Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacyjne opowieści. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wakacyjne opowieści. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 października 2012

Pan Czapla odkrywa swe mieszkanie na nowo. Małomówny i rodzina. Małgorzata Musierowicz.

Im zimniej za oknem, tym więcej czytam, na październikową rozgrzewkę przyniosłam sobie z biblioteki książki Małgorzaty Musierowicz, zanim zatopię się jesiennie w Jeżycjadzie, sięgnęłam po "Małomównego i rodzinę".
Młoda wdowa, pani Ptaszkowska jest zapracowaną mamą czternastoletniego Munia, rok młodszego Tunia oraz sześcioletniej Moniki, nazywanej przez braci Rzodkiewką. W domu Ptaszkowskich, których z całych sił wspiera dzielna babcia, królują książki. Najstarszy Munio to istna encyklopedia cytatów, książki hałdami zalegają w skromnym mieszkaniu, pasji czytania oddaje się również babcia i mama - bibliotekarka. Smutną i monotonną po śmierci ojca egzystencję rodziny, odmienia propozycja nowej pracy i przeprowadzki do prowincjonalnego Śmietankowa, gdzie pani Ptaszkowska ma objąć posadę bibliotekarki.
Ptaszkowscy bez wahania pakują dobytek i wyruszają do otoczonego lasami Śmietankowa. Dom na wzgórzu, który zajmują, to miejsce wymarzone dla każdego mola książkowego, bowiem parter zajmuje ogromna biblioteka: 
Była to sala niska i obszerna, pozastawiana prostymi regałami. Jak zwykle tam, gdzie duża ilość książek stoi w porządku na półkach, tak i w tym pomieszczeniu panował teraz nastrój tajemniczy. Munio przystanął na chwilę, skoro tylko otworzył drzwi. Bardzo lubił tak wchodzić znienacka do pustej jeszcze biblioteki; miał uczucie, że wskutek jego nagłego wejścia właśnie cichną setki i tysiące głosów, szeptów i śmiechów, płynących z książek, które żyją sobie na półkach. Stał jeszcze chwilę bez ruchu, wstrzymując oddech, jakby miał nadzieję, że coś usłyszy. Pomyślał też, że biblioteka jest może najpiękniejszym wynalazkiem ludzkości. Po książce, rzecz jasna.
Skrzypiące schody i podłogi, okoliczne jezioro i lasy z miejsca podbijają serca udręczonych mieszczuchów. 
Ranek tego dnia był ponury, zimny i deszczowy. Nasza trójka, która wczorajszy wieczór spędziła na zbieraniu sieci z panem Adamskim, a potem pomagała w malowaniu kuchni, aż do późnej nocy, teraz pogrążona była w kamiennym śnie. Mama, co prawda, obudziła się jak zwykle o szóstej, ale ujrzawszy sunące tuż za oknem ciężkie, napompowane wilgocią chmury, przypomniała sobie, że nie musi zaraz biec do pracy, zamknęła czym prędzej oczy, otuliła się rozkosznie cieplutką kołdrą i - ukołysana monotonnym stukaniem wielkich kropli deszczu - zapadła w stan błogiej nieświadomości.
Kawa, jak to kawa, oczywiście wykipiała, napełniając cały dom zapachem wiejskiego śniadania. Tylko, że dziś żadne, nawet najsmakowitsze zapachy, nie mogły nikogo wywabić z łóżka. Toteż babcia zjadła śniadanie sama, a ponieważ nie musiała dzisiaj świecić przykładam, ograniczyła ilość spożywanego mleka do minimum. Ze stosu powiązanych w paczki książek  wydobyła tom Gogola, w karygodny sposób podparła się łokciem i z lubością zaczęła czytać przy jedzeniu.
Z czasem okazuje się jednak, że Ptaszkowscy nie są jedynymi mieszkańcami swojego domu, po okolicy zaczyna się kręcić grupa podejrzanych wyrostków, a mieszkańców Śmietankowa elektryzuje wiadomość o skarbach ukrytych w starej bibliotece. Munio, Tunio i Rzodkiewka wciągnięci zostają w wir tajemniczych i niebezpiecznych, wakacyjnych przygód, poznają nowych przyjaciół, ratują kurę i dostają od losu niepowtarzalną okazję zniszczenia domu przemytnika.
Krótka, przezabawna, wakacyjna opowieść Małgorzaty Musierowicz była debiutem autorki, wydanym w roku 1975 i ponownie w wersji poprawionej na początku lat dziewięćdziesiątych. "Małomówny i rodzina" skierowany jest do młodszej grupy czytelników, niż późniejsza Jeżycjada. Książka zawiera jednak elementy charakterystyczne dla ukazujących się w kolejnych latach tomów Jeżycjady: skrzypiące podłogi, zamiłowanie do książek i wszechobecne cytaty:). Polecam do podsunięcia najmłodszym w okresie wakacyjnym:).

