Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Diana Gabaldon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Diana Gabaldon. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 25 października 2018

Dolną część weneckich okien pokrywał lód, wokół domu gwizdał zimowy wiatr, w środku znajdowały się fotele, brandy i ogień na kominku, jednak Lord John był dżentelmenem. Jesienne werble. Diana Gabaldon


Różne bywają powody moich powrotów do czytanych już powieści, zwykła chęć schronienia się na chwilę do już poznanego świata, który ma szansę zachwycić raz jeszcze, albo powtórka z książki przed obejrzeniem serialu będącego jej adaptacją. Tak jest w przypadku Jesiennych werbli które z początkiem listopada można będzie obejrzeć w wersji serialowej, a więc długodystansowej, która daje duże możliwości stworzenia na ekranie dokładnego obrazu książki.

Do lektury wróciłam po obejrzeniu...nowej czołówki serialu Outlander z odrobinę zmienioną muzyką pasującą do nowego świata, w którym osiedlają się główni bohaterowie. Jak będą rozpoczynać się kolejne odcinki 4 sezonu zobaczycie na facebookowej odsłonie wyspy książek klik. Outlander to kosztowna, a co za tym idzie efektowna produkcja z przepięknymi plenerami, wnętrzami oddającymi ducha epoki, strojami, balami i scenami walki. Znakomici, a przy tym nieopatrzeni aktorzy odtwarzają rolę głównych bohaterów: Claire - Caitriona jest piękna i charyzmatyczna, jak jej literacki pierwowzór, jej mąż Jamie - Sam Heughen to również strzał w dziesiątkę. 

Już w poprzednich sezonach producenci oddali hołd autorce, która pisze obszerne powieści, panuje nad ogromną ilością dorastających dzieci, szerokim wachlarzem postaci, miejsc akcji, uszanowali to pisarskie szaleństwo i stworzyli serial, który jest równie okazały i dynamiczny.

Ale chociaż doceniam poprzednie "szkockie" sezony, długo czekałam na sezon 4, pokazujący życie bohaterów w amerykańskiej kolonii Karolinie Północnej. Materiały ujawnione przez producentów pokazują przepiękne dzikie plenery, rwące rzeki tworzące amerykański krwiobieg, barki którymi podróżowali osadnicy przed epoką autostrad czy choćby utwardzonych dróg. Drewniany dom w Fraser's Ridge jest piękniejszy, niż go sobie wyobrażałam czytając "Jesienne werble", nie mogę doczekać się widoku gabinetu - pracowni Claire, mam nadzieję, że będzie przypominał ten z zamku Leoch. 

W ostatnim ujęciu bohaterowie spoglądają na swoją posiadłość Fraser's Ridge, która na kartach książki zapełniała się dzierżawcami, doskonale rozpisanymi przez autorkę bohaterami o różnorodnych charakterach i fizjonomii. Gospodarstwo to kawał dzikich gór, które ujarzmiali ciężką pracą osadnicy, którzy uciekli że Szkocji przed trudnymi po-powstańczymi warunkami. Nowy Świat jest piękny, ale w tej dziczy czai się jakaś groza nieznanego lądu, pełnego zwierzyny nie znającej ludzi co czyni je równie bezbronnymi, co groźnymi w starciu z człowiekiem.

Początek historii Stanów Zjednoczonych pisany losami osadników  uważam za jeden z najciekawszych w historii świata od czasu przeczytania..."Domku na prerii" Laury Ingalls Wilder. Szukając książek o takiej tematyce trafiłam na Dianę Gabaldon, jeśli znacie inne tytuły o podobnym tle historycznym, podzielcie się ze mną w komentarzach.

Zdarzyło mi się już napisać o "Jesiennych werblach" na blogu ponowna lektura tej ogromnej książki odświeżyła moją pamięć przed obejrzeniem serialu, właśnie dlatego lubię mieć ulubione powieści w pobliżu i planuję dokupić brakujące tomy tej fantastycznej baśni dla dorosłych. Marzy mi się książka z polskimi Fraserami z elementami fantastyki i polskiej historii i z taką popularnością na świecie. Gorąco polecam serię "Obca", bo gwarantuje dużo czytania na coraz dłuższe jesienne i nadchodzące nieubłaganie zimowe wieczory.

piątek, 29 kwietnia 2016

Kiedy tak pada, kominki dymią, ubrania nawet we wnętrzach wilgotnieją, a chłód tak głęboko wżera się w kości, że wydaje się, iż nigdy już nie będzie ciepło. Kość z kości. Spisane własną krwią. Diana Gabaldon.


