Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki dla dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki dla dzieci. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 stycznia 2019

Bajka jest tak bliska prawdy, jak rumiana skórka na jabłku bliska jest soczystego wnętrza. Czy ładnie by wyglądało jabłko bez skórki? Moja babcia czarownica. Jan Edward Kucharski.

Jako mała dziewczynka spędzałam ferie zimowe w domu dziadków. Opalany kaflowymi piecami dom z czerwonej cegły z ogromnym strychem pełnym zabytkowych narzędzi pracy i starych książek, ze ślizgawkami w rozległym sadzie, był miejscem wymarzonym dla ruchliwego, ciekawego świata dziecka. Wieczorami dziadek i babcia wracali od swoich gospodarskich zajęć do domu, otrzepywali buty ze śniegu i już ten odgłos w sieni był dla nas sygnałem, że zaraz zaczną się czary, czyli opowieści o minionych czasach, historie z dreszczykiem o rodzinnych duchach i tajemnicach. Ogień płonący pod kaflowymi piecami strzelał niespodziewanie w akompaniamencie do tych baśniowych opowieści, a nocą błękitna łuna tańczyła po ścianach i sufitach kontynuując te czasem mroczne historie i utrwalając je w pamięci wnucząt. 

Klimat takiej zimy w zasypanym śniegiem gospodarstwie odnalazłam w książce Jana Edwarda Kucharskiego "Moja babcia czarownica". Książka jest pomnikiem dla babci autora, która opiekowała się nim i siostrą, kiedy mama-bibliotekarka i tata-leśniczy ruszali do pracy. 

Michał i Aneta mieszkają w domu na skraju lasu, ich podwórkiem jest ogrodzona leśna polana, za domem rozciąga się nieprzebyty bór, piękny i niebezpieczny z wilczymi watahami zimą podchodzącymi pod obejścia. Dzieci do szkoły podróżują autobusem, a po powrocie do domu babcia karmi ich kapuśniakiem i w świetle lampy naftowej, w tym bajkowym namiocie światła opowiada im baśnie, własne wspomnienia, historię Polski bardziej i mniej odległą.

Książka rozpoczyna się od powrotu rodzeństwa do domu ze szkoły. Śnieg grubą białą kurtyną przesłania świat i coraz grubszą pierzyną okrywa las i drogi prowadzące do leśniczówki. Nadciąga tęga zima, siarczysty mróz i ogromne zaspy śniegu odcinają leśne siedlisko od pobliskiego miasteczka. Dorośli przebijają się wspólnymi siłami do pracy, mama rusza na posterunek do biblioteki, bo ludzie więcej w taką pogodę czytają, ale dla dzieci rozpoczynają się przymusowe ferie zimowe z ukochaną babcią. 

Babcia opowiada o psich zaprzęgach i zdobywaniu bieguna południowego, a dzieci zdobywają własny biegun w kopnym śniegu polany. I słuchają wieczornych baśni o strudzonym listonoszu, którego wyręczają gołębie i o liście od dziadka partyzanta na który długie lata po zakończeniu wojny czekała babcia, ale list nigdy nie nadszedł. O leśnych chłopcach chronionych przez drzewa podczas potyczek z wrogiem w czasie 2 wojny światowej. Z drzew tych po wojnie wybudowano leśniczówkę, która podczas tęgich mrozów opowiada dramatyczne losy partyzantów.

Pytacie co mogły drzewa w lesie przeżywać? Zdaje się, że już wiem. Tak, na pewno! Posłuchajcie...Była wielka wojna. Wróg napadł na nasz kraj. Najpierw nasi żołnierze walczyli na froncie, ale napastnik był silniejszy...ulegli. Przyszła niewola. I wtedy ci, którzy nie chcieli żyć w tej niewoli, poszli do lasu i las ich przyjął. Bo las zawsze przyjmuje ludzi odważnych, tchórz nie ma w nim czego szukać.[...]
Siostry osiki, brzózki białe, jaworze! Podajcie dalej wiadomość: szykuje się obława na naszych leśnych chłopców![...]
Ruszyła obława. Najpierw weszli ci, którzy prowadzili psy. Ale co to? Wielkie, silne wilczury, które nikogo się nie boją i skaczą nawet na uzbrojonych ludzi, tym razem opuszczają ogony, drżą i zamiast ciągnąć do przodu i tropić przed sobą ślad człowieka, idą pokornie przy butach żandarmów, wcale nie myśląc o polowaniu. One pierwsze poczuły tę wielką siłę oporu, jaka płynęła z głębi lasu.[...]
-Do mnie siostry! Do mnie!-woła stuletnia sosna.-zasłaniać ich, żeby mi ani jednego kula nie trafiła! Bierzcie kule na siebie, śmiało ! Pilnować każdego chłopca![...]
Czy wiecie teraz, co wspominają w taki zimowy wieczór te grube belki z naszego lasu? To drewno na mrozie gada.
Życie w zasypanej śniegiem leśniczówce nie zamiera zimą. Leśniczy odśnieża leśne trakty i dokarmia wygłodzoną zwierzynę, która z głodu i strachu przed wilkami zbliża się do ludzkich siedzib. Michał towarzyszy ojcu w tych mroźnych wyprawach, młodsza siostra zostaje z babcią w ciepłej kuchni i słucha muzyki świerszcza i myszy chroboczących pod podłogą. Karmnik na oknie leśniczówki nigdy nie jest pusty, dzieci dokarmiają wróble, które nie przetrwałyby zimy bez pomocy człowieka. Babcia opowiada o wilczycy Białce, która zamiast wilczej watahy, wybrała przyjaciela-człowieka, o grajku Jasiu zamienionym przez dobrą wiedźmę w świerszcza:

-Nazwałam cię moim bratem, bo jednaki nam los przypadł: dajemy z siebie ludziom, choć oni nie mają dla nas niczego. Ja im daję rady, ty muzykę. Potrzeba im i jednego i drugiego, ale my im nie jesteśmy potrzebni. Stara jestem jak świat, przywykłam do tego, ale ty jesteś młody...
Babcia kapłanka domowego ogniska najszczęśliwsza jest kiedy karmi swoją rodzinę, bo sama pamięta głód i dając jeść daje życie, podrzuca dzieciom pomysły na zabawę, uczy wrażliwości na drugiego człowieka i na naturę, jest literackim obrazem również mojej babci.

"Moja babcia czarownica" to jedna z najpiękniejszych książek dziecięcej literatury. Autor pisze tak, jak ja sama chciałabym pisać. Baśnie i legendy przeplatają się z opowieścią o minionych czasach, ludzie, domy, drzewa, zwierzęta pozostają niezgłębionymi tajemnicami, rąbek tych tajemnic uchyla przed dziećmi babcia czarownica. Jak emocjonujące dla dzieci są takie opowieści, jaki przyjemny dreszczyk grozy powodują, pamiętam z własnego dzieciństwa. Pamiętam gadające na mrozie drewno i szemrzące piece, potem zamienione przez babcię i dziadka na centralne, mało romantyczne ogrzewanie. 

wtorek, 20 listopada 2018

Pan Bóg stworzył wieś, a człowiek miasto. Rok na wsi Magdalena Kozieł-Nowak.

Wiejski krajobraz zmienia się z dnia na dzień. Kiedy przyjeżdżam po tygodniu na wieś zmieniają się kolory liści i traw na łące, inne ptaki hałasują w sadzie późną jesienią, inne wczesną wiosną, krety zamieniają gładki jak stadion trawnik w poligon, wiewiórki śmiecą pod każdym iglakiem, w stodole najwięcej zamieszania jest teraz, co żyje chowa się w gałęziach na zimową drzemkę, kryją się w niej koty i psy sąsiadów. Na łące i w łysiejących lasach i zagajnikach łatwiej obserwować płową zwierzynę: sarny, zające. Taką zmieniającą się z miesiąca na miesiąc wieś uchwyciła w swojej książce Rok na wsi Magdalena Kozieł-Nowak.

Książka jest duża  oraz kolorowa: błękitami zimy, zielenią wiosny, płomiennymi barwami lata i brązami jesieni. Za płotem gospodarstwa biegają sarny, cała rodzina dzików, ptaki budują gniazda wiosną i trwają prace rolnicze na pobliskich polach uprawnych orka jesienią, letnie żniwa. Na podwórku ekologicznego gospodarstwa Listków w pozornym chaosie odnajdujemy odwieczny porządek. Starsi szykują maszyny do ciężkiej pracy na roli, machają łopatami i widłami w pocie czoła, obserwujemy pierwszą czerwcową zwózkę siana. Najmłodsi w rodzinie dbają o kurnik i dokazują ile mają sił. 

Babcia dba o przydomowy ogród i o poszanowanie tradycji robiąc we wrześniu dożynkowe wieńce. Pszczoły zasypiają na zimę, a latem ciężko pracują zapylając rośliny w ogrodzie Listków. Goście z miasta w styczniu jeżdżą kuligiem we trójkę, a w maju wracają w powiększonym o dzidziusia składzie. W grudniu okna udekorowane są świątecznymi gwiazdkami, a głowa rodziny przynosi choinkę z pobliskiego lasu. Dzień wykopków ziemniaków kończy się rozpaleniem ogniska i zjadaniem świeżego białego miąższu w zapieczonej skorupce (Przy tym obrazku przypomina mi się dramatyczna przygoda Almanzo Wildera z Małego farmera Laury Ingalls Wilder, któremu taki ziemniak wystrzelił w twarz 🤕).

Chociaż nie ma żadnej opowieści poza przedstawieniem mieszkańców i gości małego domku oraz stajni na wstępie można z tych obrazków wyczytać tysiące własnych historii i bajek  i na tym polega urok obrazkowych książek. Rozwijają słownictwo, umiejętności językowe i wyobraźnię najmłodszych.

Rok na wsi. Magdalena Kozieł-Nowak wydawnictwo Nasza Księgarnia

środa, 31 października 2018

Ale tak zupełnie o wszystkim to książki być nie mogą...Mama Mu czyta. Jujja Wieslander. Sven Nordqvist.

Pomimo, że mam w domu pokaźny księgozbiór i mnóstwo nieprzeczytanych książek, które przyciągają mnie za każdym razem, kiedy przechodzę obok regału ze świeżynkami, jak choćby Rycerz Siedmiu Królestw G. R.R Martina, którego chciałabym przeczytać przed premierą 20 listopada kolejnej powieści że świata Westeros, nadal biegam często do osiedlowej biblioteki po jeszcze więcej książek. 

I chociaż nie brakuje mi książek do czytania na kilka lat do przodu, uwielbiam, kiedy za oknem zapada jesienny mrok zagłębić się pomiędzy półki z książkami w krakowskiej bibliotece. Potem szurając butami w stertach liści, zanoszę te wyszperane skarby do domu. 

Chyba dlatego spodobała mi się bajka o nieco zapomnianej Mamie Mu czytającej. A szczególnie przypadła mi do serca ilustracja Mamy Mu na przyczepie ciężarówki powracającej bardzo ciemną jesienną nocą do rzęsiście oświetlonego gospodarstwa z naręczem książek. Dobrze, że nie mam ciężarówki, bo zgadnijcie co i w jakich ilościach woziłabym na przyczepie. 

-Muuuło tak sobie jechać po ciemku samochodem! Wszędzie czarno, widać tylko światełka gdzieś w oddali. 

