Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura skandynawska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura skandynawska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 lipca 2016

Kiedy piszę, że czytam wszystko to jest to prawda absolutna, bo absolutnie wszystko czytam, czyli o skandynawskich sagach i nie wyrzucaniu książek.

Mam w zwyczaju chomikowanie książek i objawia się to na naprawdę różne sposoby :) Na przykład w księgarniach, zwłaszcza tych z tanią książką, kupuję "na zaś" dwa skandynawskie kryminały, bo kiedyś na pewno się przydadzą, kiedy będę mieć ochotę na ten rodzaj literatury, a już zimą i jesienią przydadzą się na pewno na długie, ciemne wieczory przyprawione kryminalnym dreszczykiem. Wychodzi ze mnie chomik również, kiedy składam zamówienie w księgarni internetowej, wtedy zawsze przyplącze mi się jakiś dodatkowy tytuł do zamówienia. Znajomi i rodzina tylko pogłębiają moje chomicze skłonności, ponieważ obdarowują mnie książkami, które już przeczytali, albo otrzymali, jako gratis do czasopisma. 

Choćby tytuł był kompletnie głupi, a okładka doprowadzała do zgrzytania oczami, książkę zagarniam do torebki, chowam w biurku, a potem zastanawiam się, co też dalej z nią uczynić. Zwykle takie okładkowe straszydła-romansidła lądują na regale w domu na wsi i leżą sobie długie lata, ogrzewane zimą przez znajdujący się w pobliżu piecyk, a latem przez słoneczne promienie wpadające przez okno. 

Znam swoje szarże czytelnicze i wiem, że potrafię się zabrać za czytanie najdziwniejszych serii książek choćby takich dla bardzo małych dzieci, kiedyś dostałam pudełko komiksów Gigant i też przeczytałam w porywie czytelniczego szaleństwa. Więc, kiedy piszę, że czytam wszystko to jest to prawda absolutna, bo absolutnie wszystko czytam i dlatego zbieranie książkowych dziwadeł jest w moim przypadku jak najbardziej uzasadnione ;) 

Ostatnio przyszła w końcu pora na dokładniejsze przyjrzenie się własnym zbiorom i wybranie pośród tomów latami leżakujących na regale kilku książek do bieżącego czytania. Po wymęczeniu "Zamku na wrzosowisku" znalazłam małą, niepozorną powieść, która przed kilku laty otwierała kolekcję książek sprzedawanych, jako dodatek do pewnej gazetki z obrazkami. Ta książka to "Saga o Ludziach Lodu. Tom I: Zauroczenie". 

Kiedyś obiło mi się o uszy nazwisko autorki Margit Sandemo, ale o samej sadze nie słyszałam. O dziwo tę paskudnie wydaną książkę czyta się rewelacyjnie, autorka ma prawdziwy talent do opowiadania historii osadzonych w historycznych realiach, pośród dzikiej, norweskiej przyrody, z bohaterami, których nie sposób nie polubić i tajemnicami, których wyjaśnienia czytelnik oczekuje jak najszybciej. Byłam bardzo sceptyczna zabierając się za lekturę, ale pochłonęłam ją szybko na ogrodowej huśtawce, przerywając czytanie tylko z wyższej konieczności :) Faktem jest, że w pewnym momencie fabuła skręca ostro na harleqinową mieliznę, ale to w końcu bajka dla dorosłych, a nie literatura z wybujałymi ambicjami.

Pierwszy tom sagi przenosi nas w XVI wiek do Norwegii, znajdującej się pod panowaniem duńskim, zarazy dziesiątkują kraj, pośród skał i fiordów nie ma rodziny, która nie utraciła przez chorobę kogoś bliskiego, a żaden odmieniec nie jest bezpieczny w tych trudnych czasach płonących stosów. W tych okolicznościach poznajemy błąkającą się po Trondheim Silje, która przygarnia jednej nocy dwójkę dzieci, ratuje życie mężczyźnie skazanemu na śmierć i zyskuje tajemniczego opiekuna, który ofiaruje jej dach nad głową u zaprzyjaźnionego artysty. Podoba mi się sposób opowiadania losów dwójki bohaterów, pomimo upału miałam wrażenie, że siedzę w drewnianej chacie, za oknami szaleje zamieć, w domu jest ciepło i przytulnie, a ja słucham świetnej historii, która wydarzyła się naprawdę :) Do tego stopnia spodobała mi się ta książka, że pożałowałam, że nie mam dalszego ciągu pod ręką.

Zachęcona tą pierwszą w życiu przeczytaną skandynawską sagą, zaczęłam przegląd regałów w poszukiwaniu kolejnej, wiedziałam, że mam jeszcze jedną książeczkę z jeszcze paskudniejszą okładką (tak, to możliwe). I znów po lekturze pierwszego tomu Sagi grzech pierworodny byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, tym razem bohaterowie nie przykuwają uwagi, a w zasadzie znikają w świetnie opowiedzianym tle. W początkach XX wieku przenosimy się do bogatego norweskiego dworu, zwyczaje weselne, świąteczne, kolejne pory roku i związane z nimi rytuały opowiedziane są z kronikarską dokładnością. Uwielbiam czytać o życiu na wsi w zamierzchłych czasach, dlatego tak bardzo podobała mi się ta książka. Anne-Lise Boge ma wiedzę świetnego etnografa i hojnie się nią z czytelnikiem dzieli. 

Mam nadzieję, że tym przydługim wywodem przekonałam Was do zbierania książek, które w różnych okolicznościach wpadną Wam w ręce, wszak nigdy nie wiadomo na jaki rodzaj literatury przyjdzie molowi książkowemu ochota, przecież nasz apetyt na książki jest nie do ogarnięcia dla zwykłego śmiertelnika ;)

niedziela, 1 listopada 2015

Pchnęła do góry klapę i znalazła się na strychu. Niemiecki bękart. Camilla Läckberg.

Camilla Läckberg w swoim domu/fot.znaleziona w internecie
Lubię mieć w torebce książkę na wypadek dłuższej jazdy komunikacją miejską, czy utknięcia w kolejce. Przemierzanie autobusami pięknego jesiennymi kolorami Krakowa nie jest uciążliwe, bo moje miasto nie może się znudzić, dlatego wypożyczyłam książkę możliwie najprostszą w swej konstrukcji i nie wymagającą jakiegoś przesadnego skupienia, żeby umożliwiała mi równoczesne kontemplowanie widoku za oknem i nie gubienie się w literkach ;)

To nie jest moje pierwsze spotkanie z autorką, czytałam już "Kamieniarza"  Camilli Läckberg, teraz przyszła kolej na "Niemieckiego bękarta". Konstrukcja obydwu powieści jest podobna, akcja biegnie dwutorowo, z domu pisarki Eriki Falck i policjanta Patrika oraz z ospałego komisariatu w niewielkim nadmorskim kurorcie Fjällbaca,  przenosimy się w przeszłość, poznając losy czwórki nastolatków przeżywających swoją młodość w latach II wojny światowej.

Camilla Läckberg trafiła w gust czytelników, o czym świadczy ilość przekładów i popularność jej powieści w bibliotekach i księgarniach. Każdy kolejny tom jest oczekiwany i chętnie kupowany, czy zamawiany w bibliotekach wiele miesięcy po premierze ( sama mam problem z wypożyczeniem "Pogromcy lwów", wyprzedza mnie jakichś pięciu innych chętnych, ech, ten zaczytany Kraków :) ), pomimo że jej książki to na pewno nie jest literatura wysokich lotów. Ot, najprostszym możliwie językiem drewniano-przewidywalni bohaterowie wygłaszają monotonne kwestie, których się po nich spodziewamy, jak w 500 odcinku jakiegoś serialu obyczajowego. Kilka tematów w szwedzkim mainstreamowym przekazie naczelnych, czyli walka z rasizmem, nazizmem, homofobią. Z jednej strony, tej złej, prymitywizm, agresja, żadnej głębi postaci, po drugiej, dobrej stronie, tolerancja i kompletna bezrefleksyjność. To jest książka pisana według jakiegoś wyuczonego schematu, po pisarskim kursie.