Osiem długich tomów, a ja nadal nie mam dość książek Diany Gabaldon i niecierpliwie czekam na kontynuację :) Dwie ostatnie czytane przeze mnie części cyklu: "Kość z kości" oraz "Spisane własną krwią" toczą się w czasach początku walki Amerykanów o niepodległość, przerażonych, że Wielka Brytania będzie blokować ich porty i tym samym przekreślać szansę na samodzielność gospodarczą kolonii. Podoba mi się to przeskakiwanie autorki od wydarzenia historycznego do wydarzenia, z kontynentu na kontynent. Diana Gabaldon, aby stworzyć tę opowieść musiała biegle poznać historię wieku XVIII, by potem przedstawić czytelnikom realia tego czasu od życia szkockich klanów, poprzez życie na francuskim dworze królewskim oraz na wzór "Domku na prerii" w amerykańskim gospodarstwie w górach Karoliny Północnej. Aby zabrać czytelnika w bajeczną podróż po wieku XVIII poza suchymi faktami poznawanymi na lekcjach i wykładach historii, musiała doskonale poznać realia życia, zwyczaje mieszkańców kolonii (najmocniej zapadł mi w pamięć fragment o sadzeniu kapryfolium w pobliżu wygódek przez rolników z okolic Filadelfii, dotąd ta roślina kojarzyła mi się z romantycznymi opisami w powieściach L.M.Montgomery :)), od sposobów dbania, a raczej w naszym na ten temat pojęciu  nie dbania o higienę, przez metody leczenia, wszak główna bohaterka jest lekarzem, a tutaj należało upilnować sposobów leczenia i medykamentów stosowanych w dwóch jakże odmiennych epokach, po sposoby wojowania i prowadzenia gospodarstwa, bo z kolei główny bohater to żołnierz i rolnik :)

Każdą zdobytą przez Dianę Gabaldon informację, fakt historyczny poznane podczas lektury książek historycznych (pisarka ma fantastyczny księgozbiór, który wypatrzyłam na jej profilu na fb, kolekcja jej książek historycznych jest doprawdy imponująca), a także w czasie rozmów z zajmującymi się tą epoką historykami, udaje się zgrabnie powplatać w fabułę, budując wokół wciągającą intrygę. W tomie 7 mamy nawet okazję spotkać naszego sławnego za wielką wodą rodaka Tadeusza Kościuszkę, budującego fortyfikacje obozów wojskowych Armii Kontynentalnej i podczas bitwy pod Saratogą. Jamie Fraser zaprzyjaźnia się z naszym i Amerykanów bohaterem narodowym, a nawet pobiera od niego lekcje języka polskiego :D  Razem z bohaterami mieliśmy okazje jeszcze w początkach tomu 7 odetchnąć świeżym górskim powietrzem na nieskażonej ludzką działalnością ziemi w górach Karoliny Północnej. Potem nad powieścią unosi się kurz pól bitewnych, krew, pot, łzy i stada kruków ucztujących na dość dokładnie i odrażająco opisanych, rozkładających się zwłokach ofiar wojny. Wojna przedstawiona jest tak, jak zapewne każdy z nas ją sobie wyobraża w najgorszych koszmarach. Jest straszna dla cywilów, wojska tratują zasiewy i plony, od czego serca się krają niezamożnym przecież mieszkańcom kolonii, za wojskiem nadciąga cała masa szumowin posilająca się na tym, co armie zostawią jeszcze w zagrodach, wymiar sprawiedliwości nie istnieje, bijatyki, morderstwa, gwałty i głód to tło, które udało się autorce bez upiększeń pokazać.

Doskonale czyta się o kolejnych perypetiach dość oryginalnej rodziny Fraserów, Jamie Fraser jak na dżentelmena przystało bierze pod opiekę siostrzeńca Iana oraz rodzinę przybranego syna Fergusa. Bohaterowie, którzy rodzili się w dwóch pierwszych tomach, dorośli, założyli własne liczne rodziny i mają nie mniej awanturnicze i malownicze życiorysy od wuja i ciotki. Przy okazji dla uspokojenia akcji mamy okazję pomieszkać w Lallybroch, starą szkocką siedzibę Fraserów odwiedzamy kilka razy...w różnych epokach, jako miłośniczka wiejskich klimatów, uwielbiam czytać o prowadzeniu gospodarstwa, a takich fragmentów jest tutaj naprawdę sporo.

Z domu w Balnain droga była długa. A ponieważ był to styczeń w Szkocji - także mokra i zimna. Bardzo mokra. I bardzo zimna. Bez śniegu - żałowałam, że go nie ma, bo wtedy może Hugh Fraser nie wpadłby na ten szalony pomysł. Ale padało od wielu dni. Kiedy tak pada, kominki dymią, ubrania nawet we wnętrzach wilgotnieją, a chłód tak głęboko wżera się w kości, że wydaje się, iż nigdy już nie będzie ciepło.