Historia jest prosta, ale niezwykle pouczająca. Mama Mu nie przejmuje się konwenansami i narzekaniem Pana Wrony i uczy się umiejętności nie licujących z powagą dużego gospodarskiego zwierzęcia winnego chrupać trawę i dawać mleko, a nie jeździć na rowerze, czy czytać książki Astrid Lindgren wylegując się na łące lub na strychu z aromatycznym sianem. Umiejętności które przyswaja ruda krowa, przypominają te, których nauka pochłania energię najmłodszych czytelników. Dodatkowo można dowiedzieć się co to nagroda Nobla i jak na nią zasłużyć, a wiadomo im wcześniej maluch zaplanuje swoją naukową, bądź literacką przyszłość tym większa nadzieja na spełnienie marzeń o tej nagrodzie😋

Lubię czytać odpowiadające porze roku za oknem książki i mam plan zmiany nazwy bloga z wyspy książek na cztery pory roku na regale z książkami, dlatego bardzo podoba mi się jesienna Mama Mu czytana późnym październikiem.Wszak szaruga jesienna wcale smutna nie jest z perspektywy okna w bibliotece i domowego fotela o czym żadnego mola książkowego przekonywać nie muszę.



poniedziałek, 22 października 2018

Kochali go, mimo że był malutki i sprawiał wiele kłopotów. Peter i Lena. Dwa opowiadania. Astrid Lindgren. Ilon Wikland.


Jesień tuż po babim lecie to taka pora roku, kiedy otuleni mgłą i przemoczeni deszczem, tym chętniej wracamy do domowego ciepła i bałaganu, pozostawionego w porannym pośpiechu. Książkowym ekspertem od rysowania domowego bałaganu jest Ilon Wikland. Jej ilustracje zasnutych zabawkami niczym górski szczyt śniegową czapą pokoi dziecięcych, przykuwają wzrok i rozgrzewają serce zziębniętego jesienią czytelnika.      

Dwa opowiadania o rodzeństwie Parterze i Lenie przenoszą nas w skomplikowany świat relacji pomiędzy starszym bratem i młodszą siostrą. Pomimo chęci wymiany kłopotliwego noworodka na trzykołowy rowerek starszy brat z czasem docenia, że nie jest już sam na tym skomplikowanym świecie i ma z kim wieczorami prowadzić bitwy na poduszki. Choć do czasu kiedy noworodek zmienia się w kontaktową dziewczynkę upływa sporo wody w szwedzkich rzekach i czasu wypełnionego doglądaniem płaczliwej siostry.

Drugie opowiadanie przekonuje małego czytelnika do instytucji szkoły, w której przyjdzie mu spędzić najlepsze lata życia. Już samo przedarcie się przez plątaninę ulic na szkolny dziedziniec jest trudne dla małej Leny i w tej sytuacji znów pomaga starszy imponujący brat, któremu przyjdzie w obronie honoru siostry stoczyć najprawdziwszą bójkę. 

A wieczorem Lena i Peter zasiadają w ciepłym świetle lampki przy swoich biurkach i dzielą się wrażeniami i na takie wspólne jesienne wieczory jest ta pięknie zilustrowana opowieść niezawodnego wydawnictwa Zakamarki.

Ja też chcę mieć rodzeństwo.
Ja też chcę iść do szkoły.
Astrid Lindgren Ilon Wikland
wydawnictwo Zakamarki

O książkach Astrid Lindgren na wyspie książek poczytacie tutaj :)
Ronja, córka zbójnika.
Boże Narodzenie w Bullerbyn.
Lotta z ulicy Awanturników.
Maddika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza.

sobota, 23 czerwca 2018

Nie zdawałam sobie sprawy, że są zwierzęta, które w środku lata zaczynają jesień. Żubr Pompik. Kolory jesieni i pozostałe historie. Tomasz Samojlik.

We wstępie książki Wojciecha Mikołuszko Z tatą w przyrodę przeczytałam, że maluchy wiedzą więcej o groźnych lwach, pękatych słoniach, a nawet prehistorycznych dinozaurach niż o rodzimej faunie i florze i myślę, że sporo w tym stwierdzeniu prawdy. Ale na szczęście mamy pana Mikołuszko i Tomasza Samojlika, którzy o polskiej przyrodzie opowiadają tak dobrze, jak Maria Kownacka w "Razem ze słonkiem" wiele lat temu. 

Seria książeczek o Żubrze Pompiku doskonale prezentuje się w biblioteczce przedszkolaka, komiksy o ryjówkach skierowane są do nieco starszych dzieci. Każda książka to kopalnia wiedzy o polskiej przyrodzie, zwyczajach zwierząt, tajemniczych gatunkach zamieszkujących mroczne, słowiańskie bory :)

Lubię książki podzielone według pór roku, a Pompika i jego żubrzą rodzinę poznajemy w różnorodnych okolicznościach przyrody. Są tomy wiosenne, zimowe, a ja opowiem u progu lata o kolorowych liściach i odlatujących bocianach, bo właśnie "Kolory jesieni i pozostałe historie" wypożyczyłam ostatnio z biblioteki.

Pompik i Polinka zamieszkują z rodzicami żubrzą polanę, latem, z pełnymi ziół brzuszkami żubry eksplorują las i poznają jego niezwykłych mieszkańców od niewielkiej ćmy, która słodki zapach ukochanej wyczuwa z drugiego końca lasu i mając księżyc za przewodnika podąża nocą jej śladem, przez rozbrykane kuny po zimorodki zamieszkujące norki w piaszczystych skarpach przy rzece.

Każda historia ma wielu bohaterów, którzy chętnie dzielą się z czytelnikami swoimi tajemnicami: borsuki sprzątają nory swoją i te dziedziczone po ojcach i dziadach, jenoty zakładają leśny squot, ropucha zdradza gdzie skrywa groźną, śmiercionośną broń, a rzekotka okazuje się kameleonem.

Barwne, fascynujące historie do czytania przed snem, uśmiechnięta żubrza rodzinka na ilustracjach i mnóstwo wiedzy, która przyda się także dorosłym czytelnikom, bo czy wiedzieliście, że czarny bocian jest sprinterem w porównaniu do białych kuzynów i kiedy oni z mozołem machają skrzydłami w drodze na zimowisko, on może sobie pozwolić na kilka dodatkowych dni na polskich łąkach :)

sobota, 13 sierpnia 2016

Jesienią i zimą pszczoły w ogóle nie wyfruwają z gniazd. Mam przyjaciela pszczelarza. Ralf Butschkow.

Nie poddając się pogodzie przynoszącej pierwsze powiewy jesieni czytam o pełni lata. A, że dla mnie pełnia lata to rozśpiewana łąka z całym zamieszaniem robionym przez milion żyjących na niej owadów, zabrałam się za czytanie i oglądanie książki o pszczołach. W osiedlowej księgarni wypatrzyłam tom o pszczelarzu z serii "Mądra Mysz" i zabrałam do domu, bo temat pszczelarstwa uważam za intrygujący, sama chętnie zajęłabym się kiedyś profesjonalną hodowlą tych owadów na swoim kawałku wsi :)

Uwielbiam swoją łąkę, która zmienia się z tygodnia na tydzień, od wybuchu kolorów i zapachów w maju, poprzez letnie dojrzewanie aż do drugich sianokosów i jesiennego wyzłacania traw, nic nie relaksuje mnie tak, jak rozłożenie się na trawie, wpatrywanie w błękit nieba i słuchanie milionów odmiennych tonów bzyczeń i  brzęczeń owadów zamieszkujących ten zielony mikroświat. Ponieważ jestem też właścicielką wiekowej stodoły, musiałam zaakceptować bliskie sąsiedztwo z osami, które wysoko przy dachu robią sobie gniazda, bo tak jak ja cenią sobie stare drewno. Żyjemy może nie w przyjaźni, bo pełnego zaufania to tego rozbrzęczanego stadka nie mam, ale staramy się nie wchodzić sobie w drogę i jak na razie nikt nikomu krzywdy nie zrobił. Chyba właśnie z powodu pasiastych mieszkańców szarej kuli w stodole lubię czytać o owadach uskrzydlonych, znając ich zwyczaje i wiedząc, jak ważne są dla zachowania równowagi w przyrodzie, staram się im pomagać sadząc rośliny, które lubią. 

Książki z serii "Mądra Mysz"  uważam za wartościowe publikacje, które prezentują najmłodszym różne zawody, w domowej biblioteczce jakiś kącik zajmuje tomik o rolnikach (bo my kiedyś na pewno wylądujemy na wsi) i o zawodzie pielęgniarki. Wiedzy jest tu akurat w sam raz na główkę kilkulatka, książeczka ma cudne ilustracje, bardzo kolorowe i wzmacniające przekaz książki.

Maluch pozna dzięki tej książeczce budowę pracowitej pszczółki od jej mozaikowych oczu, którymi wypatruje kwiatów, z których potem zbiera pyłek i nektar, po koszyczki na tylnych odnóżach w których zanosi skarby z łąki do ula. Potem do akcji wkracza pszczelarz, który ramki z plastrami miodu wkłada do specjalnej maszyny wirówki-miodarki, miód z plastrów wpada do słoika, a potem ląduje na naszym stole z kraciastym obrusem. Ponieważ najlepiej miodek wygląda w świetle porannych promieni słońca, najlepiej serwować go na śniadanie. Pszczoły mają też nie głupi sposób na spędzanie zimy, wtedy po prostu nie opuszczają ciepłego ula, a jedzą to, co uzbierają latem i przechowują w woskowych plastrach.

Podziwiam stare zawody, chciałabym mieć i fach pszczelarza w ręku, może kiedyś się uda :)


czwartek, 7 stycznia 2016

Mary Lennox nasłuchała się wiele o czarach w bajkach swojej ayah i zawsze później twierdziła, że to, co stało się w tamtej chwili, były to oczywiste czary. Tajemniczy ogród. Frances Hodgson Burnett.


Wyobraźcie sobie ogród ukryty za murem zarośniętym splątanym, nawarstwiającym się od dekady bluszczem, zamknięty na rozkaz pogrążonego w bólu po stracie żony właściciela tajemniczego dworu o stu pokojach i klucz do tego ogrodu w kieszeni wełnianej sukienki małej dziewczynki, wychowanej w dusznych Indiach. Przez kilka dni przyglądacie się wędrówce panny Mary po pokrytej szronem skrzypiącej trawie w poszukiwaniu drzwi do ogrodu, do którego nikt nie ma prawa zaglądać.  

Mary Lennox nasłuchała się wiele o czarach w bajkach swojej ayah i zawsze później twierdziła, że to, co stało się w tamtej chwili, były to oczywiste czary.
Po ścieżce wzdłuż muru przeleciał podmuch wiatru, silniejszy niż poprzednie; dość mocny, by zakołysać konarami drzew, a tym bardziej, by rozgarnąć długie, zwieszające się z muru pędy nieprzycinanego bluszczu. Mary podeszła do ptaszka bliżej, gdy nagle wiatr odchylił luźne pędy, a dziewczynka szybkim ruchem chwyciła coś, co dojrzała pod bluszczem : okrągłą, zakrytą liśćmi gałkę, stanowiącą klamkę do furtki.

