Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zimowe opowieści. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zimowe opowieści. Pokaż wszystkie posty

piątek, 8 stycznia 2016

Zima na regale z książkami i cztery zimowe stosiki.


Zima dla mola książkowego to ten ciemny, zapadającym przedwcześnie zmrokiem sezon w roku w którym niemal bez reszty może poświęcać swój wolny czas na ulubiony rodzaj aktywności, na czytanie. Ładna pogoda rzadko wyciąga mola z domu, może więc bezkarnie zakopać się pod ciepłym kocem z powieścią, wyplątując się z pieleszy tylko po rozgrzewające trunki :)

Zaczytaniu sprzyjają świąteczne okoliczności, które przynoszą nowości pod strzechę, zapakowane w ozdobne papiery, potem pochłaniane w fotelu przy choince, koniecznie jak najbliżej kaloryfera. Przed świętami przyjemnie odwiedzać księgarnie i robić przegląd książek, które chętnie zabralibyśmy do domu, albo ofiarowali najbliższym, by trzy minuty po rozpakowaniu ustawić się w kolejce do wypożyczenia ;) W tym roku mój stosik świątecznych nowości składał się z trzech tomów, dwóch pięknych wydań książek już mi dobrze znanych "Harry Potter i Kamień Filozoficzny" z mrocznymi, nastrojowymi ilustracjami Jima Kay oraz "Tajemniczy ogród" zilustrowany przez Ingę Moore, trzecia książka to nowość: "Feblik" Małgorzaty Musierowicz, ( to właśnie "Feblikiem" zaczytywałam się podczas świąt ).

Kolejną zimową przyjemnością jest przegląd własnych zbiorów podczas świątecznych porządków, tych gromadzonych na domowych regałach, poupychanych w półkach, bo na regale nie starczyło dla nich miejsca, i przy sprzątaniu piwnicy przegląd kartonów, gdzie oprócz starych zeszytów, podręczników, notatek, atlasów, znajdzie się czasem zapomniany skarb, ja w tym roku znalazłam "Tajemniczą wyspę" Juliusza Verne, którą wiele lat temu dostałam, jako nagrodę w szkolnym konkursie i jakoś dotąd jej nie przeczytałam. Naręcza takich znalezisk ustawiam potem w przyjemny stosik uspokajający tzn. taki na którego zerknięcie daje mi poczucie bezpieczeństwa, że mam coś nieczytanego w domu, że to szalenie ważne wie chyba tylko inny mól książkowy ;) 

Kolejny, trzeci rodzaj zimowego stosiku to taki z książkami już czytanymi, ale takimi do których warto byłoby, któregoś długiego wieczoru zajrzeć. Dwa lata temu znalazłam stare wydanie "Opowieści z Narnii", a jak wiadomo nie ma przyjemniejszej na czas świąteczny lektury niż pierwszy tom: "Lew, czarownica i stara szafa", mój egzemplarz kupiony na portalu aukcyjnym to pięknie zachowany staruszek, który przyjemnie bierze się do ręki :) Dla rysunków zimowych domków na wsi i skradających się pośród drewnianych chałup wilków, mam pod ręką "Razem ze słonkiem. Zima". Tom zimowy jest wyjątkowo pięknie zilustrowany, na tyle, że zabiera nas w podróż w czasie na Polską wieś, na której dzień rozpoczyna rozpalenie ognia pod piecem kaflowym, aby ogrzać z rana opatulone pierzyną dzieciaki i rozbicie cienkiej warstwy lodu w wiaderku z wodą, nocami w takiej chałupie łuna zza drzwiczek i nieszczelności kaflowego pieca, rozświetla na fioletowo wnętrze, a za oknem od zimowego lasu wyją wilki. Podobny klimat ma "Szkoła nad obłokami" Marii Kownackiej napisana góralską gwarą, pisany pomnik ciężkiej zimy na wyżynach Beskidu Sądeckiego. "Dzieci z Bullerbyn" i "Boże Narodzenie w Bullerbyn" również znajdują się rokrocznie na stosiku do zimowego przypomnienia

Ostatni, czwarty zimowy stosik to rezerwa woluminów bibliotecznych ;), bo przecież nigdy nie wiadomo, czy podczas świąt bardziej niż na nowości nie będziemy mieć ochoty na jakąś wypożyczoną biblioteczną starowinę, a później kiedy zimowy mróz i śnieg rozkręcą się w styczniu na dobre, lepiej książkowe zapasy mieć już w domu, zamiast przedzierać się po nie do osiedlowej biblioteki ;)  W święta, które minęły brakowało nam zimowej oprawy, a śnieg i mróz można wyczarować z pomocą "Długiej zimy" Laury Ingalls Wilder, w bezśnieżną zimę zawsze przynoszę książki z serii "Domek na prerii" i mam nadzieję, że w końcu będę miała swoje egzemplarze na regale, bo liczę na ich wznowienie, dla takich fragmentów, jak ten poniżej :)

Zdawało się, że nawet języki ognia wirują w tańcu, a cienie tańczą wokół ogniska. Tylko nowy dom stał nieporuszony w ciemnościach nocy, dopóki na niebie nie pojawił się ogromny księżyc, który wydobył go z mroku, oświetlił jego szare ściany i rozsypane wokół żółte drzazgi i szczapy. ("Domek na prerii" s.36)

Jesienią zmieniłam w domu fotele i kanapę na większe i wygodniejsze, zaopatrzyłam się w kilka dodatkowych koców i poduszek, mam też w końcu wymarzone puchate dłuższe kapcie, więc przygotowałam się do  zimy wyjątkowo sumiennie w tym roku :P Za chwilę przygotuję sobie zbożową kawę (jej powrót do menu zawdzięczam wiejskim klimatom podchwyconym z ostatnio czytanego "Domku na prerii") i zabieram się za drugi z zimowych stosików i czytanie "Tajemniczej wyspy", dlatego żegnam się życzeniami udanego weekendu i do napisania wkrótce ;)



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać. Nocna zamieć. Johan Theorin.

Olandia to wyspa u wschodnich wybrzeży Szwecji, ulubione miejsce letniego wypoczynku mieszkańców dużych miast, tętniące życiem podczas sezonu urlopowego i zamierające jesienią na długie zimowe miesiące. Zimową martwotę przerywa nawiedzający raz do roku wyspę wiatr fåk, doprowadzający nielicznych mieszkańców do obłędu i odcinający Olandię od świata na długie, mroczne godziny nocnej zamieci.

W ten zimowy chłód Olandii sprowadza się młoda rodzina, osiedlając się w gospodarstwie Åludden, które od dziesięcioleci zamieszkiwali latarnicy. W cieniu dwóch nieczynnych latarni, pośród duchów przeszłości, postanawiają zaszyć się z dala od zgiełku Sztokholmu, Joakim i Katrine Westinowie z dwójką dzieci.

Pokiereszowani przez los, początkowo czytelnik nie wie jaką mroczną tajemnicę przywożą ze sobą do  Åludden Westinowie, z czasem pomiędzy kolejnymi retrospekcjami z przeszłości zapisanej losami nieżyjących mieszkańców drewnianego gospodarstwa, ujawniane są również mroczne tajemnice z życia młodego małżeństwa. W domu, któremu Westinowie postanowili zwrócić dawny blask i funkcjonalność, czeka ich kolejna tragedia.

Bohaterami książki Theorina są nie tylko młoda policjantka, znający wszystkie tajemnice Olandii Gerlof oraz Joakim, równoprawnymi bohaterami, którym nie mniej uwagi poświęca pisarz są zjawiska przyrody: uczłowieczony niemal w swoim okrucieństwie fåk, mgły spowijające jesienią alvaret, czy sama przerażająca wyspa, której po lekturze "Nocnej zamieci" czytelnik bynajmniej nie ma ochoty odwiedzać. Kolejnymi bohaterami "Nocnej zamieci" są...duchy, dziesiątki nieżyjących mieszkańców
Åludden, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach na lądzie, bądź gwałtowną śmiercią na morzu i wracają w święta Bożego Narodzenia do swojego domu na Olandii. 

To właśnie wokół tej wiary wyspiarzy w duchy powracające do świata w którym żyli, do domów które budowali z wyrwanego Bałtykowi drewna, snuje swoją wielowymiarową powieść Johan Theorin. Autor sam wychował się na Olandii, z wyspy pochodzi jego matka i jej przodkowie, zasłyszane od dziadka i matki, która podczas rozwieszania prania zobaczyła ducha rozbitka, opowieści o przeszłości, stare legendy olandzkie wplata pisarz w fabułę, nadając jej mistycznego wymiaru. 

Tu właśnie zaczyna się moja książka, Katrine, w roku, gdy zbudowano gospodarstwo Åludden. Dla mnie znaczyło ono więcej niż tylko dom, w którym mieszkałam wraz z matką. To było miejsce, w którym osiągnęłam dorosłość. Poławiacz węgorzy Ragnar Davidsson powiedział mi kiedyś, że spora część gospodarstwa została zbudowana ze szczątków łodzi niemieckich flisaków. I wierzę mu. Na bocznej ścianie obory, w rogu przy wejściu na stryszek z sianem, widnieje wyryty w desce napis: KU PAMIĘCI CHRISTIANA LUDWIGA. Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać.

Mroczna, klimatyczna powieść kryminalna trzyma w napięciu i zamyka czytelnika na pełnej tajemnic wyspie, od pierwszej strony czekamy na zapowiadany od początku fåk, z przeczuciem tragedii, które nocna zamieć przyniesie. Tajemnicze zjawisko przyrody rokrocznie zdaje się pożerać jakiegoś mieszkańca Olandii i przynosić klęski oraz nieszczęścia nieuchronne niczym biblijne plagi. Genialna książka, dziejąca się w okolicach Bożego Narodzenia, w zimnej, zasypanej śniegiem Skandynawii. Podczas czytania "Nocnej zamieci" nerwowo reaguje się na każdy nieznany w domu odgłos, a przyznacie, że niełatwo tak przerazić i zafascynować zarazem czytelnika, żeby odizolować go od rzeczywistości i przenieść na wyspę, której po lekturze bynajmniej nie ma ochoty odwiedzić, zbyt przerażony jej legendami.
Johan Theorin/fot. znaleziona w internecie

poniedziałek, 24 listopada 2014

Brambly Hedge, czyli jesień i zima w Mysiej Dolinie.

Przeszukując stoiska z książkami podczas nieplanowanej wizyty na targu staroci trafiłam na skarb za całe 3 złote :), nie, tym razem to nie zakup książki sprawił mi tyle radości, tylko zakup...bajki na DVD. Nie mam zwyczaju pisać na wyspie książek o filmach animowanych, ale dla "Mysiej Doliny" zrobię wyjątek, bo to małe arcydzieło animacji kukiełkowej z czterema porami roku Vivaldiego rozbrzmiewającymi w tle...

