Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura polska. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 23 sierpnia 2018

Nie jestem za mała, nie jestem za ciężka, ja też chcę pojechać! Kocia mama i jej przygody. Maria Buyno-Arctowa.

Bronisława Rychter-Janowska
Gdyby otworzyć drzwi do starego dworku który pełnił funkcję szkoły w wiosce nieopodal mojego domu i cofnąć się w czasie do czasów przed II wojną światową to właśnie obrazki z książek Marii Buyno-Arctowej dane byłoby nam za tymi drzwiami zobaczyć. To właśnie obraz życia na folwarku zachowała dla potomności autorka zawierającej elementy autobiografii "Kociej mamy."

Beztroska Zochna mieszka w dworku, ma za towarzysza zabaw brata i młodszą siostrzyczkę. Nad rodzeństwem czuwa mama i nauczycielka panna Klara, niemniej energii zmuszeni są poświęcać wyciągając z tarapatów najmłodszych pracujący na folwarku parobek, dwie służące i mały pomocnik.

Gospodarstwo posiada rozlicznych mieszkańców kury, kaczki, indyki, zaprzyjaźnione z główną bohaterką oraz gromadkę kotów dzięki szczerej miłości do nich Zochna staje się dla rodziny Kocią mamą. Czas upływa dzieciom na psotach, czytaniu książek i wymyślaniu najrozmaitszych sposobów na samounicestwienie. Zabawy z drabinami spacery po dachówkach i umykanie przed stadem koni z sadzawki to tylko kilka z ich pomysłów na spędzanie wolnego czasu.

Zochna jest jednym z grzeczniejszych dzieci polskiej literatury ma jednak problem z dotarciem na lekcje z panną Klarą i szlifowaniem wierszy i niemieckich słówek, kocia gromadka i konie oczekujące na kostki cukru skutecznie rozpraszały to miłujące gospodarskie życie dziecko. Na szczęście kary w postaci zakazu udziału w zwózce siana nie były zbyt dotkliwe, choć burza i odkryty na stryszku nowy przychówek ukochanej kotki doprowadzają do dramatycznych przygód.

A tym czasem na dworze zachodziły wielkie zmiany: powietrze stawało się coraz duszniejsze, gorętsze, drzewa i krzaki, nie poruszane najlżejszym wietrzykiem, stały nieruchome, jakby czegoś oczekiwały; niebo z jednej strony zaczęło zaciągać brudnoszarą chmurą, od czasu do czasu dawał się słyszeć ponury łoskot, jakby tam wysoko w chmurach, ktoś przesypywał wielkie, ciężkie kamienie.

I tak od zabawy do zabawy w otoczeniu przyrody i korzystając z całej masy wiejskich przyjemności mija lato w Brzezinach i pora wrócić do szkoły. Bywa w tej mojej ukochanej także za sprawą ilustracji Anny Stylo-Ginter książce z dzieciństwa dojmująco smutno, nie brak okrucieństwa choć ukrytego między wierszami i korygowanego przez niezawodnych dorosłych, a dawka miłości do zwierząt jest ogromna, więc warto poczytać współczesnym skomputeryzowanym małoletnim, którzy nie zaznają takich wakacji na wsi z dziadkami, jakie ja miałam szczęście przeżywać. 

Z punktu widzenia poszerzania horyzontów, gdyby jakiś dorosły czytelnik potrzebował wymówki przy sięganiu po książki Buyno-Arctowej warto poznać książkę, bo to relacja z pierwszej ręki, pisarka dzieciństwo spędziła w majątku Brzeziny pod Łodzią i taki nie wykrzywiony w grymasie obraz ziemiaństwa, które pracujących traktuje jak członków rodziny, a dworek to duża prężna instytucja oświatowo-rolna dająca wyżywienie swoim mieszkańcom i wykształcenie dzieciom, które musiało być dużym wysiłkiem finansowym, aby wartości i wiedzę niosły przez życie i przekazywały kolejnym pokoleniom.


sobota, 23 czerwca 2018

Nie zdawałam sobie sprawy, że są zwierzęta, które w środku lata zaczynają jesień. Żubr Pompik. Kolory jesieni i pozostałe historie. Tomasz Samojlik.

We wstępie książki Wojciecha Mikołuszko Z tatą w przyrodę przeczytałam, że maluchy wiedzą więcej o groźnych lwach, pękatych słoniach, a nawet prehistorycznych dinozaurach niż o rodzimej faunie i florze i myślę, że sporo w tym stwierdzeniu prawdy. Ale na szczęście mamy pana Mikołuszko i Tomasza Samojlika, którzy o polskiej przyrodzie opowiadają tak dobrze, jak Maria Kownacka w "Razem ze słonkiem" wiele lat temu. 

Seria książeczek o Żubrze Pompiku doskonale prezentuje się w biblioteczce przedszkolaka, komiksy o ryjówkach skierowane są do nieco starszych dzieci. Każda książka to kopalnia wiedzy o polskiej przyrodzie, zwyczajach zwierząt, tajemniczych gatunkach zamieszkujących mroczne, słowiańskie bory :)

Lubię książki podzielone według pór roku, a Pompika i jego żubrzą rodzinę poznajemy w różnorodnych okolicznościach przyrody. Są tomy wiosenne, zimowe, a ja opowiem u progu lata o kolorowych liściach i odlatujących bocianach, bo właśnie "Kolory jesieni i pozostałe historie" wypożyczyłam ostatnio z biblioteki.

Pompik i Polinka zamieszkują z rodzicami żubrzą polanę, latem, z pełnymi ziół brzuszkami żubry eksplorują las i poznają jego niezwykłych mieszkańców od niewielkiej ćmy, która słodki zapach ukochanej wyczuwa z drugiego końca lasu i mając księżyc za przewodnika podąża nocą jej śladem, przez rozbrykane kuny po zimorodki zamieszkujące norki w piaszczystych skarpach przy rzece.

Każda historia ma wielu bohaterów, którzy chętnie dzielą się z czytelnikami swoimi tajemnicami: borsuki sprzątają nory swoją i te dziedziczone po ojcach i dziadach, jenoty zakładają leśny squot, ropucha zdradza gdzie skrywa groźną, śmiercionośną broń, a rzekotka okazuje się kameleonem.

Barwne, fascynujące historie do czytania przed snem, uśmiechnięta żubrza rodzinka na ilustracjach i mnóstwo wiedzy, która przyda się także dorosłym czytelnikom, bo czy wiedzieliście, że czarny bocian jest sprinterem w porównaniu do białych kuzynów i kiedy oni z mozołem machają skrzydłami w drodze na zimowisko, on może sobie pozwolić na kilka dodatkowych dni na polskich łąkach :)

piątek, 22 czerwca 2018

Ocal mnie z paszczy lwa. Detektywi z klasztornego wzgórza. Zuzanna Orlińska.

W przeciągu kilku miesięcy wyspa stała się bez książkową i bezludną, nad zmianą tego stanu rzeczy postaram się podczas bezsennych nocy popracować, inna sprawa, że śpię doskonale więc blogowy stan rzeczy może się jednak nie zmienić. Inspiracji czytelniczych mi nie brak, notes w którym zapisuję tytuły przeczytanych książek wybił czerwcową porą na papierowym liczniku rekordową dla mnie liczbę 78 przeczytanych książek. Więc na wyspie w 2018 stoi solidny regał, wypadałoby jeszcze każdej z przeczytanych powieści poświęcić skrawek wyspy i otoczyć własnymi słowami. Dzisiaj chciałabym zwrócić uwagę czytelników, którzy nie pogonili mnie jeszcze z paska czytanych blogów na serię książek "A to historia" i na Zuzannę Orlińską, której 2 powieści zachwyciły mnie w ostatnich tygodniach.
***
Pierwsza z nich to "Z Bożej łaski Jadwiga Król" książka napisana z takim ogniem historycznym, że niezależnie od wieku naprawdę warto ją poznać. Autorka ma doskonały warsztat zarówno pisarski, jak historyczny i anielską cierpliwość do zagłębiania się w źródła historyczne, te niteczki wyplata w przepiękne, chwytające za serce opowieści o dziejach minionych. Króla Jadwigę poznajemy jeszcze przed ślubem z Jagiełłą i trudno naszej władczyni nie pokochać, podobnie jak tajemniczej Formozy, która ze źródeł historycznych znana jest wyłącznie z niezwykłego imienia (być może pochodzącego z biblijnej Pieśni nad pieśniami - nigra sum sed formosa*). Zuzanna Orlińska wymyśliła Formozę od podstaw i to jedna z takich książkowych bohaterek, które długo po lekturze będziecie wspominać.

Druga książka Zuzanny Orlińskiej "Detektywi z klasztornego wzgórza" to doskonale napisana powieść dla młodego czytelnika z historią w tle. Chociaż wyrosłam z grupy docelowej mam ciągły głód takich książek dla młodzieży, napisanych z szacunkiem dla inteligencji młodego człowieka i będących pomocą naukową wyjaśniającą zawiłości przedwojennego świata. 

W książce opisano lata 30 XX wieku przez karty powieści przewijają się barwne postacie tworzące zbiorową świadomość Polaków początku wieku XX, poeci, pisarze, naukowcy, inżynier Stefan Ossowiecki jasnowidz, który na niejedną powieść i serial zasłużył, przewidział bowiem koszmar II wojny światowej, a w jej trakcie szukał zaginionych. Akcja książki osadzona jest w Czerwińsku nad Wisłą, autorka doskonale pokazała barwny świat małych wielokulturowych miasteczek II Rzeczpospolitej,  które przepadły w wojennej zawierusze. Sporo miejsca poświęciła opisom Wisły zmieniającej się o każdej porze dnia i roku, będącej główną arterią miasteczka i żywicielką wielu rodzin. 

Powieść osnuta jest wokół wizyty prezydenta Ignacego Mościckiego w Czerwińsku i tajemniczego malarza, którego pojawienie się w miasteczku na krótko przed nią budzi niepokój czerwińskich...dzieci. Malarz kręci się wokół klasztoru na wzgórzu, wspina się na wieże znajdującą się na trasie przejazdu prezydenta, bada każde z zabytkowych klasztornych drzwi, pod okiem nieświadomych, zapracowanych dorosłych. Tajemnice klasztoru i malarza usiłują rozwikłać panienka z dobrego domu, syn restauratorów i wyratowany z powodzi pies Indus. 

Poza sympatycznymi bohaterami Bronką i Jerzym, którzy uwielbiają czytać ukryci w wieży, bądź na drzewie, poznajemy historię niezwykłego przedmiotu, anataby z brązu, głowy lwa, pomiędzy którego kłami tkwi maleńka głowa człowieka. 