Teraz o zaletach, bo przecież mam ochotę sięgnąć po kolejne tomy :) Co najbardziej przyciąga mnie w książkach to wplatanie wątków historycznych w fabułę, wyszperane w kufrze amerykańskim ( starej drewnianej skrzyni wzmocnionej blachą, do której Szwedzi pakowali dobytek i emigrowali do Nowego Świata ) pamiątki po matce Eriki: pamiętnik i nazistowskie odznaczenie, zapoczątkują poszukiwania w bibliotekach, archiwach, brakujących elementów przeszłości matki głównej bohaterki. Zapomniana historia wpływa na współczesne wypadki i zdaje się mieć związek z popełnionymi współcześnie morderstwami.
  
Postawiła nogę na pierwszym stopniu. Z dołu dochodził radosny śmiech Mai. Patrik bawił się z nią w salonie. Te odgłosy ją uspokoiły, mogła wejść na następny stopień. Potem jeszcze pięć. Pchnęła do góry klapę i znalazła się na strychu. W powietrze uniósł się tuman kurzu. Rozmawiali z Patrikiem o tym, żeby w przyszłości, gdy Maja będzie starsza, urządzić sobie tutaj kącik. Ale na razie był to najzwyklejszy strych z podłogą z desek i spadzistym dachem z odsłoniętym belkowaniem. I z mnóstwem rozmaitych rupieci, zabawek na choinkę, ubranek, z których wyrosła Maja...

Znajomość z łączącymi wątki kryminalne z obyczajowymi powieściami Camilli Läckberg odświeżyłam za sprawą obejrzanego z wielką przyjemnością serialu z 2013 roku, zatytułowanego "Morderstwa w Fjällbace". Serial oddaje nieco ospały urok małego nadmorskiego miasteczka, a serialowa Erika, czyli Claudia Galli jest równie sympatyczna, jak ta książkowa. To chyba głównie Erika Falck i jej życie rodzinne wzbudzają zainteresowanie oraz ciepłe uczucia u czytelnika i chyba tylko z ciekawości, jak się chowa Maja i kiedy urodzą się tej parze kolejne dzieci, sięgnę kiedyś po następne tomy ;)

piątek, 2 października 2015

Jak w komiksie. Co nas nie zabije. David Lagercrantz.

Jesień w odsłonie deszczowej sprzyja sięganiu po kryminały, nie tylko blogowa brać potwierdza tę ludową mądrość, również podczas moich nieprofesjonalnych obserwacji socjologicznych w krakowskim MPK wychwytuję okładki lepiej i mniej znanych skandynawskich hitów eksportowych :) Właśnie dlatego, że sama nabrałam ochoty na mroczny kryminał skandynawski i trochę przez nachalną reklamę nie pozwalającą tytułu zapomnieć, kupiłam kontynuację Millenium Lagercrantza. Przez to bombardowanie reklamą, jakoś nie mam oporów przed napisaniem na wstępie: spokojnie poczekajcie na tą książkę w bibliotece, albo pożyczcie od znajomego, to przyzwoity produkt, ale nie w głowie mi powrót do lektury, więc nie ma potrzeby upychać jej na regałach, lepiej zostawić miejsce na powieść E. Cherezińskiej na przykład. Przy czym jedno zastrzeżenie jeżeli byliście/nadal jesteście fanami komiksów zakupu "Co nas nie zabije" nie będziecie żałować, ale o tym później.

Nie mam problemu z sięganiem po kontynuacje znanych powieści pisane ręką innego autora, przeczytałam kilka wariacji  na temat powieści J. Austen, zdarzyło mi się sięgnąć po "Dziwne losy Adelki" E. Tennant, zazwyczaj były to "potworki powieściopodobne", ale niczego więcej nie można spodziewać się po kontynuacji pisanej parę wieków później, wtedy faktycznie trudno o oddanie realiów epoki minionej. Pod tym względem wydaje się, że Lagercrantz miał łatwiejszą sytuację, mimo że historia w ostatnich kilku latach znacząco przyspieszyła.

Nie będę przesadnie dużo pisać o fabule, można ją odnaleźć w wielu zakątkach internetu, poza tym to jednak okrucieństwo zdradzać nieświadomemu czytelnikowi fragmenty kryminału. Napiszę tylko, że autor to na pewno bardzo inteligentny facet, oczytany, z dużą wiedzą o nowoczesnych technologiach, ta wiedza imponuje nawet takiemu czytelnikowi, który woli rozważania o kondycji społeczeństwa, prawnych i politycznych aspektach życia, które były mocną stroną trzech tomów napisanych przez S.Larssona. Powieść jest dobrze napisana, mroczna i trzymająca w napięciu i nie jest ślepym naśladownictwem S.Larssona. D.Lagercrantz podszedł do tematu bez kompleksu poprzednika, zaufał swojemu doskonałemu warsztatowi i dzięki temu czytamy świetny kryminał bez zgrzytania zębami na chciwość spadkobierców i wydawców. W pewnym momencie Lagercrantz puszcza oko do czytelników nadając powieści komiksowego wymiaru, gdzie przerysowani bohaterowie są karykaturalnie dobrzy lub karykaturalnie źli, przy czym zło ma wymiar absolutny i jest piękne dlatego tak niebezpieczne, a dobro jest mroczne i posługuje się w walce o sprawiedliwość metodami zła. Prawda, że zupełnie jak w komiksach Marvela? Jeżeli zaczytywaliście się w przeszłości komiksami, uśmiechniecie się szeroko do tej powieści, dla mnie to "ukomiksowienie" Millenium to najmocniejszy akcent książki. Jedyna rzecz, która drażniła to skupienie na nieszczęsnej rodzinie Lisbeth, czy tym razem to Blomqvist nie mógłby mieć jakiejś szalonej ciotki dla odmiany?

Jeżeli szukacie mrocznego kryminału z jesiennym podkładem sztormów, ulew i zimnym Sztokholmem, o którym zawsze dobrze się czyta, albo dobrego komiksu to jest to idealna książka na nadchodzące październikowe wieczory :) No chyba, że nadal uparcie chcecie poczytać Millenium wtedy dajcie sobie spokój z Lagercrantzem i odświeżcie trzy tomy Larssona, albo obejrzyjcie szwedzką adaptację ;)

"Co nas nie zabije." David Lagercrantz
Czarna Owca 2015, 499 str.


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać. Nocna zamieć. Johan Theorin.

Olandia to wyspa u wschodnich wybrzeży Szwecji, ulubione miejsce letniego wypoczynku mieszkańców dużych miast, tętniące życiem podczas sezonu urlopowego i zamierające jesienią na długie zimowe miesiące. Zimową martwotę przerywa nawiedzający raz do roku wyspę wiatr fåk, doprowadzający nielicznych mieszkańców do obłędu i odcinający Olandię od świata na długie, mroczne godziny nocnej zamieci.

W ten zimowy chłód Olandii sprowadza się młoda rodzina, osiedlając się w gospodarstwie Åludden, które od dziesięcioleci zamieszkiwali latarnicy. W cieniu dwóch nieczynnych latarni, pośród duchów przeszłości, postanawiają zaszyć się z dala od zgiełku Sztokholmu, Joakim i Katrine Westinowie z dwójką dzieci.

Pokiereszowani przez los, początkowo czytelnik nie wie jaką mroczną tajemnicę przywożą ze sobą do  Åludden Westinowie, z czasem pomiędzy kolejnymi retrospekcjami z przeszłości zapisanej losami nieżyjących mieszkańców drewnianego gospodarstwa, ujawniane są również mroczne tajemnice z życia młodego małżeństwa. W domu, któremu Westinowie postanowili zwrócić dawny blask i funkcjonalność, czeka ich kolejna tragedia.