Odtąd możecie za murem znikać i nikomu nie przyjdzie do głowy szukać was w miejscu o którym zamazano pamięć na długie lata. Ekscytująca perspektywa nawet dla dorosłej kobiety, miejsce, w którym można się choćby spokojnie zaczytać :)

Takie kuszące wizje tajemniczego ogrodu rozciągnęła przed czytelnikami Frances Hodgson Burnett. Do "Tajemniczego ogrodu" warto powrócić w każdym wieku, do dziecięcej wyobraźni przemawiają bohaterowie i ich przygody, dorosły czytelnik może skupić się na kontemplowaniu urody angielskich wrzosowisk, ogrodów i zabytkowych dworów o bogatej historii. Mam już swój egzemplarz "Tajemniczego grodu" (chociaż po raz pierwszy czytałam powieść przyniesioną ze szkolnej biblioteki, która z perspektywy czasu urosła w mojej wyobraźni do rangi komnaty tajemnic i skarbów, którą chętnie bym teraz od szkoły podstawowej wykupiła na własność wraz z księgozbiorem, żeby powrócić do krainy dzieciństwa :D), ale zawsze marzyło mi się ilustrowane, monumentalne wydanie, jakimi zachwycały anglojęzyczne blogi, zwłaszcza ilustracje Ingi Moore wpadły mi jakiś czas temu w oko, bo oddawały urodę opisów autorki i trochę przypominały w swej maestrii filmową, mistrzowską adaptację w reżyserii Agnieszki Holland. Wydawnictwo Zysk i Spółka na szczęście również zauważyło dzieło Ingi Moore i oddało tuż przed świętami w ręce polskiego czytelnika, aby mógł obdarowywać klasyką w przepięknym wydaniu dzieciaki czytające i takie, które do czytania chciałoby się przekonać, (dorośli czytający wyciągający z pod choinki i wygrzebujący z ozdobnych papierów tę książkę powinni być równie zadowoleni :))

Co cieszy niezmiernie to...ilość obrazków, wydanie nie zawiera wrzuconych na odczepnego dziesięciu większych ilustracji i do widzenia, tylko jest naprawdę wypełnione po brzegi angielskimi ogrodami, roślinami, zwierzętami, postaciami. Piękne jest wnętrze Misselthwaite Manor, nawet obrazy na ciemnych korytarzach rezydencji przykuwają wzrok czytelnika na dłużej. A tajemniczy ogród początkowo pełen splątanych gałęzi, delikatnych kiełków wiosennych kwiatów, zaniedbany, zapomniany, ale piękny odcieniami brązów i rudości, splątanymi pędami róż, z kamiennymi altanami, masywnym murem, rudzikiem i Mary, jako jedynymi świadkami budzącego się wiosną z uśpienia ogrodu jest tak piękny, że mimo śniegu za oknem poczułam zew własnego ogrodu i wiosenny wilgotny, próchniczy aromat budzącej się do życia ziemi :) Potem przychodzi lato i paleta barw wręcz onieśmiela, przyglądanie się wyrysowanym przez ilustratorkę kwiatom, które sama sadzę we własnym ogrodzie to kolejna ogromna przyjemność, jaką oferuje książka.

Dobrze mieć tę książkę w rękach bez konieczności zamawiania anglojęzycznego, drogiego wydania. A jeżeli do tego dodać fakt otrzymania tej książki po choinkę to jej magia działa na wyobraźnię ze zdwojoną mocą, zwłaszcza że w styczniu ze śniegiem i mrozem za oknami, świecącą choinką i gorącą czekoladą bezkarnie i z przyjemnością wraca się do świata dziecinnych powieści :)

Tajemniczy ogród.  Frances Hodgson Burnett 
Zysk i Spółka 2015, 320 str.


piątek, 11 kwietnia 2014

Bella i Sebastian 2013.


"Bella i Sebastian" Cécile Aubry to moja ukochana książka z dzieciństwa, jej bohaterami są mały chłopiec i jego pies, imponujący potężną budową i gęstą białą sierścią górski owczarek - Bella. Kilka tygodni temu na którymś z blogów zauważyłam nowe wydanie tej książki z błękitną filmową okładką. 

W 2013 roku ukazała się we Francji kolejna wersja kultowej górskiej opowieści. Wzorując się na Cécile Aubry, francuski filmowiec, pisarz, podróżnik Nicolas Vanier opowiedział po swojemu niezwykłą historię przyjaźni samotnego chłopca i dzikiego psa, osadzając ją w czasach II wojny światowej.

Zazwyczaj nowe wersje popularnych utworów literackich to najdelikatniej mówiąc boleśnie nieudane wyzwanie dla czytelnika. Nicolas Vanier stworzył jednak opowieść wyjątkową, oryginalną, SWOJĄ, co łatwe nie było, przecież powieść jego poprzedniczki to klasyka francuska. Zwróćcie uwagę na "Bellę i Sebastiana", bo książka jest napisana przepięknym językiem, tyle w niej miłości do gór i ich surowej urody przeniesionej na papier, że nie może się nie podobać. Żeby przekonać Was do lektury, poniżej fragment "Belli i Sebastiana", którą odkrywam na nowo, z rosnącym zachwytem.
Zostawili Cezara przed kominkiem i wyszli w chłodną noc. Angelina zadrżała i wciągała powietrze dużymi haustami, jakby chciała się uwolnić od wzburzenia. Na bezkresnym, granatowym jak atrament niebie świecił wielki księżyc. Jego blade światło wydobywało z ciemności kontury górskich grzbietów, zagajniki, a nieco dalej na drodze kamienny krzyż stojący na początku Saint-Martin. Angelina w jednej chwili poczuła, jak jej lęk ustępuje, a resztki gniewu znikają. Wobec ogromu świata wszystko wydawało się śmiesznie małe. Próbowała wypatrzyć światła w oknach pierwszych domów, leżących pięćset metrów poniżej, ale widziała jedynie ciemne bryły budynków. Ludzie spali. Ostatecznie nie stało się nic złego.
("Bella i Sebastian." Nicolas Vanier, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2013, str.51-52)

Zapraszam na fp wyspy książek :).

piątek, 14 lutego 2014

Słońce paliło mocno, a jego promienie przebijały się przez gęste liście czereśni. Srebrny dzwoneczek. Emilia Kiereś.

Zima ustąpiła miejsca wiosennej pogodzie, powietrze wypełnione jest słodyczą, a pod ziemią chyba aż gotuje się od wiosennych przygotowań. Wiem, że taka wiosna w lutym to czysta iluzja, którą nieroztropni zrzucający czapki i szaliki mogą odchorować, a śnieg i mróz nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, ale tyle słońca, co w minionym tygodniu, to ja dawno nie widziałam:). 

Ta zapowiedź nadchodzących ciepłych miesięcy sprawiła, że miałam ochotę uciec do ogrodu, takiego w pełni lata, wypełnionego odgłosami małego zamieszania robionego przez milion owadów, pachnącego kwiatami i dojrzewającymi owocami w sadzie. Ponieważ mój ogród śpi zasłużonym snem sprawiedliwego i poza drzewkami zimozielonymi nie ma w nim wielu śladów życia, wyprawiłam się do ogrodu opisanego w "Srebrnym dzwoneczku" Emilii Kiereś, w którym panuje ukwiecona pełnia lata:). 

Niepozorną, ciemnozieloną okładkę "Srebrnego dzwoneczka" wypatrzyłam na wyprzedaży, nienarzucająca się szata graficzna przypomniała mi setki książek przynoszonych w dzieciństwie ze szkolnej biblioteki. Przez sentyment do czasów, w których literaturę dla dzieci czytałam dosłownie półkami, musiałam zabrać "Srebrny dzwoneczek" do domu:).

Wewnątrz kolejne pozytywne zaskoczenie, książeczkę zilustrowała Małgorzata Musierowicz, mama autorki. Ilustracje ogrodu, ptaków, kwiatów są zachwycające, podobnie jak treść tego rozbudowanego opowiadania dla najmłodszych.

Marysia spędza pierwsze wakacje bez rodziców, nadchodzące lato poprzedza dwie wielkie zmiany w jej życiu, jesienią dziewczynka pójdzie do szkoły, a jej rodzina powiększy się o długo wyczekiwanego braciszka. W upalny dzień tata odwozi Marysię do królestwa lasów i jezior. W samym środku tego zielonego księstwa, w domku otoczonym ogrodem mieszka ciocia Ania, a za płotem...dobra wróżka - wiekowa sąsiadka, cierpliwie pomagająca Marysi zwalczyć nieśmiałość. 
Słońce paliło mocno, a jego promienie przebijały się przez gęste liście czereśni. Lekki wietrzyk poruszał gałązkami i Marysi wydało się, że drzewo, ona i starsza pani drżą i migocą w tym ciągłym ruchu świateł i cieni. Dzwoneczki brzęczały czystym, jasnym, srebrzystym dźwiękiem. Było gorąco, leniwie i sennie. Marysia poczuła się trochę jak we śnie.
Bajkowy ogród, pracownia krawiecka cioci Ani, również rodem z księgi bajek, wypełniona po sufit kolorowymi motkami włóczek, tkaninami i szpulkami nici w barwach tęczy, z furkoczącą maszyną do szycia są tłem dla opowiadania o zmaganiach z nieśmiałością małej dziewczynki. 

Pełną wakacyjnego czaru opowieść o dobrych wróżkach, wrażliwych na dziecięce problemy, zarośniętych ogrodach, kolczykach z czereśni i srebrnych dzwoneczkach podzwaniających przy kolejnych uderzeniach ciepłego wiatru, gorąco polecam na zimowy wieczór. Jeśli ta dziewczęca, mądra lekturka wpadnie Wam w oko w bibliotece, zabierzcie ją koniecznie do domu:).


Srebrny dzwoneczek.
Emilia Kiereś, ilustracje: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2010, 120 str.

sobota, 4 stycznia 2014

Powrót do zimowego Bullerbyn.

 

"Dzieci z Bullerbyn" to nadal jedna z moich ulubionych książek i naprawdę nie ma znaczenia, że podobno wyrosłam z grupy docelowej ośmiolatków, którzy najwięcej radości powinni odnaleźć na kartach tej opowieści. Tych kilka pierwszych dni stycznia, kiedy magia świąteczna wciąż nieśmiało unosi się po domowych kątach, a herbata z imbirem jeszcze smakuje świętami, to najlepszy moment na przypominanie sobie ulubionych bajek z dzieciństwa. Koniecznie na fotelu przy mrugającej światełkami choince:).

"Boże Narodzenie w Bullerbyn" to zilustrowany przez Ilon Wikland album w nieco staroświeckim stylu, przypominający chropowatością papieru stare elementarze szkolne. Zakup tej książki miałam w planach od dłuższego czasu, bo zawsze tęskniłam za kontynuacją "Dzieci z Bullerbyn", a Ilon Wikland uważam za najlepszą ilustratorkę książek dla najmłodszych. 

"Dzieci z Bullerbyn" bez firanek, półeczek, pyzatych buzi szwedzkiej gromadki bohaterów, okiennych pelargonii, lalek, kanek, dzbanków, porcelany, gorących kuchennych piecyków i domowego nieładu wyrysowanego ręką Ilon Wikland, chyba nie robiłyby na mnie samą treścią takiego wrażenia, jak robią w komplecie z ilustracjami:). 

Wiele lat temu moje wydanie z niebieską okładką (zakup tej książki w osiedlowej księgarni, potrafię wręcz odtworzyć w pamięci krok po kroku), było nieskończoną inspiracją do zabaw, meblowania wakacyjnych domków w starej wędzarni dziadków i nadal jest najbardziej eksploatowaną książką, jaką posiadam.