Małomówny i rodzina.
Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1994, 184 str.

wtorek, 23 października 2012

Tylko tyle mogę dla niego zrobić. Ten obcy. Irena Jurgielewiczowa.


To był bardzo przypadkowy powrót, bo też i książka trafiła w moje ręce w dość przypadkowych okolicznościach. "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej z powodu podniszczonej okładki upchnięty został w koszu z tanią książką, z którego pisząca te słowa wyszperała go i zaniosła do domu, chociaż miała JUŻ NIE KUPOWAĆ ŻADNYCH KSIĄŻEK. Jak wiadomo postanowienia są po to, by je bez skrupułów łamać:) i coś czuję, że akurat to postanowienie będę łamać bardzo często.
W czasie wiosennej powodzi rzeka Młynówka, przepływająca przez wieś Olszyny, odcina pas łąk, tworząc wyspę połączoną z brzegiem kładką z przewróconej topoli. Wyspa staje się miejscem spotkań Uli, Pestki, Mariana i Julka, czwórki spędzających wakacje w Olszynach nastolatków. Za najłagodniejszą z nich, Ulą, na wyspę nieśmiało przekrada się każdego dnia kupka psiego nieszczęścia - Dunaj. Wyspa daje schronienie również tajemniczemu chłopakowi - Zenkowi. Wokół prób ratowania nowego przyjaciela i poszukiwań jego wujka, rozgrywa się ta krótka, momentami smutna historia o przyjaźni i dorastaniu.
A w tle coś na co zawsze zwracam uwagę, czyli obrazy polskiej prowincji sprzed wielu lat, wsi po której jeżdżą wozy zaprzężone w konie, a w domach dzień rozpoczyna się od rozpalenia ognia pod kaflowym piecem:
Do rzeczywistości przywróciło go szuranie fajerek, przesuwanych po blasze w przyległej do pokoju kuchence, oraz ziemisty zapach kartofli, który wpłynął szeroką falą przez uchylone drzwi. Babka musiała wstać już dawno, wypuściła kury, rozpaliła ogień, wyprawiła dziadka do fabryki, a teraz gotuje śniadanie dla wnuków[...]
Jest już ciemno, dopiero po dłuższej  chwili widzi się drogę, zarys płotu, czarną kopułę kasztana, nad nim jaśniejsze niebo. Pachnie maciejką, słychać wieczorne odgłosy wsi, poszczekiwanie psów, skrzypienie zamykanych wrót i furtek, ostatnie okrzyki zwoływanych do domu dzieci.
Lubię te fragmenty tej książki, bo pamiętam, że w dzieciństwie zdarzało się, że w czasie zimowych ferii budziła mnie krzątanina babci przy zapalaniu pieca, a letnie dni kończyły się dokładnie tak jak w drugim cytacie, zawsze jakoś trudno było zebrać się do powrotu do domu na noc.
Napisana w 1961 roku powieść towarzyszy wielu pokoleniom uczniów polskich podstawówek i dotąd nie straciła na wartości, to kawał dobrej literatury dla dzieci. Powieść "Ten obcy" wyszła spod pióra postaci wybitnej, naukowca i wykładowcy tajnych kompletów, żołnierza AK Ireny Jurgielewiczowej. Z tego co pamiętam zaraz po przerabianiu na lekcjach polskiego książki "Ten obcy" kupiłam za kieszonkowe "Inną", czyli bardzo udaną zimową odsłonę przygód piątki przyjaciół z Olszyn. A powrót do starej lektury sprawił mi wielką przyjemność.

