W czasach, kiedy w góralskich chatach dobytek chowano po sąsiekach,
rolnicze narzędzia po jatach i kącinach, na noc ścielono pierzyną
ślufanek, a woda bynajmniej nie lała się z kranu, tylko była przynoszona ze
studni w szafliku, wysoko w górach, w miejscach, gdzie nikt nie spodziewałby
się ludzkich siedzib, budowano całe
osady, uprawiano ziemię i hodowano zwierzęta. Niedaleko Piwnicznej na polanie
Niemcowej, Trześniowym Groniu, wyrosły góralskie, drewniane chaty, zapłonął
ogień na paleniskach i zaczęło toczyć się trudne, ubogie życie, pośród
jedlinowych lasów, z niebezpiecznym sąsiedztwem wilczych watah i zdane na łaskę nieobliczalnej górskiej
pogody.
Pomimo tylu starań żaden delikatny pies nie wylizałby się po
takich ciosach wilczych kłów. Ale na Trześniowym Groniu, wśród gór i lasów,
żyją nie tylko dzielni, zahartowani na wszelkie przeciwności ludzie; tymi
samymi cechami muszą się odznaczać i ich pomocnicy w ciężkiej pracy -
zwierzęta. Konie są tam wytrzymałe i silne, psy dzielne, bojowe, odporne.
Klucz do każdej opowieści tkwi w historii, nie na próżno niemal każda baśń, z
każdego świata zakątka rozpoczyna się sakramentalnym „dawno, dawno temu". Aby dowiedzieć się, skąd się wzięły ludzkie
chałupy na polanie Niemcowej i szkoła tak wysoko nad obłokami, wystarczy poznać
choć pobieżnie dzieje ziem Beskidu Sądeckiego. Dawno temu, kiedy po sądeckich
dolinkach zaczynało brakować ziemi pod nowe gospodarstwa, a musicie wiedzieć,
że przeludnienie od wieku XIX do czasu wybuchu drugiej wojny światowej panowało
tu niepojęte w naszych czasach, górale osiadali coraz wyżej na górskich
polanach, wydzierając ziemię pod pastwiska i uprawy, gęstym jedlinowym lasom.
Aby
kolejne pokolenia mieszkające na wyżynie, nie wyrastały na analfabetów i otrzymały szanse na naukę
fachu w przyszłości, w 1938 roku otwarto na polanie Niemcowej szkołę podstawową
dla dzieci z chat rozsypanych po okolicy, do czterech klas uczęszczało dwudziestu pięciu uczniów, szkoła nad obłokami przetrwała do 1961 roku. Potem już
tylko uciekali młodzi do miasta, wracali w doliny, a pozostałości górskich osad
możemy poszukać wędrując po tamtych terenach z dobrym przewodnikiem.
O małej szkółce nad obłokami nie pozwoliła zapomnieć Maria
Kownacka, która gościła w Rytrze pod koniec lat pięćdziesiątych, zbierając
materiał do napisanych później „Szkoły nad obłokami” i „Rogasia z Doliny
Roztoki”.
W książkę zilustrowaną przepiękną kreską Jana Marcina
Szancera zaczarowała fragment historii Beskidu Sądeckiego, utrwaliła jego
mieszkańców, uczniów z Niemcowej, Trześniowego Gronia ( na tej polanie
mieszkało osierocone rodzeństwo Potoków ), Kamiennego Gronia, ze Stusa, z
Poczekaja i Kordowca, którzy zimą przedzierali się w kopnym śniegu do chatki
Nosalów, gdzie za izbą gospodarzy znajdowała się niewielka izba lekcyjna, w której uczył
Edward Gruda z Piwnicznej.
Szkoła służyła również dorosłym, zainteresowani nauką
rodzice mogli nauczyć się czytać i pisać, posłuchać radia, przejrzeć gazetę. Mieszkańcy
górskich chatek zwykli o swoim miejscu zamieszkania mawiać: tak se żyjemy na
tej wyżynie jak ryby na głębinie i faktycznie od późnej jesieni do końca wiosennych roztopów byli
oni niemal odcięci od dolin. Izdebka lekcyjna podtrzymywała kontakt ze światem,
była miejscem spotkań i zdobywania wiedzy.
W książce jedynym dorosłym uczniem swojego współlokatora, młodego
nauczyciela Edwarda Grudy jest dziadek Nosal.
- Ciepluśko, będziem
mieli dzisiok! – uśmiechnął się do wchodzącego Edwarda. – Trzy naręcze drew już
spaliłem! – To dobrze, dziadku kochany, palcie mocno, żeby prędko nie wystygło,
bo mróz idzie pod wieczór, a roboty mam huk na dzisiaj! A dziadek się do swojej
nauki nie zabierze przypadkiem?...