Już wiem, że i "Boże Narodzenie w Bullerbyn" będę często ściągać z regału. Uwielbiam tę książkę za ciepłe kolory przywodzące na myśl blask choinkowych świeczek i światło domowego kominka oraz za błękitny, zimowy mróz wymalowany tak sugestywnie, że uszy szczypią przy czytaniu. 

Świąteczny czas w Bullerbyn rozpoczyna się wielką zwózką drewna, aby w czasie przygotowywania wigilijnych pieczeni oraz ciast, nie zabrakło opału w kuchniach Zagrody Północnej, Środkowej i Południowej. Potem już tylko pieczenie pierników w uroczym kuchennym nieładzie i rozgardiaszu przysypanym obficie mąką oraz szukanie najpiękniejszego drzewka w lesie i dzieci z Bullerbyn przechodzą do zasadniczej części świąt: kolacji, prezentów, porannej bożonarodzeniowej mszy, na którą udają się konnym zaprzęgiem oraz zabaw na śniegu, których tak bardzo nam brakowało podczas Bożego Narodzenia, które już za nami.

Pięknie zilustrowała Ilon Wikland szwedzkie zwyczaje świąteczne, a Astrid Lindgren ubrała je w pełną uroku i dziecięcego śmiechu opowieść. "Boże Narodzenie w Bullerbyn" to książka pełna szczegółów i drobiazgów, które z przyjemnością wychwytuje w tekście i na ilustracjach czytelnik w każdym wieku, prawdziwa ozdoba moich półek z książkami:).

Boże Narodzenie w Bullerbyn. ( Jul i Bullerbyn. )
Astrid Lindgren
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2012

piątek, 20 września 2013

Bo zawżdy ci więcej jedzą, którzy bliżej misy siedzą.* Świat w obrazkach. Mali smakosze.


Im chłodniejsza jesień za oknem, tym więcej myśli poświęcamy jedzeniu, również książki i strony internetowe z fotografiami wymyślnych dań, częściej przykuwają naszą uwagę. Poszukiwaniem nowych przepisów i późniejszym przenoszeniem ich na grunt własnego królestwa kuchennego, ocieplam sobie paskudną wrześniową aurę za oknem. Humor poprawiam sobie również przeglądaniem uroczo kraciastej, czerwoną kratą kuchennego obrusu książki "Mali smakosze".

Encyklopedia z serii "Świat w obrazkach" barwnymi ilustracjami i przystępnym tekstem, przekazuje najmłodszym wiedzę na temat żywienia. Książka podzielona jest na trzy rozdziały i całe mnóstwo smakowitych podrozdziałów, poświęconych konkretnym rodzajom żywności: owocom, mleku, pieczywu, kawie, herbacie i czekoladzie.

Pierwszy rozdział, poświęcony historii żywności, opowiada jak radzili sobie ze zdobywaniem jedzenia nasi bardzo dalecy przodkowie, jak w prehistorii sukcesem zakończyły się eksperymenty z łączeniem ognia i upolowanej zwierzyny, owocując smaczniejszym i łatwiej przyswajalnym posiłkiem. Kolejną po nauce gotowania rewolucją, były początki rolnictwa, czyli nabycie przez ludzi umiejętności hodowania zwierząt i roślin na pokarm. Poprzez czasy starożytne, w których zasiadamy do stołu Egipcjan i Rzymian, przenosimy się do Średniowiecza, kiedy ludzie zasmakowali w gorącej zupie. Następne zmiany przyszły z odkryciami nowych lądów, wtedy menu Europejczyków poszerzyło się o nieznane wcześniej warzywa, owoce, przyprawy.

Od 200 lat potrafimy już żywność konserwować, dzięki francuskiemu cukiernikowi Nicolas Appert. Ostatnie etapy historii żywności to XIX-wieczna rewolucja przemysłowa i łącząca się z nią konieczność wykarmienia coraz liczniejszej rzeszy mieszkańców miast oraz już współczesny wzrost produkcji rolnej, z wykorzystaniem nowych technologii i osiągnięć nauki, który niestety, nie zawsze wychodzi nam na zdrowie.

Druga część książki przekazuje w ciekawy sposób wiedzę o pochodzeniu i przetwarzaniu żywności. Opowiada o pierwszym pożywieniu, które mama daje dziecku, czyli mleku, o kukurydzy, którą Indianie nazywali "Synem Słońca", o sadach, kipiących jesienią owocami i wodnej uprawie ryżu w dalekiej Azji. Najmłodszy czytelnik, któremu częściej zdarza się pochodzenie mleka łączyć z kartonem i supermarketem, niż z pasącą się na zielonej łące, łaciatą krową, dowie się, że te wszystkie pyszności, które trafiają na nasz stół pochodzą z pól uprawnych, sadów, pieczarkarni.

"Mali smakosze" ożywią trochę nudne posiłki, bo taki ziemniak, którego torpeduje wzrokiem na talerzu niejadek, ma przecież fascynującą historię. Żeby trafić na nasze talerze, wiele wieków temu musiał przepłynąć ocean, ponieważ pochodzi z dalekiego Peru. Aby upowszechnić hodowlę tego warzywa w czasach Ludwika XVI, posłużył się Antoine Parmentier podstępem, nakazując ustawić strażników wokół pól, na których uprawiano ziemniaki, ludność zaczęła podkradać "cenne", chronione sadzonki i w krótkim czasie zasmakowała w ziemniakach.

Ostatni najkrótszy rozdział, znaczenie żywności, przekazuje chyba najbardziej wartościową wiedzę, ponieważ opowiada o zdrowym sposobie odżywiania i właściwych nawykach żywieniowych. Chociaż czasami mam dziwne wrażenie, że wydawnictwo Olesiejuk próbuje zabić czytelnika kolorem, powoli zaczynam się do ich przesadnie barwnej twórczości przyzwyczajać, a "Mali smakosze" to wyjątkowo udana i pożyteczna pozycja z ich oferty, podobnie jak pozostałe encyklopedie z serii "Świat w obrazkach". Życzę bardzo smacznej jesieni i do napisania wkrótce:).

Świat w obrazkach. Mali smakosze. ( L'imagerie des petits gourmands.)
Wydawnictwo Olesiejuk 2013, 120 str.

* Mikołaj Rej

sobota, 31 sierpnia 2013

Były takie szkoły wysoko nad obłokami. Szkoła nad obłokami. Maria Kownacka.


W czasach, kiedy w góralskich chatach dobytek chowano po sąsiekach, rolnicze narzędzia po jatach i kącinach, na noc ścielono pierzyną ślufanek, a woda bynajmniej nie lała się z kranu, tylko była przynoszona ze studni w szafliku, wysoko w górach, w miejscach, gdzie nikt nie spodziewałby się ludzkich siedzib, budowano całe osady, uprawiano ziemię i hodowano zwierzęta. Niedaleko Piwnicznej na polanie Niemcowej, Trześniowym Groniu, wyrosły góralskie, drewniane chaty, zapłonął ogień na paleniskach i zaczęło toczyć się trudne, ubogie życie, pośród jedlinowych lasów, z niebezpiecznym sąsiedztwem wilczych watah i zdane na łaskę nieobliczalnej górskiej pogody.
Pomimo tylu starań żaden delikatny pies nie wylizałby się po takich ciosach wilczych kłów. Ale na Trześniowym Groniu, wśród gór i lasów, żyją nie tylko dzielni, zahartowani na wszelkie przeciwności ludzie; tymi samymi cechami muszą się odznaczać i ich  pomocnicy w ciężkiej pracy - zwierzęta. Konie są tam wytrzymałe i silne, psy dzielne, bojowe, odporne.
Klucz do każdej opowieści tkwi w historii, nie na próżno niemal każda baśń, z każdego świata zakątka rozpoczyna się sakramentalnym „dawno, dawno temu". Aby dowiedzieć się, skąd się wzięły ludzkie chałupy na polanie Niemcowej i szkoła tak wysoko nad obłokami, wystarczy poznać choć pobieżnie dzieje ziem Beskidu Sądeckiego. Dawno temu, kiedy po sądeckich dolinkach zaczynało brakować ziemi pod nowe gospodarstwa, a musicie wiedzieć, że przeludnienie od wieku XIX do czasu wybuchu drugiej wojny światowej panowało tu niepojęte w naszych czasach, górale osiadali coraz wyżej na górskich polanach, wydzierając ziemię pod pastwiska i uprawy, gęstym jedlinowym lasom.

Aby kolejne pokolenia mieszkające na wyżynie, nie wyrastały na analfabetów i otrzymały szanse na naukę fachu w przyszłości, w 1938 roku otwarto na polanie Niemcowej szkołę podstawową dla dzieci z chat rozsypanych po okolicy, do czterech klas uczęszczało dwudziestu pięciu uczniów, szkoła nad obłokami przetrwała do 1961 roku. Potem już tylko uciekali młodzi do miasta, wracali w doliny, a pozostałości górskich osad możemy poszukać wędrując po tamtych terenach z dobrym przewodnikiem.

O małej szkółce nad obłokami nie pozwoliła zapomnieć Maria Kownacka, która gościła w Rytrze pod koniec lat pięćdziesiątych, zbierając materiał do napisanych później „Szkoły nad obłokami” i „Rogasia z Doliny Roztoki”.

W książkę zilustrowaną przepiękną kreską Jana Marcina Szancera zaczarowała fragment historii Beskidu Sądeckiego, utrwaliła jego mieszkańców, uczniów z Niemcowej, Trześniowego Gronia ( na tej polanie mieszkało osierocone rodzeństwo Potoków ), Kamiennego Gronia, ze Stusa, z Poczekaja i Kordowca, którzy zimą przedzierali się w kopnym śniegu do chatki Nosalów, gdzie za izbą gospodarzy znajdowała się niewielka izba lekcyjna, w której uczył Edward Gruda z Piwnicznej.

Szkoła służyła również dorosłym, zainteresowani nauką rodzice mogli nauczyć się czytać i pisać, posłuchać radia, przejrzeć gazetę. Mieszkańcy górskich chatek zwykli o swoim miejscu zamieszkania mawiać: tak se żyjemy na tej wyżynie jak ryby na głębinie i faktycznie od późnej jesieni do końca wiosennych roztopów byli oni niemal odcięci od dolin. Izdebka lekcyjna podtrzymywała kontakt ze światem, była miejscem spotkań i zdobywania wiedzy.

W książce jedynym dorosłym uczniem swojego współlokatora, młodego nauczyciela Edwarda Grudy jest dziadek Nosal.
 - Ciepluśko, będziem mieli dzisiok! – uśmiechnął się do wchodzącego Edwarda. – Trzy naręcze drew już spaliłem! – To dobrze, dziadku kochany, palcie mocno, żeby prędko nie wystygło, bo mróz idzie pod wieczór, a roboty mam huk na dzisiaj! A dziadek się do swojej nauki nie zabierze przypadkiem?...
Całą zimę dziadek Nosal próbuje opanować trudną sztukę pisania, mozoląc się nad kartką papieru i wyrzekając: - Oj, lżej pleść opołki niż stawiać te połki!