W cyklu powieści Diany Gabaldon elementy fantastyki są w proporcjach nie przeszkadzających czytelnikowi nie przepadającemu za tym działem literatury, ja polubiłam stare szkockie legendy, które ożywają na kartach powieści.  Moja niekończąca się cierpliwość do zwrotów akcji, i brnięcie przez kolejne setki stron świadczy o tym, że to bardzo wciągająca lektura, bo ja zazwyczaj nie mam za grosz cierpliwości do powieści z rozbudowanym wątkiem romansowym. Chętnie przeczytałabym inne powieści Diany Gabaldon, na anglojęzycznej stronie fanów serialu widziałam "The Outlandish Companion", który chętnie zobaczyłabym na swojej półce. Chciałabym, żeby ktoś zabrał się za naszą historię, połączył ją z elementami fantastyki i wątkami romansowymi i stworzył taką łatwą później do przełożenia na język serialu opowieść. Aktualnie TV STARZ emituje 2 sezon serialu "Outlander", a konkretniej adaptację tomu 2 "Uwięziona w bursztynie", serial jest dopracowany w  najdrobniejszych szczegółach, kostiumy zapierają dech w piersiach, główne role obsadzono świetnymi aktorami, serial nagrano z rozmachem, zamek Leoch, statki którymi bohaterowie przeprawiają się na francuskie wybrzeże, drobiazgi z gabinetu uzdrowicielki Claire są przepiękne, widać, że nie oszczędzano na rekwizytach...i ten szkocki akcent głównego bohatera ;)

Uwielbiam powieści z historią w tle, Diana Gabaldon z wprawą doskonałego rzemieślnika ubrała fakty historyczne w zgrabnie opowiedziane tło, dodała bohaterów, których nie sposób nie polubić, elementy fantastyki i magii, upchnęła tysiące drobniejszych informacji, świadczące o jej ogromnej wiedzy o zielarstwie, medycynie, militariach wieku XVIII. To jest taki rodzaj baśni dla dorosłych, doprawionej ostrzejszymi fragmentami, w którą z przyjemnością zapada się wieczorami czytelnik i podróżując po wieku XVIII zapomina o otaczającej go rzeczywistości ;) 

"Obca" na wyspie książek
"Uwięziona w bursztynie" na wyspie książek
"Podróżniczka" na wyspie książek 
"Jesienne werble" na wyspie książek 
"Ognisty krzyż" oraz "Tchnienie śniegu i popiołu" na wyspie książek 
 "Kość z kości" 1016 str. "Spisane własną krwią" 996 str. Diana Gabaldon


sobota, 4 października 2014

Apsik :P

Tumany wirtualnego kurzu, którymi pokryta jest wyspa książek zniechęcały skutecznie nawet skromną autorkę do zaglądania na długo nie odświeżaną nowymi treściami blogspotową wersję wyspy. Dużo częściej bywałam na facebookowym wcieleniu wyspy książek, na którym wrzuconymi od czasu do czasu zdaniem lub obrazkiem, podtrzymywałam wątły płomyczek mojej internetowej twórczości, z nadzieją na ponowne rozpalenie wielkiego płomienia blogowym powrotem :).

Co prawda nadal nie bardzo chce mi się pisać, wolę skupiać się na czytaniu, na które nie mam przesadnie dużo czasu, ale z przyjemnością podzielę się z Wami swoimi październikowymi zapasami książkowymi, zniesionymi z biblioteki do domu, jako niezbędne dodatki do jesiennych coraz dłuższych nocy i coraz cieplejszych herbatek :).

Stosik wrześniowo-październikowy przyniosłam z biblioteki już kilka tygodni temu, "Tchnienie śniegu i popiołu" powoli kończę czytać, lektura dwóch pozostałych książek ( "Wysadzić Rosję" A.Litwinienko, J.Felsztinski oraz "Złocista droga" L.M.Montgomery ) jeszcze przede mną. Przyznam, że niecierpliwie czekałam na każdą wolną chwilę, żeby móc zatopić się w 6 tomie cyklu "Obca", "Tchnienie..." podobało mi się dużo bardziej od poprzedniego "Ognistego krzyża", być może książka faktycznie jest lepiej napisana, a może jesienią mam więcej cierpliwości i większą potrzebę czytania książek o perypetiach rodzinnych i prowadzeniu gospodarstwa :).

Powieści Diany Gabaldon zaczęłam czytać dawno temu, ale mocno rozbudowana objętość (do tysiąca stron) każdego kolejnego tomu w zasadzie uniemożliwia przeczytanie całego cyklu na raz. Podzieliłam więc sobie przyjemność na kilka etapów, ponieważ tomy od "Jesiennych werbli" spokojnie można uznać za zupełnie odmienną od pierwszych części historię, tom czwarty przenosi nas bowiem do brytyjskiej kolonii w Ameryce Północnej, gdzie Claire i Jaimie prowadzą dużo bardziej osiadły, choć nie mniej awanturniczy tryb życia.