Bohaterami książki Theorina są nie tylko młoda policjantka, znający wszystkie tajemnice Olandii Gerlof oraz Joakim, równoprawnymi bohaterami, którym nie mniej uwagi poświęca pisarz są zjawiska przyrody: uczłowieczony niemal w swoim okrucieństwie fåk, mgły spowijające jesienią alvaret, czy sama przerażająca wyspa, której po lekturze "Nocnej zamieci" czytelnik bynajmniej nie ma ochoty odwiedzać. Kolejnymi bohaterami "Nocnej zamieci" są...duchy, dziesiątki nieżyjących mieszkańców
Åludden, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach na lądzie, bądź gwałtowną śmiercią na morzu i wracają w święta Bożego Narodzenia do swojego domu na Olandii. 

To właśnie wokół tej wiary wyspiarzy w duchy powracające do świata w którym żyli, do domów które budowali z wyrwanego Bałtykowi drewna, snuje swoją wielowymiarową powieść Johan Theorin. Autor sam wychował się na Olandii, z wyspy pochodzi jego matka i jej przodkowie, zasłyszane od dziadka i matki, która podczas rozwieszania prania zobaczyła ducha rozbitka, opowieści o przeszłości, stare legendy olandzkie wplata pisarz w fabułę, nadając jej mistycznego wymiaru. 

Tu właśnie zaczyna się moja książka, Katrine, w roku, gdy zbudowano gospodarstwo Åludden. Dla mnie znaczyło ono więcej niż tylko dom, w którym mieszkałam wraz z matką. To było miejsce, w którym osiągnęłam dorosłość. Poławiacz węgorzy Ragnar Davidsson powiedział mi kiedyś, że spora część gospodarstwa została zbudowana ze szczątków łodzi niemieckich flisaków. I wierzę mu. Na bocznej ścianie obory, w rogu przy wejściu na stryszek z sianem, widnieje wyryty w desce napis: KU PAMIĘCI CHRISTIANA LUDWIGA. Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać.

Mroczna, klimatyczna powieść kryminalna trzyma w napięciu i zamyka czytelnika na pełnej tajemnic wyspie, od pierwszej strony czekamy na zapowiadany od początku fåk, z przeczuciem tragedii, które nocna zamieć przyniesie. Tajemnicze zjawisko przyrody rokrocznie zdaje się pożerać jakiegoś mieszkańca Olandii i przynosić klęski oraz nieszczęścia nieuchronne niczym biblijne plagi. Genialna książka, dziejąca się w okolicach Bożego Narodzenia, w zimnej, zasypanej śniegiem Skandynawii. Podczas czytania "Nocnej zamieci" nerwowo reaguje się na każdy nieznany w domu odgłos, a przyznacie, że niełatwo tak przerazić i zafascynować zarazem czytelnika, żeby odizolować go od rzeczywistości i przenieść na wyspę, której po lekturze bynajmniej nie ma ochoty odwiedzić, zbyt przerażony jej legendami.
Johan Theorin/fot. znaleziona w internecie

sobota, 24 listopada 2012

Prawda i rozwiązanie mogą się kryć pod z pozoru niedostrzegalną kombinacją szczegółów. Morderca bez twarzy. Henning Mankell.


Lubię historie kryminalne osadzone w zimowych realiach, zaśnieżonych pejzażach, z zawodzącym w tle wichrem i płatkami śniegu. Zimowe warunki atmosferyczne utrudniają rozwiązanie zagadek kryminalnych i głównym bohaterom życie. Taką mroźną aurę odnalazłam ostatnio w "Mordercy bez twarzy", pierwszym tomie opowieści o policjancie z Ystadt - Kurcie Wallanderze.
W nocy z piątku na sobotę, 27 stycznia, od południa rozpętała się gwałtowna burza śnieżna. Po paru godzinach E14 została kompletnie zablokowana. Śnieg sypał nieprzerwanie przez sześć godzin. Porywisty wiatr czynił pracę pługów śnieżnych całkowicie bezsensowną. Z taką samą szybkością, z jaką pługi odgarniały śnieg z drogi, wiatr usypywał nowe zaspy.
W sennej wiosce Lenarp zamordowana zostaje para staruszków. Okrucieństwo z jakim morderca dokonał zbrodni, wstrząsa nawet doświadczonymi funkcjonariuszami skańskiej policji. Jedna z ofiar przed śmiercią zdąży wyszeptać słowo: "zagraniczny", które wyciekając do mediów, narobi sporo zamieszania w spokojnej Skanii, budząc rasistowskie demony i rozpoczynając debatę o zbyt liberalnej polityce imigracyjnej Szwecji. Wątek żmudnego, wielomiesięcznego śledztwa uzupełnia historia życia czterdziestoletniego Wallandera, opuszczonego przez żonę, nie potrafiącego nawiązać kontaktu z córką i ojcem.
Po twórczość Henninga Mankella sięgam bez większego wahania, kiedy mam ochotę na skandynawski kryminał i zazwyczaj jest to strzał w dziesiątkę. Książki o Kurcie Wallanderze to bardzo realistyczne kryminały policyjne, odsłaniające przed laikiem kulisy pracy policji: powolne ustalanie faktów, niekończące się przesłuchania oraz ogrom zaangażowania grupy dochodzeniowej, która na czas trwania śledztwa, niemal rezygnuje z życia prywatnego. Cenię u Henninga Mankella niezwykłą umiejętność przystępnego przedstawiania diagnozy społecznej Szwecji z początków lat dziewięćdziesiątych, to dzięki tym fragmentom czytelnik nie czuje się zagubiony zgłębiając losy śledztwa, zachowania policji i mieszkańców szwedzkiej prowincji, ich stosunek do imigrantów również nie szokuje, dzięki dyskretnemu wprowadzeniu do tematu autora. Jednak ten smutny realizm, ucieczki w alkohol, rozstrojenie głównego bohatera, nie tworzą powieści "ku pokrzepieniu" na listopadowe wieczory, wręcz przeciwnie, po lekturze nawet mgła za oknem przytłacza człowieka dwa razy bardziej. Dlatego polecam lekturę "Mordercy bez twarzy" w nieco przyjemniejszych okolicznościach przyrody, kiedy jesień pokazuje nieco przyjaźniejsze oblicze:).

Morderca bez twarzy. ( Mördare utan ansikte. 1991 )
Henning Mankell
Wydawnictwo WAB, Warszawa 2006, 301 str.
Psy z Rygi.
O krok. 

wtorek, 15 maja 2012

Chyba rozumiesz, że samo życie jest zbyt uciążliwe, żeby być jeszcze potem za nie karanym. Lato. Tove Jansson.