Uczniowie szkoły na wyżynie mogli również korzystać z mobilnej biblioteki. Nauczyciel przynosił z Piwnicznej w plecaku książki, które dzieci ze szkoły nad obłokami  mogły wypożyczać:
Plecak, w porę ochroniony, krył nic a nic nie zamoknięte, długo oczekiwane, upragnione skarby na długie zimowe wieczory – książki! [...] I kto by się domyślił, że gdzieś wysoko w górach, nad obłokami, w zawianej śniegiem chałupinie przytulonej do ściany lasu, trzeszczącej od zajadłych ataków wichury, dzieci po normalnych lekcjach biorą w zachwycie do rąk najpiękniejsze książki.
„Szkoła nad obłokami" oprócz pokazania jak funkcjonowała mała niemcowska szkoła, jest również obrazem  świata którego już nie ma, zapisanym językiem, który słychać coraz rzadziej i tradycjami, o których zapominamy. Bajkowy wręcz jest opis zapustów, tradycji tak żywej w dawnej Polsce, dzisiaj mało kto turonia oglądał na żywo, na szczęście choć racuchy nie straciły na popularności:).

W tym starym świecie po lasach grasują wilki, a każda kolejna wędrówka do szkoły to nowa przygoda opisana tak sugestywnie, że czytelnik sam czuje się jej uczestnikiem i staje wraz z małymi bohaterami oko w oko z basiorem, albo gubi się w zamieci na górskim szlaku.
Zima szła nie od parady – mroźna i w śniegi bogata, jak zawsze prawie w tym kraju wyniesionym pod pułap nieba. Mechaty mróz jak biała szczeć porastał wszystkie szybki w oknach domostw niemcowskiej wyżyny, folgując i spływając łzami tylko na tę chwilę, kiedy słońce kładło na nim swoje ciepłe promienie.
Książka ma jeszcze jednego bohatera, wyratowanego zimową nocą krakowskiego etnografa. Na czas rekonwalescencji Łukasz Skorupka zamieszkuje w Trześniowym Groniu, z dużym pożytkiem dla swojej naukowej pracy, opisuje góralską kulturę, przedmioty znalezione w chacie, spisuje mrożące krew w żyłach opowieści dziadka Nosala i stare piosenki i kołysanki.
Stare, sędziwe trzystoletnie domostwo, pod okapem z gontów, kryło nieprzebrane skarby - po jatach, kącinach i sąsiekach. Zalegały tam latami stare sprzęty i naczynia, używane od pradziadów - rzezane stępy do miażdżenia ziarna, jaktelki, bukliczki, nosacze i trójnożne kotliczki pamiętające czasy kurnej chaty [...] Budując nowy dom, to, co już wam służyć nie może, przekażcie do muzeum! Niechże to nie zaginie, niech świadczy o dawnym życiu człowieka na tej ziemi! [...] Budujcie nowy dom, ale wszystko, co stare, piękne i dostojne, uszanujcie, bo w to wsiąkła kultura i artyzm całych pokoleń! [...]
- A na co panu te skorupki?...
- Widzisz Zosiu, odczytuję z nich dawne dzieje!
Książkę rozpatruję w kategorii arcydzieła literatury dla dzieci, któremu żadne skarby zbierane po Skandynawii przez nasze wydawnictwa do pięt nie dorastają. Dla archaicznego języka, góralskiej gwary, przedmiotów wyrysowanych tak pięknie przez Jana Marcina Szancera warto "Szkołę nad obłokami" przeczytać, bo to skarbnica wiedzy o tym jak zmieniało się życie ludzi i język polski przez minione dziesięciolecia.

Ta książka to zachwyt autorki nad górami, góralską kulturą i przedmiotami codziennego użytku rzezanymi w drewnie zimową nocą, przy rytmicznym śpiewie struga i ten zachwyt udziela się czytelnikowi od pierwszych przeczytanych akapitów, potem już tylko zatapia się w tej historii po samiuśkie uszy, znika letnie słońce za chmurami, ustępując miejsca płatkom śniegu i szaleństwu zamieci...

Szkoła nad obłokami. ( 1958 r. )
Maria Kownacka
Oficyna Wydawnicza G&P, Poznań 2012, 102 str.

sobota, 10 sierpnia 2013

Blask księżyca rzucał długie smugi światła na ośnieżone zbocze góry, po którym wspinały się mozolnie trzy postacie. Skarby śniegu. Patricia St. John.

Być może szaleństwem jest, przy dzisiejszym upale, opowiadać Wam o wieczorze wigilijnym sprzed kilkudziesięciu lat w maleńkiej wiosce zagubionej w alpejskich górach. Przy prawie 40 - stopniowym skwarze trudno będzie mi wyczarować na potrzeby tego posta, chociaż odrobinę smutków i radości, jakie towarzyszyły tego dnia bohaterom "Skarbów śniegu", książki o której chyba już tylko ja pamiętam:).

Chociaż w "Skarbach śniegu" odnajdujemy wszystkie cztery pory roku w alpejskim, bajkowym wydaniu, wydarzenia przełomowe dla bohaterów tej krótkiej historii mają miejsce pod opiekuńczym blaskiem betlejemskiej gwiazdy. To podczas wigilijnej nocy umiera matka Anette, a kilka godzin wcześniej na świat przychodzi jej brat - Dani, którego najczulszą opiekunką staje się siedmioletnia dziewczynka.

Dla młodszego brata porzuca chwilowo szkołę Anette, nad dalszą, domową edukacją wnuczki czuwa wiekowa babcia, a nad całą rodziną Burnierów, pracujący na skromnym, górskim gospodarstwie ojciec. Pierwsze lata życia Daniego upływają na beztroskiej zabawie w wyjątkowo pięknych okolicznościach przyrody, pośród alpejskich łąk i lasów, w rytmie narzucanym przez kolejne pory roku, pośród mądrych opiekunów. Miejsce akcji odtworzyła Patricia St. John z własnych dziecięcych wspomnień:
Kiedy byłam małą dziewczynką, wraz z rodziną wyjechałam na kilka lat do Szwajcarii. Mieszkałam tam w dokładnie takiej samej chatce, w jakiej mogli mieszkać Anette i Dani. Zimą zjeżdżałam sankami do wiejskiej szkoły, a latem pomagałam przy zbiorach siana; tak jak oni wędrowałam ze stadem na górskie pastwiska i spałam w stogach. W wigilię Bożego Narodzenia razem z innymi dziećmi szłam do kaplicy, by zobaczyć drzewko ozdobione pomarańczami i niedźwiadkami z piernika. Podobnie jak Dani miałam białego kotka o imieniu Kacper, a mój mały braciszek często jeździł wózkiem, do którego zaprzężony był wielki bernardyn.
Najbliżsi sąsiedzi Burnierów to szkolny kolega Anette - Lucien, mieszkający z siostrą - Marie oraz owdowiałą matką w skromnej chatce. Zbuntowany i krnąbrny Lucien, obarczony ciężką pracą na roli i na różne sposoby próbujący wymigać się od uciążliwych obowiązków, nie przepada za ulubieńcami całej okolicy, młodymi Burnierami.

Konflikt Luciena z Anette, zaogniający się z winy uporu obojga, kończy się tragicznie dla Daniego. Przepychanki nad wąwozem, późniejszy upadek i kalectwo Daniego, zmieniają dziecięcą niechęć w nienawiść. Lucien potępiony i odrzucony przez mieszkańców małej górskiej osady, szuka ukojenia w rzeźbieniu, lekcji rzemiosła udziela mu tajemniczy mieszkaniec ukrytej w lesie chaty. Stary rzeźbiarz staje się duchowym przewodnikiem Luciena, poświęca mu czas i okazuje wsparcie, którego tak bardzo chłopcu brakowało.
Wychodząc z lasu, zauważył pomarańczowe światła w oknach chat, ciepłe i witające wędrowców. Świerszcze śpiewały wieczorną pieśń na polach, a świeżo ścięte siano pachniało mocno. Cienki rogalik księżyca oświecał czarne wierzchołki sosen - i było tak, jak to powiedział starzec - noc obdarowała swoim pięknem i spokojem, zarówno dobrych, jak i złych ludzi.
Kluczem do zrozumienia, co pod sielską, zasypaną śniegiem powłoką chciała przekazać autorka młodym czytelnikom, jest zwrócenie uwagi na rok wydania książki oraz zapoznanie z biografią pisarki. Patricia St. John wychowana w głęboko religijnej rodzinie, wybrała zawód najpierw nauczycielki, potem misjonarki w Maroko. Podobnie jak w życiu, również w swoich książkach, świat Paricii St. John był solidnie osadzony w chrześcijańskich wartościach. Stąd "Skarby śniegu" są po części religijnym traktatem o przebaczeniu i odkupieniu win w duchu chrześcijańskim.

Na pytanie dlaczego w opowieści dla dzieci zajęła się pisarka tak trudnym tematem, odpowie czytelnikowi data wydania książki. "Skarby śniegu" ukazały się w roku 1950, po wojennej zawierusze to właśnie przebaczać musiały od nowa nauczyć się narody wyniszczone psychicznie i fizycznie przez wojnę. Autorka obserwując próby scalania rodzin żołnierzy, którzy po powrocie do domów z frontu, nie zawsze odnajdowali, pozostawioną przed wyprawieniem się na wojenną tułaczkę sytuację rodzinną, postanowiła nadać historii o Anette, Danim i Lucienie właśnie takie przesłanie.

Mam dużą słabość do historii osadzonych w górskich krajobrazach: napisana piękną góralską gwarą "Szkoła nad obłokami" Marii Kownackiej, "Bella i Sebastian" i książka Patricii St. John to zdecydowanie moje ukochane książki z dzieciństwa. "Skarby śniegu" pokazują, jak wyglądało wiele lat temu życie farmerów w cieniu potęgi gór, jak pory roku wyznaczały rytm prac gospodarskich, jak zimą zamierało życie w górskich osadach, do tych fragmentów wracam bardzo często:
W Szwajcarii, kiedy trawa wyrastała bujnie na polach, krowy wypędzane były na wyższe pastwiska na całe lato. W tym czasie trawa w dolinach mogła rosnąć spokojnie, by potem służyć za pokarm zimą. Farmerzy szli ze swoimi stadami i mieszkali latem w górskich szałasach, podczas gdy kobiety z dziećmi pozostawały w domach. Jednakże tego jedynego dnia, gdy stada wyruszały w góry, wszyscy hodowcy wraz ze swoimi rodzinami podążali za zwierzętami i spędzali jeden dzień w górach, zakwaterowując krowy w ich nowym mieszkaniu.
Kojąca i nie starzejąca się książka dla dzieci, pachnąca świeżo skoszonym sianem i gorącą czekoladą, popijaną jesienią przez głównych bohaterów, baśń wigilijna o mozolnych próbach odkupienia winy, do której najlepiej zajrzeć w okolicy grudnia, chociaż opisy alpejskiej zimy przyjemnie chłodzą, więc może i rozpalony sierpień nie jest najgorszym czasem na lekturę "Skarbów śniegu":).

Skarby śniegu. ( Treasures of the Snow. )
Patricia St. John
Oficyna Wydawnicza "Vocatio"
Warszawa 1994, 194 str. ( cytat z tytułu posta znajduje się na str. 9 książki )

czwartek, 21 marca 2013

Za górami, za lasami jest kraina baśni. Odwiedź ją, posłuchaj bajki i spokojnie zaśnij. Jak skrzat Jagódka oswajał zimę. Ewa Stadtmüller.