Salva me ex ore leonis [...]- Ocal mnie z paszczy lwa. Tak właśnie słowami psalmu mówi ta kołatka. 

Jedna z dziewięciu w Europie, anataba czerwińska została ukradziona przez Dagoberta Freya w czasie okupacji i najprawdopodobniej nadal pozostaje w rękach jego rodziny. Takich niezwykłych historii, które wydarzyły się naprawdę, jest tu więcej, a także szczegółowe, piękne opisy zabytków, sklepów i przedmiotów używanych w międzywojniu, warszawskie antykwariaty, setki drobiazgów, które znalazła w źródłach historycznych autorka i ożywiła dla nas w swojej książce.

Po przeczytaniu "Z Bożej łaski Jadwiga Król" pokochałam książki Zuzanny Orlińskiej teraz potwierdzam swoje zauroczenie jej twórczością. Świeżo wypożyczonych z biblioteki "Detektywów.." miałam tylko przekartkować i tak do-kartkowałam do ostatniej strony. Polecam serię #atohistoria nie tylko dzieciom, bo odnajdą w nich klimat najlepszych młodzieżowych powieści sprzed lat także dorośli :-)

*śniada jestem, lecz piękna

sobota, 25 listopada 2017

Ale wie pan, wypisać się ze wszystkiego to jednak nie można.

Zgodnie z gorącym postanowieniem nie kupowania książek, aż do przerzedzenia drogą przeczytania domowych zbiorów...kupiłam sobie jeszcze jedną książkę. Jest bowiem takie miejsce w okolicy krakowskiego Rynku Głównego do którego nogi same mnie prowadzą, to księgarnia na ul. Szewskiej, gdzie można uzupełnić bibliotekę o książki historyczne, kryminały, albumy i książki dla dzieci. 

Wpadłam do księgarni na chwilę i zatonęłam w lekturze książki Jarosława Marka Rymkiewicza, trafiłam na fragment, którym podzielę się z Wami poniżej.

Ale wie pan, wypisać się ze wszystkiego to jednak nie można. - Chyba że ktoś umrze - mówi Profesor. Co usłyszawszy, pan Mareczek zaczyna się zastanawiać, czy wówczas, kiedy umrze, kiedy już go nie będzie, rzeczywiście wypisze się lub też zostanie wypisany ze wszystkiego, i dochodzi do wniosku, że jednak nie, chyba nie, bowiem z problematyki polskiej, ze sprawy polskiej, krótko mówiąc, z Polski wypisać się nie można, i Polak, który umiera, nie przemienia się przecież - o, to byłaby kara zbyt już okrutna, gorsza niż wszystkie czyśćce, wszystkie piekła - w truchło bez narodowości, w ducha bez ojczyzny, lecz pozostaje nadal Polakiem, duchem polskim, trupem polskim, i nadal zatem uczestniczy w polskich dziejach, jest obecny, jest świadkiem, poświadcza, i działa nadal duchowo, a może w tajemniczym jakimś sposobie, i fizycznie w sprawie polskiej, wspomaga Polskę, wzmaga polskość Polski, i pan Mareczek z prawdziwą przyjemnością wyobraża sobie siebie samego, ale już umarłego, już cokolwiek zetlałego pana Mareczka, który właśnie umarł, i widzi, jak on, ten dopiero co zmarły pan Mareczek, nadal będąc obecnym i wcale nie zamierzając zrezygnować, mimo rozkładu ciała, a może i ducha, z duchowej obecności w sprawie polskiej, z duchowego świadczenia na rzecz tej sprawy, udaje się właśnie - on, duch pana Mareczka albo jego upiór - autobusem pośpiesznym "D" do Pałacu u zbiegu Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu, ponieważ jest to akurat ten dzień miesiąca, w którym w tym Pałacu pan Mareczek - a teraz ju upiór pana Mareczka powinien opłacić miesięczną składkę związkową oraz miesięczną składkę na uwięzionych i prześladowanych.*

Całkiem przypadkowo trafiłam na kolejną ważną książkę w swoim czytelniczym życiu - "Rozmowy polskie latem roku 1983" Jarosława Marka Rymkiewicza. Jeżeli będziecie zwiedzać królewski Kraków, a jakimś cudem nie znacie dwóch ważnych dla moli książkowych adresów, służę uprzejmie: skład taniej książki znajduje się na ulicy Grodzkiej 50, a księgarnia "Tak czytam" przy Szewskiej 5. Z prawdziwymi książkowymi skarbami wrócicie do domu, a i zbaczać z turystycznych ścieżek w celu ich zdobycia nie ma potrzeby :)

*"Rozmowy polskie latem roku 1983" Jarosław Marek Rymkiewicz


czwartek, 4 czerwca 2015

Boże Ciało w starym Krakowie.

Dobrze czasem poszperać w dziale literatury dziecięcej publicznej biblioteki. Szukając pomiędzy "Tajemniczym ogrodem" i "Małym lordem" innej powieści F.H. Burnett  "Sekretu markizy", kątem oka wypatrzyłam regał z czerwonymi albumami. Brzmi niepokojąco, bo literackich płodów czasów PRL-u w bibliotekach dostatek i do takowych najlepiej pasuje czerwona okładka, ale mam na myśli albumy wydane nieco później, pod koniec lat 90-tych nakładem wydawnictwa Dolnośląskiego. Te albumy tworzą całą serię pod kuszącym oczy czytelnika ze skrzywieniem historycznym tytułem "Tak żyli ludzie w dawnej Polsce". Przyniosłam sobie kilka albumów do domu i zapewniam, że ich wartość merytoryczna i artystyczna bije na głowę wszystko, co wydawane jest w ostatnich latach dla młodego czytelnika, nawet album "Kocham Polskę" państwa Szarków, który jest wartościową publikacją, ale szata graficzna części dla najmłodszych woła o pomstę do nieba. 

W domu mam teraz tom zatytułowany "Tradycje świąt dorocznych", autorem pełnych uroku ilustracji zabierających czytelnika w podróż w czasie do początków polskiej państwowości jest Aleksander Karcz. Poniżej fragment książki wybrany z uwagi na dzisiejsze święto :)

W Krakowie odbywał się w Boże Ciało mało chrześcijański spektakl. Po ulicach starego grodu harcował "konik zwierzyniecki", zwany lajkonikiem. To widowisko, ludowa zabawa krakowian, zaczynało się po procesji w oktawę Bożego Ciała. Flisak ze Zwierzyńca, przebrany za Tatara ( czerwony miał kaftan, na głowie turban, obuty w żółte buty ) i dosiadający drewnianego konia, uganiał się po ulicach w towarzystwie innych "Tatarów". Biegł za nim tłum z wesołymi okrzykami. Powiadano, że ten teatralny występ odbywał się na pamiątkę nagłego napadu Tatarów na miasto w 1281 r. i przedziwnej ( lecz zmyślonej ) obrony grodu przez pewnego flisaka. Wydaje się jednak, że zwyczaj ten nawiązywał do starych wiosennych świętowań cechu flisaków, co potwierdzają dokumenty z XIV w. ( "Tak żyli ludzie w dawnej Polsce. Tradycje świąt dorocznych." Anna Skwarczyńska s.36 )
Tutaj możecie zajrzeć do książki KLIK 1 KLIK 2 :)

poniedziałek, 11 maja 2015

Nad brzegami Jeniseju. A.F. Ossendowski.

Zamieszczony poniżej cytat pochodzi z powieści "Lenin" A.F. Ossendowskiego, polskiego pisarza, którego książki przez wiele dziesięcioleci znajdowały się w komunistycznym indeksie ksiąg zakazanych. Właśnie demaskatorski charakter "Lenina" powieści robiącej karierę na obu półkulach i odzierającej Rewolucję Październikową i jej głównego teoretyka i twórcę z utopijnych wyobrażeń państwa proletariatu przyjaznego robotnikom, jakimi w latach dwudziestych karmiły się miliony ogłupiałych z głodu i nędzy biedaków z całego świata, wymazał na lata powojenne nazwisko autora z kanonu polskich literatów.

Warto poznać twórczość Ossendowskiego, najlepiej zaczynając od "Przez kraj bogów, zwierząt i ludzi" o podróży konno autora, uciekającego przed bolszewikami przez Azję Centralną, bo to właśnie reportaże z rozlicznych i pełnych przygód podróży po azjatyckiej części Rosji podbiły serca czytelników w Polsce i na świecie. Postaram się jeszcze kiedyś napisać o polskim Jacku Londonie pełniejszą notatkę, póki co zostawiam Was z fragmentem po którym mam nadzieję wyruszycie po książki Ossendowskiego do osiedlowych bibliotek*:)

Po prawej stronie Jeniseju ciągnęły się duże wsie bogatych kozaków, osadzonych tu niegdyś przez carów dla obrony południowych granic Syberii. Pozostali tu na zawsze, chociaż nikt już nie myślał o napadzie na potężne imperium, które niby pająk olbrzymi, rozparło się w szerokiej sieci, rzuconej na piątą niemal część całej planety.
Wśród nich w miejscach mniej żyznych rząd osiedlił chłopów wywłaszczonych, biedaków bezdomnych, pozbawionych w Rosji swoich zagonów. I tu w tym pięknym kraju wlekli oni żywot nędzny - ciemni, leniwi, zazdrośni i źli. Kradli kozakom konie i bydło, kosili ich łąki, wyrąbywali las, wyjmowali z sieci i wiersz - ryby, podpalali domy, a w bójkach mordowali bogatych sąsiadów.
Za rzeką, dalej od skał nadbrzeżnych, koczowali Tatarzy, strzegąc tabunów koni i stad owiec. Oganiali się od zgraj wilków i od  band złych ludzi, bezkarnie czyniących napady na surowych wyznawców wojowniczego proroka z Mekki.
Wrogość, nigdy nieprzemijająca, panowała pomiędzy obydwoma brzegami Jeniseju, który ściśnięty czerwonemi urwiskami Kizył-Kaja, toczył się z pluskiem, i pomrukiem, wirując, pieniąc wśród kamieni podwodnych i dążąc ku oceanowi, gdzie panował biały duch, szalejący w iskrzących się pałacach lodowych i przemawiający groźnie rykiem wichrów północnych, mroźnym oddechem śmierci.("Lenin" str.109 A.F. Ossendowski)

*Info dla mieszkańców Krakowa: "Przez kraj bogów, zwierząt i ludzi" można kupić za 12 zł w składzie taniej książki na Grodzkiej ;)

piątek, 14 lutego 2014

Słońce paliło mocno, a jego promienie przebijały się przez gęste liście czereśni. Srebrny dzwoneczek. Emilia Kiereś.