Pogoda za oknem nie nastraja zbyt optymistycznie, przenikliwe zimno spotęgowane przez porywisty wiatr, ukryło piękno tegorocznej wiosny za ciemną zasłoną deszczowych chmur. Musiałam odkopać ciepły koc i bluzy ukryte w przepastnych szafach przedpokoju. Zimowe otulacze odłożone na zimowo-jesienne później, musiały przerwać letni sen i pomóc mi przetrwać zimne, majowe wieczory z książką.
Książkę, którą czytałam w tym czasie, również trudno zaliczyć do optymistycznych. "Lato" Tove Jansson z letnimi radościami i beztroską niewiele ma wspólnego, ale ja bardzo lubię nastrój panujący w książkach fińskiej autorki. W serii książek o Muminkach, pod bajkową powierzchnią ukryta jest gruba warstwa mądrości życiowych, przemyśleń, które nie pozwalają zapomnieć o tych książkach i zmuszają do częstych powrotów do ich lektury.
"Lato" to historia o rodzinie spędzającej wakacje na jednej z fińskich wysp. Babka i wnuczka Sophia, ich relacje, doświadczenie życiowe i przemyślenia budują tę opowieść, która rozpoczyna się po śmierci matki dziewczynki.
Raz w kwietniu była pełnia księżyca i lód pokrywał całe morze. Sophia zbudziła się w nocy i przypomniała sobie, że wrócili na wyspę i że ma własne łóżko, bo jej mama umarła. Ogień  wciąż jeszcze buzował w piecu i płomienie migotały aż pod pułap, gdzie suszyły się buty. Dziewczynka wyszła z łóżka na podłogę, jeszcze zimną, i wyjrzała przez okno.
Babka i Sophia rozmawiają o życiu, o Bogu, a w moim ulubionym fragmencie, o piekle i życiu po śmierci:
Chyba rozumiesz, że samo życie jest zbyt uciążliwe, żeby być jeszcze potem za nie karanym. Doznaje się pociechy, ot i cała idea.
Z tych rozmów wyłaniają się dwa obrazy świata, będącej u kresu życia staruszki i będącej na życia początku Sophii. Babka przekazuje Sophii wiedzę o życiu małymi porcjami, które będą potrafiły unieść jej sześcioletnie barki.
Musimy nauczyć ją manier. Popełniliśmy błąd, ona musi stykać się z ludźmi, których nie lubi, zanim będzie za późno. 
Za każdym razem noce robią się ciemne całkiem niepostrzeżenie. Któregoś wieczora w  sierpniu wychodzi się na dwór i nagle wszystko jest czarne jak smoła, wielka ciepła, czarna cisza otacza dom. Jest nadal lato, ale ono już nie żyje, zatrzymało się, nie więdnąc i jesień już stoi u progu. Nie ma jeszcze gwiazd, tylko ciemność. Wtedy wydobywa się z piwnicy kanister z naftą i stawia w sionce, a latarka kieszonkowa wisi na kołku przy drzwiach.
Książkę Tove Jansson tworzy cała masa cytatów, które zapisują się w pamięci czytelnika, uruchamiając boleśnie jego wrażliwość oraz umieszczona gdzieś pomiędzy wierszami, przerażająca pewność, że życie wcale takie piękne nie jest. Trudno o niej pisać, bo mówić o niej, chce się tylko słowami autorki, więc zamiast przenosić tekst książki na bloga, zapraszam do lektury:). 


Lato.
Tove Jansson
Nasza Księgarnia, Warszawa 2007, 212 str.
Dolina Muminków w listopadzie. 

wtorek, 24 kwietnia 2012

Wszyscy znęcają się nad Lottą. Lotta z ulicy Awanturników. Astrid Lindgren.

Wyspa książek obrosła pajęczynką i trochę się zakurzyła. Tydzień spędziłam na wsi, dlatego dopiero dzisiaj mogę swoje miejsce w sieci porządnie przewietrzyć:).
W minionym tygodniu powiększałam i porządkowałam ogród i sad, sadziłam warzywa w nowym warzywniku i rozsadzałam kwiaty. Sadzonki roślin kupiłam na klimatycznym targu w pobliskim małym miasteczku, tradycyjnie odwiedziłam też maleńką księgarnię i antykwariat. Wczesnym porankiem i wieczorami paliłam w piecach pełną parą, bo na wschodzie Polski te ostatnie dni były jeszcze zimne.
Z zapączkowanego ogrodu, lasu i łąki wróciłam do zieleniącego się już pełną parą Krakowa.
***
Czytanie przy akompaniamencie strzelającego pieca jest dwa razy przyjemniejsze niż czytanie przy ciepłych kaloryferach, a już czytanie w takich okolicznościach zimowego "Tańca ze smokami" to prawdziwa uczta dla wyobraźni. Książkę Martina czytam powolutku, dozując sobie przyjemność, jakiej mi dostarcza. W międzyczasie przejrzałam dwie książki dla maluchów i właśnie o jednej z nich opowiem dzisiaj.
***
"Lotta z ulicy Awanturników" Astrid Lindgren to krótka historia o pewnej zadziornej dziewczynce. Lotta Nyman od rana ma zły humor. Jest zła na mamę i swoje rodzeństwo: Mię Marię i Jonasa. Pięcioletnia Lotta postanawia więc wyprowadzić się z domu Nymanów i założyć własne gospodarstwo na strychu rupieciarni cioci Berg.
Stryszek jest miejscem wymarzonym dla małej dziewczynki, stare meble i dywaniki wypełniają małe pomieszczenie, a zakamarki pokoiku kryją prawdziwe skarby. Porcelanowy serwis, starą lalkę Violę Linneę i całą szufladę jej ubranek. Lotta świetnie bawi się na stryszku w towarzystwie Niśka, swojego pluszowego prosiaczka...ale po zapadnięciu zmroku, zaczyna Lottcie brakować mamy:).
Zawsze lubiłam krnąbrną, dzielną Lottę, a w obrazek stryszku wpatrywałam się jako dziecko godzinami. Polecam do wspólnego, wieczornego czytania:).

Lotta z ulicy Awanturników. ( Lotta på Bråkmakargatan., 1961 )
Astrid Lindgren
Nasza Księgarnia, Warszawa 1998, 59 str.


poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Ty nie masz dobrze w głowie, Madika. Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza. Astrid Lindgren.


Lodowaty podmuch wiatru przyniósł gwałtowne opady gradu. Kiedy odtajałam po gradowym bombardowaniu, nawet mnie ten niespodziewany opad ucieszył, w końcu skoro spadł grad to zima już nie wróci. Przyglądając się teraz wirującym za oknem płatkom śniegu już nie mam odwagi potwierdzić tej ludowej mądrości.
Po powrocie do domu w tak ekstremalnych warunkach, najlepiej ukryć się w ciepłej kuchni. Zapach wielkanocnych wypieków i powolna lektura "Madiki i berbecia z Czerwcowego Wzgórza" uprzyjemniły mi kilka ostatnich wieczorów, na spacery i aktywny wypoczynek na łonie natury przyjdzie nam chyba jeszcze trochę poczekać.
Madika jest obecnie lepiej znana z albumowych wydań książek o swoich przygodach, kojarzycie na pewno kolorowo zilustrowaną zimową opowieść "Patrz Madika pada śnieg", jeśli nie, zajrzyjcie do niej podczas wizyty w księgarni. "Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza" zawiera również piękne, ale czarno-białe ilustracje wykonane przez genialną Ilon Wikland i o wiele więcej tekstu opowiadającego o przygodach dziewczynek z Czerwcowego Wzgórza.
Madika i Lisbet to dwie siostrzyczki mieszkające w ogromnym domu z mamą Kajsą, tatą redaktorem z gazety, gosposią Alvą, psem Sasso i kotką Gosan. Rodzice Madiki i Lisbet to ludzie zamożni, a Czerwcowe Wzgórze stanowi kontrast dla biedniejszych domków innych mieszkańców miasteczka. Sąsiadem Madiki jest Abbe, który pracuje wraz z mamą panią Nilsson na swoje i swoich rodziców utrzymanie. Mia, uczennica z klasy Madiki jest również przedstawicielką tych biedniejszych mieszkańców okolicy. "Madika..." to jednak nie tylko opowieść o biedzie, to również historia dwóch zwariowanych dziewczynek i ich przygód, bardzo podobnych do tych, jakie przeżywali mali mieszkańcy Bullerbyn.
Dzień na Czerwcowym Wzgórzu rozpoczynała Lisbet, której ulubioną poranną rozrywką było...wbijanie gwoździ w polana w kąciku przy kaflowym piecu. Po takim mocnym porannym uderzeniu, dalej musiało być tylko weselej:). W książce spędzamy z towarzystwem z Czerwcowego Wzgórza wszystkie cztery pory roku i zależnie od aury panującej za oknem : szalejemy wiosną, bawimy się podczas letnich wakacji, nudzimy się podczas jesiennych ulew i grzejemy przy piecu zimą. Wiosenny wieczór na Czerwcowym Wzgórzu spędzają Madika i Lisbet mniej więcej tak:
Bawią się z Sassem, a po chwili idą wąchać bez, bo właśnie zaczął rozkwitać. Potem wystawiają mleko dla jeża, który przychodzi wieczorami, a kiedy wszystko to już zrobiły, okazuje się, że pora iść spać.
Każdy dzień ma niezwykły urok dzieciństwa, niebezpieczne przygody, jak porwanie Lisbet przez szalonego pana Lindqvista, ucieczka przed bykami, ukąszenie węża, przeplatają się ze scenami pełnymi humoru, w których Lisbet usiłuje używać mocnych słów i podsumowuje kolejne posunięcia starszej siostry wrzeszcząc jej do ucha : Ty nie masz dobrze w głowie, Madika, no i w końcu przypomniałam sobie skąd znam określenie fąflu jeden. Zimą na Czerwcowym Wzgórzu pojawia się trzecia dziewczynka.
Dużo mniej sielankowa jest ta książka Astrid Lindgren. W tle opowiada autorka historie o biedzie, porusza całkiem poważne tematy do przemyślenia dla małego i dużego czytelnika. Elementy humorystyczne łagodzą jednak przekaz tej książki, a wiejsko - miejskie przygody Madiki i Lisbet mają smak chleba z masłem i malinowym dżemem:).