"Brambly Hedge" to seria książek dla dzieci z uroczymi obrazkami mysiego świata wyrysowanego i opowiedzianego przez Jill Barklem. Na podstawie bajek powstał bardzo udany cykl filmów animowanych, które miałam przyjemność oglądać w dzieciństwie i zdążyłam już na śmierć zapomnieć o pewnej zacinającej się kasecie VHS z bajkami o czterech porach roku w "Mysiej Dolinie"*, kiedy podczas wizyty na stoisku ze starymi książkami trafiłam na DVD z częściami: zimową oraz jesienną. "Mysiej Doliny".

Dopiero po obejrzeniu bajki w domu skojarzyłam przedstawiane obrazy z mocno zatartym wspomnieniem zgrzytającej w odtwarzaczu Video ukochanej baśni z dzieciństwa. Również wtedy dwie części, które udało mi się teraz kupić, przedstawiające najzimniejsze pory roku były moimi ulubionymi, zwłaszcza zasypana śniegiem Mysia Dolina przypadła mi do gustu.

Odsłona jesienna koncentruje się na uzupełnianiu przez rodziny Myszek spiżarni w starym pniu drzewa z półkami uginającymi się pod ciężarem konfitur, ziaren zbóż, owoców suszonych, zabutelkowanych syropów, wianków suszonych grzybów, rajskich jabłuszek, owoców dzikiej róży, czyli tego wszystkiego co mieszkańcom Mysiej Doliny będzie niezbędne do przetrwania zimy, spiżarnia pełna jest uroczych drobiazgów: wiklinowych koszy, garnków oraz kubeczków, możecie ją zobaczyć tutaj.

Po zapasy córka Hrabiego Mysibora-Prymulka, wyprawia się do jesiennego lasu, w którym wiatr delikatnie porusza gałęziami drzew, a kolorowe liście, krzaczki jagód, leśne ścieżki również przedstawiono w najdrobniejszych, pełnych uroku szczegółach. Dla urozmaicenia tej sielskiej opowieści o porach roku jest i gwałtowna jesienna burza i zaginiona myszka, a także pewne zaczytane mysie małżeństwo, które pokocha każdy mól książkowy.


Zdecydowanie najmocniejszą stroną tej animacji są drobiazgowo przedstawione mysie mieszkanka w pniu drzewa, w starej jabłoni, piękna rezydencja Hrabiego Mysibora oraz skromniejsze, choć nie mniej piękne kuchnie i sypialnie innych zamieszkujących dolinę mysich rodzin, z buchającymi gorącem i ciepłym światłem kominkami pracującymi w zimowej i jesiennej części pełną parą.

Zimowo wyciszona dolina z zaspami przykrywającymi mysie domostwa i światełkami w oknach jest jeszcze piękniejsza :), myszki koncentrują się na życiu spiżarniano-kuchennym i wylegiwaniu się przed kominkiem, może dlatego dorosły widz ma oglądając "Mysią Dolinę" nie mniejszą frajdę niż oglądające ją dziecko :).


Uwielbiam takie wyszperane przypadkowo perełki, które powiększają moją domową filmotekę, mam nadzieję, że również książeczki z serii "Brambley Hedge" kiedyś znajdą się na moim regale z książkami.
  
* W Polsce pod koniec lat 90-tych animowana adaptacja "Brambly Hedge" była wyświetlana pod tytułem "Mysia Dolina"

** Załączone obrazki pochodzą z filmu "Mysia Dolina", który w wersji anglojęzycznej możecie obejrzeć na youtube


piątek, 11 kwietnia 2014

Bella i Sebastian 2013.


"Bella i Sebastian" Cécile Aubry to moja ukochana książka z dzieciństwa, jej bohaterami są mały chłopiec i jego pies, imponujący potężną budową i gęstą białą sierścią górski owczarek - Bella. Kilka tygodni temu na którymś z blogów zauważyłam nowe wydanie tej książki z błękitną filmową okładką. 

W 2013 roku ukazała się we Francji kolejna wersja kultowej górskiej opowieści. Wzorując się na Cécile Aubry, francuski filmowiec, pisarz, podróżnik Nicolas Vanier opowiedział po swojemu niezwykłą historię przyjaźni samotnego chłopca i dzikiego psa, osadzając ją w czasach II wojny światowej.

Zazwyczaj nowe wersje popularnych utworów literackich to najdelikatniej mówiąc boleśnie nieudane wyzwanie dla czytelnika. Nicolas Vanier stworzył jednak opowieść wyjątkową, oryginalną, SWOJĄ, co łatwe nie było, przecież powieść jego poprzedniczki to klasyka francuska. Zwróćcie uwagę na "Bellę i Sebastiana", bo książka jest napisana przepięknym językiem, tyle w niej miłości do gór i ich surowej urody przeniesionej na papier, że nie może się nie podobać. Żeby przekonać Was do lektury, poniżej fragment "Belli i Sebastiana", którą odkrywam na nowo, z rosnącym zachwytem.
Zostawili Cezara przed kominkiem i wyszli w chłodną noc. Angelina zadrżała i wciągała powietrze dużymi haustami, jakby chciała się uwolnić od wzburzenia. Na bezkresnym, granatowym jak atrament niebie świecił wielki księżyc. Jego blade światło wydobywało z ciemności kontury górskich grzbietów, zagajniki, a nieco dalej na drodze kamienny krzyż stojący na początku Saint-Martin. Angelina w jednej chwili poczuła, jak jej lęk ustępuje, a resztki gniewu znikają. Wobec ogromu świata wszystko wydawało się śmiesznie małe. Próbowała wypatrzyć światła w oknach pierwszych domów, leżących pięćset metrów poniżej, ale widziała jedynie ciemne bryły budynków. Ludzie spali. Ostatecznie nie stało się nic złego.
("Bella i Sebastian." Nicolas Vanier, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2013, str.51-52)

Zapraszam na fp wyspy książek :).

środa, 15 stycznia 2014

A może ZMIESZAMY TO WSZYSTKO RAZEM i zobaczymy co się stanie?

Za oknem panuje przenikliwy ziąb, od dwóch dni przez zabetonowane chmurami niebo nie przedostał się żaden promyczek słońca, zamiast sypać puszystym śniegiem, nieustannie leje deszcz. Piękny listopad mamy w początkach tegorocznego stycznia. Takie dni ocieplić można wyłącznie dobrą książką i...goframi, jako ciepłą i słodką do lektury przekąską. 

Moje ulubione gofry robię według tego przepisu:

4 szklanki mąki 
6 jajek 
3 szklanki mleka 
4 łyżki cukru pudru 
cukier waniliowy 
2 łyżeczki proszku do pieczenia 
pół rozpuszczonej kostki masła
szczypta soli

Ponieważ to nadal blog o książkach, a nie kulinarny, w części zasadniczej przepisu posłużę się moim ulubionym cytatem z "Wiedźmikołaja" Terrego Pratchetta: 
  
I wtedy dziekan powtórzył mantrę, która w ciągu wieków wywarła tak znaczący wpływ na postęp wiedzy:- A może ZMIESZAMY TO WSZYSTKO RAZEM i zobaczymy co się stanie?

Wszystkie składniki należy wymieszać mikserem, pyszne gofry wyciągać jeden po drugim z gofrownicy, polać polewą truskawkową, albo czekoladową i...miłej lektury oraz smacznego życzę:).

sobota, 4 stycznia 2014

Powrót do zimowego Bullerbyn.

 

"Dzieci z Bullerbyn" to nadal jedna z moich ulubionych książek i naprawdę nie ma znaczenia, że podobno wyrosłam z grupy docelowej ośmiolatków, którzy najwięcej radości powinni odnaleźć na kartach tej opowieści. Tych kilka pierwszych dni stycznia, kiedy magia świąteczna wciąż nieśmiało unosi się po domowych kątach, a herbata z imbirem jeszcze smakuje świętami, to najlepszy moment na przypominanie sobie ulubionych bajek z dzieciństwa. Koniecznie na fotelu przy mrugającej światełkami choince:).

"Boże Narodzenie w Bullerbyn" to zilustrowany przez Ilon Wikland album w nieco staroświeckim stylu, przypominający chropowatością papieru stare elementarze szkolne. Zakup tej książki miałam w planach od dłuższego czasu, bo zawsze tęskniłam za kontynuacją "Dzieci z Bullerbyn", a Ilon Wikland uważam za najlepszą ilustratorkę książek dla najmłodszych. 

"Dzieci z Bullerbyn" bez firanek, półeczek, pyzatych buzi szwedzkiej gromadki bohaterów, okiennych pelargonii, lalek, kanek, dzbanków, porcelany, gorących kuchennych piecyków i domowego nieładu wyrysowanego ręką Ilon Wikland, chyba nie robiłyby na mnie samą treścią takiego wrażenia, jak robią w komplecie z ilustracjami:). 

Wiele lat temu moje wydanie z niebieską okładką (zakup tej książki w osiedlowej księgarni, potrafię wręcz odtworzyć w pamięci krok po kroku), było nieskończoną inspiracją do zabaw, meblowania wakacyjnych domków w starej wędzarni dziadków i nadal jest najbardziej eksploatowaną książką, jaką posiadam.

Już wiem, że i "Boże Narodzenie w Bullerbyn" będę często ściągać z regału. Uwielbiam tę książkę za ciepłe kolory przywodzące na myśl blask choinkowych świeczek i światło domowego kominka oraz za błękitny, zimowy mróz wymalowany tak sugestywnie, że uszy szczypią przy czytaniu. 

Świąteczny czas w Bullerbyn rozpoczyna się wielką zwózką drewna, aby w czasie przygotowywania wigilijnych pieczeni oraz ciast, nie zabrakło opału w kuchniach Zagrody Północnej, Środkowej i Południowej. Potem już tylko pieczenie pierników w uroczym kuchennym nieładzie i rozgardiaszu przysypanym obficie mąką oraz szukanie najpiękniejszego drzewka w lesie i dzieci z Bullerbyn przechodzą do zasadniczej części świąt: kolacji, prezentów, porannej bożonarodzeniowej mszy, na którą udają się konnym zaprzęgiem oraz zabaw na śniegu, których tak bardzo nam brakowało podczas Bożego Narodzenia, które już za nami.

Pięknie zilustrowała Ilon Wikland szwedzkie zwyczaje świąteczne, a Astrid Lindgren ubrała je w pełną uroku i dziecięcego śmiechu opowieść. "Boże Narodzenie w Bullerbyn" to książka pełna szczegółów i drobiazgów, które z przyjemnością wychwytuje w tekście i na ilustracjach czytelnik w każdym wieku, prawdziwa ozdoba moich półek z książkami:).

Boże Narodzenie w Bullerbyn. ( Jul i Bullerbyn. )
Astrid Lindgren
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2012

środa, 18 września 2013

Z uprzejmością wynikającą z nieczystego sumienia.* Zima w Siedlisku. Janusz Majewski.



Rok temu wypatrzyłam w księgarni pełną zimowych uroków okładkę, bujany fotel, płatki śniegu, lubię książki osadzone w zimowych realiach. Potem dostrzegłam tytuł i autora, i byłam wniebowzięta, wszak kontynuacji „Siedliska” Janusza Majewskiego się nie spodziewałam. Na fali tego entuzjazmu zachwalałam na wyspie książek nowy nabytek, jednak po doczytaniu „Zimy w Siedlisku" zmieniłam nieco nastawienie do tej książki.