Zima ustąpiła miejsca wiosennej pogodzie, powietrze wypełnione jest słodyczą, a pod ziemią chyba aż gotuje się od wiosennych przygotowań. Wiem, że taka wiosna w lutym to czysta iluzja, którą nieroztropni zrzucający czapki i szaliki mogą odchorować, a śnieg i mróz nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, ale tyle słońca, co w minionym tygodniu, to ja dawno nie widziałam:). 

Ta zapowiedź nadchodzących ciepłych miesięcy sprawiła, że miałam ochotę uciec do ogrodu, takiego w pełni lata, wypełnionego odgłosami małego zamieszania robionego przez milion owadów, pachnącego kwiatami i dojrzewającymi owocami w sadzie. Ponieważ mój ogród śpi zasłużonym snem sprawiedliwego i poza drzewkami zimozielonymi nie ma w nim wielu śladów życia, wyprawiłam się do ogrodu opisanego w "Srebrnym dzwoneczku" Emilii Kiereś, w którym panuje ukwiecona pełnia lata:). 

Niepozorną, ciemnozieloną okładkę "Srebrnego dzwoneczka" wypatrzyłam na wyprzedaży, nienarzucająca się szata graficzna przypomniała mi setki książek przynoszonych w dzieciństwie ze szkolnej biblioteki. Przez sentyment do czasów, w których literaturę dla dzieci czytałam dosłownie półkami, musiałam zabrać "Srebrny dzwoneczek" do domu:).

Wewnątrz kolejne pozytywne zaskoczenie, książeczkę zilustrowała Małgorzata Musierowicz, mama autorki. Ilustracje ogrodu, ptaków, kwiatów są zachwycające, podobnie jak treść tego rozbudowanego opowiadania dla najmłodszych.

Marysia spędza pierwsze wakacje bez rodziców, nadchodzące lato poprzedza dwie wielkie zmiany w jej życiu, jesienią dziewczynka pójdzie do szkoły, a jej rodzina powiększy się o długo wyczekiwanego braciszka. W upalny dzień tata odwozi Marysię do królestwa lasów i jezior. W samym środku tego zielonego księstwa, w domku otoczonym ogrodem mieszka ciocia Ania, a za płotem...dobra wróżka - wiekowa sąsiadka, cierpliwie pomagająca Marysi zwalczyć nieśmiałość. 
Słońce paliło mocno, a jego promienie przebijały się przez gęste liście czereśni. Lekki wietrzyk poruszał gałązkami i Marysi wydało się, że drzewo, ona i starsza pani drżą i migocą w tym ciągłym ruchu świateł i cieni. Dzwoneczki brzęczały czystym, jasnym, srebrzystym dźwiękiem. Było gorąco, leniwie i sennie. Marysia poczuła się trochę jak we śnie.
Bajkowy ogród, pracownia krawiecka cioci Ani, również rodem z księgi bajek, wypełniona po sufit kolorowymi motkami włóczek, tkaninami i szpulkami nici w barwach tęczy, z furkoczącą maszyną do szycia są tłem dla opowiadania o zmaganiach z nieśmiałością małej dziewczynki. 

Pełną wakacyjnego czaru opowieść o dobrych wróżkach, wrażliwych na dziecięce problemy, zarośniętych ogrodach, kolczykach z czereśni i srebrnych dzwoneczkach podzwaniających przy kolejnych uderzeniach ciepłego wiatru, gorąco polecam na zimowy wieczór. Jeśli ta dziewczęca, mądra lekturka wpadnie Wam w oko w bibliotece, zabierzcie ją koniecznie do domu:).


Srebrny dzwoneczek.
Emilia Kiereś, ilustracje: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2010, 120 str.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Pół anioł, pół człowiek płakał nie nad sobą, lecz nad małym ludzkim stworzeniem, które nie wiedziało, co utraciło - i nigdy się tego nie dowie, nawet w godzinie śmierci. Tam, gdzie spadają anioły. Dorota Terakowska.

W moim dziecinnym pokoju wisiał obrazek Anioła Stróża chroniącego dwójkę dzieci przed upadkiem z urwiska w przepaść. To było moje pierwsze wyobrażenie o Aniołach. Stary oleodruk pojawia się w mojej głowie do dzisiaj na każdą anielską wzmiankę:). Nie mogło go zabraknąć i na wyspie książek, w charakterze ilustracji do dzisiejszego posta o wyjątkowej książce przeczytanej w październiku.
***
Pięcioletnia Ewa jest świadkiem niezwykłego widowiska. Pomiędzy niebem, a ziemią lecą złocisto-białe Anioły. Potężny łopot skrzydeł nie odrywa dorosłych od ich zajęć, w pokoju ojca pulsuje światło monitora, mama nie odrywa rąk i myśli od Piety, którą właśnie rzeźbi. Jedynym świadkiem spoglądającym na przelot Aniołów, pozostaje Ewa. To, co przy pierwszym spojrzeniu wydawało się pełną chwały prezentacją anielskich mocy, przy uważniejszym, kolejnym, okazuje się walką czarnych i białych Aniołów. Podążając przez łąkę do lasu śladem skrzydlatych istot, Ewa dostrzega upadek na ziemię Anioła, któremu nie udało się umknąć szponom czarnego brata.

Upływające lata zacierają w pamięci dziecka widziany tego dnia obraz. Ewa jest już nastolatką, wyróżniającą się na tle swoich rówieśników. Nad wiek dojrzała i ulegająca rozlicznym wypadkom, w wyniku których ciągle ląduje na szpitalnych oddziałach, wzbudza coraz większy niepokój babci i rodziców. Jedynym przyjacielem z którym dziewczynka porozumiewa się językiem tajemnic i sekretów jest Bezdomny, od kilku lat zamieszkujący osiedlową ruderę. Na dachu domu Bezdomnego  uwił sobie gniazdo czarny ptak, który uwielbia przesiadywać na drzewie i spoglądać w okno pokoiku Ewy. Za każdym razem, kiedy ptak pojawia się na przydomowej wiśni, Ewa ulega jakiemuś wypadkowi.

Kiedy dziewczynka zapada na białaczkę, jej religijna babcia ma pretensje do Anioła Stróża wnuczki, który z niezrozumiałych powodów nie wywiązuje się z przydzielonego mu zadania ochrony Ewy. A może upadek Anioła widziany wiele lat temu i powracający do Ewy we śnie, to właśnie historia jej utraconego Anioła Stróża?

Rodzina Ewy łapiąc się tej ostatniej nadziei na ocalenie córki, rozpoczyna poszukiwania zaginionego Anioła Stróża. Przygotowania teoretyczne taty, poważnego naukowca, przekopującego się przez tony literatury, prowadzą go od świadectw osób, które doznały opieki swojego Anioła Stróża, poprzez biografie filozofów i wszystkie religie świata. Fascynująca to podróż dla czytelnika, która uświadamia, że skrzydlate postaci Aniołów zdobią nawet prastare jaskinie i resztki miejskich murów, pozostałych po dawno wymarłych cywilizacjach. Wybitny filozof Emanuel Swedenborg ( przyjaciel Immanuela Kanta ), miał ze swoim Aniołem Stróżem "stałe łącze", czego wiarygodne świadectwa pozostawili w swoich wspomnieniach jego przyjaciele i współpracownicy. Również internet pełen jest Aniołów, a dokładniej bardzo konkretnej wiedzy angeologicznej.

Nie tylko o poszukiwaniu Aniołów opowiada książka Doroty Terakowskiej. Podobnie jak w innych swoich powieściach autorka pod powierzchnią fantastyki, ukryła najprostsze prawdy o życiu człowieka. Natura dobra i zła zgłębiana jest w dialogach pomiędzy Aniołem Ave i jego czarnym bratem Veą, które jako żywo przypominają rozmowy Wolanda i Mateusza w "Mistrzu i Małgorzacie". Są tutaj i intrygujące rozważania o sztuce:
- Boję się, że mama nie jest wielką artystką. Zauważyłam, że nic jej nie boli nawet wtedy, gdy rzeźbi ból. [...] -Van Gogh cierpiał, gdy malował. Obciął sobie ucho, wiesz? Beethoven, gdy komponował, płakał. Bo był głuchy. Nie tak jak ty, tylko naprawdę. Goya, wielki artysta, całe życie był przerażony, że inkwizycja spali go na stosie. A Boschowi śniły się potwory, które malował, bał się spać. Gustaw Mahler, taki kompozytor, cierpiał na depresję, a Czajkowski prawie zwariował.
To również książka o samotności dziecka, zaniedbywanego przez zapracowanych rodziców, które nawet nie buntuje się przeciwko takiemu stanowi rzeczy i starając się nie sprawiać dorosłym kłopotów, odsuwa się od nich i zamyka w sobie. Także o dorosłym wymiarze samotności na przykładzie milczącej Pani Samej, przemykającej cichutko uliczkami osiedla.

Przepiękna historia, mimo, że napisana bez patosu i gry na emocjach, wbija w fotel prostotą przekazu, przed którym czytelnik nie chce się bronić, z uwagą przyjmując zawarte w nim prawdy. Zapraszam do lektury i przebogatej w  wrażenia podróży przez mitologie, historię filozofii, religie całego świata, bo całe to bogactwo udało się zmieścić Dorocie Terakowskiej w tej niewielkich rozmiarów książce. Oprócz bardzo konkretnej wiedzy angeologicznej, znalazło się tutaj, ku mojej wielkiej radości i miejsce dla starych oleodruków z dziecinnych pokoi:).

Tam, gdzie spadają anioły.
Dorota Terakowska, 255 str.

środa, 18 września 2013

Z uprzejmością wynikającą z nieczystego sumienia.* Zima w Siedlisku. Janusz Majewski.



Rok temu wypatrzyłam w księgarni pełną zimowych uroków okładkę, bujany fotel, płatki śniegu, lubię książki osadzone w zimowych realiach. Potem dostrzegłam tytuł i autora, i byłam wniebowzięta, wszak kontynuacji „Siedliska” Janusza Majewskiego się nie spodziewałam. Na fali tego entuzjazmu zachwalałam na wyspie książek nowy nabytek, jednak po doczytaniu „Zimy w Siedlisku" zmieniłam nieco nastawienie do tej książki.