 ***

W domu znalazłam szwedzką ekranizację tej książki w reżyserii Görana Graffmana z 1980 r. Kupiłam ją dawno temu, była dołączona do czasopisma. Autorzy filmu oddali urok tej opowieści, realia i wnętrza zupełnie jak z obrazków Ilon Wikland. Polecam.

Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza. ( Madicken på Junibacken., 1960 )
Astrid Lindgren
Nasza Księgarnia, Warszawa 1994, 214 str.
Ronja, córka zbójnika. 

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Więcej śniegu w żadnym razie nie będzie, a i ten zdąży stajać do świąt ! Boże Narodzenie w Bullerbyn.

Te słowa Lassego z Dzieci z Bullerbyn poprzedzają w książce nadejście śnieżycy. Nam nadmiar śniegu póki co nie grozi, tegoroczne święta spędzamy co prawda z opadami, ale deszczu. Powyższy cytat sprawdził się bowiem bardzo dosłownie, śnieg spadł kilka dni temu i zniknął w Wigilię. Brak śniegu i bajkowej aury postanowiłam sobie zrekompensować sięgając po moje ukochane Dzieci z Bullerbyn, a dokładniej po rozdziały zimowo-bożonarodzeniowe tej książki. Boże Narodzenie w Bullerbyn to również tytuł pięknie ilustrowanego albumu dla dzieci, którego nie posiadam, ale który chętnie przeglądałam podczas przedświątecznych wizyt w księgarniach.
Okres przed świętami dzieci z Bullerbyn wypełniają sobie oczekiwaniem na śnieg i klejeniem koszyczków na choinkę. Dwa dni przed Gwiazdką upragniony śnieg zaczyna sypać nieśmiało, by po kilku godzinach przerodzić się w niebezpieczną śnieżycę. Jednak już następnego dnia...
Następnego dnia słońce świeciło, a piękny, biały puszysty śnieg leżał na wszystkich drzewach.
Podczas ostatnich przed świętami lekcji Lisa, Lasse, Bosse, Olle, Britta oraz Anna otrzymują od swojej nauczycielki zmówione wcześniej książki.
W pewnej chwili, po drodze, Britta wyjęła swoją książkę z bajkami. Powąchała ją. Potem powąchaliśmy ją wszyscy po kolei. Nowe książki pachną tak ślicznie, że po prostu czuje się po zapachu, jak przyjemnie będzie je czytać. Potem Britta zaczęła czytać swoją książkę. Jej mama też powiedziała, że książki należy schować aż na wieczór wigilijny. Britta tłumaczyła, że przeczyta tylko mały, malusieńki kawałeczek. Gdy przeczytała ten kawałek, uważaliśmy wszyscy, że to jest bardzo ciekawe opowiadanie, i poprosiliśmy ją, żeby przeczytała jeszcze kawałeczek. Przeczytała więc jeszcze trochę. Lecz to nic nie pomogło, bo gdy skończyła, byliśmy znów ciekawi dalszego ciągu. - Muszę się dowiedzieć, czy książę został odczarowany, czy nie - mówił Lasse. Zmuszona więc była przeczytać jeszcze kawałeczek. Czytaliśmy więc aż do Bullerbyn, a wtedy okazało się, że Britta przeczytała nam całą książeczkę. Powiedziała jednak, że to nic nie szkodzi, bo i tak przeczyta ją jeszcze raz w wieczór wigilijny.
Skąd ja znam tę niecierpliwość:)? W tym roku sama podkradałam jedną z książek, która miała wylądować pod choinką:).
W Bullerbyn świętowanie Bożego Narodzenia rozpoczyna się w dniu pieczenia pierników.  Potem następują kolejno wyprawa do lasu po choinki dla zagrody północnej, południowej i środkowej, wieczorem dzieci karmią głodne ptaki snopkami odłożonymi na wigilię podczas żniw. W dzień Bożego Narodzenia Lisa z rodzeństwem i przyjaciółmi roznosi prezenty przygotowane przez rodziców dla najstarszych mieszkańców małej szwedzkiej osady. W końcu cała rodzina zasiada do wieczerzy, z którą wiąże się wiele ciekawych, różniących się od naszych tradycji. Słyszycie radość i czujecie zapach świąt w Bullerbyn? Jeśli nie, to chyba pora na ponowną lekturę książki Astrid Lindgren.
 ***
Powoli zapada zmrok, zegar odmierza ostatnie świąteczne godziny. W domu unosi się jeszcze delikatny zapach potraw wigilijnych, zapach mandarynek miesza się z aromatem mocnej kawy i świerkowych gałęzi, powoli gasną świece. Pora zamknąć drzwi dla Gwiazdki 2011 roku. Dobrej nocy:).


piątek, 2 grudnia 2011

Może wskazówki zegara miały dość obracania się rok za rokiem w tę samą stronę i nagle postanowiły zmienić kierunek. Tajemnica Bożego Narodzenia. Jostein Gaarder.

Adwent trwa w najlepsze od 6 dni ( czyli od niedzieli 27 listopada, czwartej niedzieli poprzedzającej święta Bożego Narodzenia ) i potrwa do 24 grudnia. Z tym czasem wyciszenia i przygotowań świątecznych łączy się mnóstwo tradycji i zwyczajów, część z nich jest dziełem naszych przodków, a część przywędrowała z krajów Europy Zachodniej. Jedną z tradycji zaczerpniętych zza zachodniej granicy jest kalendarz adwentowy, który gości w moim domu od wielu lat i czy to w postaci czekoladowej, z niezjadliwymi czekoladkami:), czy bardziej zaawansowanej technologicznie, komputerowej odlicza dni do Bożego Narodzenia. Podziwiam pracowite łapki, które tworzą swoje własne adwentowe kalendarze, ja jeszcze tego nie robiłam, ograniczam się do tworzenia adwentowych stroików z czterema świecami symbolizującymi kolejne niedziele Adwentu. Historię takiego ręcznie robionego kalendarza opowiada "Tajemnica Bożego Narodzenia" autorstwa Jostein Gaarder.
"Tajemnica Bożego Narodzenia" gości w moim domu od ubiegłego roku i znów cierpliwie odlicza kolejne dni grudnia. Książka jest podzielona na 24 rozdziały - po jednym na każdy dzień Adwentu. "Tajemnica..." opowiada dwie historie - Joachima, który ostatniego dnia listopada zostaje właścicielem niezwykłego kalendarza adwentowego oraz Elisabet, która podróżując do Betlejem cofa się w czasie do dnia narodzin Tego, który rodzi się każdego roku w grudniu. Opowieść o Elisabet rozpoczyna się, kiedy dziewczynka wraz z mamą odwiedza dom towarowy w poszukiwaniu prezentów, w tym samym czasie pewien baranek traci cierpliwość i nie chcąc dłużej wysłuchiwać brzęku aparatów kasowych ucieka ze sklepu. Elisabet podąża za nim i spotyka anioła Efiriela, który zabiera ją w niezwykłą podróż. Każdego dnia Adwentu, otwierając okienka kalendarza, Joachim poznaje koleje losu Elisabet i nowych bohaterów wędrujących do Betlejem. Książka Jostein Gaarder  ma klimat bardzo odmienny od tego, jaki panuje zazwyczaj wokół nas przed świętami, nie ma w niej  zabiegania i  eksploatowania na wszystkie sposoby tematu świąt w reklamach i wszechobecnej komercji, jest natomiast piękna historia, niezwykłe przemyślenia oraz mnóstwo tajemnic, które uczą cierpliwości, bo przecież każdego dnia wolno nam zapoznać się tylko z jednym rozdziałem książki:). "Tajemnicę Bożego Narodzenia" odkrywamy dzień po dniu, czekając na te najpiękniejsze w roku święta.  Życzę wszystkim przyjemnej lektury oraz pięknego, pogodnego Adwentu z światłem lampionów, które rozproszą mrok przed nami.