Od wigilii wieńczącej pierwszy tom mija dekada, projekt otworzenia pensjonatu został z sukcesem wcielony w życie głównych bohaterów. Przez Siedlisko przetaczają się falami letnicy, pensjonatowi w Panistrudze króluje Marianna, nieco ukryty przed hałaśliwymi gośćmi, wiernie sekunduje jej Krzysztof, wkraczając na pierwszy plan wyłącznie w sytuacjach podbramkowych. Przez tych dziesięć minionych lat zmieniło się diametralnie nie tylko życie Kalinowskich, zmieniła się również okolica, wieś unowocześniła się, a okoliczne miasteczka rozrosły:
Marianna nie po raz pierwszy poczuła dumę, wjeżdżając do miasta, które rozkwitało z roku na rok coraz piękniej. Wyglądało jak żywa reklama liberalizmu i gospodarki wolnorynkowej, powstawały nowe apartamentowce [...], a nawet zbudowano nową bibliotekę miejską, ewenement w epoce spadającego z roku na rok czytelnictwa. Ten ostatni przybytek był szczególnie ukochanym miejscem Marianny. Wypożyczała książki, głównie po to, aby tam bywać, rozmawiać z przemiłymi bibliotekarkami, zawierać nowe znajomości.
Do mazurskiego domu Kalinowskich powracamy po śmierci Krzysztofa. Zima opisana w książce jest czasem żałoby Marianny po jego stracie, cały drugi tom to próba podsumowania wspólnego życia. I nie ma w tym podsumowaniu dojmującego smutku towarzyszącego pierwszemu etapowi żałoby, Marianna rozgląda się po domu, w którym dzieliła życie z Krzysztofem i zatrzymując wzrok na poszczególnych przedmiotach, przeglądając zdjęcia i notatki męża, uruchamia się w jej głowie projektor wyświetlający wspólne wspomnienia. Bez wyraźnie zarysowanej chronologii wydarzeń opowiada narrator o ludziach, którzy przewinęli się przez życie Kalinowskich, o początkach małżeństwa, o dzieciach i wnukach, o gościach pensjonatu, intrygujących sąsiadach, którzy podobnie jak oni porzucili miasto na rzecz Mazur.

„Zima w Siedlisku” zawiera w sobie nieprzebrane bogactwo anegdot, krótkich, jaskrawych ujęć z bogatej przeszłości bohaterów i ich przyjaciół. Całość doprawiona jest odniesieniami do literatury, głównie niemieckiej, szczególnie wbił mi się w pamięć krótki fragment „Króla olch” w oryginale. 
Niebieski zmierzch nad zamarzniętym jeziorem za oknami namówił Mariannę, aby rozpaliła kominek i usiadła w fotelu albo wyciągnęła się na kanapie, wpatrzona w płomienie i wsłuchana w trzaski palącego się  drewna olch, otaczających ich półwysep. Krzysztof lubił ją straszyć, że czasem w jesieni, o zmierzchu, kiedy wiatr świszcze w kominie i niesie tumany suchych liści, można zobaczyć ojca pędzącego na koniu wzdłuż brzegu jeziora i w rozpaczy tulącego do piersi swego syna, który widzi majaczącego w zaroślach Króla Olch, przeczucie rychłej śmierci.
To nie jest książka zasługująca na krytykę, bo poczucia humoru i erudycji autorowi nie można odmówić, Janusz Majewski z arystokratycznym wdziękiem posługuje się językiem polskim, książkę czyta się z ogromną przyjemnością i z dużym pożytkiem dla własnego zasobu słownictwa i wiedzy. 

W tytule postu wykorzystałam fragment innej zimy, „Zimy Muminków”, bo mam poczucie nieczystego sumienia, przez ten nieuzasadniony entuzjazm przekazany Wam świeżo po przeczytaniu pierwszych rozdziałów książki, który potem uleciał bezpowrotnie. „Zima w Siedlisku” to świetna książka, ale jako kontynuacja genialnego „Siedliska” nie sprostała trudnemu zadaniu dorównania poprzednikowi.

Naukę wyniesioną z lektury „Zimy w Siedlisku” mogę streścić w jednym zdaniu: nie warto „przebierać nogami" w oczekiwaniu na kontynuację nawet ulubionej książki, pewnej świeżości nie da się powtórzyć, a pisanie dalszego ciągu „na siłę", czasem nie ma sensu. „Siedlisko” pozostanie dla mnie serialem z rewelacyjnym duetem Anna Dymna i Leonard Pietraszak, z mocnym drugim planem, z elementami mazurskiej poplątanej historii, z dobrze opowiedzianym zderzeniem dwóch, różniących się w latach dziewięćdziesiątych światów: wsi i miasta. To połączenie historii Mazur, trafnych obserwacji socjologicznych, udało się uchwycić w pierwszym tomie, w drugim nie udało się tego efektu interdyscyplinarności powtórzyć.

Zima w Siedlisku.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2012, 286 str. 
Siedlisko.

* „Zima Muminków" Tove Jansson

sobota, 31 sierpnia 2013

Były takie szkoły wysoko nad obłokami. Szkoła nad obłokami. Maria Kownacka.


W czasach, kiedy w góralskich chatach dobytek chowano po sąsiekach, rolnicze narzędzia po jatach i kącinach, na noc ścielono pierzyną ślufanek, a woda bynajmniej nie lała się z kranu, tylko była przynoszona ze studni w szafliku, wysoko w górach, w miejscach, gdzie nikt nie spodziewałby się ludzkich siedzib, budowano całe osady, uprawiano ziemię i hodowano zwierzęta. Niedaleko Piwnicznej na polanie Niemcowej, Trześniowym Groniu, wyrosły góralskie, drewniane chaty, zapłonął ogień na paleniskach i zaczęło toczyć się trudne, ubogie życie, pośród jedlinowych lasów, z niebezpiecznym sąsiedztwem wilczych watah i zdane na łaskę nieobliczalnej górskiej pogody.
Pomimo tylu starań żaden delikatny pies nie wylizałby się po takich ciosach wilczych kłów. Ale na Trześniowym Groniu, wśród gór i lasów, żyją nie tylko dzielni, zahartowani na wszelkie przeciwności ludzie; tymi samymi cechami muszą się odznaczać i ich  pomocnicy w ciężkiej pracy - zwierzęta. Konie są tam wytrzymałe i silne, psy dzielne, bojowe, odporne.
Klucz do każdej opowieści tkwi w historii, nie na próżno niemal każda baśń, z każdego świata zakątka rozpoczyna się sakramentalnym „dawno, dawno temu". Aby dowiedzieć się, skąd się wzięły ludzkie chałupy na polanie Niemcowej i szkoła tak wysoko nad obłokami, wystarczy poznać choć pobieżnie dzieje ziem Beskidu Sądeckiego. Dawno temu, kiedy po sądeckich dolinkach zaczynało brakować ziemi pod nowe gospodarstwa, a musicie wiedzieć, że przeludnienie od wieku XIX do czasu wybuchu drugiej wojny światowej panowało tu niepojęte w naszych czasach, górale osiadali coraz wyżej na górskich polanach, wydzierając ziemię pod pastwiska i uprawy, gęstym jedlinowym lasom.

Aby kolejne pokolenia mieszkające na wyżynie, nie wyrastały na analfabetów i otrzymały szanse na naukę fachu w przyszłości, w 1938 roku otwarto na polanie Niemcowej szkołę podstawową dla dzieci z chat rozsypanych po okolicy, do czterech klas uczęszczało dwudziestu pięciu uczniów, szkoła nad obłokami przetrwała do 1961 roku. Potem już tylko uciekali młodzi do miasta, wracali w doliny, a pozostałości górskich osad możemy poszukać wędrując po tamtych terenach z dobrym przewodnikiem.

O małej szkółce nad obłokami nie pozwoliła zapomnieć Maria Kownacka, która gościła w Rytrze pod koniec lat pięćdziesiątych, zbierając materiał do napisanych później „Szkoły nad obłokami” i „Rogasia z Doliny Roztoki”.

W książkę zilustrowaną przepiękną kreską Jana Marcina Szancera zaczarowała fragment historii Beskidu Sądeckiego, utrwaliła jego mieszkańców, uczniów z Niemcowej, Trześniowego Gronia ( na tej polanie mieszkało osierocone rodzeństwo Potoków ), Kamiennego Gronia, ze Stusa, z Poczekaja i Kordowca, którzy zimą przedzierali się w kopnym śniegu do chatki Nosalów, gdzie za izbą gospodarzy znajdowała się niewielka izba lekcyjna, w której uczył Edward Gruda z Piwnicznej.

Szkoła służyła również dorosłym, zainteresowani nauką rodzice mogli nauczyć się czytać i pisać, posłuchać radia, przejrzeć gazetę. Mieszkańcy górskich chatek zwykli o swoim miejscu zamieszkania mawiać: tak se żyjemy na tej wyżynie jak ryby na głębinie i faktycznie od późnej jesieni do końca wiosennych roztopów byli oni niemal odcięci od dolin. Izdebka lekcyjna podtrzymywała kontakt ze światem, była miejscem spotkań i zdobywania wiedzy.

W książce jedynym dorosłym uczniem swojego współlokatora, młodego nauczyciela Edwarda Grudy jest dziadek Nosal.
 - Ciepluśko, będziem mieli dzisiok! – uśmiechnął się do wchodzącego Edwarda. – Trzy naręcze drew już spaliłem! – To dobrze, dziadku kochany, palcie mocno, żeby prędko nie wystygło, bo mróz idzie pod wieczór, a roboty mam huk na dzisiaj! A dziadek się do swojej nauki nie zabierze przypadkiem?...
Całą zimę dziadek Nosal próbuje opanować trudną sztukę pisania, mozoląc się nad kartką papieru i wyrzekając: - Oj, lżej pleść opołki niż stawiać te połki!

Uczniowie szkoły na wyżynie mogli również korzystać z mobilnej biblioteki. Nauczyciel przynosił z Piwnicznej w plecaku książki, które dzieci ze szkoły nad obłokami  mogły wypożyczać:
Plecak, w porę ochroniony, krył nic a nic nie zamoknięte, długo oczekiwane, upragnione skarby na długie zimowe wieczory – książki! [...] I kto by się domyślił, że gdzieś wysoko w górach, nad obłokami, w zawianej śniegiem chałupinie przytulonej do ściany lasu, trzeszczącej od zajadłych ataków wichury, dzieci po normalnych lekcjach biorą w zachwycie do rąk najpiękniejsze książki.
„Szkoła nad obłokami" oprócz pokazania jak funkcjonowała mała niemcowska szkoła, jest również obrazem  świata którego już nie ma, zapisanym językiem, który słychać coraz rzadziej i tradycjami, o których zapominamy. Bajkowy wręcz jest opis zapustów, tradycji tak żywej w dawnej Polsce, dzisiaj mało kto turonia oglądał na żywo, na szczęście choć racuchy nie straciły na popularności:).