Od wigilii wieńczącej pierwszy tom mija dekada, projekt otworzenia pensjonatu został z sukcesem wcielony w życie głównych bohaterów. Przez Siedlisko przetaczają się falami letnicy, pensjonatowi w Panistrudze króluje Marianna, nieco ukryty przed hałaśliwymi gośćmi, wiernie sekunduje jej Krzysztof, wkraczając na pierwszy plan wyłącznie w sytuacjach podbramkowych. Przez tych dziesięć minionych lat zmieniło się diametralnie nie tylko życie Kalinowskich, zmieniła się również okolica, wieś unowocześniła się, a okoliczne miasteczka rozrosły:
Marianna nie po raz pierwszy poczuła dumę, wjeżdżając do miasta, które rozkwitało z roku na rok coraz piękniej. Wyglądało jak żywa reklama liberalizmu i gospodarki wolnorynkowej, powstawały nowe apartamentowce [...], a nawet zbudowano nową bibliotekę miejską, ewenement w epoce spadającego z roku na rok czytelnictwa. Ten ostatni przybytek był szczególnie ukochanym miejscem Marianny. Wypożyczała książki, głównie po to, aby tam bywać, rozmawiać z przemiłymi bibliotekarkami, zawierać nowe znajomości.
Do mazurskiego domu Kalinowskich powracamy po śmierci Krzysztofa. Zima opisana w książce jest czasem żałoby Marianny po jego stracie, cały drugi tom to próba podsumowania wspólnego życia. I nie ma w tym podsumowaniu dojmującego smutku towarzyszącego pierwszemu etapowi żałoby, Marianna rozgląda się po domu, w którym dzieliła życie z Krzysztofem i zatrzymując wzrok na poszczególnych przedmiotach, przeglądając zdjęcia i notatki męża, uruchamia się w jej głowie projektor wyświetlający wspólne wspomnienia. Bez wyraźnie zarysowanej chronologii wydarzeń opowiada narrator o ludziach, którzy przewinęli się przez życie Kalinowskich, o początkach małżeństwa, o dzieciach i wnukach, o gościach pensjonatu, intrygujących sąsiadach, którzy podobnie jak oni porzucili miasto na rzecz Mazur.

„Zima w Siedlisku” zawiera w sobie nieprzebrane bogactwo anegdot, krótkich, jaskrawych ujęć z bogatej przeszłości bohaterów i ich przyjaciół. Całość doprawiona jest odniesieniami do literatury, głównie niemieckiej, szczególnie wbił mi się w pamięć krótki fragment „Króla olch” w oryginale. 
Niebieski zmierzch nad zamarzniętym jeziorem za oknami namówił Mariannę, aby rozpaliła kominek i usiadła w fotelu albo wyciągnęła się na kanapie, wpatrzona w płomienie i wsłuchana w trzaski palącego się  drewna olch, otaczających ich półwysep. Krzysztof lubił ją straszyć, że czasem w jesieni, o zmierzchu, kiedy wiatr świszcze w kominie i niesie tumany suchych liści, można zobaczyć ojca pędzącego na koniu wzdłuż brzegu jeziora i w rozpaczy tulącego do piersi swego syna, który widzi majaczącego w zaroślach Króla Olch, przeczucie rychłej śmierci.
To nie jest książka zasługująca na krytykę, bo poczucia humoru i erudycji autorowi nie można odmówić, Janusz Majewski z arystokratycznym wdziękiem posługuje się językiem polskim, książkę czyta się z ogromną przyjemnością i z dużym pożytkiem dla własnego zasobu słownictwa i wiedzy. 

W tytule postu wykorzystałam fragment innej zimy, „Zimy Muminków”, bo mam poczucie nieczystego sumienia, przez ten nieuzasadniony entuzjazm przekazany Wam świeżo po przeczytaniu pierwszych rozdziałów książki, który potem uleciał bezpowrotnie. „Zima w Siedlisku” to świetna książka, ale jako kontynuacja genialnego „Siedliska” nie sprostała trudnemu zadaniu dorównania poprzednikowi.

Naukę wyniesioną z lektury „Zimy w Siedlisku” mogę streścić w jednym zdaniu: nie warto „przebierać nogami" w oczekiwaniu na kontynuację nawet ulubionej książki, pewnej świeżości nie da się powtórzyć, a pisanie dalszego ciągu „na siłę", czasem nie ma sensu. „Siedlisko” pozostanie dla mnie serialem z rewelacyjnym duetem Anna Dymna i Leonard Pietraszak, z mocnym drugim planem, z elementami mazurskiej poplątanej historii, z dobrze opowiedzianym zderzeniem dwóch, różniących się w latach dziewięćdziesiątych światów: wsi i miasta. To połączenie historii Mazur, trafnych obserwacji socjologicznych, udało się uchwycić w pierwszym tomie, w drugim nie udało się tego efektu interdyscyplinarności powtórzyć.

Zima w Siedlisku.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2012, 286 str. 
Siedlisko.

* „Zima Muminków" Tove Jansson

sobota, 31 sierpnia 2013

Były takie szkoły wysoko nad obłokami. Szkoła nad obłokami. Maria Kownacka.


W czasach, kiedy w góralskich chatach dobytek chowano po sąsiekach, rolnicze narzędzia po jatach i kącinach, na noc ścielono pierzyną ślufanek, a woda bynajmniej nie lała się z kranu, tylko była przynoszona ze studni w szafliku, wysoko w górach, w miejscach, gdzie nikt nie spodziewałby się ludzkich siedzib, budowano całe osady, uprawiano ziemię i hodowano zwierzęta. Niedaleko Piwnicznej na polanie Niemcowej, Trześniowym Groniu, wyrosły góralskie, drewniane chaty, zapłonął ogień na paleniskach i zaczęło toczyć się trudne, ubogie życie, pośród jedlinowych lasów, z niebezpiecznym sąsiedztwem wilczych watah i zdane na łaskę nieobliczalnej górskiej pogody.
Pomimo tylu starań żaden delikatny pies nie wylizałby się po takich ciosach wilczych kłów. Ale na Trześniowym Groniu, wśród gór i lasów, żyją nie tylko dzielni, zahartowani na wszelkie przeciwności ludzie; tymi samymi cechami muszą się odznaczać i ich  pomocnicy w ciężkiej pracy - zwierzęta. Konie są tam wytrzymałe i silne, psy dzielne, bojowe, odporne.
Klucz do każdej opowieści tkwi w historii, nie na próżno niemal każda baśń, z każdego świata zakątka rozpoczyna się sakramentalnym „dawno, dawno temu". Aby dowiedzieć się, skąd się wzięły ludzkie chałupy na polanie Niemcowej i szkoła tak wysoko nad obłokami, wystarczy poznać choć pobieżnie dzieje ziem Beskidu Sądeckiego. Dawno temu, kiedy po sądeckich dolinkach zaczynało brakować ziemi pod nowe gospodarstwa, a musicie wiedzieć, że przeludnienie od wieku XIX do czasu wybuchu drugiej wojny światowej panowało tu niepojęte w naszych czasach, górale osiadali coraz wyżej na górskich polanach, wydzierając ziemię pod pastwiska i uprawy, gęstym jedlinowym lasom.

Aby kolejne pokolenia mieszkające na wyżynie, nie wyrastały na analfabetów i otrzymały szanse na naukę fachu w przyszłości, w 1938 roku otwarto na polanie Niemcowej szkołę podstawową dla dzieci z chat rozsypanych po okolicy, do czterech klas uczęszczało dwudziestu pięciu uczniów, szkoła nad obłokami przetrwała do 1961 roku. Potem już tylko uciekali młodzi do miasta, wracali w doliny, a pozostałości górskich osad możemy poszukać wędrując po tamtych terenach z dobrym przewodnikiem.

O małej szkółce nad obłokami nie pozwoliła zapomnieć Maria Kownacka, która gościła w Rytrze pod koniec lat pięćdziesiątych, zbierając materiał do napisanych później „Szkoły nad obłokami” i „Rogasia z Doliny Roztoki”.

W książkę zilustrowaną przepiękną kreską Jana Marcina Szancera zaczarowała fragment historii Beskidu Sądeckiego, utrwaliła jego mieszkańców, uczniów z Niemcowej, Trześniowego Gronia ( na tej polanie mieszkało osierocone rodzeństwo Potoków ), Kamiennego Gronia, ze Stusa, z Poczekaja i Kordowca, którzy zimą przedzierali się w kopnym śniegu do chatki Nosalów, gdzie za izbą gospodarzy znajdowała się niewielka izba lekcyjna, w której uczył Edward Gruda z Piwnicznej.

Szkoła służyła również dorosłym, zainteresowani nauką rodzice mogli nauczyć się czytać i pisać, posłuchać radia, przejrzeć gazetę. Mieszkańcy górskich chatek zwykli o swoim miejscu zamieszkania mawiać: tak se żyjemy na tej wyżynie jak ryby na głębinie i faktycznie od późnej jesieni do końca wiosennych roztopów byli oni niemal odcięci od dolin. Izdebka lekcyjna podtrzymywała kontakt ze światem, była miejscem spotkań i zdobywania wiedzy.

W książce jedynym dorosłym uczniem swojego współlokatora, młodego nauczyciela Edwarda Grudy jest dziadek Nosal.
 - Ciepluśko, będziem mieli dzisiok! – uśmiechnął się do wchodzącego Edwarda. – Trzy naręcze drew już spaliłem! – To dobrze, dziadku kochany, palcie mocno, żeby prędko nie wystygło, bo mróz idzie pod wieczór, a roboty mam huk na dzisiaj! A dziadek się do swojej nauki nie zabierze przypadkiem?...
Całą zimę dziadek Nosal próbuje opanować trudną sztukę pisania, mozoląc się nad kartką papieru i wyrzekając: - Oj, lżej pleść opołki niż stawiać te połki!

Uczniowie szkoły na wyżynie mogli również korzystać z mobilnej biblioteki. Nauczyciel przynosił z Piwnicznej w plecaku książki, które dzieci ze szkoły nad obłokami  mogły wypożyczać:
Plecak, w porę ochroniony, krył nic a nic nie zamoknięte, długo oczekiwane, upragnione skarby na długie zimowe wieczory – książki! [...] I kto by się domyślił, że gdzieś wysoko w górach, nad obłokami, w zawianej śniegiem chałupinie przytulonej do ściany lasu, trzeszczącej od zajadłych ataków wichury, dzieci po normalnych lekcjach biorą w zachwycie do rąk najpiękniejsze książki.
„Szkoła nad obłokami" oprócz pokazania jak funkcjonowała mała niemcowska szkoła, jest również obrazem  świata którego już nie ma, zapisanym językiem, który słychać coraz rzadziej i tradycjami, o których zapominamy. Bajkowy wręcz jest opis zapustów, tradycji tak żywej w dawnej Polsce, dzisiaj mało kto turonia oglądał na żywo, na szczęście choć racuchy nie straciły na popularności:).