Tajemnica Bożego Narodzenia
Jostein Gaarder
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2009, 240 str.

czwartek, 17 listopada 2011

Przecież nie umiera się na wakacjach. Dolina Muminków w listopadzie. Tove Jansson.

Po raz pierwszy "Dolinę Muminków w listopadzie" czytałam jako dziecko, pamiętam mocno sfatygowany biblioteczny egzemplarz, który przyniosłam pewnej jesieni do domu. Uwielbiałam nastrój tej książki, piękne ilustracje. Po wielu latach, kiedy zaczęłam rozbudowywać swoją domową biblioteczkę, nie mogłam  przecież zapomnieć o kupnie tej książki. Mam ją u siebie już dwa lata i teraz bardzo często wracam do niej w listopadowe wieczory. Zupełnie inaczej, jako człowiek dorosły odczytuję jej treść, wręcz przeraził mnie ostatnio smutek wypełniający tę książkę. A może tylko ja ją w ten sposób odbieram?
W listopadowej Dolinie Muminków przede wszystkim nie ma samych Muminków. Bohaterami tej książki są bardzo różne, czasem mocno zwichrowane typy osobowości.
Ale zacznijmy od początku. Jesień jest coraz chłodniejsza i wkrótce nieuchronnie opuści Dolinę Muminków, ustępując miejsca zimie: 
Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się  jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie , możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne. 
Mieszkańcy Doliny kryją się więc w swoich domach lub decydują się na czas zimy opuścić rodzinne strony, swoich przyjaciół. Włóczykij odchodzi, wróci wiosną, przynajmniej taki jest jego plan, który jak do tej pory powtarzał się każdego roku.  Pewna Filifionka podczas domowych porządków nieomal traci życie w starciu z własnym oknem i zupełnie nieoczekiwanie zaczyna zastanawiać się nad sensem swojego istnienia.
- Wcale nie umrę - szepnęła i zatrzasnęła kredens. [...] Chce zobaczyć znajomych. Znajomych, którzy rozmawiają i są mili, którzy wchodzą i wychodzą, i tak zapełniają cały dzień, że nie zostaje czasu na straszne myśli. 
Homek Toft całe swoje życie spędza ukryty w łodzi Paszczaka. Wieczorami  Toft marzy o wizycie w Dolinie Muminków i o spotkaniu z Mamą Muminka, kiedy w listopadzie zaczyna zacierać się w jego wyobraźni obraz wymarzonego miejsca, postanawia wyruszyć, na tym razem realne spotkanie Rodziny. Wuj Truj, szukający siebie samego sprzed lat, wszechorganizator Paszczak, Włóczykij, który skrócił swoją zimową włóczęgę w poszukiwaniu zagubionej melodii. Wszyscy bohaterowie wiedzeni tęsknotą udają się do domu Muminków, gdzie czeka ich wielkie rozczarowanie, ponieważ  Rodzina odpłynęła  na Wyspę. Co w tej sytuacji robi nasza galeria postaci mocno osobliwych, no chyba jedyną rzecz jaką można zrobić w tej sytuacji  - zaczyna okupować dom Muminków, a przy okazji oczekuje na przybycie przyjaciół, przygotowuje się na ich powitanie, w myślach planuje przebieg spotkania, robi wielkie porządki i tęskni.
Czy to jest książka o śmierci? A może o pogoni za marzeniami, której rezultaty zawsze okazują się zupełnie inne niż oczekiwaliśmy, może o niepokornej duszy artysty, samotności?  Kończy się rok, może pora coś zmienić, jeżeli się nie uda sam proces zmiany rzeczywistości może okazać się interesujący, może idąc śładem Filifionki zaakceptujemy samego siebie w całości, z butami i pozwolimy współtowarzyszom ziemskich niedoli się polubić, tak po prostu z całym życiowym bagażem trudów i bez udawania kogoś innego. Może to książka o tym, że jednak nie zawsze mamy rację i pora docenić ludzi których mamy wokół, a zwłaszcza tych cichutkich dotąd jak Homek. A może o wszystkim co w życiu ważne po trochu i dlatego tak dobrze się ją czyta, kiedy świat za oknem umiera, a znów urodzi się dopiero wiosną ? A może za dużo wymagam od tej dziecinnej przecież lektury?
Homek Toft rzekł: - koniec rozdziału. I zgasił światło.

Dolina Muminków w listopadzie
Tove Jansson
Nasza Księgarnia
Warszawa 2007, 206 str.





piątek, 11 listopada 2011

Raju już nie namaluję, muszę zadowolić się tym, że go widziałem. Psy z Rygi. Henning Mankell.

"Psy z Rygi" są drugą przeczytaną przeze mnie książką Henninga Mankella. Po poprzednim tomie miałam niedosyt informacji na temat głównego bohatera, dlatego będąc w bibliotece wyłowiłam z półek właśnie  "Psy z Rygi" i znów kilka jesiennych wieczorów spędziłam w mrocznym świecie zagadek kryminalnych rodem ze Szwecji. Jak widać, książki Mankella czytam kompletnie niechronologicznie wydarzenia opisane w "O krok" to druga połowa lat dziewięćdziesiątych, "Psy z Rygi" powstały kilka lat wcześniej w 1992 roku, a opisują rok 1991. 
Początek książki nie jest specjalnie zaskakujący, w mroźny zimowy dzień, dwóch przemytników zauważa dryfujący po morzu ponton z makabryczną zawartością trupów sztuk dwie. Policjanci z Ystadu mają za zadanie rozwiązać zagadkę dotyczącą pochodzenia ofiar, badania patologów wskazują, że nie są to Szwedzi tylko obywatele jednej z republik nadbałtyckich. Po ostatecznym ustaleniu narodowości zamordowanych rezydentów pontonu, Kurt Wallander otrzymuje wsparcie z Łotwy, doświadczonego majora policji Karlisa Liepę. W całą sprawę angażuje się również zupełnie nieoczekiwanie szwedzkie MSZ. Rozpoczyna się kolejne żmudne śledztwo prowadzone przez Wallandera, którego początek ma miejsce w Ystadt, a potem przenosi się do Łotwy.
W tej książce mamy zatem zestawione na zasadzie kontrastu dwa miasta Rygę i szwedzki Ystadt, mamy okazję przyjrzeć się dwum zupełnie odmiennym modelom życia po dwóch różnych stronach żelaznej kurtyny.
Autor przedstawił trudną sytuację polityczną i społeczną Łotwy w 1991 roku, kraju w którym obok rdzennych Łotyszy mieszka około 30% Rosjan. Zaraz po oderwaniu się tej nadbałtyckiej republiki od Związku Radzieckiego trudno było nakreślić nowy demokratyczny kierunek rozwoju państwa, w którym duża cześć decydentów nadal uważała, że Bóg zasiada na Kremlu. Opozycja demokratyczna ciągle była poddawana presji i próbom skompromitowania przez rozszalałe służby specjalne.
W "Psach z Rygi" poznajemy dokładniej życie prywatne głównego bohatera, jego trudną relację z ojcem - artystą oraz zaczątki jego związku z pewną łotewską wdową.
Jak dla mnie sporo jest niespójności w tej książce, kompletnie nie rozumiem w jakim celu głównego bohatera wysłano do Rygi, jak pokazały późniejsze wydarzenia nie miał przecież żadnego realnego wpływu na działania łotewskich śledczych. Trochę naciągana fabuła, w której jeden policjant z zachodu robi  porządki w zaprzyjaźnionym kraju. Przy całej sympatii dla Kurta Wallandera wydaje mi się, że  uwalnianie się spod wpływów Związku Radzieckiego mimo wszystko takie łatwe nie było.
Podoba mi się styl Henninga Mankella, a szczególnie sposób w jaki snuje swoje obserwacje społeczne.