Ten obcy. (1961)
Irena Jurgielewiczowa
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 249 str.

piątek, 3 sierpnia 2012

Latem na wyspie książek.


Wyspa książek, a dokładniej jej autorka udaje się na krótki wypoczynek:). Mam zamiar zaszyć się w leśnej głuszy tak daleko od cywilizacji jak tylko pozwala na to nasza XXI-wieczna rzeczywistość:). Na co dzień wokół będę miała rzeki, stawy i nizinne łąki, dokładnie tak niebiańskie jak w poniższym cytacie:
Sophia zapytała, jak wygląda niebo, i babka odpowiedziała, że może tak jak ta łąka. Przechodziły właśnie obok pastwiska przy wiejskiej drodze i przystanęły, żeby popatrzeć. Był straszny upał, droga była biała i spękana, i wszystkie rośliny w przydrożnym rowie miały zakurzone liście. Weszły na pastwisko i usiadły na trawie, wysokiej i wcale niezakurzonej, rosły tam dzwonki, kocie łapki i jaskry.[...] Gdzieś daleko pracowała maszyna rolnicza, niestrudzenie i spokojnie. Gdyby się wyłączyć, co można było zrobić bardzo łatwo, i tylko słuchać owadów, byłoby ich wiele tysięcy milionów i wypełniłyby cały świat wznoszącymi się i opadającymi falami ekstazy i lata.  ( "Lato". Tove Jansson )
***
Przed wyjazdem zajrzałam do książki, do której obiecałam sobie zaglądać z każdą zmianą pory roku, "W ziemiańskim dworze" sprawdziłam jak wyglądało lato na polskiej wsi w czasach naszych pradziadków. Najwięcej jest w książce Mai Łozińskiej źródeł z początku wieku XX oraz z dwudziestolecia międzywojennego, dzięki czemu możemy obserwować jak postęp cywilizacyjny zmieniał ziemian i ich dwory w tych dynamicznych czasach oraz jak kolejne zdobycze myśli technicznej usprawniały prace polowe, których ogrom przypada na letnie miesiące. Maja Łozińska opowiada nie tylko o ciężkiej pracy w wiejskich majątkach, sporo miejsca poświęciła również na opisanie letnich balów i przyjęć, które zależnie od zamożności właścicieli dworu przyciągały mniej lub bardziej liczne grono rządnych zabawy biesiadników. Dużo ciekawsza od oficjalnych przyjęć wydała mi się jednak inna letnia rozrywka ziemiańskiej młodzieży, która z końcem roku szkolnego udawała się konno na włóczęgę po dalszej i bliższej okolicy, odwiedzając zaprzyjaźnionych z dworem rodziców, sąsiadów i krewnych, u których zatrzymywała się, aby dać odpocząć strudzonym wędrówką koniom i samemu skorzystać z gościnności rzadko widywanych znajomych. Podrozdziały o szkolnych wakacjach, gościnności, dworskich pensjonatach, ogrodach, żniwach, letnich rozrywkach ziemiańskiej młodzieży tworzą nam przed oczami kompletny obraz życia latem na dworach, przypominają o świecie, którego już nie ma.
***
Z przyjemnością przedstawiam jeszcze książkowe towarzystwo, które wyjeżdża ze mną:):): "Villette tom I i II" Charlotte Brontë oraz szczęśliwa wygrana, która dotarła do mnie wczoraj: "Lokatorka Wildfell Hall" Anne Brontë za którą serdecznie dziękuję Montgomerry z bloga "Słowem Malowane":) i wydawnictwu MG. Dużo radości sprawiła mi ta niespodziewana nagroda:).
Trochę więc te wiejskie i małomiasteczkowe klimaty przeplatać się w najbliższym tygodniu będą z książkową rzeczywistością wiktoriańskiej Anglii:). Nie bardzo wiedziałam jakim zdjęciem czy obrazem ubarwić dzisiejszy szybki post, dla ochłody w ten gorący, sierpniowy dzień, wklejam więc fotografię rzeki, która płynie niedaleko mojego domu:). Rzeczka jest obecnie sielsko spokojnym obiektem do fotografowania i przebywania w pobliżu, podczas roztopów zamienia się za to w istną diablicę zalewając okoliczne łąki i tworząc na wielokilometrowym pasie zieleni paskudne bagniska, na zimowych zdjęciach trudno odgadnąć, że to jest to samo miejsce. Żegnam się zatem i do napisania wkrótce:).