W ubiegłym roku o tej porze marzec był już przedwiośniem, leszczyna sypała złotym pyłkiem, z podziemnych czeluści wydostawały się na dzienne światło krokusowe łepetyny, a słońce wytrwale ozłacało zapączkowane drzewa w sadzie. W tym roku marzec mija przy akompaniamencie zimowych zamieci, z zasypanymi śniegiem oknami i śnieżnymi zaspami w ogrodzie. Bardzo efektowna ta zimowa końcówka:). Od tłukącego o szyby wieczorami wiatru odgradzam się zimowymi książkami:). O kilku z nich uda mi się mam nadzieję opowiedzieć na wyspie książek, zanim za oknem zazieleni się na dobre, a zimowe książki upchnę w kącie regału, gdzie długo poczekają na powrót najzimniejszej pory roku.

O książkach dla dzieci piszę często, ale o tych dla najmłodszego czytelnika wspominam rzadko, więc tytuł o którym będzie dzisiejszy post "rozgrzewkowy" po dwumiesięcznej przerwie nie jest typowy dla mojego blogu, bo to bajka. Pełna uroku zimowa opowieść, która zamknęła ostatnie większe zamówienie z księgarni, potem długo leżakowała zapomniana pomiędzy czasopismami. O oswajaniu zimy postanowiłam poczytać w marcu, kiedy utrzymująca się za oknem zimowa aura powoli staje się nie do zniesienia.

Jagódka jest skrzatem leśnym, który wraz ze swoją skrzacią małżonką Poziomką, zamieszkuje okazały domek pod paprociami. Kiedy Jagódka planuje kolejną przebudowę swojego domu, zaskakuje go nadejście zimy:

Właśnie rozmyślał nad poszerzeniem spiżarni, gdy zauważył, że niebo zmieniło kolor z błękitnego na szary. - Wygląda na to, że w nocy będzie padać - pomyślał skrzat i uśmiechnął się do siebie. Bardzo lubił, kiedy deszcz stukał o szyby, kołysząc go do snu. Wieczorem czekał na to stukanie i czekał, aż w końcu zasnął. Gdy rano spojrzał przez okno, natychmiast zrozumiał, czemu w nocy było tak cicho. Swoje królowanie rozpoczęła pani zima.

Ogólny zarys planu Jagódki na spędzanie zimowych dni zawiera dwa istotne założenia: wysypianie się do południa oraz spokojne wieczory przy kominku. Plan idealny, zwłaszcza tego wysypiania się do południa szczerze bajkowemu bohaterowi zazdroszczę, ale zawiera jedną lukę, Jagódka nie wie jakimi zajęciami wypełnić długie zimowe popołudnia. Skrzat rusza więc w zimowo wyciszony las w poszukiwaniu inspiracji u leśnych przyjaciół. Autor najciekawszego pomysłu odnajduje się zaskakująco blisko Jagódki, a wymyślone przez skrzaty idealne zajęcie na zimowe popołudnia przypadłoby do gustu każdemu czytelnikowi blogów o książkach:).

Książeczki o skrzacie Jagódce, krakowianki, pani Ewy Stadtmüller byłam bardzo ciekawa, ponieważ bardzo lubię książki o Krakowie i Zakopanem tej autorki oraz książeczkę pod intrygującym tytułem Jak czosnek został przyjacielem człowieka:). Jak skrzat Jagódka oswajał zimę to ciepła, mądra historyjka, opowiedziana ładną polszczyzną, z pięknymi ilustracjami Kazimierza Wasilewskiego, z których bije ciepło ognia płonącego na kominku i kojąco otula zimowa cisza lasu.

Jak skrzat Jagódka oswajał zimę.
Ewa Stadtmüller
Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2011, 12 str.

wtorek, 15 stycznia 2013

Domek na prerii. Nad Śliwkowym Strumieniem. Laura Ingalls Wilder.

Źródło.
Zanim Stany Zjednoczone rozbłysły milionem świateł, zanim opracowano technologie umożliwiające ich pokazanie z tak odległej perspektywy, połacie amerykańskiego kontynentu na zachód od już zagospodarowanych i uprzemysłowionych terytoriów przy brzegu Atlantyku zarastała bezkresna preria, a jedyne nocne światła stanowiły naftowe lampy, którymi pionierskie rodziny rozpraszały ciemności na farmach otrzymywanych na mocy Homestead Act*. Południową Dakotę i Minnesotę kawałek po kawałku wydzierali farmerzy naturze walcząc z darnią, sadząc drzewa dla osłony przed wiatrem, budując domy, siejąc i czekając na plony, z niepokojem obserwując chmury krążące nad horyzontem. Ciężkie zimy, zarazy, huragany, cyklony, szarańcza, w ciągu jednego dnia potrafiły odebrać dorobek całego roku, niszcząc plony, czasem przez kilka kolejnych sezonów. Fragmenty tego starego świata zachowała dla czytelników Laura Ingalls Wilder opisując swoje dzieciństwo przypadające na lata siedemdziesiąte XIX wieku w serii książek zatytułowanych "Domek na prerii".
***
Książki Laury Ingalls Wilder należą do zapomnianych przez polskie wydawnictwa, pierwsze tłumaczenia ukazały się na początku lat 90 - tych, tom czwarty "Nad Śliwkowym Strumieniem" o którym mowa w dzisiejszym poście ukazał się w roku 1993 i jest bezpośrednią kontynuacją "Domku na prerii", od tamtego czasu słuch o amerykańskiej autorce zaginął, a poszczególne części nabyć można już tylko na internetowych aukcjach za nieprzyzwoicie wygórowaną cenę, na szczęście istnieją jeszcze biblioteki, które zazwyczaj posiadają książki Laury w zbiorach literatury dziecięcej oraz możliwość zakupu oryginalnego wydania w języku angielskim.
"Nad Śliwkowym Strumieniem" spodoba się na pewno miłośnikom "Dzieci z Bullerbyn", którym brakowało kontynuacji książki Astrid Lindgren. Klimat opowieści jest bardzo podobny, historia  rozpoczyna się kiedy główne bohaterki Laura i Mary mają po kilka lat, ich placem zabaw jest niekończąca się preria, nadmiaru zabawek i książek dziewczynki nie posiadają, muszą więc zdawać się na własną wyobraźnię w wymyślaniu sobie zajęcia. Zwłaszcza wyobraźnia Laury jest niczym nieograniczona, dziewczynka chadza własnymi ścieżkami, nieraz pakując się w tarapaty z których wychodzi w jednym nienaruszonym kawałku chyba tylko dlatego, że Opatrzność czuwa nad dziećmi i pomyleńcami. Towarzyszem zabaw Laury i Mary jest ich wierny pies Jack, który na miano pioniera zasłużył na równi z rodziną Ingallsów, przemierzając na czterech łapach drogę nad Śliwkowy Strumień gdzie kończy się podróż całej rodziny z Indiańskiego Kraju* przez Kansas, Missouri, Iowa w głąb stanu Minnesota.
Dzień za dniem, od dłuższego czasu, Jack biegł truchtem między kołami wozu. Przemierzył w ten sposób drogę prowadzącą od małego drewnianego domku w Indiańskim Kraju[...]. Odpoczywał tylko wtedy, kiedy wóz zatrzymywał się na postój.  
Mały domek na prerii kojarzy się z drewnianym charakterystycznym domkiem pamiętanym z serialu, nad Śliwkowym Strumieniem Ingallsowie zamieszkują dla odmiany w ziemiance zakupionej wraz z farmą od norweskiego osadnika.
Drzwi ziemianki okrywało kolorowe pnącze, które wyrastało z traw na brzegu. Czerwone, niebieskie, fioletowe, w paski, różowe i białe kwiaty otwierały swe kielichy, podobne do ptasich gardziołek, jakby miały ochotę śpiewać piosenkę na chwałę tego cudownego poranka. Były to kwiaty powoju, zwane tutaj jutrzenkami. Laura przeszła ostrożnie pod rozśpiewanym kwieciem i znalazła się wewnątrz ziemianki. Ujrzała izbę o gładkich, dokładnie pobielonych ścianach i równo ubitym klepisku. Kiedy mama i Mary stanęły w drzwiach, w izdebce pociemniało. Wprawdzie tuż obok drzwi znajdowało się okno, zaklejone pergaminowym papierem, lecz wnęka okienna była tak głęboka, że promienie słońca, wpadając do środka, oświetlały tylko mały fragment izby. Przednia ściana ziemianki była zbudowana z darni. Pan Hanson najpierw wykopał w skarpie jamę, a potem pociął darń na długie paski i poukładał jeden na drugim. W ten sposób powstała frontowa ściana. Była gruba i mocna, bez jednej szczeliny. Nawet najmniejszy zimny powiew nie mógł dostać się przez nią do środka. 
Do pierwszych żniw ziemianka nad brzegiem strumienia jest schronieniem pięcioosobowej rodziny, w niej zmagają się z trudami zimy i wiosennymi powodziami, podczas których nieustanny huk wody układa dziewczynki do snu i budzi o poranku. Wiosną rusza budowa drewnianego domu, a Laura i Mary w pobliskim miasteczku rozpoczynają naukę w szkole, zawierają pierwsze przyjaźnie i zdobywają pierwszego wroga, córkę kupca Nellie. Rozpoczynające się gorące lato upływa na pracy i zabawie, opowieść o życiu w zgodzie z rytmem dyktowanym przez naturę wydaje się współczesnemu czytelnikowi wymyśloną bajką, a przecież książka opisuje nie tak odległe czasy.
Nad ciemną prerią lśniły jasne gwiazdy, nisko nad zachodnim horyzontem świecił srebrny sierp księżyca. Łąki uśpione nocną ciszą zdawały się miarowo oddychać przez sen.
Jednak i do tego raju zakradają się poważne zmartwienia, farmerzy tracą pierwsze plony, kiedy na okolicę spada plaga szarańczy, żarłoczne owady zamieniają prerię w pustkowie, na nadchodzącą zimę rodzina nie jest w stanie zabezpieczyć żadnych zapasów, dlatego ojciec dziewczynek wyrusza na poszukiwanie pracy, dwa kolejne letnie sezony spędzając poza domem.
Preria zupełnie się zmieniła. Trawy nie kołysały się na wietrze, tylko leżały na ziemi. W porannym słońcu bruzdy między nimi wyglądały jak pasma cieni. Wierzby były całkiem ogołocone z liści. Kilka śliweczek zwisało z nagich gałęzi w śliwkowej gęstwinie. Wciąż słychać było chrupanie posilających się owadów.
Oprócz pokazania czytelnikowi trudów i niebezpieczeństw życia w XIX wieku w zachodnich stanach Ameryki, "Nad Śliwkowym strumieniem" to również uniwersalna opowieść o krainie dzieciństwa, o trawach prerii, szemrzącym strumieniu, mroźnych białych zimach, letnich upalnych promieniach słońca na policzkach i nieskażonej jeszcze ludzką działalnością przyrodzie.

Nad Śliwkowym Strumieniem. ( On the Banks of Plum Creek ).
Laura Ingalls Wilder
Agencja KRIS, Warszawa 1993, 230 str.
*O Indiańskim Kraju możecie poczytać tutaj, a o założeniach Homestead Act tutaj.

piątek, 30 listopada 2012

Ostatecznie, każdy z nas musiał kiedyś przejść przez to piekło zwane młodością. Szósta klepka. Małgorzata Musierowicz.