Psy z Rygi
Henning Mankell
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2006, 284 str.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Opisane wydarzenia mogły mieć miejsce, ale mogły również wyglądać całkiem inaczej. O krok. Henning Mankell.

Jesień w pełni, poranne przedzieranie się przez krakowskie mgły wpędza w dość ponury nastrój, sytuacji nie ratują nawet ciepłe popołudniowe spacery. I w takich warunkach atmosferycznych, do czytania wybrałam sobie książkę Henninga Mankella "O krok". Chyba nieświadomie postanowiłam się dobić, bo atmosfera książki wypisz, wymaluj i patrz wyżej, teraz znów mogę wrócić do pierwszego akapitu i przedzierania się przez mgłę, bo z tym właśnie kojarzy mi się ten kryminał. Od początku nic tu nie jest oczywiste, nie ma cudownego wychodzenia z grobowców głównych bohaterów, nie ma łatwych rozwiązań. I chyba właśnie na tym polega wyższość Mankella nad innymi autorami kryminałów.
Ale zacznijmy od początku, jest czerwiec, Szwedzi celebrują noc świętojańską, grupa młodych ludzi postanawia uczcić ten dzień w wyjątkowy sposób, przebiera się w stroje z epoki Bellmana i  udaje do rezerwatu. W  noc letniego przesilenia  trójka przyjaciół ginie od strzału w głowę, morderca ukrywa zwłoki, które policja odnajduje dopiero  po dwóch miesiącach. Kolejną ofiarą jest policjant z wydziału zabójstw, a jedyną poszlaką, która zdaje się prowadzić do mordercy tajemnicze zdjęcie. Początki śledztwa nie napawają optymizmem, wytężona praca grupy dochodzeniowej nie przynosi żadnych wymiernych efektów, z każdym dniem rośnie prawdopodobieństwo, że morderca uderzy ponownie.  
Głównym bohaterem książki jest Kurt Wallander, doświadczony policjant, oddany pracy i kompletnie nie dbający o zdrowie. Autor od początku nas nie oszczędza, znamy każdy szczegół z życia głównego bohatera, o której i gdzie pojechał, jakie pytania zadał świadkom, jakie uzyskał odpowiedzi,  śłedzimy jego tok myślenia, dowiadujemy się ile szklanek wody wypił, no i oczywiście ile razy w tym czasie się wysikał. Szwedzki obłęd? Raczej świadomy zamysł Henninga Mankella. Książka dzięki tym zabiegom sprawia wrażenie reportażu lub dokładnego sprawozdania policyjnego z poszukiwań mordercy.
"O krok" jest pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Henninga Mankella. Autor ukazuje w niej bardzo realny obraz pracy policji i ciekawą diagnozę społeczną Szwecji z połowy lat dziewięćdziesiątych. Polubiłam Kurta Wallandera i z przyjemnością  sięgnę po kolejne kryminały opowiadające o jego losach.



O krok
Henning Mankell
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2006, 499 str.


sobota, 29 października 2011

Najgroźniejszy jest ten, który nie ma już nic do stracenia. Kamieniarz. Camilla Läckberg.

Po przeczytaniu książek Stiega Larssona miałam ochotę na kolejne szwedzkie kryminały i chyba z uwagi na specyficzną symbolikę najbliższych dni  mój wybór padł na książkę zatytułowaną "Kamieniarz" autorstwa Camilli Läckberg.
Akcja powieści rozgrywa się w położonym na zachodnim wybrzeżu Szwecji miasteczku Fjällbaka  ( tam również przyszła na świat autorka książki Camilla Läckberg ). Pozorny spokój prowincjonalnego miasteczka burzy wyłowienie przez starego rybaka zwłok dziewczynki. Wezwani na miejsce policjanci szybko rozpoznają w dziecku Sarę, córkę młodego małżeństwa które niedawno zamieszkało w okolicy. Wszystkie okoliczności wskazują na nieszczęśliwy wypadek, jednak kolejne ekspertyzy jednoznacznie wskazują, że dziewczynka została zamordowana. Akcja książki przebiega dwutorowo, przyglądamy się śledztwu, poznajemy kolejnych przedstawicieli lokalnej społeczności po czym następują retrospekcje, które początkowo zdają się nie mieć żadnego związku z bieżącymi wydarzeniami. Cofamy się o kilkadziesiąt lat, aby poznać życie młodej kobiety - Agnes. To głównie dla odsłanianych kawałek po kawałku wspomnień Agnes, nie porzuciłam tej książki w trakcie czytania.
Zazwyczaj w wypadku zbrodni w miejscu, w którym wszyscy znają się od dziecka, pierwszy na liście podejrzanych jest człowiek najsłabszy, najczęściej osoba z deficytem intelektualnym, bądź w jakikolwiek inny sposób różniąca się od reszty mieszkańców. W "Kamieniarzu" jest nim chłopak z zespołem Aspergera, przy okazji jego wątku autorka przemyca do książki sporo informacji na temat tej choroby. W miarę rozkręcania się śledztwa w sprawie morderstwa Sary, z szaf zdawałoby się szanowanych mieszkańców Fjällbaki dość niespodziewanie zaczynają wypadać trupy, odsłaniane są ich patologiczne skłonności i głęboko skrywane, wstydliwe sekrety
Pierwsza połowa książki sprawiła, że miałam ochotę odłożyć ją nie dokończoną, zainteresowanie rozbudziło się we mnie dopiero pod koniec powieści. Policjanci bardzo powoli dochodzą nawet do najbardziej oczywistych wniosków, początek książki jest mocno przegadany i dłuży się niemiłosiernie. Atmosfera  powieści jest duszna i męcząca. Dowcipy wymieniane przez policjantów nie grzeszą błyskotliwością, dialogi są toporne, ale równie dobrze może to być wina tłumacza, a nie braków warsztatowych autorki. Książka ma mnóstwo mankamentów, które były dla mnie tak wyraźne chyba dlatego, że ostatnio czytałam kilka naprawdę dobrych powieści, a "Kamieniarz" na ich tle wypadł dosyć blado.
Zastanawiam się jakie są inne kryminały autorstwa Camilli Läckberg, jej nazwisko jest ostatnio mocno wyeksponowane na półkach księgarń. Ja na razie zamierzam omijać jej książki szerokim łukiem.



Camilla Läckberg

Kamieniarz
Camilla Läckberg
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2011, 533 str.



niedziela, 23 października 2011

Hacker Republic. Zamek z piasku, który runął.