piątek, 25 maja 2012

Dworek pod dębami. Prawdziwa magia. Równe szanse. Anna Michalak.

Przy stole założonym książkami i zeszytami, siedziała Ania. Był to łagodny wieczór wrześniowy. Drobno zapisane arkusze, nad którymi pochylała głowę, nie miały jednak nic wspólnego ani z jej studiami, ani z ćwiczeniami jej uczniów.
Cytat pochodzi z "Ani z Avonlea" Lucy Maud Montgomery, którą czytam po raz kolejny z wielką przyjemnością:). Mam wreszcie piękne, albumowe wydanie tej książki. Wygląda na trwałe i wytrzymałe, nie rozsypie się tak jak poprzednie, od wielokrotnego czytania i przeglądania:). Post rozpoczęłam tym właśnie cytatem, ponieważ każdą wolną chwilę, odkąd pogoda pozwala, spędzam przed takim zaścielonym książkami stolikiem balkonowym. Poza książkami do przeczytania i albumami do przejrzenia, stolik zapełnia zwykle filiżanka z herbatą i ostatnio, długo wyczekiwane i ukochane...truskawki:). Podjadając truskawki przeglądam "Skrzaty", jedną z najpiękniej wydanych książek dla dzieci i obrazy Jana De Tusch-Lec, ilustrujące albumowe wydanie "Ani z Avonlea".
O drugim tomie przygód Ani Shirley napiszę jeszcze, któregoś dnia, dzisiaj będzie post o historii pewnego tajemniczego "Dworku pod dębami".
 ***
Jeżeli w tytule książki autor zawiera obietnice przekazania nam dziejów jakiegoś dworu, nie potrafię się takiej historii oprzeć:). I nie ma większego znaczenia dla jakiej kategorii wiekowej przeznaczył autor swoje dzieło. Książki dla dzieci i młodzieży lubię chyba nawet bardziej, niż te dla dorosłych. Przynajmniej przez ostatnich kilka miesięcy sięgam po nie chętniej.
"Dworek pod dębami" ukryty był w zakamarkach miejskiej biblioteki, trafił w moje ręce przypadkowo, nie spotkałam się dotąd z tym tytułem. Całą historię dworku pod dębami tworzą cztery tomy, każdy z nich opowiada o innej porze roku. W bibliotece znalazłam tom pierwszy-letni i trzeci- zimowy.
W "Prawdziwej magii" poznajemy głównych bohaterów, osieroconą Małą i jej dziadków. Mała przyjeżdża do dworku, spędzić wakacje u swojej ciotki i jej licznej rodziny. Ciotka, kilka lat wcześniej otrzymała zaniedbany dworek w spadku i odtąd zamieszkuje go z mężem i trójką jego dzieci z pierwszego małżeństwa: Kubą i bliźniętami: Jackiem i Agatką, dwór zamieszkuje również tajemnicza ochmistrzyni Franciszka, koty i psy.
Stary ogród dworu zdobi rzeźba kozła, który nocami opuszcza swój posterunek i z czasem... zaprzyjaźnia się z Małą. Na rzeczywistość, w której Mała dochodzi do siebie po utracie rodziców i próbuje zaprzyjaźnić się z mieszkańcami dworku pod dębami, autorka nakłada drugą bajkowo-fantastyczną warstwę opowieści, w której dziewczynka udaje się w tajemniczą podróż pociągiem. Dwa światy przeplatają się i uzupełniają, od powodzenia bajkowej misji, zależy przyszłość Małej w dworku.
W "Równych szansach" Mała jest już pełnoprawnym mieszkańcem dworu pod dębami. W wieży, którą zamieszkuje, każdej nocy pojawia się korowód bajkowych postaci, przyjaciół Małej. Życiem wioski wstrząsa informacja o likwidacji szkoły do której uczęszczają dzieci z dworku, a domem zmiana jaka zachodzi w ciotce, wuju i babci.
Za oknem piękna zima, ale Mała nie ma czasu na zimowe leniuchowanie. Znów przychodzi jej się zmierzyć w innej rzeczywistości w bajkowym teleturnieju, tym razem o odzyskanie dawnych charakterów opiekunów.
"Dworek pod dębami" nie jest na szczęście aż tak zakręcony, jak moja notka o tej książce:). Trochę w tej historii klimatu "Baśnioboru" zmieszanego z polskimi realiami. Jednym słowem, bardzo przyjemna lektura:).