Pierwszy tom cyklu Jeżycjada polubić można już za samo mocne otwarcie, czyli pożar, którego sprawca ma li i jedynie sześć lat i któregoś zimnego, grudniowego poranka postanawia pobawić się w Nerona, wybierając w tym celu najmniej chlubny, a najlepiej znany epizod dziejów cesarza - podpalenie Rzymu. Zatem w początkach powieści Małgorzaty Musierowicz płonie balkon Żaczków. Zaraz potem, wkracza na scenę zaspana i zakompleksiona główna bohaterka Cesia Żak. Pomstując na życie, które przyjdzie jej spędzić samotnie, wyprawia się szesnastoletnia uczennica do liceum. Celestyna jeszcze nie wie, że już zdążyła rzucić urok na ponurego Jurka Hajduka, który każdego ranka czeka pod kioskiem Ruchu na możliwość ujrzenia swojej wybranki. Rodzinę Żaczków, mieszkańców pełnego uroku żółtego domu z wieżą, tworzą poza Cesią i Bobciem - podpalaczem: piękna, ciemnowłosa Julia - siostra Celestyny, rodzice dziewcząt, zaczytany dziadek i Wiesia - rozwiedziona mama Bobcia, przynajmniej początkowo, z czasem mieszkańców tego ciepłego domu znacząco przybywa.
Dziadek Żak, emerytowany inżynier nadrabia zaległości czytelnicze z całego życia wypożyczając kolejno dzieła polskich i zagranicznych klasyków. Mama Żakowa jest rzeźbiarką, stąd kąty mieszkania zasłane są glinianymi pozostałościami jej pracy twórczej, dom wypełnia artystyczny nieład również za sprawą drugiej w domu artystki Julii, studentki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Jak to w domu w którym dorastające córki przeżywają pierwsze miłości, mieszkanie Żaczków jest mocno zakurzone, tętni życiem i hałasem, a w kuchni przypalają się kolejne potrawy. Poza sympatycznymi mieszkańcami to właśnie dom z wieżyczką tworzy niepowtarzalną atmosferę "Szóstej klepki":
Trzon mieszkania stanowił długi, wąski korytarz bez okien, z którego liczne powikłane odnogi prowadziły do różnych dziwacznych pomieszczeń, między innymi: dwóch pokoi, dwóch pokoików, kuchni, łazienki, kilku skrytek niewiadomego przeznaczenia, spiżarni i pralni. W jednej ze skrytek znajdowały się drzwiczki, za którymi upiorne schodki wiodły wysoko na strych, a ze strychu na wieżyczkę z umocowanym na czubku blaszanym kogutkiem. [...] W samym wnętrzu było przeraźliwie zimno, niemiło i absolutnie niezachęcająco.
W starej wieżyczce urządza sobie pokój do nauki Cesia, zaangażowana przez profesora Dmuchawca do pomocy koleżance Dance, która skupiając się na analizie swojego życia wewnętrznego, nie pozostawia sobie sił i chęci na poszerzanie wiedzy. W wieżyczce ukrywają się nastolatki przed swoimi problemami, uczą się, czytają i słuchają muzyki. Od przeczytania "Szóstej klepki" marzyła mi się taka wieżyczka na własność:):
Wszystko wskazywało na to, że trzeba się urządzić na wieży. Po uzyskaniu zgody mamy, pewnego popołudnia przyjaciółki zataszczyły na wieżę piecyk elektryczny, materac dmuchany, koce, lampę, adapter "Mister Hit", stos płyt, garnek, grzałkę do wody, paczkę herbaty, cukier, łyżeczki, kubki - no i, oczywiście, książki i zeszyty. Urządzanie wieżyczki było zajęciem rozkosznym i pochłonęło Cesię i Dankę do tego stopnia, że dopiero na drugi dzień przypomniały sobie, w jakim celu właściwie izolują się od świata. Zainaugurowały wspólną naukę, doprowadzając prąd z kontaktu w spiżarni i przesłuchując cały longplay Maryli Rodowicz.
Pierwsze tomy "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę", "Kwiat kalafiora", "Opium w rosole" uważam, chyba nie tylko ja, za najbardziej udane części Jeżycjady i właśnie od nich proponuję rozpocząć znajomość z całą serią. Hałaśliwych Żaków nie sposób nie polubić, a popisy Bobcia doskonale poprawiają humor czytelnikowi. Muszę w końcu uzupełnić o "Szóstą klepkę" swój księgozbiór, powieść Małgorzaty Musierowicz umieszczę w dziale podręcznym jesienno-zimowych pocieszaczy, z uwagi na ogrom pozytywnych emocji, które emanują z życia i domu Żaków:).

Szósta klepka. ( 10 grudnia 1975 - Wielkanoc 1976 )
Małgorzata Musierowicz 
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1987, 191 str.

środa, 21 listopada 2012

Możliwe, że tylko tyle możemy zrobić dla tych, których kochamy. Umilić im jakoś ten groźny świat. Nutria i Nerwus. Małgorzata Musierowicz.


Najbardziej magiczny, bajkowy i cudownie upalny letnimi promieniami Słońca, dziesiąty tom Jeżycjady zatytułowany "Nutria i Nerwus" poświęcony został trzeciej z czterech sióstr Borejko - Natalii. Ryża marzycielka jest już dorosłą kobietą, absolwentką filologii polskiej. Nutria stanowi mocny filar rodziny Borejków dzięki swojej intuicji, która pozwala jej wyczuwać problemy i zmartwienia najbliższych, jeszcze w fazie ich nieśmiałego kiełkowania. Sama stara się nie absorbować uwagi otoczenia, swoje sprawy załatwiając własnym nakładem sił, do czasu...pewnego słonecznego popołudnia, podczas którego odrzuca oświadczyny Tunia Ptaszkowskiego. Szukając  rady u starszej siostry Gabrysi w zielonym pokoju - twierdzy, Natalia postanawia uciec z Poznania od zaborczego niedoszłego małżonka i planuje wakacyjny wyjazd nad morze z siostrzenicami: Pyzą i Tygrysem. 
Wyprawa pociągiem, który PKP - owskim niespiesznym tempem ma dowieźć trzy podróżniczki do upragnionego celu, komplikuje się już na samym początku, kiedy w wagonie pojawia się tajemniczy miłośnik muzyki klasycznej, który do Nutrii odnosi się z podejrzaną niechęcią, by po jakimś czasie okazać się mścicielem swojego rannego w wypadku brata Tunia i żałobnikiem po pewnym małym paskudnym samochodziku, który w latach dziewięćdziesiątych straszył na polskich ulicach.
Nutria ucieka przed Filipem z pociągu relacji Poznań - Gdynia i tak rozpoczyna się jej i czytelnika wielka przygoda, podczas której w upalnym czerwcowym słońcu przeplata się świat magii ze "Snu nocy letniej" Szekspira,
Duchy przedświtowej pory wracają na cmentarze. Duchy inne, te, które mają groby niegościnne przy dróg rozstajach albo na dnie morza, dawno już legły w robaczywe łoża.
z rodzimymi podaniami o obchodach nocy świętojańskiej:
W wigilię świętego Jana było w zwyczaju palić ogniska. Dziewczęta śpiewały, opasywały się bylicą i wrzucały ją do ognia. [...] , i w noc świętojańską zakwita oczywiście kwiat paproci. [...] - To właśnie dziś zakwita? - ożywiła się Laura, ale obejrzawszy się na tajemniczy, ciemny las pełen szelestów i dziwnych łopotów, straciła ochotę do poszukiwań.
Natalia i dziewczynki kryją się przed Filipem w małych miasteczkach i na polach namiotowych. Pełne tajemniczego uroku krótkie czerwcowe noce, wypełnione szmerami, pohukiwaniem sów i światłem księżyca w pełni, tworzą bajeczne tło tej wyprawy.
Druga nad ranem. Dopaliło się już ostatnie ognisko, ostatni nocny Marek padł, zmorzony nagłym snem; [...], spała nad samym brzegiem wody Natalia, spały jej siostrzenice w namiocie - a tymczasem księżyc po prostu szalał. Buchał tym swoim odbitym blaskiem jak lustro przed salą balową, bluzgał światłem, wypełniał powietrze tajemniczą wibracją, odbierał przedmiotom kolor, barwiąc wszystko tym samym srebrem, oświetlał ziemię tak dokładnie, że jasno było nawet w mrowiskach. Ptaki, zmęczone skwarnym dniem, przysypiały w zaroślach i na gałęziach drzew, ale co chwila podrywały głowy i wpatrywały się w lśniącą tarczę; spuszczone na noc z uwięzi psy wiejskie biegały po pylistych drogach, naszczekiwały na siebie z daleka, przekazując ze wzgórza na wzgórze jakieś bezsłowne komunikaty, albo siedziały bez ruchu, z oczami utkwionymi w niebo i posępnie, melodyjnie wyły. Nocne zwierzęta zdwoiły czujność, sowy zataczały wielkie, bezgłośne kręgi w przestrzeniach pełnych blasku, po czym kryły się w mrokach lasów, gdzie panowało ustawiczne poruszenie. Śpiący ludzie odczuwali ten sam niepokój; ten i ów, wzdrygnąwszy się nagle, otwierał szeroko oczy i z nieprzytomnym osłupieniem wpatrywał się w wielką jasną kulę, świecącą ponad ziemią.
W "Nutrii i Nerwusie" odwiedzamy również trzy pozostałe siostry Borejko: Patrycję oraz Idę spodziewającą się pierwszego dziecka. W pachnącym setkami zadbanych, bo przeczytanych książek mieszkaniu Borejków, Gabrysia pielęgnuje pięciomiesięcznego Ignacego - Grzegorza, na kartach króciutkiej powieści pojawia się również profesor Dmuchawiec, nadal chętnie dzielący się życiową mądrością ze swoimi uczniami:
Tak, tego jednego mi żal, kiedy myślę o śmierci: że się nie dowiem, co było dalej. 
Jeżycjadą Małgorzaty Musierowicz oswajam szarugę jesieni za oknem, przeczytałam ponownie kilka tomów i planuję doczytać kilka kolejnych, już zdążyłam zapomnieć jak dobrze w dzieciństwie czułam się w poznańskich kamienicach, pośród zaczytanych i ciągle cytujących Borejków i w żółtym domu z wieżyczką...ale o tym dopiero w następnym poście:).

Nutria i Nerwus. ( 22 - 25 czerwca 1994 )
Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, 1995, 160 str.

środa, 7 listopada 2012

Przyszłam na obiadek! Opium w rosole. Małgorzata Musierowicz.