W tym starym świecie po lasach grasują wilki, a każda kolejna wędrówka do szkoły to nowa przygoda opisana tak sugestywnie, że czytelnik sam czuje się jej uczestnikiem i staje wraz z małymi bohaterami oko w oko z basiorem, albo gubi się w zamieci na górskim szlaku.
Zima szła nie od parady – mroźna i w śniegi bogata, jak zawsze prawie w tym kraju wyniesionym pod pułap nieba. Mechaty mróz jak biała szczeć porastał wszystkie szybki w oknach domostw niemcowskiej wyżyny, folgując i spływając łzami tylko na tę chwilę, kiedy słońce kładło na nim swoje ciepłe promienie.
Książka ma jeszcze jednego bohatera, wyratowanego zimową nocą krakowskiego etnografa. Na czas rekonwalescencji Łukasz Skorupka zamieszkuje w Trześniowym Groniu, z dużym pożytkiem dla swojej naukowej pracy, opisuje góralską kulturę, przedmioty znalezione w chacie, spisuje mrożące krew w żyłach opowieści dziadka Nosala i stare piosenki i kołysanki.
Stare, sędziwe trzystoletnie domostwo, pod okapem z gontów, kryło nieprzebrane skarby - po jatach, kącinach i sąsiekach. Zalegały tam latami stare sprzęty i naczynia, używane od pradziadów - rzezane stępy do miażdżenia ziarna, jaktelki, bukliczki, nosacze i trójnożne kotliczki pamiętające czasy kurnej chaty [...] Budując nowy dom, to, co już wam służyć nie może, przekażcie do muzeum! Niechże to nie zaginie, niech świadczy o dawnym życiu człowieka na tej ziemi! [...] Budujcie nowy dom, ale wszystko, co stare, piękne i dostojne, uszanujcie, bo w to wsiąkła kultura i artyzm całych pokoleń! [...]
- A na co panu te skorupki?...
- Widzisz Zosiu, odczytuję z nich dawne dzieje!
Książkę rozpatruję w kategorii arcydzieła literatury dla dzieci, któremu żadne skarby zbierane po Skandynawii przez nasze wydawnictwa do pięt nie dorastają. Dla archaicznego języka, góralskiej gwary, przedmiotów wyrysowanych tak pięknie przez Jana Marcina Szancera warto "Szkołę nad obłokami" przeczytać, bo to skarbnica wiedzy o tym jak zmieniało się życie ludzi i język polski przez minione dziesięciolecia.

Ta książka to zachwyt autorki nad górami, góralską kulturą i przedmiotami codziennego użytku rzezanymi w drewnie zimową nocą, przy rytmicznym śpiewie struga i ten zachwyt udziela się czytelnikowi od pierwszych przeczytanych akapitów, potem już tylko zatapia się w tej historii po samiuśkie uszy, znika letnie słońce za chmurami, ustępując miejsca płatkom śniegu i szaleństwu zamieci...

Szkoła nad obłokami. ( 1958 r. )
Maria Kownacka
Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 2012, 102 str.

wtorek, 2 lipca 2013

Legion.


Bardzo niecierpliwie czekałam na nową książkę Elżbiety Cherezińskiej o żołnierzach wyklętych z Narodowych Sił Zbrojnych. Autorka "Korony śniegu i krwi" znów przeniesie nas w czasie i pokaże nam kolejny nieznany fragment historii Polski. Tak o Brygadzie Świętokrzyskiej, zbiorowym bohaterze "Legionu" opowiada Elżbieta Cherezińska w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl:
Tym elementem, który doprowadził do napisania „Legionu” był ich wyczyn, czyli marsz na Zachód. To jest historia jak z filmów Quentina Tarantino. Takie miałam pierwsze skojarzenie. Oto umundurowana, wyposażona jednostka wojskowa, z gruntu wyklęta, we własnym kraju nie do końca legalna, podejmuje decyzję o niepoddaniu się Sowietom wkraczającym do Polski, lecz o przedarciu się przez linię niemiecką, aby połączyć się z II Korpusem gen. Władysława Andersa. Nie udało im się do niego dojść, bo był daleko, ale połączyli się z armią amerykańską gen. Pattona. Wcześniej wyzwolili obóz koncentracyjny, przy okazji ratując od śmierci Żydówki, bowiem Niemcy oblali benzyną ich baraki i zaminowali je. Kobiety miały być zabite, gdyby do obozu zbliżyli się Amerykanie. Brygada NSZ dostała informację wywiadowczą o tym i zdążyła z pomocą. To wydarzenie jest ciekawą kontrą do nuty antysemickiej, która towarzyszy Brygadzie. Myślę, że obraz narodowców, jaki udało mi się wydobyć ze wspomnień, jest obrazem innym niż mamy utarty w stereotypie. Gdybym miała je powtarzać, to na pewno nie napisałabym powieści. Chciałam się zmierzyć z legendą tych żołnierzy, którzy nie są nawet wyklęci. Są wręcz przeklęci. Przeklęci wśród wyklętych. Takie prawdziwe „bękarty wojny”. Brygada pozostała na Zachodzie. Dzięki temu zrealizowała jeden z postulatów politycznych swojej formacji, czyli uratowanie młodzieży, najcenniejszej tkanki narodu, bo tak oni nazywali młode pokolenie.
Mój cieplutki jeszcze ciepłem świeżutkiego druku egzemplarz oczekuje na "lipcowe czytanie pod chmurką":), chociaż książka jest potężna i w plener trudno będzie ją zaciągnąć.

czwartek, 21 marca 2013

Za górami, za lasami jest kraina baśni. Odwiedź ją, posłuchaj bajki i spokojnie zaśnij. Jak skrzat Jagódka oswajał zimę. Ewa Stadtmüller.

W ubiegłym roku o tej porze marzec był już przedwiośniem, leszczyna sypała złotym pyłkiem, z podziemnych czeluści wydostawały się na dzienne światło krokusowe łepetyny, a słońce wytrwale ozłacało zapączkowane drzewa w sadzie. W tym roku marzec mija przy akompaniamencie zimowych zamieci, z zasypanymi śniegiem oknami i śnieżnymi zaspami w ogrodzie. Bardzo efektowna ta zimowa końcówka:). Od tłukącego o szyby wieczorami wiatru odgradzam się zimowymi książkami:). O kilku z nich uda mi się mam nadzieję opowiedzieć na wyspie książek, zanim za oknem zazieleni się na dobre, a zimowe książki upchnę w kącie regału, gdzie długo poczekają na powrót najzimniejszej pory roku.

O książkach dla dzieci piszę często, ale o tych dla najmłodszego czytelnika wspominam rzadko, więc tytuł o którym będzie dzisiejszy post "rozgrzewkowy" po dwumiesięcznej przerwie nie jest typowy dla mojego blogu, bo to bajka. Pełna uroku zimowa opowieść, która zamknęła ostatnie większe zamówienie z księgarni, potem długo leżakowała zapomniana pomiędzy czasopismami. O oswajaniu zimy postanowiłam poczytać w marcu, kiedy utrzymująca się za oknem zimowa aura powoli staje się nie do zniesienia.

Jagódka jest skrzatem leśnym, który wraz ze swoją skrzacią małżonką Poziomką, zamieszkuje okazały domek pod paprociami. Kiedy Jagódka planuje kolejną przebudowę swojego domu, zaskakuje go nadejście zimy:

Właśnie rozmyślał nad poszerzeniem spiżarni, gdy zauważył, że niebo zmieniło kolor z błękitnego na szary. - Wygląda na to, że w nocy będzie padać - pomyślał skrzat i uśmiechnął się do siebie. Bardzo lubił, kiedy deszcz stukał o szyby, kołysząc go do snu. Wieczorem czekał na to stukanie i czekał, aż w końcu zasnął. Gdy rano spojrzał przez okno, natychmiast zrozumiał, czemu w nocy było tak cicho. Swoje królowanie rozpoczęła pani zima.

Ogólny zarys planu Jagódki na spędzanie zimowych dni zawiera dwa istotne założenia: wysypianie się do południa oraz spokojne wieczory przy kominku. Plan idealny, zwłaszcza tego wysypiania się do południa szczerze bajkowemu bohaterowi zazdroszczę, ale zawiera jedną lukę, Jagódka nie wie jakimi zajęciami wypełnić długie zimowe popołudnia. Skrzat rusza więc w zimowo wyciszony las w poszukiwaniu inspiracji u leśnych przyjaciół. Autor najciekawszego pomysłu odnajduje się zaskakująco blisko Jagódki, a wymyślone przez skrzaty idealne zajęcie na zimowe popołudnia przypadłoby do gustu każdemu czytelnikowi blogów o książkach:).

Książeczki o skrzacie Jagódce, krakowianki, pani Ewy Stadtmüller byłam bardzo ciekawa, ponieważ bardzo lubię książki o Krakowie i Zakopanem tej autorki oraz książeczkę pod intrygującym tytułem Jak czosnek został przyjacielem człowieka:). Jak skrzat Jagódka oswajał zimę to ciepła, mądra historyjka, opowiedziana ładną polszczyzną, z pięknymi ilustracjami Kazimierza Wasilewskiego, z których bije ciepło ognia płonącego na kominku i kojąco otula zimowa cisza lasu.

Jak skrzat Jagódka oswajał zimę.
Ewa Stadtmüller
Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2011, 12 str.

piątek, 30 listopada 2012

Ostatecznie, każdy z nas musiał kiedyś przejść przez to piekło zwane młodością. Szósta klepka. Małgorzata Musierowicz.