Dworek pod dębami. Tom I. Prawdziwa magia.
Dworek pod dębami. Tom III. Równe szanse.
Anna Michalak
wydawnictwo Publicat, tom I - 118 str., tom III - 120 str.

wtorek, 8 maja 2012

Wkrótce zapomni o Latarniowym Wzgórzu. Janka z Latarniowego Wzgórza. Lucy Maud Montgomery.


Znalazłam ostatnio obraz Davida P. Hettingera, który przypomniał mi wakacje u babci. Pokój, który wtedy zajmowałam był ogromny, urządzony starymi, zabytkowymi meblami. Ogromną trzydrzwiową szafą, która mogła pomieścić co najmniej piątkę nieletnich podczas zabawy w chowanego. Starą komodą wypełnioną porcelaną, sztućcami i świecznikami oraz toaletką z wielkim lustrem, w małej szafce toaletki chowałam swoje książki. Łóżko stało przy oknie dokładnie tak, jak na obrazie. Okno miało ogromny parapet, na którym stały najpiękniejsze pelargonie, jakie kiedykolwiek widziałam. Za oknem pięćdziesięcioletnie olchy szumiały uspokajająco, albo przerażały uginając się pod większymi burzowymi wichurami, sennie szczekały psy, podwórkowe kundelki, z gołębnika na  strychu sfruwały na zewnętrzny parapet gołębie i gruchały delikatnie i radośnie, malwy zaglądały przez szybę. A ja w takich okolicznościach czytałam z wielką przyjemnością. A dzisiaj zastanawiam się czy ten pokój, to łóżko i okno rzeczywiście podczas tamtego lata były takie ogromne, czy ja byłam taka maleńka:).
Z tamtych klimatycznych, beztroskich wakacji pozostała mi miłość do pelargonii, mam na balkonie kilka różnokolorowych odmian, uspokaja mnie specyficzny świeży zapach ich liści, to, że nie mają zbyt dużych wymagań również ma dla mnie duże znaczenie, często podróżuje doglądając drugiego domu i ogrodu, a pelargonie porządnie podlane to bardzo samodzielne kwiaty:). Lubię nawet nieporządek, który robią, kiedy przekwitają i opadają, tworząc wokół siebie artystyczny nieład mieniącego się w słońcu różowo-czerwonego dywanu.
Moje zamiłowanie do literatury młodzieżowej i dziecięcej to chyba również echo tamtych lat, czytając książki Lucy Maud Montgomery uśmiecham się do swoich wspomnień i do tamtej szczuplutkiej, piegowatej, czarnowłosej dziewczynki, którą wtedy byłam:). Dzisiaj znów opowiem więc o pewnym wymarzonym domu - Latarniowym Wzgórzu i jego właścicielce - Jance Stuart, stworzonych w wyobraźni mojej ulubionej pisarki:).
Jeżeli miałabym pobawić się w ułożenie rankingu ulubionych bohaterek powieści Lucy Maud Montgomery to Janka zajmowałaby po Ani Shirley drugą pozycję.
"Janka z Latarniowego Wzgórza" ma niespecjalnie optymistyczny początek. Główna bohaterka, Janka Stuart mieszka w Toronto przy ulicy Wesołej, w okazałym domu z ogrodem, z babcią i mamą. W domu Janki dominuje babcia dziewczynki, stara, opryskliwa dama, starająca się na każdym kroku uprzykrzać życie swojej wnuczki. Jedyną pociechą dziewczynki w tym dużym, nieprzyjaznym domu jest mama Robin i marzenia.