"Zamek z piasku, który runął" to bezpośrednia kontynuacja dramatycznych wydarzeń wieńczących tom poprzedni. Lisbeth zostaje przewieziona do szpitala, gdzie zaskakująco szybko dochodzi do siebie. Jednak to nie  koniec kłopotów głównej bohaterki. Trzeci tom pokazuje zmagania Lisbeth z dużo groźniejszym przeciwnikiem jakim jest system, który zepchnął ją na margines społeczeństwa i uzależnił od bezwzględności służb specjalnych i będących na ich usługach psychiatrów i kuratorów, którzy z definicji powinni działać na jej korzyść. Tom trzeci pokazuje walkę nielicznego grona przyjaciół i znajomych o uniewinnienie i przywrócenie społeczeństwu Lisbeth Salander. 
Na tle poprzednich części ten tom wyróżnia mocne zaangażowanie społeczne poruszanych tematów, znów mocno podkreślony jest sprzeciw autora wobec mężczyzn stosujących przemoc wobec kobiet. W książce mamy całą masę good and bad guys:  policjantów, przedstawicieli służb specjalnych, prokuratorów - karierowiczów, w zasadzie cały przekrój szwedzkiego społeczeństwa, bardzo przekonujących i pełnokrwistych postaci.  W ostatniej powieści Stiega Larssona zawarta jest spora dawka informacji o ustroju Szwecji, fikcja przeplata się z faktami, mamy wzmianki o zabójstwie Olofa Palmego, aferze Ebbe Carlssona, amerykańskiej grupie Angletona. Interesuję się historią oraz polityką, więc nie mogłam na te fragmenty nie zwrócić uwagi. Szwecja ma chyba najbardziej przejrzysty system polityczny i najmocniej wspierający swoich obywateli, ale sytuacje w których jednostka zmuszona jest walczyć z tym misternie zbudowanym porządkiem o przetrwanie może zdarzyć się w każdym państwie.
Do przeczytania całej sagi Millenium gorąco zachęcam. I  trochę smutno, że to już naprawdę koniec...

Zamek z piasku, który runął.
Stieg Larsson
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2011, 784 str.

środa, 19 października 2011

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet.

Październik upływa mi na czytaniu skandynawskich kryminałów. Pierwszą część sagi Millenium czytałam jeszcze podczas wakacji we wrześniu, z początkiem jesieni przeczytałam tom drugi, teraz jestem w trakcie tomu ostatniego. Książka „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” jest świetnie napisanym kryminałem, główni bohaterowie cyklu to Lisbeth Salander i Mikael Blomqvist. Lisbeth to genialna resercherka, a Blomqvist jest dziennikarzem gospodarczym. W pierwszym tomie Mikael usiłuje rozwikłać tajemnicę zaginięcia 16 letniej Harriet Vanger. To niełatwe zadanie zleca głównemu bohaterowi najstarszy przedstawiciel rodu Vangerów, od kilkudziesięciu lat ogarnięty obsesją szukania informacji na temat prawdopodobnego morderstwa ukochanej bratanicy, podsycaną przez wysyłane każdego roku w dniu urodzin seniora rodu tajemnicze prezenty. W czasie kiedy dokonano porwania nastolatki wyspa, którą zamieszkuje ród Vangerów była odizolowana od reszty świata, tym samym mamy ograniczoną liczbę podejrzanych, pierwszy tom jest więc tajemnicą zamkniętej wyspy. 
W powieści zdecydowanie podobał mi się mroźny, leniwy klimat szwedzkiego miasteczka, domek gościnny (który zamieszkuje Kalle-detektyw),  którego dokładną topografię chcemy, czy nie poznajemy dzięki dokładności autora. Swoją drogą ciekawe, że większość skandynawskich pisarzy umieszcza w swoich książkach takie wręcz inwentaryzacyjne spisy zakupów, mebli, o ilości wypitej przez głównych bohaterów filiżanek kawy nie wspomnę. Mnie ta dokładność nie przeszkadzała, lubię takie zmienne tempo i niespieszne prowadzenie historii. W książce przewija się temat przemocy wobec kobiet ujęty w liczby i statystyki, co jest rewelacyjnym posunięciem autora. Przekładając kolejne strony znajdujemy się w redakcji Millenium, na szwedzkiej prowincji, w rodzinnym koncernie Vangerów. W tekst wpleciono mnóstwo anglojęzycznych zwrotów związanych z gospodarką, typowych dla pracy dziennikarzy, może to irytować, ja lubię z książki dowiedzieć się czegoś nowego. Ciekawy wątek stanowi również opisanie stosunku rodziny Vangerów do ideologii nazistowskiej, widać, że autor był zdecydowanym przeciwnikiem nazizmu, co było zasługą dziadka, u którego Stieg Larsson wychowywał się przez pierwsze 9 lat swojego życia. Historię związku poszczególnych Vangerów z nazistami autor oparł najprawdopodobniej na zupełnie realnych wydarzeniach, inspirację stanowiła tu zapewne afera z udziałem właściciela Ikei Ingvara Kamprada, który również był podejrzewany o sprzyjanie nazistom. Lubię szukać takich powiązań pomiędzy fikcją i realnymi wydarzeniami, tym bardziej podobała mi się ta książka.
Na temat sagi Millenium napisano już setki postów, artykułów i recenzji, w większości bardzo pozytywnych. Cóż mogę dodać, książka Larssona jest niezwykle wciągająca, wielowątkowa, ale bardzo spójna zarazem. Proponuję rozpocząć czytanie w weekend, zrobić w domu zapas mocnej kawy, bo szczególnie od tomu drugiego ciężko się oderwać, kilka nieprzespanych nocy gwarantowanych:).

wtorek, 18 października 2011

Ludzie zawsze mają swoje tajemnice. Chodzi tylko o to, żeby je odgadnąć.

Cytat pochodzi z pierwszego tomu Millenium, ale doskonale pasuje do podsumowania treści części drugiej zatytułowanej "Dziewczyna, która igrała z ogniem." O ile "Mężczyzn..." czytało mi się leniwie i niespiesznie w wakacyjnym słońcu o tyle od tomu drugiego oderwać się nie mogłam. Do czytania zabrałam się zaraz po przyniesieniu przesyłki z poczty do domu i po kilku wieczorach i jednej zarwanej nocy skończyłam, kolejny dzień wspominam jak przez mgłę jakoś nie byłam w stanie się dobudzić. W tomie drugim poznajemy dokładniej losy Lisbeth Salander, odkrywamy jedną po drugiej głęboko skrywane tajemnice głównej bohaterki. Mikael Blomqvist i redakcja Millenium znów na tropie, tym razem afera dotyczy znanych nazwisk świata polityki, tajnych służb, policji i dziennikarstwa. Lisbeth wraca do Sztokholmu i pakuje się w oko cyklonu, jest podejrzana o poważne przestępstwo. W powieści rośnie napięcie, autor dozuje nam informacje o postępach w śledztwie i buduje niezwykły kryminał. Chyba nie będę oryginalna jeśli powiem, że drobniutka  Lisbeth Salander ze swoimi niezwykłymi talentami to moja ulubiona bohaterka, uważam, że jest najmocniejszą stroną  Millenium. Dużym minusem książki było tłumaczenie, polski wydawca funduje nam w tekście sporo byków składniowych, które sprawiają, że człowiek czyta sobie spokojnie i nagle trafia na zdanie, które kompletnie nie trzyma się kupy, sporo jest niestety takich wrzutek. Zastanawiam się co nie zagrało, zarówno za korektę i tłumaczenie w poszczególnych częściach odpowiadają zupełnie inne osoby, tłumacz tomu drugiego to zdecydowanie najsłabsze ogniwo. Sięgnąć po tę książkę warto już choćby po to żeby dowiedzieć się co dokładnie i w jakim kolorze kupiła Lisbeth Salander w Ikei:).

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...