"Ognisty krzyż", który czytałam  w sierpniu, jest początkowo odrobinę męczący, powieść rozpoczyna się rozpisanym na niemal trzysta stron przyjęciem, męczy ten długi wieczór czytelnika okrutnie, po przebrnięciu przez ten rozwleczony do granic wstęp, czytający jest padnięty, jakby sam miał wątpliwą przyjemność uczestniczenia w wyjątkowo nieudanym weselnym przyjęciu. Potem jest dużo lepiej, wydarzenia nabierają tempa, dlatego warto przetrwać nudniejsze fragmenty i dotrwać do samego końca "Ognistego krzyża" i sięgnąć po "Tchnienie śniegu i popiołu" podczas czytania którego przyjemny dreszczyk emocji towarzyszył mi przez całe dwa długie tomy.

Diana Gabaldon ma przebogatą wyobraźnię, dzieli się z czytelnikami nawet najbardziej szalonymi pomysłami na fabułę, z wdziękiem bawi się historią Stanów Zjednoczonych, wplata w powieść fragmenty innych dzieł literackich, całość czyta się z przyjemnością, niewielu autorów potrafi utrzymać uwagę czytelnika w skupieniu i rozbudzać jego ciekawość przy tak długo i obszernie snutej opowieści.

Zachwycające są opisy codzienności w górskiej osadzie Fraser's Ridge: zbieranie ziół, próby robienia leków w prymitywnych XVIII wiecznych warunkach, Brianna usiłująca kopiować wynalazki wieku XX w kolonii, w której brakowało znanych nam surowców, choćby metalu, przygotowywanie posiłków, hodowla pszczół, praca w ogrodzie. Spokojne gospodarowanie na farmie przeplata się z dramatycznymi przygodami, przytrafiającymi się głównym bohaterom, rodzą się dzieci, zawierane są nowe małżeństwa, bohaterów przybywa i są to bardzo ciekawie rozpisane postacie, w tle historia przyspiesza mieszkańcy kolonii coraz jawniej występują przeciwko Brytyjczykom. Warto przestać odkładać czytanie "tych grubych książek Gabaldon" na później, ponieważ świetnie i szybko się je czyta, zapewniając prawdziwą ucztę dla wyobraźni na pochmurną jesień.

Jedyna książka w stosiku, która po przeczytaniu wzbogaci moją prywatną biblioteczkę to "Złocista droga". Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, aby losy Historynki jakoś szczególnie mnie zachwyciły, a "Złocista..." to zimowa odsłona przygód dzieci z Carlisle, ale po przeczytaniu takiego wstępu:

Cały dzień wiał ostry listopadowy wicher, zmierzch był wilgotny i wrogi. Wiatr zresztą nadal zawodził za oknami  i hulał wokół facjatek, w szyby bębnił deszcz. Stara wierzba przy bramie szamotała się z nawałnicą, a w sadzie rozbrzmiewała niesamowita muzyka, zrodzona z łez i lęków nękających noc. Naszej gromadki jednak nic nie obchodził ten ponury świat za oknami. Bronił nas przed nim wesoło trzaskający ogień i śmiech.

nie mogłam zostawić znalezionej w księgarni książki z uroczą okładką Bena Stahla. Myślę, że przyjemnie będzie zabrać się któregoś deszczowego dnia do czytania tej opowieści popiając herbatę z mojej nowej ulubionej, różowej filiżanki :).

Żegnam się gorącymi pozdrowieniami i gdybym znów przepadła na dłużej, zapraszam na fan page wyspy książek, tam postaram się zaglądać częściej :).

niedziela, 24 listopada 2013

Babie lato wtedy bywa, gdy w słońcu się snują pajęcze przędziwa. Jesienne werble. Diana Gabaldon.


Kiedy jesień w październiku zaczęła w końcu przypominać tę prawdziwie złotą z ludowego porzekadła zamieszczonego w tytule posta, zaczęłam się powoli poddawać jej urokowi i szukać jesieni również w wybieranych do czytania książkach:). W bibliotece znalazłam więc powieść o bardzo jesiennym tytule - tom czwarty cyklu "Obcej" Diany Gabaldon.

Po "Jesienne werble" wyprawiłam się na daleki spacer do nieznanej mi jeszcze krakowskiej biblioteki, której zbiory bogatsze od stanu posiadania mojej osiedlowej biblioteki, zachęcają do dłuższej z nią znajomości:). Jesień w tytule czytanej książki i za oknem, gorąca herbata i smakołyki prosto z sadu, w postaci ostatniej dojrzewającej przed zimą, bardzo słodkiej odmiany jabłek, to był mój przepis na minione już październikowe wieczory.