Opowieść o Jance rozpoczyna się w dniu, w którym dziewczynka dowiaduje się, że ojciec uznawany dotąd przez nią za zmarłego, żyje na Wyspie Księcia Edwarda i oczekuje odwiedzin swojej jedynaczki.
Pobyt na Wyspie rozpoczyna się wielkimi poszukiwaniami domu dla Janki i jej ojca. Latarniowe Wzgórze odkryte przypadkiem, staje się spełnieniem marzeń dziewczynki, która w końcu ma okazję sprawdzić się jako pani domu. Latarniowe Wzgórze to dom wymarzony, gdzie w towarzystwie dwóch kotów, psa i powiększającego się z każdym dniem grona przyjaciół, letnie dni upływają  wypełnione radością i pracami domowymi.
Tymoteusz nauczył ją odczytywać znaki na niebie. Janka do tej pory nie była zaznajomiona z niebem. Stanąć na Latarniowym Wzgórzu, mając dookoła niebo, to cudowne. Janka potrafiła siedzieć godzinami u stóp świerków i przyglądać się niebu i morzu, lub siedziała zagłębiona w wesołej kotlince wśród wydm. Dowiedziała się, że niebo pokryte drobnymi, barankowymi chmurkami oznaczało ładną pogodę, natomiast końskie ogony zapowiadały wiatr. Gdy rankiem niebo było czerwone, była to zapowiedź deszczu. To samo oznaczało, gdy było wyraźnie widać ciemne jodły na wzgórzu Małego Donalda. Janka lubiła deszcz na Latarniowym Wzgórzu. W mieście nigdy go nie lubiła, ale tu nad morzem zachwycał ją. Uwielbiała słuchać, jak w nocy spadał na paprocie pod jej oknem; lubiła jego dźwięk, zapach i jego świeżość. Lubiła być w deszczu na dworze...Cała mokra. Lubiła drobny deszczyk, który czasami padał nad portem, mglisty, purpurowy, gdy na Latarniowym Wzgórzu wcale nie padało. Lubiła nawet burze, gdy przesuwały się nad morzem, ponad linią wydm, nie podchodząc zbyt blisko.
Wyjazd do miejsca w którym Janka przyszła na świat, a którego wcześniej nie miała okazji poznać, odmienia dziewczynkę i pomaga uporać się jej z kłopotami domowymi i szkolnymi po powrocie jesienią do Toronto. Powoli wyjaśniają się również tajemnice rodzinne, wychodzą na jaw powody rozstania rodziców Janki.
"Janka z Latarniowego Wzgórza" to kolejna pełna opisów piękna przyrody historia z radosnym zakończeniem. Jedna z moich ukochanych książek, którą w maju czyta się trzy razy przyjemniej, aniżeli w jakimkolwiek innym mniej optymistycznym miesiącu:).



Janka z Latarniowego Wzgórza. ( Jane of Lantern Hill, 1937 r. )
Lucy Maud Montgomery
Wydawnictwo Ajar, Warszawa 1991, 188 str.

czwartek, 1 marca 2012

Mazurski raj. Rdzawe szable, blade kości...Andrew Tarnowski.