W tym starym świecie po lasach grasują wilki, a każda kolejna wędrówka do szkoły to nowa przygoda opisana tak sugestywnie, że czytelnik sam czuje się jej uczestnikiem i staje wraz z małymi bohaterami oko w oko z basiorem, albo gubi się w zamieci na górskim szlaku.
Zima szła nie od parady – mroźna i w śniegi bogata, jak zawsze prawie w tym kraju wyniesionym pod pułap nieba. Mechaty mróz jak biała szczeć porastał wszystkie szybki w oknach domostw niemcowskiej wyżyny, folgując i spływając łzami tylko na tę chwilę, kiedy słońce kładło na nim swoje ciepłe promienie.
Książka ma jeszcze jednego bohatera, wyratowanego zimową nocą krakowskiego etnografa. Na czas rekonwalescencji Łukasz Skorupka zamieszkuje w Trześniowym Groniu, z dużym pożytkiem dla swojej naukowej pracy, opisuje góralską kulturę, przedmioty znalezione w chacie, spisuje mrożące krew w żyłach opowieści dziadka Nosala i stare piosenki i kołysanki.
Stare, sędziwe trzystoletnie domostwo, pod okapem z gontów, kryło nieprzebrane skarby - po jatach, kącinach i sąsiekach. Zalegały tam latami stare sprzęty i naczynia, używane od pradziadów - rzezane stępy do miażdżenia ziarna, jaktelki, bukliczki, nosacze i trójnożne kotliczki pamiętające czasy kurnej chaty [...] Budując nowy dom, to, co już wam służyć nie może, przekażcie do muzeum! Niechże to nie zaginie, niech świadczy o dawnym życiu człowieka na tej ziemi! [...] Budujcie nowy dom, ale wszystko, co stare, piękne i dostojne, uszanujcie, bo w to wsiąkła kultura i artyzm całych pokoleń! [...]
- A na co panu te skorupki?...
- Widzisz Zosiu, odczytuję z nich dawne dzieje!
Książkę rozpatruję w kategorii arcydzieła literatury dla dzieci, któremu żadne skarby zbierane po Skandynawii przez nasze wydawnictwa do pięt nie dorastają. Dla archaicznego języka, góralskiej gwary, przedmiotów wyrysowanych tak pięknie przez Jana Marcina Szancera warto "Szkołę nad obłokami" przeczytać, bo to skarbnica wiedzy o tym jak zmieniało się życie ludzi i język polski przez minione dziesięciolecia.

Ta książka to zachwyt autorki nad górami, góralską kulturą i przedmiotami codziennego użytku rzezanymi w drewnie zimową nocą, przy rytmicznym śpiewie struga i ten zachwyt udziela się czytelnikowi od pierwszych przeczytanych akapitów, potem już tylko zatapia się w tej historii po samiuśkie uszy, znika letnie słońce za chmurami, ustępując miejsca płatkom śniegu i szaleństwu zamieci...

Szkoła nad obłokami. ( 1958 r. )
Maria Kownacka
Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 2012, 102 str.

sobota, 10 sierpnia 2013

Blask księżyca rzucał długie smugi światła na ośnieżone zbocze góry, po którym wspinały się mozolnie trzy postacie. Skarby śniegu. Patricia St. John.

Być może szaleństwem jest, przy dzisiejszym upale, opowiadać Wam o wieczorze wigilijnym sprzed kilkudziesięciu lat w maleńkiej wiosce zagubionej w alpejskich górach. Przy prawie 40 - stopniowym skwarze trudno będzie mi wyczarować na potrzeby tego posta, chociaż odrobinę smutków i radości, jakie towarzyszyły tego dnia bohaterom "Skarbów śniegu", książki o której chyba już tylko ja pamiętam:).

Chociaż w "Skarbach śniegu" odnajdujemy wszystkie cztery pory roku w alpejskim, bajkowym wydaniu, wydarzenia przełomowe dla bohaterów tej krótkiej historii mają miejsce pod opiekuńczym blaskiem betlejemskiej gwiazdy. To podczas wigilijnej nocy umiera matka Anette, a kilka godzin wcześniej na świat przychodzi jej brat - Dani, którego najczulszą opiekunką staje się siedmioletnia dziewczynka.

Dla młodszego brata porzuca chwilowo szkołę Anette, nad dalszą, domową edukacją wnuczki czuwa wiekowa babcia, a nad całą rodziną Burnierów, pracujący na skromnym, górskim gospodarstwie ojciec. Pierwsze lata życia Daniego upływają na beztroskiej zabawie w wyjątkowo pięknych okolicznościach przyrody, pośród alpejskich łąk i lasów, w rytmie narzucanym przez kolejne pory roku, pośród mądrych opiekunów. Miejsce akcji odtworzyła Patricia St. John z własnych dziecięcych wspomnień:
Kiedy byłam małą dziewczynką, wraz z rodziną wyjechałam na kilka lat do Szwajcarii. Mieszkałam tam w dokładnie takiej samej chatce, w jakiej mogli mieszkać Anette i Dani. Zimą zjeżdżałam sankami do wiejskiej szkoły, a latem pomagałam przy zbiorach siana; tak jak oni wędrowałam ze stadem na górskie pastwiska i spałam w stogach. W wigilię Bożego Narodzenia razem z innymi dziećmi szłam do kaplicy, by zobaczyć drzewko ozdobione pomarańczami i niedźwiadkami z piernika. Podobnie jak Dani miałam białego kotka o imieniu Kacper, a mój mały braciszek często jeździł wózkiem, do którego zaprzężony był wielki bernardyn.
Najbliżsi sąsiedzi Burnierów to szkolny kolega Anette - Lucien, mieszkający z siostrą - Marie oraz owdowiałą matką w skromnej chatce. Zbuntowany i krnąbrny Lucien, obarczony ciężką pracą na roli i na różne sposoby próbujący wymigać się od uciążliwych obowiązków, nie przepada za ulubieńcami całej okolicy, młodymi Burnierami.

Konflikt Luciena z Anette, zaogniający się z winy uporu obojga, kończy się tragicznie dla Daniego. Przepychanki nad wąwozem, późniejszy upadek i kalectwo Daniego, zmieniają dziecięcą niechęć w nienawiść. Lucien potępiony i odrzucony przez mieszkańców małej górskiej osady, szuka ukojenia w rzeźbieniu, lekcji rzemiosła udziela mu tajemniczy mieszkaniec ukrytej w lesie chaty. Stary rzeźbiarz staje się duchowym przewodnikiem Luciena, poświęca mu czas i okazuje wsparcie, którego tak bardzo chłopcu brakowało.
Wychodząc z lasu, zauważył pomarańczowe światła w oknach chat, ciepłe i witające wędrowców. Świerszcze śpiewały wieczorną pieśń na polach, a świeżo ścięte siano pachniało mocno. Cienki rogalik księżyca oświecał czarne wierzchołki sosen - i było tak, jak to powiedział starzec - noc obdarowała swoim pięknem i spokojem, zarówno dobrych, jak i złych ludzi.
Kluczem do zrozumienia, co pod sielską, zasypaną śniegiem powłoką chciała przekazać autorka młodym czytelnikom, jest zwrócenie uwagi na rok wydania książki oraz zapoznanie z biografią pisarki. Patricia St. John wychowana w głęboko religijnej rodzinie, wybrała zawód najpierw nauczycielki, potem misjonarki w Maroko. Podobnie jak w życiu, również w swoich książkach, świat Paricii St. John był solidnie osadzony w chrześcijańskich wartościach. Stąd "Skarby śniegu" są po części religijnym traktatem o przebaczeniu i odkupieniu win w duchu chrześcijańskim.

Na pytanie dlaczego w opowieści dla dzieci zajęła się pisarka tak trudnym tematem, odpowie czytelnikowi data wydania książki. "Skarby śniegu" ukazały się w roku 1950, po wojennej zawierusze to właśnie przebaczać musiały od nowa nauczyć się narody wyniszczone psychicznie i fizycznie przez wojnę. Autorka obserwując próby scalania rodzin żołnierzy, którzy po powrocie do domów z frontu, nie zawsze odnajdowali, pozostawioną przed wyprawieniem się na wojenną tułaczkę sytuację rodzinną, postanowiła nadać historii o Anette, Danim i Lucienie właśnie takie przesłanie.

Mam dużą słabość do historii osadzonych w górskich krajobrazach: napisana piękną góralską gwarą "Szkoła nad obłokami" Marii Kownackiej, "Bella i Sebastian" i książka Patricii St. John to zdecydowanie moje ukochane książki z dzieciństwa. "Skarby śniegu" pokazują, jak wyglądało wiele lat temu życie farmerów w cieniu potęgi gór, jak pory roku wyznaczały rytm prac gospodarskich, jak zimą zamierało życie w górskich osadach, do tych fragmentów wracam bardzo często:
W Szwajcarii, kiedy trawa wyrastała bujnie na polach, krowy wypędzane były na wyższe pastwiska na całe lato. W tym czasie trawa w dolinach mogła rosnąć spokojnie, by potem służyć za pokarm zimą. Farmerzy szli ze swoimi stadami i mieszkali latem w górskich szałasach, podczas gdy kobiety z dziećmi pozostawały w domach. Jednakże tego jedynego dnia, gdy stada wyruszały w góry, wszyscy hodowcy wraz ze swoimi rodzinami podążali za zwierzętami i spędzali jeden dzień w górach, zakwaterowując krowy w ich nowym mieszkaniu.
Kojąca i nie starzejąca się książka dla dzieci, pachnąca świeżo skoszonym sianem i gorącą czekoladą, popijaną jesienią przez głównych bohaterów, baśń wigilijna o mozolnych próbach odkupienia winy, do której najlepiej zajrzeć w okolicy grudnia, chociaż opisy alpejskiej zimy przyjemnie chłodzą, więc może i rozpalony sierpień nie jest najgorszym czasem na lekturę "Skarbów śniegu":).

Skarby śniegu. ( Treasures of the Snow. )
Patricia St. John
Oficyna Wydawnicza "Vocatio"
Warszawa 1994, 194 str. ( cytat z tytułu posta znajduje się na str. 9 książki )

sobota, 6 kwietnia 2013

Niewielu ludzi kręciło się po ulicy, albowiem była to noc do przesiadywania w domowych pieleszach i tłoczenia się przy ogniu. Siostrzyca. John Harding.

Książka na zimowe wieczory nie musi obrazować uroków i utrapień minionej pory roku, zbędne są podmuchy zimowych wichrów oraz sypiący gęsto śnieg. Zimowej książce nie może natomiast zabraknąć klimatu grozy i tajemnic, starej rezydencji, biblioteki z milionem nieprzeczytanych książek oraz szeptów i postaci snujących się po niekończących się mrocznych korytarzach. To dlatego zimą dobrze czyta się gotyckie powieści. Styczniowe wieczory wypełniała mi lektura pełnej gotyckich motywów "Siostrzycy" Johna Hardinga.