Pierwszy tom cyklu Jeżycjada polubić można już za samo mocne otwarcie, czyli pożar, którego sprawca ma li i jedynie sześć lat i któregoś zimnego, grudniowego poranka postanawia pobawić się w Nerona, wybierając w tym celu najmniej chlubny, a najlepiej znany epizod dziejów cesarza - podpalenie Rzymu. Zatem w początkach powieści Małgorzaty Musierowicz płonie balkon Żaczków. Zaraz potem, wkracza na scenę zaspana i zakompleksiona główna bohaterka Cesia Żak. Pomstując na życie, które przyjdzie jej spędzić samotnie, wyprawia się szesnastoletnia uczennica do liceum. Celestyna jeszcze nie wie, że już zdążyła rzucić urok na ponurego Jurka Hajduka, który każdego ranka czeka pod kioskiem Ruchu na możliwość ujrzenia swojej wybranki. Rodzinę Żaczków, mieszkańców pełnego uroku żółtego domu z wieżą, tworzą poza Cesią i Bobciem - podpalaczem: piękna, ciemnowłosa Julia - siostra Celestyny, rodzice dziewcząt, zaczytany dziadek i Wiesia - rozwiedziona mama Bobcia, przynajmniej początkowo, z czasem mieszkańców tego ciepłego domu znacząco przybywa.
Dziadek Żak, emerytowany inżynier nadrabia zaległości czytelnicze z całego życia wypożyczając kolejno dzieła polskich i zagranicznych klasyków. Mama Żakowa jest rzeźbiarką, stąd kąty mieszkania zasłane są glinianymi pozostałościami jej pracy twórczej, dom wypełnia artystyczny nieład również za sprawą drugiej w domu artystki Julii, studentki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Jak to w domu w którym dorastające córki przeżywają pierwsze miłości, mieszkanie Żaczków jest mocno zakurzone, tętni życiem i hałasem, a w kuchni przypalają się kolejne potrawy. Poza sympatycznymi mieszkańcami to właśnie dom z wieżyczką tworzy niepowtarzalną atmosferę "Szóstej klepki":
Trzon mieszkania stanowił długi, wąski korytarz bez okien, z którego liczne powikłane odnogi prowadziły do różnych dziwacznych pomieszczeń, między innymi: dwóch pokoi, dwóch pokoików, kuchni, łazienki, kilku skrytek niewiadomego przeznaczenia, spiżarni i pralni. W jednej ze skrytek znajdowały się drzwiczki, za którymi upiorne schodki wiodły wysoko na strych, a ze strychu na wieżyczkę z umocowanym na czubku blaszanym kogutkiem. [...] W samym wnętrzu było przeraźliwie zimno, niemiło i absolutnie niezachęcająco.
W starej wieżyczce urządza sobie pokój do nauki Cesia, zaangażowana przez profesora Dmuchawca do pomocy koleżance Dance, która skupiając się na analizie swojego życia wewnętrznego, nie pozostawia sobie sił i chęci na poszerzanie wiedzy. W wieżyczce ukrywają się nastolatki przed swoimi problemami, uczą się, czytają i słuchają muzyki. Od przeczytania "Szóstej klepki" marzyła mi się taka wieżyczka na własność:):
Wszystko wskazywało na to, że trzeba się urządzić na wieży. Po uzyskaniu zgody mamy, pewnego popołudnia przyjaciółki zataszczyły na wieżę piecyk elektryczny, materac dmuchany, koce, lampę, adapter "Mister Hit", stos płyt, garnek, grzałkę do wody, paczkę herbaty, cukier, łyżeczki, kubki - no i, oczywiście, książki i zeszyty. Urządzanie wieżyczki było zajęciem rozkosznym i pochłonęło Cesię i Dankę do tego stopnia, że dopiero na drugi dzień przypomniały sobie, w jakim celu właściwie izolują się od świata. Zainaugurowały wspólną naukę, doprowadzając prąd z kontaktu w spiżarni i przesłuchując cały longplay Maryli Rodowicz.
Pierwsze tomy "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę", "Kwiat kalafiora", "Opium w rosole" uważam, chyba nie tylko ja, za najbardziej udane części Jeżycjady i właśnie od nich proponuję rozpocząć znajomość z całą serią. Hałaśliwych Żaków nie sposób nie polubić, a popisy Bobcia doskonale poprawiają humor czytelnikowi. Muszę w końcu uzupełnić o "Szóstą klepkę" swój księgozbiór, powieść Małgorzaty Musierowicz umieszczę w dziale podręcznym jesienno-zimowych pocieszaczy, z uwagi na ogrom pozytywnych emocji, które emanują z życia i domu Żaków:).

Szósta klepka. ( 10 grudnia 1975 - Wielkanoc 1976 )
Małgorzata Musierowicz 
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1987, 191 str.

środa, 21 listopada 2012

Możliwe, że tylko tyle możemy zrobić dla tych, których kochamy. Umilić im jakoś ten groźny świat. Nutria i Nerwus. Małgorzata Musierowicz.


Najbardziej magiczny, bajkowy i cudownie upalny letnimi promieniami Słońca, dziesiąty tom Jeżycjady zatytułowany "Nutria i Nerwus" poświęcony został trzeciej z czterech sióstr Borejko - Natalii. Ryża marzycielka jest już dorosłą kobietą, absolwentką filologii polskiej. Nutria stanowi mocny filar rodziny Borejków dzięki swojej intuicji, która pozwala jej wyczuwać problemy i zmartwienia najbliższych, jeszcze w fazie ich nieśmiałego kiełkowania. Sama stara się nie absorbować uwagi otoczenia, swoje sprawy załatwiając własnym nakładem sił, do czasu...pewnego słonecznego popołudnia, podczas którego odrzuca oświadczyny Tunia Ptaszkowskiego. Szukając  rady u starszej siostry Gabrysi w zielonym pokoju - twierdzy, Natalia postanawia uciec z Poznania od zaborczego niedoszłego małżonka i planuje wakacyjny wyjazd nad morze z siostrzenicami: Pyzą i Tygrysem. 
Wyprawa pociągiem, który PKP - owskim niespiesznym tempem ma dowieźć trzy podróżniczki do upragnionego celu, komplikuje się już na samym początku, kiedy w wagonie pojawia się tajemniczy miłośnik muzyki klasycznej, który do Nutrii odnosi się z podejrzaną niechęcią, by po jakimś czasie okazać się mścicielem swojego rannego w wypadku brata Tunia i żałobnikiem po pewnym małym paskudnym samochodziku, który w latach dziewięćdziesiątych straszył na polskich ulicach.
Nutria ucieka przed Filipem z pociągu relacji Poznań - Gdynia i tak rozpoczyna się jej i czytelnika wielka przygoda, podczas której w upalnym czerwcowym słońcu przeplata się świat magii ze "Snu nocy letniej" Szekspira,
Duchy przedświtowej pory wracają na cmentarze. Duchy inne, te, które mają groby niegościnne przy dróg rozstajach albo na dnie morza, dawno już legły w robaczywe łoża.
z rodzimymi podaniami o obchodach nocy świętojańskiej:
W wigilię świętego Jana było w zwyczaju palić ogniska. Dziewczęta śpiewały, opasywały się bylicą i wrzucały ją do ognia. [...] , i w noc świętojańską zakwita oczywiście kwiat paproci. [...] - To właśnie dziś zakwita? - ożywiła się Laura, ale obejrzawszy się na tajemniczy, ciemny las pełen szelestów i dziwnych łopotów, straciła ochotę do poszukiwań.
Natalia i dziewczynki kryją się przed Filipem w małych miasteczkach i na polach namiotowych. Pełne tajemniczego uroku krótkie czerwcowe noce, wypełnione szmerami, pohukiwaniem sów i światłem księżyca w pełni, tworzą bajeczne tło tej wyprawy.
Druga nad ranem. Dopaliło się już ostatnie ognisko, ostatni nocny Marek padł, zmorzony nagłym snem; [...], spała nad samym brzegiem wody Natalia, spały jej siostrzenice w namiocie - a tymczasem księżyc po prostu szalał. Buchał tym swoim odbitym blaskiem jak lustro przed salą balową, bluzgał światłem, wypełniał powietrze tajemniczą wibracją, odbierał przedmiotom kolor, barwiąc wszystko tym samym srebrem, oświetlał ziemię tak dokładnie, że jasno było nawet w mrowiskach. Ptaki, zmęczone skwarnym dniem, przysypiały w zaroślach i na gałęziach drzew, ale co chwila podrywały głowy i wpatrywały się w lśniącą tarczę; spuszczone na noc z uwięzi psy wiejskie biegały po pylistych drogach, naszczekiwały na siebie z daleka, przekazując ze wzgórza na wzgórze jakieś bezsłowne komunikaty, albo siedziały bez ruchu, z oczami utkwionymi w niebo i posępnie, melodyjnie wyły. Nocne zwierzęta zdwoiły czujność, sowy zataczały wielkie, bezgłośne kręgi w przestrzeniach pełnych blasku, po czym kryły się w mrokach lasów, gdzie panowało ustawiczne poruszenie. Śpiący ludzie odczuwali ten sam niepokój; ten i ów, wzdrygnąwszy się nagle, otwierał szeroko oczy i z nieprzytomnym osłupieniem wpatrywał się w wielką jasną kulę, świecącą ponad ziemią.
W "Nutrii i Nerwusie" odwiedzamy również trzy pozostałe siostry Borejko: Patrycję oraz Idę spodziewającą się pierwszego dziecka. W pachnącym setkami zadbanych, bo przeczytanych książek mieszkaniu Borejków, Gabrysia pielęgnuje pięciomiesięcznego Ignacego - Grzegorza, na kartach króciutkiej powieści pojawia się również profesor Dmuchawiec, nadal chętnie dzielący się życiową mądrością ze swoimi uczniami:
Tak, tego jednego mi żal, kiedy myślę o śmierci: że się nie dowiem, co było dalej. 
Jeżycjadą Małgorzaty Musierowicz oswajam szarugę jesieni za oknem, przeczytałam ponownie kilka tomów i planuję doczytać kilka kolejnych, już zdążyłam zapomnieć jak dobrze w dzieciństwie czułam się w poznańskich kamienicach, pośród zaczytanych i ciągle cytujących Borejków i w żółtym domu z wieżyczką...ale o tym dopiero w następnym poście:).

Nutria i Nerwus. ( 22 - 25 czerwca 1994 )
Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, 1995, 160 str.

środa, 7 listopada 2012

Przyszłam na obiadek! Opium w rosole. Małgorzata Musierowicz.