"Rdzawe szable, blade kości..." to opowieść o Mazurach, a dokładniej o tym tej krainy kawałku na którym osiedlił się autor książki Andrew Tarnowski, brytyjski reporter o polskich korzeniach. U schyłku pierwszej dekady polskiej, po PRL-owskiej wolności potomek arystokratycznego rodu Tarnowskich z Galicji, kupuje siedlisko w Drwęcku niedaleko Olsztynka. Remontuje poniemiecki dom kupiony od polskiego właściciela, który przeznacza na letnisko. Okolica, jej historia i mieszkańcy Drwęcka to główni bohaterowie tej powieści. Autor dzieli się z nami prywatnymi wspomnieniami związanymi z zakupem i remontem domu, późniejszym dokupieniem kawałka łąki i smakiem, jaki miały te pierwsze letnie wakacje spędzone w Drwęcku. Autor jest dziennikarzem i z iście reporterską wnikliwością opisuje relacje panujące pomiędzy drwęckimi sąsiadami, styl życia polskiej prowincji w latach przed i po przystąpieniu do Unii Europejskiej, przytacza nawet wysokość zasiłków z jakich utrzymuje swoje rodziny część okolicznych rolników. Pisze również o strachu, jaki towarzyszył polskim mieszkańcom na ziemi, która widziała wiele słowiańsko - germańskich starć zbrojnych, strachu przed i niechęci do Niemców, które kilka dziesięcioleci po wojnie nie pozwalały na okazywanie szacunku poniemieckim cmentarzom. Ta dekada opisana w książce, podczas której Tarnowscy spędzali swoje wakacje w Drwęcku to czas dynamicznego rozwoju i zmian. Okolice zmieniają się z typowo rolniczych w turystyczne, kolejne gospodarstwa agroturystyczne wyrastają, jak grzyby po deszczu, zaradniejszym sąsiadom zaczyna się lepiej powodzić. Na rzeczywistość polskiej prowincji spoglądamy oczami przybysza z zewnątrz, o nieco odmiennej mentalności, ale piszącego z dużą sympatią do kraju przodków, a teraz również kawałka swojego miejsca na ziemi.
Ranki, zwłaszcza wiosną, rozbrzmiewają śpiewem ptaków, ale wieczorem jest w lesie cicho. Zwłaszcza późnym latem i jesienią ta cisza bywa wręcz niesamowita. To dziwne uczucie - biec sobie przez las w zupełnej ciszy, wiedząc, że gąszcz po obu stronach drogi roi się od zwierzyny. Zrozumiałem, że taka wielka cisza nie oznacza wcale braku życia. Wręcz przeciwnie - znaczy, że jestem uważnie obserwowany. Ta cisza ukrytego życia lasu przywiodła mi na myśl kontemplacyjne doświadczenia średniowiecznych mistyków - gdyż jeśli nie widzenie i niesłyszenie niczego w lesie oznacza, iż jestem obserwowany przez wszystkie żywe istoty wokół mnie, to może owa wielka cisza, doświadczana przez świętych podczas modlitwy, oznaczała w gruncie rzeczy, że byli oni pilnie obserwowani i słuchani przez tego, w którego ukrytym życiu się zatapiali.
W miejscach, w których autor sięga do mniej lub bardziej odległej przeszłości, historii Mazur, robi się dużo bardziej interesująco. Andrew Tarnowski opowiada o II wojnie światowej, jej zakończeniu i dniach w których oprawcy przemieniają się w ofiary. Opowiada o polskim zwycięstwie w bitwie pod Grunwaldem, która dla Niemców jest pierwszą bitwą pod Tannenbergiem i o drugiej bitwie pod Tannenbergiem, tym razem wygranej przez Niemców w czasie pierwszej wojny światowej.
Wydaje się, że historia, którą opowiada nam Andrew Tarnowski biegnie dwutorowo, część książki to jak najbardziej współczesne życie autora na Mazurach, a druga to historie sprzed lat siedemdziesięciu z czasów wyzwalania tych terenów ogniem i gwałtem przez Armię Czerwoną, z okresu drugiej bitwy pod Tannenbergiem, wreszcie autor sięga do krzyżackich korzeni, które zakon zapuścił w Prusach i wielkiego zwycięstwa polskiej armii pod Grunwaldem. Wraz z zamknięciem książki dotarło do mnie jednak, że to co czytając próbowałam rozdzielić na historyczne i współczesne to tak naprawdę tylko fragmenty starsze i nowsze jednej opowieści, a autor choć na Mazurach początkowo obcy sam również tworzy od wielu lat nowe rozdziały mazurskiej historii.
Książka "Rdzawe szable, blade kości..." inspiruje do uważniejszego poznawania historii i tradycji związanych z miejscami w których żyjemy, przyglądania się starym płytom nagrobnym i temu wszystkiemu co pozostawiły po sobie minione pokolenia. Uczy i przypomina, żeby nie przechodzić obojętnym krokiem obok tysięcy fascynujących historii, które wydarzyły się przed naszym przyjściem na świat.