W poprzednim tomie Claire i Jamie odnaleźli się po wieloletniej rozłące i śladem setek uciekinierów politycznych wyruszyli w podróż do Nowego Świata. Jak bardzo pokomplikowała się ta wyprawa przeczytacie w "Podróżniczce", o której pisałam rok temu. W "Jesiennych werblach" szukałam nie tylko aktualnej pory roku, ale przede wszystkim..."Domku na prerii":). Szalenie mi się podoba ta część historii Stanów Zjednoczonych, która pisana jest biografiami pierwszych osadników,  a że nie znam wielu tytułów opowiadających o życiu amerykańskich pionierów, nawet fantastyczno-historyczny romans miałam ogromną ochotę przeczytać, żeby znaleźć w nim choćby wzmianki o tym jak wyglądało życie farmerów w dzikich rejonach Nowego Świata. Pod tym względem na tej książce się nie zawiodłam. 

W tomach poprzednich prześledziliśmy rzeczywistość XVIII-wieczną Szkocji, Francji, targały czytelnikiem morskie sztormy oraz przewroty dziejowe. W tomie czwartym bohaterowie prowadzą bardziej osiadły tryb życia w amerykańskiej kolonii. Jamie buduje w Karolinie Północnej dom, uprawia ziemię, a Claire sprowadza na świat dzieci osadników, leczy mieszkańców okolicznych farm i marzy o budowie szpitala. 

Myślę, że autorka przed napisaniem każdego kolejnego tomu rozpoczyna wielkie wykopaliska w bibliotekach, konsultacje z naukowcami zajmującymi się historią XVIII wieku, a potem wszystkie znalezione informacje upycha w swoich książkach. Czasem wychodzi z tego pocieszna ekwilibrystyka, kiedy Brianna z właśnie odnalezionym ojcem przez kilka stron pląsa po łąkach w poszukiwaniu roju pszczół, które powiększyć mają przydomową pszczelarnię Fraserów, ale na tyle sugestywnie są opisane techniki hodowli pszczół, że nie ma powodu nie uwierzyć, że tak właśnie w XVIII wieku pracowali pszczelarze:).

Poza uczuciowymi komplikacjami, które w tym tomie są domeną młodszego pokolenia reprezentowanego przez Briannę, fantastycznie udało się powplatać w tę opowieść poważne zagadnienia historyczne. Choćby te o niewolnictwie, czy konfliktach osadników z rdzennymi mieszkańcami Ameryki, brak odporności Indian na roznoszone przez europejczyków choroby, dały autorce duże pole do popisania się wyobraźnią, świetne czytało się te fragmenty. Wychowana na książkach Jacka Londona, Jamesa Olivera Curwood, byłam zachwycona również opisami amerykańskiej przyrody, jej dzikości, nie skażenia ludzką działalnością.

Co typowe dla Amerykanów, to uwielbienie dla własnych osiągnięć i dziejów, w tych współcześniejszych wątkach jest fragment dotyczący dnia 16 lipca 1969, kiedy załoga Apollo 11 wylądowała na księżycu, który świetnie oddaje atmosferę święta, które musiało wtedy zapanować w amerykańskich domach.


Chociaż są poczesne fragmenty, wręcz inwentaryzacyjne, przygotowań zapasów na zimę przez bohaterów, to nie jesień znalazłam w "Jesiennych werblach", ale bardzo konkretną wiedzę o życiu w XVIII wiecznych amerykańskich koloniach. To jest dość nierówna książka, bywało nudno, zwłaszcza na początku, ale dla tych wątków mocno rozkręcających całą historię, warto przemęczyć te dłużyzny. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, że to niepoważna literatura, po którą nie warto sięgać, spokojnie może swoje obawy porzucić. Cały cykl jest bardzo wciągający, bohaterowie cudnie niejednoznaczni i dużo tu historii, więc warto przemóc opory i przeczytać książki Diany Gabaldon. Renesans trochę już zapomnianej "Obcej" zapewni serial nagrywany przez amerykańską stację Starz, który mam nadzieję dotrze i do polskich widzów:).

"Jesienne werble. Tom I. " Diana Gabaldon, 528 str.

czwartek, 18 października 2012

Bo zawsze się dochodzi gdzie indziej, niż się chciało.* Podróżniczka. Diana Gabaldon.