Podupadająca rezydencja Blithe w dziewiętnastowiecznej Nowej Anglii to dom tajemnic, zamieszkiwany przez naprędce wynajętą służbę i osierocone rodzeństwo Florence i Gilesa. Dzieci spędzają czas włócząc się po opustoszałych pokojach i korytarzach, pozostawieni sami sobie budują swój zamknięty świat, broniąc do niego dostępu dorosłym.

Na ten ogrom pustego, mrocznego domu i szereg tajemniczych wydarzeń mających miejsce w Blithe, spogląda czytelnik oczami dwunastoletniego osamotnionego dziecka, Florence, która za cel obrała sobie ochronę młodszego brata przed istniejącymi i wyimaginowanymi zagrożeniami. Szeptem opowiadana jest ta historia z dreszczykiem, szeptem opowiada Flo o tajemniczej śmierci pierwszej guwernantki, o swojej miłości do książek i o zakazie kształcenia nałożonym na nią przez wuja - jedynego żyjącego krewnego rodzeństwa.

Narracja pierwszoosobowa Florence od pierwszych stron zaskakuje, wzbogacona została bowiem o barwne neologizmy, dziewczynka sama uczyła się czytać i stworzyła osobliwy język. W miarę jak unosimy się na fali opowieści, nocąchodzenia i bibliotekowania przestają dziwić, przechodząc w przyjemną melodię tej książki. Za ten język, za spędzanie wielu godzin w bibliotece rezydencji Blithe i samodzielne złamanie szyfru słów nie sposób głównej bohaterki nie polubić.
Pospieszyłam dalej i znalazłam się w bibliotece, gdzie rzuciłam się na mój ulubiony fotel, wykończona grozą sytuacji.  I gdy już półleżałam, mój wzrok powędrował ku ścianie nad kominkiem i zobaczyłam To. Oczywiście, połowę życia spędzając w tym pokoju, patrzyłam na ten przedmiot tysiące razy - najprawdopodobniej największe zwierciadło w całym domu. Do pewnego stopnia zawsze je uwielbiałam, z czego teraz zdałam sobie sprawę, ponieważ zawierało w sobie drugi, identyczny do tego, umiłowany przeze mnie pokój i wystarczyło jedno zerknięcie, by ilość książek natychmiast się podwoiła.
Z każdą stroną czytelnik traci jednak zaufanie do sądów Flo, i właśnie na tej trudności w rozszyfrowaniu tego nieprzeciętnie inteligentnego dziecka opiera autor konstrukcję swojej powieści. Imiona głównych bohaterów, rezydencja Blithe i tajemnicza śmierć pierwszej guwernantki to nie są nowe motywy w literaturze. John Harding "Siostrzycą" nawiązuje do powieści "W kleszczach lęku", do Flory i Milesa, angielskiej rezydencji Blithe stworzonych w wyobraźni pisarza przełomu XIX i XX wieku Henry'ego Jamesa.

Jedyną rzeczą której brakowało mi czytając "Siostrzycę", była zabójczo trafna okładka wydania brytyjskiego, która najlepiej oddaje klimat powieści Johna Hardinga, pobudza wyobraźnię dreszczykiem grozy i stanowi doskonałe tło dla opowieści. I to przerażające spojrzenie Florence. Z przyjemnością zobaczyłabym "Siostrzycę" w takim wydaniu w swoim księgozbiorze.
Siostrzyca. ( Florence and Giles )
John Harding
Wydawnictwo Mała Kurka 2011, 287 str.

czwartek, 21 marca 2013

Za górami, za lasami jest kraina baśni. Odwiedź ją, posłuchaj bajki i spokojnie zaśnij. Jak skrzat Jagódka oswajał zimę. Ewa Stadtmüller.

W ubiegłym roku o tej porze marzec był już przedwiośniem, leszczyna sypała złotym pyłkiem, z podziemnych czeluści wydostawały się na dzienne światło krokusowe łepetyny, a słońce wytrwale ozłacało zapączkowane drzewa w sadzie. W tym roku marzec mija przy akompaniamencie zimowych zamieci, z zasypanymi śniegiem oknami i śnieżnymi zaspami w ogrodzie. Bardzo efektowna ta zimowa końcówka:). Od tłukącego o szyby wieczorami wiatru odgradzam się zimowymi książkami:). O kilku z nich uda mi się mam nadzieję opowiedzieć na wyspie książek, zanim za oknem zazieleni się na dobre, a zimowe książki upchnę w kącie regału, gdzie długo poczekają na powrót najzimniejszej pory roku.

O książkach dla dzieci piszę często, ale o tych dla najmłodszego czytelnika wspominam rzadko, więc tytuł o którym będzie dzisiejszy post "rozgrzewkowy" po dwumiesięcznej przerwie nie jest typowy dla mojego blogu, bo to bajka. Pełna uroku zimowa opowieść, która zamknęła ostatnie większe zamówienie z księgarni, potem długo leżakowała zapomniana pomiędzy czasopismami. O oswajaniu zimy postanowiłam poczytać w marcu, kiedy utrzymująca się za oknem zimowa aura powoli staje się nie do zniesienia.

Jagódka jest skrzatem leśnym, który wraz ze swoją skrzacią małżonką Poziomką, zamieszkuje okazały domek pod paprociami. Kiedy Jagódka planuje kolejną przebudowę swojego domu, zaskakuje go nadejście zimy:

Właśnie rozmyślał nad poszerzeniem spiżarni, gdy zauważył, że niebo zmieniło kolor z błękitnego na szary. - Wygląda na to, że w nocy będzie padać - pomyślał skrzat i uśmiechnął się do siebie. Bardzo lubił, kiedy deszcz stukał o szyby, kołysząc go do snu. Wieczorem czekał na to stukanie i czekał, aż w końcu zasnął. Gdy rano spojrzał przez okno, natychmiast zrozumiał, czemu w nocy było tak cicho. Swoje królowanie rozpoczęła pani zima.

Ogólny zarys planu Jagódki na spędzanie zimowych dni zawiera dwa istotne założenia: wysypianie się do południa oraz spokojne wieczory przy kominku. Plan idealny, zwłaszcza tego wysypiania się do południa szczerze bajkowemu bohaterowi zazdroszczę, ale zawiera jedną lukę, Jagódka nie wie jakimi zajęciami wypełnić długie zimowe popołudnia. Skrzat rusza więc w zimowo wyciszony las w poszukiwaniu inspiracji u leśnych przyjaciół. Autor najciekawszego pomysłu odnajduje się zaskakująco blisko Jagódki, a wymyślone przez skrzaty idealne zajęcie na zimowe popołudnia przypadłoby do gustu każdemu czytelnikowi blogów o książkach:).

Książeczki o skrzacie Jagódce, krakowianki, pani Ewy Stadtmüller byłam bardzo ciekawa, ponieważ bardzo lubię książki o Krakowie i Zakopanem tej autorki oraz książeczkę pod intrygującym tytułem Jak czosnek został przyjacielem człowieka:). Jak skrzat Jagódka oswajał zimę to ciepła, mądra historyjka, opowiedziana ładną polszczyzną, z pięknymi ilustracjami Kazimierza Wasilewskiego, z których bije ciepło ognia płonącego na kominku i kojąco otula zimowa cisza lasu.

Jak skrzat Jagódka oswajał zimę.
Ewa Stadtmüller
Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2011, 12 str.

wtorek, 15 stycznia 2013

Domek na prerii. Nad Śliwkowym Strumieniem. Laura Ingalls Wilder.

Źródło.
Zanim Stany Zjednoczone rozbłysły milionem świateł, zanim opracowano technologie umożliwiające ich pokazanie z tak odległej perspektywy, połacie amerykańskiego kontynentu na zachód od już zagospodarowanych i uprzemysłowionych terytoriów przy brzegu Atlantyku zarastała bezkresna preria, a jedyne nocne światła stanowiły naftowe lampy, którymi pionierskie rodziny rozpraszały ciemności na farmach otrzymywanych na mocy Homestead Act*. Południową Dakotę i Minnesotę kawałek po kawałku wydzierali farmerzy naturze walcząc z darnią, sadząc drzewa dla osłony przed wiatrem, budując domy, siejąc i czekając na plony, z niepokojem obserwując chmury krążące nad horyzontem. Ciężkie zimy, zarazy, huragany, cyklony, szarańcza, w ciągu jednego dnia potrafiły odebrać dorobek całego roku, niszcząc plony, czasem przez kilka kolejnych sezonów. Fragmenty tego starego świata zachowała dla czytelników Laura Ingalls Wilder opisując swoje dzieciństwo przypadające na lata siedemdziesiąte XIX wieku w serii książek zatytułowanych "Domek na prerii".
***
Książki Laury Ingalls Wilder należą do zapomnianych przez polskie wydawnictwa, pierwsze tłumaczenia ukazały się na początku lat 90 - tych, tom czwarty "Nad Śliwkowym Strumieniem" o którym mowa w dzisiejszym poście ukazał się w roku 1993 i jest bezpośrednią kontynuacją "Domku na prerii", od tamtego czasu słuch o amerykańskiej autorce zaginął, a poszczególne części nabyć można już tylko na internetowych aukcjach za nieprzyzwoicie wygórowaną cenę, na szczęście istnieją jeszcze biblioteki, które zazwyczaj posiadają książki Laury w zbiorach literatury dziecięcej oraz możliwość zakupu oryginalnego wydania w języku angielskim.
"Nad Śliwkowym Strumieniem" spodoba się na pewno miłośnikom "Dzieci z Bullerbyn", którym brakowało kontynuacji książki Astrid Lindgren. Klimat opowieści jest bardzo podobny, historia  rozpoczyna się kiedy główne bohaterki Laura i Mary mają po kilka lat, ich placem zabaw jest niekończąca się preria, nadmiaru zabawek i książek dziewczynki nie posiadają, muszą więc zdawać się na własną wyobraźnię w wymyślaniu sobie zajęcia. Zwłaszcza wyobraźnia Laury jest niczym nieograniczona, dziewczynka chadza własnymi ścieżkami, nieraz pakując się w tarapaty z których wychodzi w jednym nienaruszonym kawałku chyba tylko dlatego, że Opatrzność czuwa nad dziećmi i pomyleńcami. Towarzyszem zabaw Laury i Mary jest ich wierny pies Jack, który na miano pioniera zasłużył na równi z rodziną Ingallsów, przemierzając na czterech łapach drogę nad Śliwkowy Strumień gdzie kończy się podróż całej rodziny z Indiańskiego Kraju* przez Kansas, Missouri, Iowa w głąb stanu Minnesota.
Dzień za dniem, od dłuższego czasu, Jack biegł truchtem między kołami wozu. Przemierzył w ten sposób drogę prowadzącą od małego drewnianego domku w Indiańskim Kraju[...]. Odpoczywał tylko wtedy, kiedy wóz zatrzymywał się na postój.  
Mały domek na prerii kojarzy się z drewnianym charakterystycznym domkiem pamiętanym z serialu, nad Śliwkowym Strumieniem Ingallsowie zamieszkują dla odmiany w ziemiance zakupionej wraz z farmą od norweskiego osadnika.
Drzwi ziemianki okrywało kolorowe pnącze, które wyrastało z traw na brzegu. Czerwone, niebieskie, fioletowe, w paski, różowe i białe kwiaty otwierały swe kielichy, podobne do ptasich gardziołek, jakby miały ochotę śpiewać piosenkę na chwałę tego cudownego poranka. Były to kwiaty powoju, zwane tutaj jutrzenkami. Laura przeszła ostrożnie pod rozśpiewanym kwieciem i znalazła się wewnątrz ziemianki. Ujrzała izbę o gładkich, dokładnie pobielonych ścianach i równo ubitym klepisku. Kiedy mama i Mary stanęły w drzwiach, w izdebce pociemniało. Wprawdzie tuż obok drzwi znajdowało się okno, zaklejone pergaminowym papierem, lecz wnęka okienna była tak głęboka, że promienie słońca, wpadając do środka, oświetlały tylko mały fragment izby. Przednia ściana ziemianki była zbudowana z darni. Pan Hanson najpierw wykopał w skarpie jamę, a potem pociął darń na długie paski i poukładał jeden na drugim. W ten sposób powstała frontowa ściana. Była gruba i mocna, bez jednej szczeliny. Nawet najmniejszy zimny powiew nie mógł dostać się przez nią do środka. 
Do pierwszych żniw ziemianka nad brzegiem strumienia jest schronieniem pięcioosobowej rodziny, w niej zmagają się z trudami zimy i wiosennymi powodziami, podczas których nieustanny huk wody układa dziewczynki do snu i budzi o poranku. Wiosną rusza budowa drewnianego domu, a Laura i Mary w pobliskim miasteczku rozpoczynają naukę w szkole, zawierają pierwsze przyjaźnie i zdobywają pierwszego wroga, córkę kupca Nellie. Rozpoczynające się gorące lato upływa na pracy i zabawie, opowieść o życiu w zgodzie z rytmem dyktowanym przez naturę wydaje się współczesnemu czytelnikowi wymyśloną bajką, a przecież książka opisuje nie tak odległe czasy.
Nad ciemną prerią lśniły jasne gwiazdy, nisko nad zachodnim horyzontem świecił srebrny sierp księżyca. Łąki uśpione nocną ciszą zdawały się miarowo oddychać przez sen.
Jednak i do tego raju zakradają się poważne zmartwienia, farmerzy tracą pierwsze plony, kiedy na okolicę spada plaga szarańczy, żarłoczne owady zamieniają prerię w pustkowie, na nadchodzącą zimę rodzina nie jest w stanie zabezpieczyć żadnych zapasów, dlatego ojciec dziewczynek wyrusza na poszukiwanie pracy, dwa kolejne letnie sezony spędzając poza domem.
Preria zupełnie się zmieniła. Trawy nie kołysały się na wietrze, tylko leżały na ziemi. W porannym słońcu bruzdy między nimi wyglądały jak pasma cieni. Wierzby były całkiem ogołocone z liści. Kilka śliweczek zwisało z nagich gałęzi w śliwkowej gęstwinie. Wciąż słychać było chrupanie posilających się owadów.
Oprócz pokazania czytelnikowi trudów i niebezpieczeństw życia w XIX wieku w zachodnich stanach Ameryki, "Nad Śliwkowym strumieniem" to również uniwersalna opowieść o krainie dzieciństwa, o trawach prerii, szemrzącym strumieniu, mroźnych białych zimach, letnich upalnych promieniach słońca na policzkach i nieskażonej jeszcze ludzką działalnością przyrodzie.

