwitnącym i rozwijającym się intensywnie do czasu wybuchu drugiej wojny światowej.

***
"Miasto z morza" reż. Andrzej Kotkowski
Z tym pięknym kawałkiem naszej historii postanowili zmierzyć się polscy filmowcy. Film "Miasto z morza" powstał w 2009 roku, jakoś wcześniej nie miałam okazji go obejrzeć, zaległości nadrobiłam w sobotę i jestem pod wielkim wrażeniem nie tyle samego filmu, co historii dziejącej się w tle. "Miasto z morza" nie jest wybitnym dziełem, ma sporo mankamentów, widocznych nawet dla mojego mało profesjonalnego oka. Zacznę od stron słabych, bo i twórcy filmu zaczęli film tak, że zastanawiałam się czy płakać czy się śmiać, przychyliłam się do opcji drugiej, bowiem pierwsza scena tego zacnego w swym założeniu filmu to cwałujący po plaży wojskowi ze sztandarem dokonujący symbolicznych zaślubin Polski z morzem, jakość, pomysł i wykonanie marniutkie, aż w zębach trzeszczało od pompatyczności takiego wstępu. Później było tylko odrobinę lepiej:). Bohaterem filmu jest młody chłopak Krzysztof Grabień, który przyjeżdża do Gdyni, aby rozpocząć pracę przy budowie portu. Na miejscu poznaje Wołodię, który wprowadza go w to nowe gdyńskie życie, pomaga mu w znalezieniu pracy i miejsca na nocleg. Krzysztof pracuje przy budowie portu, a noce spędza w łodzi. Grabień zakochuje się w Kaszubce, pod jej wpływem kontynuuje naukę w gimnazjum, przygotowuje się do matury. Młodzi biorą ślub, mimo sprzeciwu ojca panny młodej. Opowieść banalna, ale przecież w tym filmie ważniejsza była historia, która działa się w tle, budowa portu w Gdyni, wspólny wysiłek polityków, inżynierów  i robotników, dni wypełnione wywożeniem furmanek z piaszczystą ziemią i stawianiem basenów przeładunkowych, zobrazowanie warunków w jakich żyli robotnicy i ich rodziny. W tle odpływają statki do Stanów Zjednoczonych, z tymi, którzy mają dość harówki przy budowie portu, zawierane są pierwsze gdyńskie małżeństwa, rodzą się pierwsze gdyńskie dzieci i toczą się rozmowy w języku kaszubskim. Pozytywne wrażenie zrobiła na mnie Małgorzata Foremniak w roli dumnej wdowy po Legioniście. Pięknie prezentowała się w strojach z epoki, pośród mebli, porcelany i bibelotów z dwudziestolecia międzywojennego. Podobała mi się suknia ślubna wybranki Krzysztofa, była tak bardzo podobna do tej, którą w dniu ślubu miała na sobie moja prababcia, ja znam ją ze starej fotografii oglądanej dziesiątki razy.
To nie jest wybitne dzieło, ale jest w nim pewien magnetyzm dwudziestolecia międzywojennego i pewna oryginalność na tle innych polskich produkcji, film jest historią budowy Gdyni w pigułce z mnóstwem wątków pobocznych. "Miasto z morza" nakręcono na podstawie książki Stanisławy Fleszarowej-Muskat zatytułowanej "Tak trzymać". 

Miasto z morza ( 2009 ) reż. Andrzej Kotkowski

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...