Po tomie trzecim cyklu "Obca" kolejnym tomom mówię stanowcze nie. I bynajmniej nie wynika to z rozczarowania treścią "Podróżniczki", bowiem Diana Gabaldon znowu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła i po raz kolejny popisała się nieskończenie bujną wyobraźnią i ogromnymi pokładami wiedzy, którymi wzbogaca swoje powieści. Powód pierwszy chwilowego zaniechania zgłębiania losów Claire i Jaimiego jest bardzo prozaiczny w bibliotece nie ma "Jesiennych werbli", a próby ominięcia tomu czwartego i zagłębienia w piąty nie powiodły się w moim przypadku. Powód drugi to przytłaczająca objętość książek Diany Gabaldon, całego cyklu po prostu nie da się przyswoić na raz, dłuższa przerwa pomiędzy kolejnymi tomami jest niezbędna, żeby nie zniechęcić się do "Obcej". Wracając do tomu trzeciego, nie dało się go chyba lepiej zatytułować, bo też cała książka to jedna, wielka emocjonująca podróż z głównymi bohaterami, podróż w czasie, ponieważ jeden z bohaterów po raz kolejny przekracza kamienny krąg i po wielu latach powraca do wieku XVIII, a potem już w wieku XVIII morska podróż w egzotyczne rejony świata.
Początek podobnie jak w drugim tomie koncentruje się na końcówce lat sześćdziesiątych wieku XX. Claire, jej córka Brianna oraz Roger, adoptowany syn pastora Wakefielda przeszukują archiwa, XVIII-wieczne pamiętniki i bogate zbiory zafascynowanego powstaniami szkockimi zmarłego pastora w poszukiwaniu informacji o dalszych losach Jamiego. Bardzo podobał mi się ten początek, przesiąknięty zapachem starych książek i cichą, tajemniczą atmosferą bibliotek i archiwów.
W tomie trzecim pojawia się bohaterka uznana za zmarłą w tomie pierwszym, mam nadzieję, że nie zdradzę zbyt wiele pisząc, że pewna tajemnicza czarownica w "Podróżniczce" okazuje się jeszcze bardziej tajemnicza, galeria bohaterów znacząco się powiększa, dzieciaki z pierwszych tomów dorastają, pojawia się kilka bardzo oryginalnych postaci, moim faworytem jest zdecydowanie upadły ksiądz popalający nieznane w wieku XVIII zielsko w chatce na jednej z wysp do których docierają Jaimie i Claire. Wiek XVIII w Edynburgu i na Hispanioli, na pokładzie statków opisany jest z historycznym zacięciem, masą szczegółów bardzo plastycznie obrazujących codzienność prawie trzysta lat temu. Egzotyczna pogoda, pirackie statki, fauna i flora Wysp Karaibskich, klimat "Podróżniczki" pozwala wyrwać się z chłodnego, jesiennego Krakowa i pomarzyć o dalekich wyprawach:).
Oswajając to, co pogodowo nieuniknione poniżej późnojesienny cytat z "Podróżniczki":
Szybę pokrywał lekki szron, zima była już niedaleko. W powietrzu czuło się taką rześkość i świeżość, że zanim zamknęłam okno, pełną piersią wdychałam wspaniały zapach zwiędłych liści, suszonych jabłek, zimnej ziemi i wilgotnej, słodkiej trawy. Na zewnątrz panowała nieruchoma jasność. Kamienny mur i ciemne pnie sosen rysowały się ostro na tle szarego porannego nieba.[...]
oraz aromatyczna i klimatyczna, pełna zapachów i smaków piwnica:
Żadna z nas  nie odezwała się ani słowem, zanim nie znalazłyśmy się w sanktuarium piwnicy. Małe pomieszczenie pod podłogą domu było przepełnione zapachem zwisających z krokwi sznurów cebuli i czosnku, silnym, słodkim aromatem suszonych jabłek oraz wilgotnym zapachem ziemi, pochodzącym z kartofli wysypanych na ciężkie, brązowe derki.
Podróżniczka. (Voyager.)
Diana Gabaldon
Wydawnictwo Amber, Warszawa 2000, 607 str.
* Leopold Staff

czwartek, 4 października 2012

Zanim zasnę, pozostało mi jeszcze coś do zrobienia. Uwięziona w bursztynie. Diana Gabaldon.