Nad Śliwkowym Strumieniem. ( On the Banks of Plum Creek ).
Laura Ingalls Wilder
Agencja KRIS, Warszawa 1993, 230 str.
*O Indiańskim Kraju możecie poczytać tutaj, a o założeniach Homestead Act tutaj.

piątek, 30 listopada 2012

Ostatecznie, każdy z nas musiał kiedyś przejść przez to piekło zwane młodością. Szósta klepka. Małgorzata Musierowicz.


Pierwszy tom cyklu Jeżycjada polubić można już za samo mocne otwarcie, czyli pożar, którego sprawca ma li i jedynie sześć lat i któregoś zimnego, grudniowego poranka postanawia pobawić się w Nerona, wybierając w tym celu najmniej chlubny, a najlepiej znany epizod dziejów cesarza - podpalenie Rzymu. Zatem w początkach powieści Małgorzaty Musierowicz płonie balkon Żaczków. Zaraz potem, wkracza na scenę zaspana i zakompleksiona główna bohaterka Cesia Żak. Pomstując na życie, które przyjdzie jej spędzić samotnie, wyprawia się szesnastoletnia uczennica do liceum. Celestyna jeszcze nie wie, że już zdążyła rzucić urok na ponurego Jurka Hajduka, który każdego ranka czeka pod kioskiem Ruchu na możliwość ujrzenia swojej wybranki. Rodzinę Żaczków, mieszkańców pełnego uroku żółtego domu z wieżą, tworzą poza Cesią i Bobciem - podpalaczem: piękna, ciemnowłosa Julia - siostra Celestyny, rodzice dziewcząt, zaczytany dziadek i Wiesia - rozwiedziona mama Bobcia, przynajmniej początkowo, z czasem mieszkańców tego ciepłego domu znacząco przybywa.
Dziadek Żak, emerytowany inżynier nadrabia zaległości czytelnicze z całego życia wypożyczając kolejno dzieła polskich i zagranicznych klasyków. Mama Żakowa jest rzeźbiarką, stąd kąty mieszkania zasłane są glinianymi pozostałościami jej pracy twórczej, dom wypełnia artystyczny nieład również za sprawą drugiej w domu artystki Julii, studentki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Jak to w domu w którym dorastające córki przeżywają pierwsze miłości, mieszkanie Żaczków jest mocno zakurzone, tętni życiem i hałasem, a w kuchni przypalają się kolejne potrawy. Poza sympatycznymi mieszkańcami to właśnie dom z wieżyczką tworzy niepowtarzalną atmosferę "Szóstej klepki":
Trzon mieszkania stanowił długi, wąski korytarz bez okien, z którego liczne powikłane odnogi prowadziły do różnych dziwacznych pomieszczeń, między innymi: dwóch pokoi, dwóch pokoików, kuchni, łazienki, kilku skrytek niewiadomego przeznaczenia, spiżarni i pralni. W jednej ze skrytek znajdowały się drzwiczki, za którymi upiorne schodki wiodły wysoko na strych, a ze strychu na wieżyczkę z umocowanym na czubku blaszanym kogutkiem. [...] W samym wnętrzu było przeraźliwie zimno, niemiło i absolutnie niezachęcająco.
W starej wieżyczce urządza sobie pokój do nauki Cesia, zaangażowana przez profesora Dmuchawca do pomocy koleżance Dance, która skupiając się na analizie swojego życia wewnętrznego, nie pozostawia sobie sił i chęci na poszerzanie wiedzy. W wieżyczce ukrywają się nastolatki przed swoimi problemami, uczą się, czytają i słuchają muzyki. Od przeczytania "Szóstej klepki" marzyła mi się taka wieżyczka na własność:):
Wszystko wskazywało na to, że trzeba się urządzić na wieży. Po uzyskaniu zgody mamy, pewnego popołudnia przyjaciółki zataszczyły na wieżę piecyk elektryczny, materac dmuchany, koce, lampę, adapter "Mister Hit", stos płyt, garnek, grzałkę do wody, paczkę herbaty, cukier, łyżeczki, kubki - no i, oczywiście, książki i zeszyty. Urządzanie wieżyczki było zajęciem rozkosznym i pochłonęło Cesię i Dankę do tego stopnia, że dopiero na drugi dzień przypomniały sobie, w jakim celu właściwie izolują się od świata. Zainaugurowały wspólną naukę, doprowadzając prąd z kontaktu w spiżarni i przesłuchując cały longplay Maryli Rodowicz.
Pierwsze tomy "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę", "Kwiat kalafiora", "Opium w rosole" uważam, chyba nie tylko ja, za najbardziej udane części Jeżycjady i właśnie od nich proponuję rozpocząć znajomość z całą serią. Hałaśliwych Żaków nie sposób nie polubić, a popisy Bobcia doskonale poprawiają humor czytelnikowi. Muszę w końcu uzupełnić o "Szóstą klepkę" swój księgozbiór, powieść Małgorzaty Musierowicz umieszczę w dziale podręcznym jesienno-zimowych pocieszaczy, z uwagi na ogrom pozytywnych emocji, które emanują z życia i domu Żaków:).

Szósta klepka. ( 10 grudnia 1975 - Wielkanoc 1976 )
Małgorzata Musierowicz 
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1987, 191 str.

środa, 7 listopada 2012

Przyszłam na obiadek! Opium w rosole. Małgorzata Musierowicz.


Chociaż staram się w życiu szukać nawet na siłę jego pozytywnych stron, nie powiem, że jest to łatwe, bo po dziesięciu miesiącach przychodzi chmurny listopad i cała koncepcja bierze w łeb. Za oknami buro, od rana wieje jakiś obłąkany wiatr, słowem cała poezja życia gdzieś się ulotniła. Na listopadowe pocieszenie zakwitły pomiędzy krzakami róż niezapominajki, wielkim pozytywem posiadania ogrodu są właśnie takie niespodzianki. Przyglądamy się sobie od rana w wielkim zdziwieniu, ja popijam gorącą czekoladę, a wiosenne kwiatuszki szukają słońca za moimi plecami:).
***
Moja przygoda z książkami Małgorzaty Musierowicz zaczęła się od fragmentów "Opium w rosole" znalezionych w podręczniku do języka polskiego. Po przeczytaniu o dramatycznej nocy małej Aurelii po wpadce z papką z szynki i jajecznicy w kieszeni, zapragnęłam poznać dalsze losy bohaterki opowiadania i tak trafiłam w sam środek poznańskiej Jeżycjady:). Po wielu latach wróciłam do ukochanego tomu Jeżycjady - "Opium w rosole" i zadumałam się nad swoim dziecinnym gustem, którym kierowana do grona ulubionych wybierałam sobie najsmutniejsze książki z kanonu literatury młodzieżowej, listopadowe Muminki, "Miłość Pat".
"Opium w rosole" czytane po latach, z większą świadomością tła historycznego i społecznego pierwszych miesięcy 1983 roku w PRL-u też porażają jakimś poczuciem klęski, smutku i beznadziei, które można wyczytać pomiędzy wierszami. W wymiarze życia prywatnego bohaterów książki, promyczki nadziei rozbłyskają bardzo mocno pozytywnymi emocjami, ciepłem ogniska domowego i wzajemnym okazywaniem sobie wsparcia, w życiu oficjalnym ścieżki bohaterów "Opium w rosole" przecinają kawalkady milicyjnych pojazdów, a końca ucisku jeszcze nie widać, bo to rok 1983, trwa stan wojenny zakończony dopiero 22 lipca ( bo jakżeby inaczej, tylko 22 lipca władza radośnie wykrzywiała się w uśmiechu do obywateli PRL ).
Przekaz powieści dla młodzieży złagodzony został obrazem małej, wesołej Genowefy, która wprasza się na obiadki do Borejków, Kreski, Lewandowskich i prześladuje Maćka Ogorzałkę, żeby z końcem książki okazać się najsmutniejszym i najbardziej zaniedbanym dzieckiem polskiej literatury. Trochę nad głową Genowefy - Aurelii, rozmawia się o internowanym tacie Borejko i rodzicach Kreski, problemach z zaopatrzeniem gospodarstw domowych w podstawowe produkty oraz wyrzucaniu z pracy niepokornych. Wszystkie kontrowersyjne tematy sprytnie ukryła autorka za dziecinnym postrzeganiem rzeczywistości przez Aurelię.
Te dziejowe zawieruchy są jednak tylko tłem dla wątków uczuciowych pomiędzy głównymi bohaterami: Kreską i Maćkiem Ogorzałką, dla rozterek samotnie wychowującej Pyzę - Gabrysi, zmagań pomiędzy uczniami i młodą nauczycielką i chwil załamania profesora Dmuchawca, który obawia się, że wypuszczając spod swoich skrzydeł grono idealistów, już na początku życia podciął ukochanym uczniom ich własne skrzydła. Piąty tom Jeżycjady to piękna, przepełniona nostalgią opowieść o latach osiemdziesiątych, pozwalająca zajrzeć młodszym we wspomnienia starszych pokoleń i choć trochę zrozumieć naszą nie tak odległą historię.