Całą zimę dziadek Nosal próbuje opanować trudną sztukę
pisania, mozoląc się nad kartką papieru i wyrzekając: - Oj, lżej pleść opołki
niż stawiać te połki!
Uczniowie szkoły na wyżynie mogli również korzystać z mobilnej biblioteki. Nauczyciel przynosił z Piwnicznej w plecaku książki, które dzieci ze
szkoły nad obłokami mogły wypożyczać:
Plecak, w porę ochroniony, krył nic a
nic nie zamoknięte, długo oczekiwane, upragnione skarby na długie zimowe
wieczory – książki! [...] I kto by się domyślił, że gdzieś wysoko w górach, nad
obłokami, w zawianej śniegiem chałupinie przytulonej do ściany lasu,
trzeszczącej od zajadłych ataków wichury, dzieci po normalnych lekcjach biorą w
zachwycie do rąk najpiękniejsze książki.
„Szkoła nad obłokami" oprócz pokazania jak funkcjonowała mała
niemcowska szkoła, jest również obrazem świata którego już nie ma, zapisanym językiem, który słychać
coraz rzadziej i tradycjami, o których zapominamy. Bajkowy wręcz jest opis
zapustów, tradycji tak żywej w dawnej Polsce, dzisiaj mało kto turonia oglądał
na żywo, na szczęście choć racuchy nie straciły na popularności:).
W tym starym świecie po lasach
grasują wilki, a każda kolejna wędrówka
do szkoły to nowa przygoda opisana tak sugestywnie, że czytelnik sam czuje się jej uczestnikiem i staje wraz z małymi bohaterami oko w oko z basiorem, albo gubi się w zamieci na górskim szlaku.
Zima szła nie od parady – mroźna i w śniegi bogata, jak
zawsze prawie w tym kraju wyniesionym pod pułap nieba. Mechaty mróz jak biała
szczeć porastał wszystkie szybki w oknach domostw niemcowskiej wyżyny, folgując
i spływając łzami tylko na tę chwilę, kiedy słońce kładło na nim swoje ciepłe
promienie.
Książka ma jeszcze jednego bohatera, wyratowanego zimową
nocą krakowskiego etnografa. Na czas rekonwalescencji Łukasz Skorupka zamieszkuje w
Trześniowym Groniu, z dużym pożytkiem dla swojej naukowej pracy, opisuje
góralską kulturę, przedmioty znalezione w chacie, spisuje mrożące krew w żyłach opowieści dziadka
Nosala i stare piosenki i kołysanki.
Stare, sędziwe trzystoletnie domostwo, pod okapem z gontów,
kryło nieprzebrane skarby - po jatach, kącinach i sąsiekach. Zalegały tam
latami stare sprzęty i naczynia, używane od pradziadów - rzezane stępy do
miażdżenia ziarna, jaktelki, bukliczki, nosacze i trójnożne kotliczki
pamiętające czasy kurnej chaty [...] Budując nowy dom, to, co już wam służyć
nie może, przekażcie do muzeum! Niechże to nie zaginie, niech świadczy o dawnym
życiu człowieka na tej ziemi! [...] Budujcie nowy dom, ale wszystko, co stare,
piękne i dostojne, uszanujcie, bo w to wsiąkła kultura i artyzm całych pokoleń! [...]
- A na co panu te skorupki?...
- Widzisz Zosiu, odczytuję z nich dawne dzieje!
Książkę rozpatruję w kategorii arcydzieła literatury dla
dzieci, któremu żadne skarby zbierane po Skandynawii przez nasze wydawnictwa do
pięt nie dorastają. Dla archaicznego języka,
góralskiej gwary, przedmiotów wyrysowanych tak pięknie przez Jana Marcina
Szancera warto "Szkołę nad obłokami" przeczytać, bo to skarbnica wiedzy o tym jak zmieniało się życie ludzi i język polski przez minione dziesięciolecia.
Ta książka to zachwyt autorki nad górami, góralską kulturą i
przedmiotami codziennego użytku rzezanymi w drewnie zimową nocą, przy rytmicznym
śpiewie struga i ten zachwyt udziela się czytelnikowi od pierwszych
przeczytanych akapitów, potem już tylko zatapia się w tej historii po samiuśkie
uszy, znika letnie słońce za chmurami, ustępując miejsca płatkom śniegu i
szaleństwu zamieci...
Szkoła nad obłokami. ( 1958 r. )
Maria Kownacka
Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 2012, 102 str.