Rdzawe szable, blade kości...
Andrew Tarnowski
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2010, 270 str.

czwartek, 12 stycznia 2012

Z dziećmi jest jak z konfiturami: dopóki konfitury są zamknięte w spiżarnii, nie ma z nimi kłopotu. Złota Księga Bastablów. Edith Nesbit.

Podczas ostatniej wyprawy do biblioteki zapuściłam się w dział literatury dziecięcej, z półek uśmiechały się do mnie dawno nie widziane tytuły, mili towarzysze dzieciństwa. Skusiłam się na wypożyczenie kilku książek z działu klasyki dziecięcej, wybrałam trzy, których wcześniej nie czytałam.
Po południu zabrałam się za czytanie książki Edith Nesbit, spodobał mi się pięknie zastawiony porcelaną stół na okładce, zapowiedź wakacyjnej przygody w wiejskiej rezydencji podziałała równie przyciągająco, lubię takie klimaty:).
"Złota Księga Bastablów" to książka będąca 230 stronicowym potwierdzeniem powiedzenia, że dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Główni bohaterowie to rodzeństwo Bastablów: Oswald, Noel, Dick, H.O., Alicja oraz Dora. Dzieci ciągle wpadają w tarapaty i są powszechnie uważane za utrapienie swojego owdowiałego ojca i indyjskiego wujaszka, z którymi zamieszkują w pięknym domu Blackheath. Kiedy młodzi Bastablowie chcąc urozmaicić swoim gościom Dennemu i Daisy nudnawe popołudnie decydują się odegrać w ogrodzie Księgę Dżungli z użyciem niezwykle cennych eksponatów z gablotki wuja, granice odporności opiekunów zostają mocno nadszarpnięte. Dorośli wysyłają całą ósemkę do wiejskiej rezydencji - Domu nad Fosą, chcąc dzieciom zapewnić rozrywkę, a sobie kilka tygodni świętego spokoju. Dzieci zawstydzone swoimi ostatnimi niepowodzeniami postanawiają powołać do życia Towarzystwo Grzecznisi, a w tytułowej Złotej Księdze spisywać swoje dobre uczynki. Wbrew dobrym chęciom zaczynają robić coraz większe zamieszanie, ich pomysły na poprawienie jakości życia okolicznych farmerów niekoniecznie spotykają się z wdzięcznością, większość przygód kończy się mało cenzuralnymi, dlatego nie przytaczanymi przez młodego narratora, reprymendami. Na szczęście ojciec wesołej kompanii jest człowiekiem zamożnym, w innym wypadku koszty kolejnych psot, niechybnie wprowadziłyby go do grobu. Bastablom zdarza się kilka podpaleń, alarm, porwanie niemowlęcia, zalanie i mnóstwo szalonych przygód. Filozoficzne rozważania dzieciaków i ich bezpretensjonalne podejście do życia to chyba najmocniejsza część tej książki.
Edith Nesbit autorka "Złotej Księgi Bastablów" była niezwykle barwną postacią. Urodziła się w 1858 roku. W epoce wiktoriańskiej nosiła krótkie włosy i sukienkę, co było bardzo nietypowe w tamtym czasie. Była matką czwórki dzieci swoich i dwójki zrodzonej z romansu jej męża z jej przyjaciółką, sama również miała licznych pozamałżeńskich adoratorów. Kobieta wyprzedzająca swoje czasy o co najmniej dwie, trzy długości, nie mogła być grzeczną dziewczynką, stąd chyba oryginalność jej małych bohaterów.
Książka do przetrawienia dla dorosłych, ale zdeterminowanych do sięgnięcia po coś energetycznego, zabawnego i z działu dla dzieci. Dla dzieci poradnik, jak wykończyć rodziców w dwa miesiące wakacji:).
  
Złota Księga Bastablów.
Edith Nesbit
Wydawnictwo WAZA
Warszawa 1994, 230 str.

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...