Opium w rosole. ( Książka ukończona w grudniu 1983 r. )
Małgorzata Musierowicz.
Wydawnictwo Akapit Press, 235 str.

sobota, 23 czerwca 2012

Jesień na Mazurach. Siedlisko. Janusz Majewski.


Moja ostatnia czytelnicza podróż zaniosła mnie na Mazury:), ten zakątek naszego kraju ma szczęście do dobrych książek na swój temat, jakiś czas temu zachwyciła mnie powieść Andrew Tarnowskiego "Rdzawe szable, blade kości...", wiosną odkryłam "Siedlisko" Janusza Majewskiego. Prawda, że tytuł brzmi znajomo:). Otóż "Siedlisko" powstało na podstawie scenariusza do serialu pod tym samym tytułem, emitowanego w polskiej telewizji wiele lat temu i co jakiś czas przypominanego. Serial był i nadal jest perełką na tle innych polskich produkcji, świetnie obsadzony, pokazuje obraz prowincji sprzed lat kilkunastu i historię Kalinowskich, którzy na czas jesieni swojego życia, odnaleźli swój mały raj na Mazurach. Książka zawiera elementy autobiografii, autor i jego żona przeszli podobną drogę życiową, z wielkiego miasta na mazurską wieś, w jednym z numerów "Werandy Country" znajduje się reportaż ze zdjęciami ich kawałka Mazur.
"Siedlisko" ku mojej wielkiej radości jest dużo bardziej rozbudowane od serialu. Książka to nie tylko piękne obrazy i błyskotliwe dialogi, papier pomieścił przemyślenia bohaterów, historie z ich przeszłości i dalszy ciąg. Serial zakończył się scenami z pierwszego Bożego Narodzenia spędzonego w Siedlisku, książkowa opowieść płynie nieco dalej:).
W pierwszych scenach filmu i pierwszym rozdziale "Siedliska" Marianna i Krzysztof poszukują miejscowości Panistruga i starego domu, który niespodziewanie stał się ich własnością. Przepisane na Mariannę gospodarstwo zmarłej ciotki Róży Kapli, dla twardo stąpającego po ziemi naukowca Krzysztofa to kłopot, który rozwiązać ma szybka jego sprzedaż, jego żona malarka, chce jeszcze przekroczyć progi domu, z którym wiążą ją najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Dom, w którym czas zatrzymał się jeszcze w latach młodości Marianny, budzi wspomnienia ciepła rodzinnego i podbija serca warszawiaków. Piękny krajobraz Mazur, okoliczne jezioro i łąki, urzekają swoim pięknem również ukrywającego pod zasłoną z ciętego dowcipu wszelkie przejawy sentymentalizm Krzysztofa. I tak z miejsca na sprzedaż, dom na Mazurach zmienia się w Siedlisko Kalinowskich.
W "Siedlisku" spędzamy z bohaterami wszystkie cztery pory roku, poznajemy ich bliższą i dalszą rodzinę. Asystujemy Mariannie zmagającej się z remontem domu, poznajemy historię życia ich sąsiada Gustawa Wolfa, prześladowanego podczas wojny i w latach powojennych i piękną opowieść o jego miłości do młodej nauczycielki Róży Kapli. "Siedlisko" zawiera w sobie kilka takich historii, tę książkę tworzy bolesna i skomplikowana historia Mazur, ukazana w losach bohaterów drugoplanowych i współcześni jej mieszkańcy, z którymi niejednokrotnie ciężko dogadać się "miastowym", ale czas i wzajemny szacunek zbliżają Kalinowskich i mieszkańców Panistrugi.
"Siedlisko" polecam serdecznie na letnie, wakacyjne czytanie, bo to chyba najlepsza i jedyna powieść z motywem wyprowadzki na prowincję, którą mogę polecić z czystym sumieniem. Chociaż trochę żałuję, że nie poczekałam z lekturą tej książki na zimowe miesiące, ciepło i atmosfera rodzinnego wieczoru przed kominkiem panujące w "Siedlisku" są wymarzonym klimatem dla zmęczonego zawieruchami umysłu w zimie.

Siedlisko.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2011, 495 str.

piątek, 25 maja 2012

Dworek pod dębami. Prawdziwa magia. Równe szanse. Anna Michalak.

Przy stole założonym książkami i zeszytami, siedziała Ania. Był to łagodny wieczór wrześniowy. Drobno zapisane arkusze, nad którymi pochylała głowę, nie miały jednak nic wspólnego ani z jej studiami, ani z ćwiczeniami jej uczniów.
Cytat pochodzi z "Ani z Avonlea" Lucy Maud Montgomery, którą czytam po raz kolejny z wielką przyjemnością:). Mam wreszcie piękne, albumowe wydanie tej książki. Wygląda na trwałe i wytrzymałe, nie rozsypie się tak jak poprzednie, od wielokrotnego czytania i przeglądania:). Post rozpoczęłam tym właśnie cytatem, ponieważ każdą wolną chwilę, odkąd pogoda pozwala, spędzam przed takim zaścielonym książkami stolikiem balkonowym. Poza książkami do przeczytania i albumami do przejrzenia, stolik zapełnia zwykle filiżanka z herbatą i ostatnio, długo wyczekiwane i ukochane...truskawki:). Podjadając truskawki przeglądam "Skrzaty", jedną z najpiękniej wydanych książek dla dzieci i obrazy Jana De Tusch-Lec, ilustrujące albumowe wydanie "Ani z Avonlea".
O drugim tomie przygód Ani Shirley napiszę jeszcze, któregoś dnia, dzisiaj będzie post o historii pewnego tajemniczego "Dworku pod dębami".
 ***
Jeżeli w tytule książki autor zawiera obietnice przekazania nam dziejów jakiegoś dworu, nie potrafię się takiej historii oprzeć:). I nie ma większego znaczenia dla jakiej kategorii wiekowej przeznaczył autor swoje dzieło. Książki dla dzieci i młodzieży lubię chyba nawet bardziej, niż te dla dorosłych. Przynajmniej przez ostatnich kilka miesięcy sięgam po nie chętniej.
"Dworek pod dębami" ukryty był w zakamarkach miejskiej biblioteki, trafił w moje ręce przypadkowo, nie spotkałam się dotąd z tym tytułem. Całą historię dworku pod dębami tworzą cztery tomy, każdy z nich opowiada o innej porze roku. W bibliotece znalazłam tom pierwszy-letni i trzeci- zimowy.
W "Prawdziwej magii" poznajemy głównych bohaterów, osieroconą Małą i jej dziadków. Mała przyjeżdża do dworku, spędzić wakacje u swojej ciotki i jej licznej rodziny. Ciotka, kilka lat wcześniej otrzymała zaniedbany dworek w spadku i odtąd zamieszkuje go z mężem i trójką jego dzieci z pierwszego małżeństwa: Kubą i bliźniętami: Jackiem i Agatką, dwór zamieszkuje również tajemnicza ochmistrzyni Franciszka, koty i psy.
Stary ogród dworu zdobi rzeźba kozła, który nocami opuszcza swój posterunek i z czasem... zaprzyjaźnia się z Małą. Na rzeczywistość, w której Mała dochodzi do siebie po utracie rodziców i próbuje zaprzyjaźnić się z mieszkańcami dworku pod dębami, autorka nakłada drugą bajkowo-fantastyczną warstwę opowieści, w której dziewczynka udaje się w tajemniczą podróż pociągiem. Dwa światy przeplatają się i uzupełniają, od powodzenia bajkowej misji, zależy przyszłość Małej w dworku.
W "Równych szansach" Mała jest już pełnoprawnym mieszkańcem dworu pod dębami. W wieży, którą zamieszkuje, każdej nocy pojawia się korowód bajkowych postaci, przyjaciół Małej. Życiem wioski wstrząsa informacja o likwidacji szkoły do której uczęszczają dzieci z dworku, a domem zmiana jaka zachodzi w ciotce, wuju i babci.
Za oknem piękna zima, ale Mała nie ma czasu na zimowe leniuchowanie. Znów przychodzi jej się zmierzyć w innej rzeczywistości w bajkowym teleturnieju, tym razem o odzyskanie dawnych charakterów opiekunów.
"Dworek pod dębami" nie jest na szczęście aż tak zakręcony, jak moja notka o tej książce:). Trochę w tej historii klimatu "Baśnioboru" zmieszanego z polskimi realiami. Jednym słowem, bardzo przyjemna lektura:).

Dworek pod dębami. Tom I. Prawdziwa magia.
Dworek pod dębami. Tom III. Równe szanse.
Anna Michalak
wydawnictwo Publicat, tom I - 118 str., tom III - 120 str.

niedziela, 19 lutego 2012

Piękny, spokojny zakątek w którym człowiek ma czas na życie. Miłość Pat. Lucy Maud Montgomery.