Z cyklem książek Diany Gabaldon zmagam się już tak długo, że mam wrażenie, że czytam go już od kilku dobrych lat, to chyba przez towarzyszącą lekturze zmianę pór roku za oknem:). Kończę tom trzeci, który jest chyba najbardziej wciągają częścią tej opowieści, a dzisiaj króciutko i bez zdradzania zbyt wielu szczegółów, opowiem o tomie drugim."Uwięziona w bursztynie" opowiada o roku 1968 i poszukiwaniach w starych archiwach informacji dotyczących losu powstańców szkockich, które prowadzi Claire i jej córka oraz o miesiącach poprzedzających wybuch powstania szkockiego, historia kończy się na roku 1745, po krwawej bitwie pod Culloden, pomiędzy Szkotami i Anglikami.
Claire i Jamie udają się do Paryża, wnikają w środowisko szkockich imigrantów, zostają przedstawieni Ludwikowi XV i zawierają przyjaźń z Karolem Stuartem. Fraserowie angażują się w sieć dworskich spisków, chcąc zapobiec przyszłej tragedii, jaką była dla Szkotów nieudana próba restauracji dynastii Stuartów. Diana Gabaldon przy okazji oprowadza nas po pełnym niebezpiecznych zakamarków XVIII wiecznym mieście, przedstawia zarys dworskiego życia i zwyczajów, nadaje historycznym postaciom wymyślone przez siebie cechy charakteru i tworzy pełną awanturniczych przygód rzeczywistość głównych bohaterów.
Kiedy Claire i Jaimie zmagali się z plotkami dworskimi i sami wydawali wystawne przyjęcia, ja zastanawiałam się kiedy w końcu zamiast dworskimi intrygami zajmą się przedzieraniem przez splątane gałęzie janowca i wrzosowiska, jednym słowem, kiedy powrócą do Szkocji:).
Dopiero druga połowa "Uwięzionej w bursztynie" rozkręca tę opowieść, autorka bardzo sugestywnie przedstawia powstańczą rzeczywistość, w którą wplątani zostają Fraserowie. Opisy krwawych potyczek budzą grozę, narastające napięcie i zaskakujące zwroty akcji pokazały sprawność warsztatową autorki. Zazwyczaj podkreśla się romansowy wątek cyklu "Obca", ale dla mnie to przede wszystkim wciągające książki dla miłośników historii, zdaję sobie sprawę, że fakty zostały mocno naciągnięte, a zachowania bohaterów znacząco odbiegają od przyjętych w wieku XVIII norm, ale bynajmniej nie odbierało mi to przyjemności z lektury:).
Na zakończenie odrobina szkockiej jesieni, dla odmiany od tej naszej, która za oknem wybucha złotem:):
Po kolacji jeden z biesiadników zaczął śpiewać, ktoś inny wyciągnął drewnianą fujarkę, by mu przygrywać. Dźwięk, który popłynął w tę zimną jesienną noc, choć niegłośny, wydawał się przeszywający. Powietrze było rześkie, ale nie wiał wiatr. Wszyscy czuli się bardzo dobrze, gdy tak siedzieli w małych rodzinnych grupkach wokół ogniska, poowijani w koce i szale. Po skończeniu gotowania dołożono do ognia. Teraz palił się mocno rozjaśniając noc.[...]
Wyciągnęłam z kosza z rzeczami do cerowania dziecięcy kaftanik i wywróciłam go na lewą stronę, żeby dotrzeć do rozprutego pod rękawem szwu. Chyba tylko bawiący się chłopcy i pracujący mężczyźni nie marzli na dworze. W domu panowało przyjemne ciepło. Zaparowane okna oddzielały nas od mroźnego świata na zewnątrz.
Uwięziona w bursztynie. ( Dragonfly in amber. )
Diana Gabaldon
Wydawnictwo Amber 2000, 528 str.

wtorek, 11 września 2012

Nie było to miejsce, w którym można by zaginąć. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Obca. Diana Gabaldon.