Chociaż staram się w życiu szukać nawet na siłę jego pozytywnych stron, nie powiem, że jest to łatwe, bo po dziesięciu miesiącach przychodzi chmurny listopad i cała koncepcja bierze w łeb. Za oknami buro, od rana wieje jakiś obłąkany wiatr, słowem cała poezja życia gdzieś się ulotniła. Na listopadowe pocieszenie zakwitły pomiędzy krzakami róż niezapominajki, wielkim pozytywem posiadania ogrodu są właśnie takie niespodzianki. Przyglądamy się sobie od rana w wielkim zdziwieniu, ja popijam gorącą czekoladę, a wiosenne kwiatuszki szukają słońca za moimi plecami:).
***
Moja przygoda z książkami Małgorzaty Musierowicz zaczęła się od fragmentów "Opium w rosole" znalezionych w podręczniku do języka polskiego. Po przeczytaniu o dramatycznej nocy małej Aurelii po wpadce z papką z szynki i jajecznicy w kieszeni, zapragnęłam poznać dalsze losy bohaterki opowiadania i tak trafiłam w sam środek poznańskiej Jeżycjady:). Po wielu latach wróciłam do ukochanego tomu Jeżycjady - "Opium w rosole" i zadumałam się nad swoim dziecinnym gustem, którym kierowana do grona ulubionych wybierałam sobie najsmutniejsze książki z kanonu literatury młodzieżowej, listopadowe Muminki, "Miłość Pat".
"Opium w rosole" czytane po latach, z większą świadomością tła historycznego i społecznego pierwszych miesięcy 1983 roku w PRL-u też porażają jakimś poczuciem klęski, smutku i beznadziei, które można wyczytać pomiędzy wierszami. W wymiarze życia prywatnego bohaterów książki, promyczki nadziei rozbłyskają bardzo mocno pozytywnymi emocjami, ciepłem ogniska domowego i wzajemnym okazywaniem sobie wsparcia, w życiu oficjalnym ścieżki bohaterów "Opium w rosole" przecinają kawalkady milicyjnych pojazdów, a końca ucisku jeszcze nie widać, bo to rok 1983, trwa stan wojenny zakończony dopiero 22 lipca ( bo jakżeby inaczej, tylko 22 lipca władza radośnie wykrzywiała się w uśmiechu do obywateli PRL ).
Przekaz powieści dla młodzieży złagodzony został obrazem małej, wesołej Genowefy, która wprasza się na obiadki do Borejków, Kreski, Lewandowskich i prześladuje Maćka Ogorzałkę, żeby z końcem książki okazać się najsmutniejszym i najbardziej zaniedbanym dzieckiem polskiej literatury. Trochę nad głową Genowefy - Aurelii, rozmawia się o internowanym tacie Borejko i rodzicach Kreski, problemach z zaopatrzeniem gospodarstw domowych w podstawowe produkty oraz wyrzucaniu z pracy niepokornych. Wszystkie kontrowersyjne tematy sprytnie ukryła autorka za dziecinnym postrzeganiem rzeczywistości przez Aurelię.
Te dziejowe zawieruchy są jednak tylko tłem dla wątków uczuciowych pomiędzy głównymi bohaterami: Kreską i Maćkiem Ogorzałką, dla rozterek samotnie wychowującej Pyzę - Gabrysi, zmagań pomiędzy uczniami i młodą nauczycielką i chwil załamania profesora Dmuchawca, który obawia się, że wypuszczając spod swoich skrzydeł grono idealistów, już na początku życia podciął ukochanym uczniom ich własne skrzydła. Piąty tom Jeżycjady to piękna, przepełniona nostalgią opowieść o latach osiemdziesiątych, pozwalająca zajrzeć młodszym we wspomnienia starszych pokoleń i choć trochę zrozumieć naszą nie tak odległą historię.

Opium w rosole. ( Książka ukończona w grudniu 1983 r. )
Małgorzata Musierowicz.
Wydawnictwo Akapit Press, 235 str.

środa, 24 października 2012

Pan Czapla odkrywa swe mieszkanie na nowo. Małomówny i rodzina. Małgorzata Musierowicz.

Im zimniej za oknem, tym więcej czytam, na październikową rozgrzewkę przyniosłam sobie z biblioteki książki Małgorzaty Musierowicz, zanim zatopię się jesiennie w Jeżycjadzie, sięgnęłam po "Małomównego i rodzinę".
Młoda wdowa, pani Ptaszkowska jest zapracowaną mamą czternastoletniego Munia, rok młodszego Tunia oraz sześcioletniej Moniki, nazywanej przez braci Rzodkiewką. W domu Ptaszkowskich, których z całych sił wspiera dzielna babcia, królują książki. Najstarszy Munio to istna encyklopedia cytatów, książki hałdami zalegają w skromnym mieszkaniu, pasji czytania oddaje się również babcia i mama - bibliotekarka. Smutną i monotonną po śmierci ojca egzystencję rodziny, odmienia propozycja nowej pracy i przeprowadzki do prowincjonalnego Śmietankowa, gdzie pani Ptaszkowska ma objąć posadę bibliotekarki.
Ptaszkowscy bez wahania pakują dobytek i wyruszają do otoczonego lasami Śmietankowa. Dom na wzgórzu, który zajmują, to miejsce wymarzone dla każdego mola książkowego, bowiem parter zajmuje ogromna biblioteka: 
Była to sala niska i obszerna, pozastawiana prostymi regałami. Jak zwykle tam, gdzie duża ilość książek stoi w porządku na półkach, tak i w tym pomieszczeniu panował teraz nastrój tajemniczy. Munio przystanął na chwilę, skoro tylko otworzył drzwi. Bardzo lubił tak wchodzić znienacka do pustej jeszcze biblioteki; miał uczucie, że wskutek jego nagłego wejścia właśnie cichną setki i tysiące głosów, szeptów i śmiechów, płynących z książek, które żyją sobie na półkach. Stał jeszcze chwilę bez ruchu, wstrzymując oddech, jakby miał nadzieję, że coś usłyszy. Pomyślał też, że biblioteka jest może najpiękniejszym wynalazkiem ludzkości. Po książce, rzecz jasna.
Skrzypiące schody i podłogi, okoliczne jezioro i lasy z miejsca podbijają serca udręczonych mieszczuchów. 
Ranek tego dnia był ponury, zimny i deszczowy. Nasza trójka, która wczorajszy wieczór spędziła na zbieraniu sieci z panem Adamskim, a potem pomagała w malowaniu kuchni, aż do późnej nocy, teraz pogrążona była w kamiennym śnie. Mama, co prawda, obudziła się jak zwykle o szóstej, ale ujrzawszy sunące tuż za oknem ciężkie, napompowane wilgocią chmury, przypomniała sobie, że nie musi zaraz biec do pracy, zamknęła czym prędzej oczy, otuliła się rozkosznie cieplutką kołdrą i - ukołysana monotonnym stukaniem wielkich kropli deszczu - zapadła w stan błogiej nieświadomości.
Kawa, jak to kawa, oczywiście wykipiała, napełniając cały dom zapachem wiejskiego śniadania. Tylko, że dziś żadne, nawet najsmakowitsze zapachy, nie mogły nikogo wywabić z łóżka. Toteż babcia zjadła śniadanie sama, a ponieważ nie musiała dzisiaj świecić przykładam, ograniczyła ilość spożywanego mleka do minimum. Ze stosu powiązanych w paczki książek  wydobyła tom Gogola, w karygodny sposób podparła się łokciem i z lubością zaczęła czytać przy jedzeniu.
Z czasem okazuje się jednak, że Ptaszkowscy nie są jedynymi mieszkańcami swojego domu, po okolicy zaczyna się kręcić grupa podejrzanych wyrostków, a mieszkańców Śmietankowa elektryzuje wiadomość o skarbach ukrytych w starej bibliotece. Munio, Tunio i Rzodkiewka wciągnięci zostają w wir tajemniczych i niebezpiecznych, wakacyjnych przygód, poznają nowych przyjaciół, ratują kurę i dostają od losu niepowtarzalną okazję zniszczenia domu przemytnika.
Krótka, przezabawna, wakacyjna opowieść Małgorzaty Musierowicz była debiutem autorki, wydanym w roku 1975 i ponownie w wersji poprawionej na początku lat dziewięćdziesiątych. "Małomówny i rodzina" skierowany jest do młodszej grupy czytelników, niż późniejsza Jeżycjada. Książka zawiera jednak elementy charakterystyczne dla ukazujących się w kolejnych latach tomów Jeżycjady: skrzypiące podłogi, zamiłowanie do książek i wszechobecne cytaty:). Polecam do podsunięcia najmłodszym w okresie wakacyjnym:).

Małomówny i rodzina.
Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1994, 184 str.

wtorek, 23 października 2012

Tylko tyle mogę dla niego zrobić. Ten obcy. Irena Jurgielewiczowa.


To był bardzo przypadkowy powrót, bo też i książka trafiła w moje ręce w dość przypadkowych okolicznościach. "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej z powodu podniszczonej okładki upchnięty został w koszu z tanią książką, z którego pisząca te słowa wyszperała go i zaniosła do domu, chociaż miała JUŻ NIE KUPOWAĆ ŻADNYCH KSIĄŻEK. Jak wiadomo postanowienia są po to, by je bez skrupułów łamać:) i coś czuję, że akurat to postanowienie będę łamać bardzo często.
W czasie wiosennej powodzi rzeka Młynówka, przepływająca przez wieś Olszyny, odcina pas łąk, tworząc wyspę połączoną z brzegiem kładką z przewróconej topoli. Wyspa staje się miejscem spotkań Uli, Pestki, Mariana i Julka, czwórki spędzających wakacje w Olszynach nastolatków. Za najłagodniejszą z nich, Ulą, na wyspę nieśmiało przekrada się każdego dnia kupka psiego nieszczęścia - Dunaj. Wyspa daje schronienie również tajemniczemu chłopakowi - Zenkowi. Wokół prób ratowania nowego przyjaciela i poszukiwań jego wujka, rozgrywa się ta krótka, momentami smutna historia o przyjaźni i dorastaniu.
A w tle coś na co zawsze zwracam uwagę, czyli obrazy polskiej prowincji sprzed wielu lat, wsi po której jeżdżą wozy zaprzężone w konie, a w domach dzień rozpoczyna się od rozpalenia ognia pod kaflowym piecem:
Do rzeczywistości przywróciło go szuranie fajerek, przesuwanych po blasze w przyległej do pokoju kuchence, oraz ziemisty zapach kartofli, który wpłynął szeroką falą przez uchylone drzwi. Babka musiała wstać już dawno, wypuściła kury, rozpaliła ogień, wyprawiła dziadka do fabryki, a teraz gotuje śniadanie dla wnuków[...]
Jest już ciemno, dopiero po dłuższej  chwili widzi się drogę, zarys płotu, czarną kopułę kasztana, nad nim jaśniejsze niebo. Pachnie maciejką, słychać wieczorne odgłosy wsi, poszczekiwanie psów, skrzypienie zamykanych wrót i furtek, ostatnie okrzyki zwoływanych do domu dzieci.
Lubię te fragmenty tej książki, bo pamiętam, że w dzieciństwie zdarzało się, że w czasie zimowych ferii budziła mnie krzątanina babci przy zapalaniu pieca, a letnie dni kończyły się dokładnie tak jak w drugim cytacie, zawsze jakoś trudno było zebrać się do powrotu do domu na noc.
Napisana w 1961 roku powieść towarzyszy wielu pokoleniom uczniów polskich podstawówek i dotąd nie straciła na wartości, to kawał dobrej literatury dla dzieci. Powieść "Ten obcy" wyszła spod pióra postaci wybitnej, naukowca i wykładowcy tajnych kompletów, żołnierza AK Ireny Jurgielewiczowej. Z tego co pamiętam zaraz po przerabianiu na lekcjach polskiego książki "Ten obcy" kupiłam za kieszonkowe "Inną", czyli bardzo udaną zimową odsłonę przygód piątki przyjaciół z Olszyn. A powrót do starej lektury sprawił mi wielką przyjemność.

Ten obcy. (1961)
Irena Jurgielewiczowa
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 249 str.

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...