Na parapecie gruba warstwa śniegu przysłania część okna, w które wpatruję się siedząc przy biurku. Żadna ziemska siła nie zmusi mnie do jej usunięcia, w przerwach pomiędzy pracą przy komputerze mogę na nią spoglądać i wyobrażać sobie, że jestem w zasypanym śniegiem górskim domku:)...i zima przestaje być taka dokuczliwa. Kiedy za oknem szalały zamiecie ja czytałam "Miłość Pat" Lucy Maud Montgomery w zakopanym pod śniegiem ciepłym mieszkaniu, książkę o miłości i przywiązaniu do domu rodzinnego, przyjaźni, upływającym czasie i wielopokoleniowej rodzinie. Historia idealna na mroźne poranki i długie wieczory lutego.
Miłością Pat jest Srebrny Gaj, dom od wielu pokoleń zamieszkiwany przez rodzinę Gardinerów. Srebrny Gaj jest otoczony brzozami, ogrodem i starym sadem. Jest domem z duszą i rodzinnym cmentarzem. Na płytach nagrobków Płaczliwego Toma i Zawadiackiego Dicka wygrzewają się w słońcu puchate kocięta, parobek wyśpiewuje psalmy, a mieszkańcom Srebrnego Gaju zdarza się na nich wypoczywać i odbywać rodzinne narady. Otoczenie niezwykłe, mało która posiadłość może się poszczycić tak osobliwą pamiątką po przodkach, jak oni sami złożeni w okolicach domowego ogródka na wieczny spoczynek.
Każdy pokój przemawiał do niej własnym głosem. Dom wyglądał tak, jak wyglądają domy, które ktoś od wielu lat kocha. Nikt się w nim nie śpieszył, a każdy gość wychodził stąd z lżejszym sercem. W domu tym stale rozbrzmiewał śmiech, nasiąkły nim ściany. Dom jak najserdeczniej witał gości. Służył im odpoczynkiem. Krzesła wręcz prosiły, by na nich usiąść. I wszędzie pełno było pięknych kotów, tłuste puszyste kocury wygrzewały się na parapetach okien, jedwabiste kocięta spały na cieplutkich od słońca płytach nagrobnych starego rodzinnego cmentarzyka za sadem. Po kotki ze Srebrnego Gaju zjeżdżali się amatorzy z całej Wyspy. Pat każdego kociaka oddawała z dużą przykrością, ale co było robić, wciąż rodziły się nowe kocięta.
Pat jest dwudziestoletnią kobietą, a "Miłość Pat" opisuje kolejne jedenaście lat z życia jej i Srebrnego Gaju. W poprzedniej części "Pat ze Srebrnego Gaju", główna bohaterka była dzieckiem, nad wiek dojrzałym, ale z wdziękiem właściwym kilkuletniej dziewczynce wpadającym w tarapaty i przeżywającym swoje nieletnie zmartwienia. Już wtedy opowieści o losach Pat towarzyszyły poważne dramaty i nieuchwytny nostalgiczny nastrój, którego brak choćby w czytanych przeze mnie niedawno "Czarach Marigold".
Pat i Elka dorastają, Srebrny Gaj zapełnia się więc kandydatami na mężów dla obydwu sióstr. Przylepka z wielką przyjemnością korzysta z przywilejów dorosłego życia, Pat wręcz przeciwnie panicznie obawia się zmian, a wszystkich adoratorów trzyma na dystans. W kuchni Srebrnego Gaju niezmiennie od czterdziestu lat rządzi Judysia Plum, która w blasku ognia płonącego w kuchennym piecu snuje opowieści o byłych i obecnych mieszkańcach Wyspy Księcia Edwarda. Opowieściami ubarwia wierna gosposia szarugę jesieni i mroźne zimy na farmie Gardinerów.
Po zimie na Srebrnym Gaju przychodzi pora wiosennych porządków i przeglądania skarbów zgromadzonych w kufrze na strychu przez kilka pokoleń starego rodu. Pory roku zmieniają się urozmaicane jedynie wyjazdami Elki do Akademii, pracami w gospodarstwie i ogrodzie, wizytami rodzeństwa, które jak Józek wybrało morską tułaczkę, albo założyło swoje rodziny jak Winnie.
Czytając opowieść o Patrycji Gardiner przypomniałam sobie książkę "Elizabeth i jej ogród" i uwielbienie dla prostych domowych i ogrodowych zajęć jakie emanuje z obydwu książek.
Przylepka wraz z Pat i Judysią spędzały letnie popołudnia w brzezinie. Brały sobie coś do roboty, tam bowiem zawsze ćwierkały ptaszki, burknęła coś czasem wiewiórka, szeptał wietrzyk. Pat pisywała w brzezinie listy, Przylepka odrabiała lekcje, matka często przychodziła robić na drutach. Rozkosznie było tu pracować.
Elka pod nieobecność Szkraba, studiującego i pracującego daleko od Srebrnego Gaju, staje się powierniczką starszej siostry. Do dnia ślubu i wyjazdu Przylepki, Pat odczuwa jej wsparcie i łatwiej znosi samotność.
- Przylepko, podnieś zasłonę i wpuść do środka noc. Nie, nie zapalaj lampy! Kiedy zapala się światło, ciemność staje się wroga. Zaczyna spoglądać na ciebie z niechęcią. A teraz jest taka życzliwa i przyjazna. Usiądźmy przy oknie i omówmy wszystko od początku. Grzechem byłoby w taką noc iść już spać.
Z czasem nawet w opiekuńczych murach Srebrnego Gaju dopada Pat samotność, a życie momentami staje się nie do zniesienia. Dramatyczne zmiany i niespotykane dotąd kłótnie spadają na rodzinę wraz z pojawieniem się na Srebrnym Gaju żony Sida, brata Pat. Wiele kilometrów dalej w Vancouver przyjaciel z dzieciństwa buduje dla Pat drugi Srebrny Gaj, a ostatnie rozdziały powieści pokażą czy drogi głównej bohaterki i Szkraba znów się zejdą.
Czy ja już mówiłam, że uwielbiam książki Lucy Maud Montgomery?:):). Pewnie tak, ale z przyjemnością powtarzam to po raz kolejny. "Miłość Pat" czytałam ponownie po bardzo długiej przerwie, niewiele pamiętałam więc odkrywałam ją na nowo z ogromnym zainteresowaniem. Gdyby książkę było słychać to historia Pat wypełniona byłaby odgłosami codziennej domowej krzątaniny, pobrzękiwaniem sztućców i porcelanowych kubeczków, odgłosami płonącego pod kuchnią ognia i szumem wiatru za oknem. Przekładając strony tej książki przed oczami miałam poruszaną podmuchami letniego wiatru firankę i łunę, jaką daje płonący w piecu ogień zimową nocą. Polecam nawet tym, którzy niekoniecznie przepadają za rudowłosą Anią (dla mnie to niezrozumiałe, ale zdarzają się podobno przypadki niechęci do tej bohaterki:)).

Miłość Pat ( Mistress Pat )
Lucy Maud Montgomery
Nasza Księgarnia
Warszawa 1993, 268 str.

czwartek, 5 stycznia 2012

Zmierzch gęstniał, ciemność pokryła ziemię, na czystym niebie migotały wielkie gwiazdy, a skrzypce dalej śpiewały swą piosenkę. Szczęśliwe lata. Laura Ingalls Wilder.

Zauważyliście, że w pewnym momencie naszego życia czas zdecydowanie przyspiesza. Kiedy wkraczamy w dorosłość pory roku zmieniają się niezauważalnie, a dzień za dniem mijają coraz szybciej. Pierwsze dni nowego roku sprzyjają takim rozważaniom, bo przecież ani się obejrzymy martwe na razie drzewa wystrzelą wiosennymi pąkami zewsząd otoczy nas zieleń, a my zasiądziemy do wielkanocnego śniadania, kolejne lato przeminie zanim zdążymy nacieszyć się promieniami słońca i naszym oczom ukaże się inne równie piękne złoto spadających liści, potem jeszcze tylko otulimy się magią gwiazdy betlejemskiej i znów przywitamy zupełnie nowy rok. 
Podobnie szalone tempo los narzuca bohaterom "Szczęśliwych lat". Laura dorasta i staje się młodą kobietą. Jako najstarsza w pełni sprawna dziewczynka w rodzinie obejmuje pierwszą posadę nauczycielki w osadzie Brewstera. Na sześć zimowych tygodni opuszcza pełen miłości i wzajemnego szacunku dom i pomieszkuje u rodziny Brewsterów. Laura nie znosi swojej pracy, dom w którym przyszło jej mieszkać również nie spełnia jej oczekiwań, gospodyni jest wulgarna i nie znosi młodej nauczycielki. Jedyną radość tamtej zimy przynosi jej cotygodniowa podróż do domu zaprzęgiem jej przyszłego męża.
Laura nigdy przedtem nie zwróciła uwagi, że powiedzenie "dzień dobry" poprawia nastrój. Pomyślała, że nauczyła się czegoś od pani Brewster.
Po powrocie do domu Laura, znów jako uczennica szkoły w De Smet, kontynuuje przygotowania do  egzaminów nauczycielskich. Wiosną po raz kolejny podejmuje pracę nauczycielki, tym razem to wymagające zajęcie przynosi jej więcej radości.
Była to najszczęśliwsza wiosna w jej życiu. W rześkie, śliczne poranki szła do szkoły, mijając małe zagłębienia, niebieskie od fiołków, których zapach przenikał powietrze.
Mijają kolejne zimy, święta Bożego Narodzenia, potem nadchodzi lato - czas wytężonej pracy na farmie i letnich huraganów. 
Tajemnicze wiry pędziły ponad prerią, pozostawiając za sobą poskręcaną trawę, jak gdyby robiły to niewidzialne, gigantyczne palce. - Duchy - zauważył Almanzo. - Ludzie mówią, że to znak nadchodzących huraganów. Słychać było wycie wichru, a w nim jakiś dziwny dziki ton.
Rodzina Ingallsów wkrótce otrzyma pełne prawa do zajmowanej działki, ich sytuacja finansowa zdecydowanie się poprawia. Laura przyjmuje pierścionek zaręczynowy od Almanza Wildera i wychodzi za mąż. Wczesną jesienią opuszcza domek na prerii, aby zamieszkać u boku męża kilka mil dalej. Niezwykle wzruszające jest to pożegnanie z ukochanym domem, rodzicami, Mary i młodszymi dziewczynkami.
W zapadającym zmierzchu przy wtórze skrzypiec płynęły pieśni, które Laura znała z Wielkiego Lasu w Wisconsin, i melodie, które tatuś grał przy obozowych ogniskach na równinach Kansas. Powtórzył piosenkę słowika z księżycowej nocy nad brzegami rzeki Verdigris, przypomniał dni przeżyte w ziemiance nad brzegiem Śliwkowego Strumienia, zimowe wieczory w domu, który tam zbudował. Boże Narodzenie nad Srebrnym Jeziorem i wiosnę po długiej ciężkiej zimie.
W "Domku na prerii" autorka często wspomina o Indiańskim Kraju, w którym spędziła pierwsze lata swojego życia. Indian Teritory to obszar dzisiejszego stanu Oklahoma, teren na który mocą ustawy Kongresu z 1830 roku przesiedlano Indian z innych rejonów Stanów Zjednoczonych, amerykańskim i europejskim osadnikom nie wolno było się tam osiedlać.
Jak dotąd przeczytałam trzy części z serii książek Laury Ingalls Wilder "Domek na prerii". Chętnie spędziłabym jeszcze trochę czasu na prerii, ale więcej książek z tego cyklu w bibliotece nie ma, na wznowienie też nie ma co liczyć. Może przypomnę sobie książki Jamesa Olivera Curwood albo Jacka Londona, to powieści z dzikich, niezamieszkanych północnych rejonów kontynentu amerykańskiego, tylko typowo męskie przygody, o szyciu i wylegiwaniu przed piecykiem mowy w nich raczej nie ma:).

Laura Ingalls Wilder


Szczęśliwe lata
Laura Ingalls Wilder
Agencja Kris
Warszawa 1995, 218 str.


Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...