Chociaż staram się w życiu szukać nawet na siłę jego pozytywnych stron, nie powiem, że jest to łatwe, bo po dziesięciu miesiącach przychodzi chmurny listopad i cała koncepcja bierze w łeb. Za oknami buro, od rana wieje jakiś obłąkany wiatr, słowem cała poezja życia gdzieś się ulotniła. Na listopadowe pocieszenie zakwitły pomiędzy krzakami róż niezapominajki, wielkim pozytywem posiadania ogrodu są właśnie takie niespodzianki. Przyglądamy się sobie od rana w wielkim zdziwieniu, ja popijam gorącą czekoladę, a wiosenne kwiatuszki szukają słońca za moimi plecami:).
***
Moja przygoda z książkami Małgorzaty Musierowicz zaczęła się od fragmentów "Opium w rosole" znalezionych w podręczniku do języka polskiego. Po przeczytaniu o dramatycznej nocy małej Aurelii po wpadce z papką z szynki i jajecznicy w kieszeni, zapragnęłam poznać dalsze losy bohaterki opowiadania i tak trafiłam w sam środek poznańskiej Jeżycjady:). Po wielu latach wróciłam do ukochanego tomu Jeżycjady - "Opium w rosole" i zadumałam się nad swoim dziecinnym gustem, którym kierowana do grona ulubionych wybierałam sobie najsmutniejsze książki z kanonu literatury młodzieżowej, listopadowe Muminki, "Miłość Pat".
"Opium w rosole" czytane po latach, z większą świadomością tła historycznego i społecznego pierwszych miesięcy 1983 roku w PRL-u też porażają jakimś poczuciem klęski, smutku i beznadziei, które można wyczytać pomiędzy wierszami. W wymiarze życia prywatnego bohaterów książki, promyczki nadziei rozbłyskają bardzo mocno pozytywnymi emocjami, ciepłem ogniska domowego i wzajemnym okazywaniem sobie wsparcia, w życiu oficjalnym ścieżki bohaterów "Opium w rosole" przecinają kawalkady milicyjnych pojazdów, a końca ucisku jeszcze nie widać, bo to rok 1983, trwa stan wojenny zakończony dopiero 22 lipca ( bo jakżeby inaczej, tylko 22 lipca władza radośnie wykrzywiała się w uśmiechu do obywateli PRL ).
Przekaz powieści dla młodzieży złagodzony został obrazem małej, wesołej Genowefy, która wprasza się na obiadki do Borejków, Kreski, Lewandowskich i prześladuje Maćka Ogorzałkę, żeby z końcem książki okazać się najsmutniejszym i najbardziej zaniedbanym dzieckiem polskiej literatury. Trochę nad głową Genowefy - Aurelii, rozmawia się o internowanym tacie Borejko i rodzicach Kreski, problemach z zaopatrzeniem gospodarstw domowych w podstawowe produkty oraz wyrzucaniu z pracy niepokornych. Wszystkie kontrowersyjne tematy sprytnie ukryła autorka za dziecinnym postrzeganiem rzeczywistości przez Aurelię.
Te dziejowe zawieruchy są jednak tylko tłem dla wątków uczuciowych pomiędzy głównymi bohaterami: Kreską i Maćkiem Ogorzałką, dla rozterek samotnie wychowującej Pyzę - Gabrysi, zmagań pomiędzy uczniami i młodą nauczycielką i chwil załamania profesora Dmuchawca, który obawia się, że wypuszczając spod swoich skrzydeł grono idealistów, już na początku życia podciął ukochanym uczniom ich własne skrzydła. Piąty tom Jeżycjady to piękna, przepełniona nostalgią opowieść o latach osiemdziesiątych, pozwalająca zajrzeć młodszym we wspomnienia starszych pokoleń i choć trochę zrozumieć naszą nie tak odległą historię.

Opium w rosole. ( Książka ukończona w grudniu 1983 r. )
Małgorzata Musierowicz.
Wydawnictwo Akapit Press, 235 str.

wtorek, 23 października 2012

Tylko tyle mogę dla niego zrobić. Ten obcy. Irena Jurgielewiczowa.


To był bardzo przypadkowy powrót, bo też i książka trafiła w moje ręce w dość przypadkowych okolicznościach. "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej z powodu podniszczonej okładki upchnięty został w koszu z tanią książką, z którego pisząca te słowa wyszperała go i zaniosła do domu, chociaż miała JUŻ NIE KUPOWAĆ ŻADNYCH KSIĄŻEK. Jak wiadomo postanowienia są po to, by je bez skrupułów łamać:) i coś czuję, że akurat to postanowienie będę łamać bardzo często.
W czasie wiosennej powodzi rzeka Młynówka, przepływająca przez wieś Olszyny, odcina pas łąk, tworząc wyspę połączoną z brzegiem kładką z przewróconej topoli. Wyspa staje się miejscem spotkań Uli, Pestki, Mariana i Julka, czwórki spędzających wakacje w Olszynach nastolatków. Za najłagodniejszą z nich, Ulą, na wyspę nieśmiało przekrada się każdego dnia kupka psiego nieszczęścia - Dunaj. Wyspa daje schronienie również tajemniczemu chłopakowi - Zenkowi. Wokół prób ratowania nowego przyjaciela i poszukiwań jego wujka, rozgrywa się ta krótka, momentami smutna historia o przyjaźni i dorastaniu.
A w tle coś na co zawsze zwracam uwagę, czyli obrazy polskiej prowincji sprzed wielu lat, wsi po której jeżdżą wozy zaprzężone w konie, a w domach dzień rozpoczyna się od rozpalenia ognia pod kaflowym piecem:
Do rzeczywistości przywróciło go szuranie fajerek, przesuwanych po blasze w przyległej do pokoju kuchence, oraz ziemisty zapach kartofli, który wpłynął szeroką falą przez uchylone drzwi. Babka musiała wstać już dawno, wypuściła kury, rozpaliła ogień, wyprawiła dziadka do fabryki, a teraz gotuje śniadanie dla wnuków[...]
Jest już ciemno, dopiero po dłuższej  chwili widzi się drogę, zarys płotu, czarną kopułę kasztana, nad nim jaśniejsze niebo. Pachnie maciejką, słychać wieczorne odgłosy wsi, poszczekiwanie psów, skrzypienie zamykanych wrót i furtek, ostatnie okrzyki zwoływanych do domu dzieci.
Lubię te fragmenty tej książki, bo pamiętam, że w dzieciństwie zdarzało się, że w czasie zimowych ferii budziła mnie krzątanina babci przy zapalaniu pieca, a letnie dni kończyły się dokładnie tak jak w drugim cytacie, zawsze jakoś trudno było zebrać się do powrotu do domu na noc.
Napisana w 1961 roku powieść towarzyszy wielu pokoleniom uczniów polskich podstawówek i dotąd nie straciła na wartości, to kawał dobrej literatury dla dzieci. Powieść "Ten obcy" wyszła spod pióra postaci wybitnej, naukowca i wykładowcy tajnych kompletów, żołnierza AK Ireny Jurgielewiczowej. Z tego co pamiętam zaraz po przerabianiu na lekcjach polskiego książki "Ten obcy" kupiłam za kieszonkowe "Inną", czyli bardzo udaną zimową odsłonę przygód piątki przyjaciół z Olszyn. A powrót do starej lektury sprawił mi wielką przyjemność.

Ten obcy. (1961)
Irena Jurgielewiczowa
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 249 str.

poniedziałek, 22 października 2012

Ciąg dalszy, który miał się nie pojawić.

Dalszego ciągu nie będzie. Teraz, po dwudziestu latach, jest już za późno, wszyscyśmy się zestarzeli, niektórzy odeszli na zawsze. Ale pamięć po "Siedlisku" wydaje się żyć, kiedy spotykam się z publicznością po pokazie jakiegoś mojego nowego filmu, albo nowej książki, zawsze pada pytanie o tamten serial
Tak, nie dając czytelnikom wielkich nadziei na kontynuację, zakończył swoją książkę, która powstała na podstawie scenariusza serialu "Siedlisko" w 2011 roku Janusz Majewski. Do kolejnych odcinków "Siedliska" od czasu telewizyjnej premiery wracałam wielokrotnie, to jedna z moich ulubionych polskich produkcji. W ubiegłym roku autor oddał w ręce miłośników serialu książkę, która pozwoliła na nowo wczuć się w atmosferę małego raju na Mazurach, który zbudowali sobie główni bohaterowie. Na kontynuację książki nie liczyłam, więc z wielkim zaskoczeniem odkryłam na półce księgarni, którą odwiedziłam weekendowo włócząc się po uliczkach i parkach Krakowa, zasypaną śniegiem okładkę "Zimy w Siedlisku". Po wielu latach jednak powracamy na Mazury Kalinowskich, powracamy po śmierci Krzysztofa. Serial i książki gorąco polecam, a o tomie drugim postaram się, któregoś dnia napisać więcej, wieczorem mam zamiar delektować się dalszą lekturą. Dawno tak mnie nie ucieszyło żadne księgarniane znalezisko:).

Zima w Siedlisku.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2012, 286 str.

sobota, 23 czerwca 2012

Jesień na Mazurach. Siedlisko. Janusz Majewski.


Moja ostatnia czytelnicza podróż zaniosła mnie na Mazury:), ten zakątek naszego kraju ma szczęście do dobrych książek na swój temat, jakiś czas temu zachwyciła mnie powieść Andrew Tarnowskiego "Rdzawe szable, blade kości...", wiosną odkryłam "Siedlisko" Janusza Majewskiego. Prawda, że tytuł brzmi znajomo:). Otóż "Siedlisko" powstało na podstawie scenariusza do serialu pod tym samym tytułem, emitowanego w polskiej telewizji wiele lat temu i co jakiś czas przypominanego. Serial był i nadal jest perełką na tle innych polskich produkcji, świetnie obsadzony, pokazuje obraz prowincji sprzed lat kilkunastu i historię Kalinowskich, którzy na czas jesieni swojego życia, odnaleźli swój mały raj na Mazurach. Książka zawiera elementy autobiografii, autor i jego żona przeszli podobną drogę życiową, z wielkiego miasta na mazurską wieś, w jednym z numerów "Werandy Country" znajduje się reportaż ze zdjęciami ich kawałka Mazur.
"Siedlisko" ku mojej wielkiej radości jest dużo bardziej rozbudowane od serialu. Książka to nie tylko piękne obrazy i błyskotliwe dialogi, papier pomieścił przemyślenia bohaterów, historie z ich przeszłości i dalszy ciąg. Serial zakończył się scenami z pierwszego Bożego Narodzenia spędzonego w Siedlisku, książkowa opowieść płynie nieco dalej:).
W pierwszych scenach filmu i pierwszym rozdziale "Siedliska" Marianna i Krzysztof poszukują miejscowości Panistruga i starego domu, który niespodziewanie stał się ich własnością. Przepisane na Mariannę gospodarstwo zmarłej ciotki Róży Kapli, dla twardo stąpającego po ziemi naukowca Krzysztofa to kłopot, który rozwiązać ma szybka jego sprzedaż, jego żona malarka, chce jeszcze przekroczyć progi domu, z którym wiążą ją najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Dom, w którym czas zatrzymał się jeszcze w latach młodości Marianny, budzi wspomnienia ciepła rodzinnego i podbija serca warszawiaków. Piękny krajobraz Mazur, okoliczne jezioro i łąki, urzekają swoim pięknem również ukrywającego pod zasłoną z ciętego dowcipu wszelkie przejawy sentymentalizm Krzysztofa. I tak z miejsca na sprzedaż, dom na Mazurach zmienia się w Siedlisko Kalinowskich.
W "Siedlisku" spędzamy z bohaterami wszystkie cztery pory roku, poznajemy ich bliższą i dalszą rodzinę. Asystujemy Mariannie zmagającej się z remontem domu, poznajemy historię życia ich sąsiada Gustawa Wolfa, prześladowanego podczas wojny i w latach powojennych i piękną opowieść o jego miłości do młodej nauczycielki Róży Kapli. "Siedlisko" zawiera w sobie kilka takich historii, tę książkę tworzy bolesna i skomplikowana historia Mazur, ukazana w losach bohaterów drugoplanowych i współcześni jej mieszkańcy, z którymi niejednokrotnie ciężko dogadać się "miastowym", ale czas i wzajemny szacunek zbliżają Kalinowskich i mieszkańców Panistrugi.
"Siedlisko" polecam serdecznie na letnie, wakacyjne czytanie, bo to chyba najlepsza i jedyna powieść z motywem wyprowadzki na prowincję, którą mogę polecić z czystym sumieniem. Chociaż trochę żałuję, że nie poczekałam z lekturą tej książki na zimowe miesiące, ciepło i atmosfera rodzinnego wieczoru przed kominkiem panujące w "Siedlisku" są wymarzonym klimatem dla zmęczonego zawieruchami umysłu w zimie.