Za każdym razem noce robią się ciemne całkiem niepostrzeżenie. Któregoś wieczora w  sierpniu wychodzi się na dwór i nagle wszystko jest czarne jak smoła, wielka ciepła, czarna cisza otacza dom. Jest nadal lato, ale ono już nie żyje, zatrzymało się, nie więdnąc i jesień już stoi u progu. Nie ma jeszcze gwiazd, tylko ciemność. Wtedy wydobywa się z piwnicy kanister z naftą i stawia w sionce, a latarka kieszonkowa wisi na kołku przy drzwiach.  ( Lato. Tove Jansson )
Jesień na wsi zaczyna się dużo wcześniej niż w mieście. Już od połowy sierpnia wieczory są chłodniejsze, pomimo upałów w ciągu dnia, zwłaszcza jeśli dom jest zewsząd otoczony lasem i łąkami, które dzielą się swoją wilgocią i cieniem, podchodząc pod okna w postaci mlecznobiałej mgły. Mgła towarzyszy nam prawie przez cały rok, przychodzi ciemną nocą i odchodzi z pierwszym blaskiem słońca. Sierpień i wrzesień to czas, kiedy podwórko i sad należą wyłącznie do nas, jaskółki odlatują, nie ma ptaków, które niepodzielnie zarządzają naszą działką wiosną i latem, robi się cicho, zupełnie inaczej spaceruje się po łące i ogrodzie we wrześniu, kiedy ten spokój otacza nas coraz ciaśniej, w czerwcu na podwórku czuje się jak w rezerwacie przyrody, kiedy setki ptaków zasiedlają iglaki i każdy spokojniejszy kącik podwórka śpiewając od rana do nocy. Każdy miesiąc i każda pora roku ma swój niewątpliwy urok, lubię lato i ze smutkiem przyjmuję jego koniec, ale przecież pora odpocząć od koszenia trawy, pielęgnowania kwiatów i drzew, pora na jakiś czas ukryć się w domu, żal mi zapachu siana po skoszeniu trawnika, ale jesień pachnie przecież równie kusząco, wilgotnym drewnem ułożonym w stosach przy piecu, gorącą, malinową herbatą i książkami, które jesienią wyłażą niemal z każdego kąta mojego domu:).
***
Zachęcona pozytywnymi recenzjami, wybrałam się na poszukiwania w miejskiej bibliotece i ku swojej wielkiej radości znalazłam cztery pierwsze tomy cyklu książek Diany Gabaldon i jeszcze tej samej nocy rozpoczęłam wielką szkocką przygodę z tomem pierwszym zatytułowanym "Obca'. Już dawno nie zdarzyło mi się na tyle wciągnąć w wykreowany przez autora świat, że ciężko mi przed snem przerwać czytanie i ziewając rozdzierająco, do późnych godzin nocnych towarzyszę głównym bohaterom książki, znalezionej w ciemnym zakątku biblioteki:).
Główną bohaterkę Claire Randall poznajemy w roku 1945, w szkockim Inverness, gdzie wraz z mężem Frankiem spędza wakacje i próbuje odbudować swój związek po wojennej rozłące. Frank podczas wakacji w Szkocji poszukuje informacji o swoich przodkach odwiedzając jemu podobnych pasjonatów przeszłości, a Claire rozwija swoją pasję zielarstwa. Podczas zwiedzania kamiennego, celtyckiego kręgu Craigh na Dun, Claire trafia na tajemnicze przejście pomiędzy głazami, które przenosi ją w czasie do wieku XVIII. W ten sposób Claire trafia do świata górali, szkockich klanów, twierdz i zamków, które w znanej jej współczesności są jedynie zabytkami, bądź chętnie odwiedzanymi ruinami. W roku 1743 miejsca te wciąż tętnią życiem, a opowieści o wieku XVIII męża historyka ożywają na jej oczach.
Porwana przez szkockich górali, trafia Claire do twierdzy Leoch, zarządzanej przez klan McKenziech, na zamku doskonali swoje pielęgniarskie umiejętności, lecząc dostępnymi prymitywnymi sposobami mieszkańców okolicznych wiosek i podając się za wdowę, próbuje odnaleźć się w trudnej rzeczywistości czasów, w których niemal za każdym rogiem czai się widmo gwałtownej śmierci. Aby wymknąć się z rąk angielskich dragonów, Claire zostaje przez Szkotów wydana za mąż za jednego z nich - Jamiego Frasera, lorda Borch Tuarach, który chwilowo na swoich ziemiach osiedlić się nie może, gdyż jest wyjętym spod prawa uciekinierem. Wokół miłości Claire i Jamiego, ich nie kończących się ucieczek i podróży po pięknej, dzikiej Szkocji snuje swoją opowieść Diana Gabaldon.
Swoją wszechstronność i dużą wiedzę autorka, która jest wykładowcą nauk przyrodniczych udowadnia niemal na każdej stronie swojej powieści, wciskając gdzie się da sporą porcję informacji o dawnych obyczajach, celtyckich legendach, ziołach i roślinach, szczególnie w te ostatnie wczytywałam się z wielką przyjemnością. "Obca" opowiada o czasach powstań szkockich, które miały na celu restaurację dynastii Stuartów, a które doprowadziły jedynie do upadku górskich klanów, autorka ożywiła i odbudowała ruiny starych zamków, XVIII - wieczne więzienia, stare opactwo na francuskim wybrzeżu i tchnęła ponownie życie w stare szkockie opowieści i legendy. "Obca" to książka wymykająca się łatwym klasyfikacjom gatunkowym, żeby streścić krótko jej zawartość trzeba użyć co najmniej kilku przymiotników, bo to przygodowy romans fantastyczno-historyczny:). Książka, która mimo sporej objętości nie ma chwil przestoju, autorka co rzadkie u twórczyń wielotomowych opowieści nie przynudza i nie powtarza się, historia płynie szybko, pełna jest zwrotów akcji, a gnębienia głównych bohaterów mógłby się uczyć od niej sam George R.R. Martin:).

Obca. ( Outlander. )
Diana Gabaldon
Wydawnictwo Amber, Warszawa 1999, 463 str.

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...