Siedlisko.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2011, 495 str.

piątek, 22 czerwca 2012

Dowody na to, że przyszło lato. Razem ze słonkiem. Lato. Maria Kownacka.


Witam serdecznie drugiego dnia astronomicznego lata:). Dnia nam przybyło, nocne ciemności się skurczyły, na brak słońca też ostatnio nie możemy narzekać, nic tylko wyruszyć w plener i porozglądać się chociażby po najbliższym parku, łące i lesie. Poobserwować, co wraz z kolejną zmianą daty w kalendarzu, zmieniło się w przyrodzie. Książką, która od dawna towarzyszy mi latem jest "Razem ze słonkiem. Lato." Marii Kownackiej. Wiem, że tytuł brzmi podejrzanie przedszkolnie, bo też i dla tej najmłodszej grupy odbiorców stworzyła autorka książkę, ale zapewniam, że dorosły czytelnik znajdzie tutaj masę informacji i ciekawostek, o których nie miał zielonego pojęcia. Obrazki Zbigniewa Rychlickiego, na których wychowały się pokolenia młodych Polaków, dopełniają całości, tworząc bardzo klimatyczną, piękną i trochę zapomnianą już książkę.
"Razem ze słonkiem" to sześciotomowy cykl książek o przyrodzie, każda część opowiada o innej porze roku: Przedwiośnie, Wiosna, Lato, Złota jesień, Szaruga jesienna i Zima. Mam duży sentyment do tych starych książek, które przeglądam odkąd nauczyłam się czytać, stylu jakim zostały napisane i ilustracji: krajobrazów wiejskich, starych domków otoczonych drewnianym płotkiem, psich bud, kwiatów i zwierząt. Dotąd nie trafiłam na jakiekolwiek książki o porach roku, które podobałyby mi się choć w połowie tak bardzo, jak małe dzieła Marii Kownackiej.
Kiedy dojrzeje dużo poziomek, kiedy na łąkach zakwitną trawy, na polach zakwitnie pszenica, a wśród niej szafirowe chabry, kiedy z ula wyleci pierwszy rój pszczół, a wiele ptasich piskląt opuści gniazda, kiedy zaczną dojrzewać czerwone i czarne porzeczki - wtedy mamy dowody na to, że przyszło lato.
Letnia pogoda bywa ostatnimi laty bardzo kapryśna, ale nawet deszcz nie jest w stanie popsuć mi humoru, kiedy za oknami wszystko kwitnie i śpiewa. Lato to dla mnie ukwiecona łąka, ale taka widziana z bardzo bliska, w kolorze chabrów, łopianów i motyli, z całym małym zamieszaniem, które robią owady: mrówki i pszczoły i rozgrzany, kamienny most nad rzeką, na którym można ogrzać plecy i odpocząć spoglądając na lasy i pola uprawne. Książka Marii Kownackiej pozwoli rozszyfrować letnią łąkę, nazwać każdy kwiat, drzewo w lesie, zwierzęta, poznać ich zwyczaje. Wyjaśni dlaczego zające uciekają nam sprzed nóg kiedy zbliżymy się do nich i skomplikowany proces budowy jaskółczego gniazda. Kilka bardzo praktycznych informacji ucieszy każdą panią domu, jak rozsadzać truskawki, pelargonie, ja przypomniałam sobie o zimowym, zielonym źródełku witamin - roszponce. W tomie opowiadającym o lecie jest cały rozdział poświęcony tworzeniu bukietów z kwiatów polnych i ogrodowych. Z tymi polnymi trzeba się spieszyć, bo niedługo pierwsze sianokosy, no przynajmniej u mnie na wsi:).
"Razem ze słonkiem" zawiera całe mnóstwo pomysłów na zabawy dla maluchów. Autorka zachęca do założenia skrzyni skarbów i zbierania do niej eksponatów podczas letnich podróży: morskich muszelek, ptasich piórek, leśnych szyszek, które jesienią i zimą można przerobić na małą makietę ogródka, albo choinkowe zabawki i łańcuchy. Lato to również czas zapełniania piwnic i spiżarni kolorowymi słoikami konfitur. Zapasy można zrobić również dla dokarmianych zimą ptaków, zbierając i susząc jadalne ziarenka.
O ile przyjemniej pracuje się i wypoczywa latem, wie chyba każdy z nas, robota nawet najmniej lubiana dosłownie "pali się" w rękach, to dzięki energii pożyczonej od słońca, które w końcu jasno nam świeci:). Życzę bardzo udanych letnich dni i polecam "Razem ze słonkiem" małym i dużym czytelnikom, bo książka chociaż stareńka i nieco anachroniczna, zawiera sporą dawkę wiedzy podaną w bardzo przystępny sposób.

Razem ze słonkiem. Lato.
Maria Kownacka
Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1986, 143 str.

piątek, 25 maja 2012

Dworek pod dębami. Prawdziwa magia. Równe szanse. Anna Michalak.

Przy stole założonym książkami i zeszytami, siedziała Ania. Był to łagodny wieczór wrześniowy. Drobno zapisane arkusze, nad którymi pochylała głowę, nie miały jednak nic wspólnego ani z jej studiami, ani z ćwiczeniami jej uczniów.
Cytat pochodzi z "Ani z Avonlea" Lucy Maud Montgomery, którą czytam po raz kolejny z wielką przyjemnością:). Mam wreszcie piękne, albumowe wydanie tej książki. Wygląda na trwałe i wytrzymałe, nie rozsypie się tak jak poprzednie, od wielokrotnego czytania i przeglądania:). Post rozpoczęłam tym właśnie cytatem, ponieważ każdą wolną chwilę, odkąd pogoda pozwala, spędzam przed takim zaścielonym książkami stolikiem balkonowym. Poza książkami do przeczytania i albumami do przejrzenia, stolik zapełnia zwykle filiżanka z herbatą i ostatnio, długo wyczekiwane i ukochane...truskawki:). Podjadając truskawki przeglądam "Skrzaty", jedną z najpiękniej wydanych książek dla dzieci i obrazy Jana De Tusch-Lec, ilustrujące albumowe wydanie "Ani z Avonlea".
O drugim tomie przygód Ani Shirley napiszę jeszcze, któregoś dnia, dzisiaj będzie post o historii pewnego tajemniczego "Dworku pod dębami".
 ***
Jeżeli w tytule książki autor zawiera obietnice przekazania nam dziejów jakiegoś dworu, nie potrafię się takiej historii oprzeć:). I nie ma większego znaczenia dla jakiej kategorii wiekowej przeznaczył autor swoje dzieło. Książki dla dzieci i młodzieży lubię chyba nawet bardziej, niż te dla dorosłych. Przynajmniej przez ostatnich kilka miesięcy sięgam po nie chętniej.
"Dworek pod dębami" ukryty był w zakamarkach miejskiej biblioteki, trafił w moje ręce przypadkowo, nie spotkałam się dotąd z tym tytułem. Całą historię dworku pod dębami tworzą cztery tomy, każdy z nich opowiada o innej porze roku. W bibliotece znalazłam tom pierwszy-letni i trzeci- zimowy.
W "Prawdziwej magii" poznajemy głównych bohaterów, osieroconą Małą i jej dziadków. Mała przyjeżdża do dworku, spędzić wakacje u swojej ciotki i jej licznej rodziny. Ciotka, kilka lat wcześniej otrzymała zaniedbany dworek w spadku i odtąd zamieszkuje go z mężem i trójką jego dzieci z pierwszego małżeństwa: Kubą i bliźniętami: Jackiem i Agatką, dwór zamieszkuje również tajemnicza ochmistrzyni Franciszka, koty i psy.
Stary ogród dworu zdobi rzeźba kozła, który nocami opuszcza swój posterunek i z czasem... zaprzyjaźnia się z Małą. Na rzeczywistość, w której Mała dochodzi do siebie po utracie rodziców i próbuje zaprzyjaźnić się z mieszkańcami dworku pod dębami, autorka nakłada drugą bajkowo-fantastyczną warstwę opowieści, w której dziewczynka udaje się w tajemniczą podróż pociągiem. Dwa światy przeplatają się i uzupełniają, od powodzenia bajkowej misji, zależy przyszłość Małej w dworku.
W "Równych szansach" Mała jest już pełnoprawnym mieszkańcem dworu pod dębami. W wieży, którą zamieszkuje, każdej nocy pojawia się korowód bajkowych postaci, przyjaciół Małej. Życiem wioski wstrząsa informacja o likwidacji szkoły do której uczęszczają dzieci z dworku, a domem zmiana jaka zachodzi w ciotce, wuju i babci.
Za oknem piękna zima, ale Mała nie ma czasu na zimowe leniuchowanie. Znów przychodzi jej się zmierzyć w innej rzeczywistości w bajkowym teleturnieju, tym razem o odzyskanie dawnych charakterów opiekunów.
"Dworek pod dębami" nie jest na szczęście aż tak zakręcony, jak moja notka o tej książce:). Trochę w tej historii klimatu "Baśnioboru" zmieszanego z polskimi realiami. Jednym słowem, bardzo przyjemna lektura:).

Dworek pod dębami. Tom I. Prawdziwa magia.
Dworek pod dębami. Tom III. Równe szanse.
Anna Michalak
wydawnictwo Publicat, tom I - 118 str., tom III - 120 str.

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...