Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowości w domowej biblioteczce. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowości w domowej biblioteczce. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 grudnia 2017

A tu do wyższych pnę się grządek w mej firmie „Trwoga & Żołądek”

Za oknem wieje okrutnie, choć w Krakowie wietrzenie miasta zimową porą witamy z ulgą i radością, nasze płuca i mózgi w końcu otrzymają zasłużoną dawkę świeżego powietrza. Pogoda jest więc idealna na pisanie postów, dzisiaj podzielę się więc swoim stosikiem zbieranym jesienią, którym zaczytywać będę się zimową porą.

Dwie książki to taki mroźny impuls, chciałam poczytać o zimie więc kupiłam książkę o jej ekstremalnym obliczu w "Spod zamarzniętych powiek" Adama Bieleckiego zmagającego się z aurą i górami oraz kryminał wprost z Grenlandii. Kryminały ostatnimi czasy robią za przewodniki po nieznanych krainach, zachęceni sukcesami Skandynawów pisarze uwieczniają swoje wioski, miasteczka, ich tło społeczne, pogodę, ulice, sąsiadów, dodają kryminalną intrygę i jest to przepis na sukces na rynkach księgarskich. Połączenie Grenlandii z wątkiem kryminalnym działa na wyobraźnię czytelnika, ja widząc zapowiedź "Dziewczyny bez skóry" zobaczyłam obrazy skutej lodem, spowitej mrokiem śnieżnej krainy i moja wyobraźnia została kupiona, a książka bez głębszego zastanowienia zamówiona.

"Demelzy" wypatrywałam w kioskach już od kilku tygodni, pierwszy tom kolekcji "Poldark" przeczytałam w tempie ekspresowym, powieść ma posmak twórczości sióstr Bronte, ich nastrojowość obezwładniającą wyobraźnię czytelnika. Cieszę się, że powieści Winstona Grahama co miesiąc znajdę w saloniku prasowym, bo polubiliśmy się z Kornwalią i bohaterami od pierwszego czytania.

Dwie cieniutkie książeczki niemal niewidoczne na zdjęciu to czytanki w języku angielskim, dodatek do podręczników do nauki języka obcego. Posiadanie książki Jarosława Marka Rymkiewicza udało mi się zasygnalizować w poprzednim poście, co jest wysiłkiem niezwykłym dla tak leniwego blogera, jak moja skromna osoba. Na swoje usprawiedliwienie mam fragmenty wiersza o ludzkiej niedoskonałości autorstwa K.I.Gałczyńskiego, którym mam nadzieję odkupię nieco swoje winy w oczach zaglądających tu jeszcze czytelników.

„Ziemia i niebo przemijają,
lecz słowo Moje nie przeminie”,
kto to powiedział? kto powiedział?
Zapomniałem.

Zapomnieć snadniej. Przebacz, Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;...

Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą mą przenosił skały.

Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiazdka malowana na nim,

gwiazdka normalna, świeci ziemsko —
a Ty byś zaraz — betlejemską!

Posadę przecież mam w tej firmie
kłamstwa, żelaza i papieru.
Kiedy ją stracę, kto mnie przyjmie?
Kto mi da jeść? Serafin? Cherub?

A tu do wyższych pnę się grządek
w mej firmie „Trwoga & Żołądek”.


sobota, 13 sierpnia 2016

Jesienią i zimą pszczoły w ogóle nie wyfruwają z gniazd. Mam przyjaciela pszczelarza. Ralf Butschkow.

Nie poddając się pogodzie przynoszącej pierwsze powiewy jesieni czytam o pełni lata. A, że dla mnie pełnia lata to rozśpiewana łąka z całym zamieszaniem robionym przez milion żyjących na niej owadów, zabrałam się za czytanie i oglądanie książki o pszczołach. W osiedlowej księgarni wypatrzyłam tom o pszczelarzu z serii "Mądra Mysz" i zabrałam do domu, bo temat pszczelarstwa uważam za intrygujący, sama chętnie zajęłabym się kiedyś profesjonalną hodowlą tych owadów na swoim kawałku wsi :)

Uwielbiam swoją łąkę, która zmienia się z tygodnia na tydzień, od wybuchu kolorów i zapachów w maju, poprzez letnie dojrzewanie aż do drugich sianokosów i jesiennego wyzłacania traw, nic nie relaksuje mnie tak, jak rozłożenie się na trawie, wpatrywanie w błękit nieba i słuchanie milionów odmiennych tonów bzyczeń i  brzęczeń owadów zamieszkujących ten zielony mikroświat. Ponieważ jestem też właścicielką wiekowej stodoły, musiałam zaakceptować bliskie sąsiedztwo z osami, które wysoko przy dachu robią sobie gniazda, bo tak jak ja cenią sobie stare drewno. Żyjemy może nie w przyjaźni, bo pełnego zaufania to tego rozbrzęczanego stadka nie mam, ale staramy się nie wchodzić sobie w drogę i jak na razie nikt nikomu krzywdy nie zrobił. Chyba właśnie z powodu pasiastych mieszkańców szarej kuli w stodole lubię czytać o owadach uskrzydlonych, znając ich zwyczaje i wiedząc, jak ważne są dla zachowania równowagi w przyrodzie, staram się im pomagać sadząc rośliny, które lubią. 

Książki z serii "Mądra Mysz"  uważam za wartościowe publikacje, które prezentują najmłodszym różne zawody, w domowej biblioteczce jakiś kącik zajmuje tomik o rolnikach (bo my kiedyś na pewno wylądujemy na wsi) i o zawodzie pielęgniarki. Wiedzy jest tu akurat w sam raz na główkę kilkulatka, książeczka ma cudne ilustracje, bardzo kolorowe i wzmacniające przekaz książki.

Maluch pozna dzięki tej książeczce budowę pracowitej pszczółki od jej mozaikowych oczu, którymi wypatruje kwiatów, z których potem zbiera pyłek i nektar, po koszyczki na tylnych odnóżach w których zanosi skarby z łąki do ula. Potem do akcji wkracza pszczelarz, który ramki z plastrami miodu wkłada do specjalnej maszyny wirówki-miodarki, miód z plastrów wpada do słoika, a potem ląduje na naszym stole z kraciastym obrusem. Ponieważ najlepiej miodek wygląda w świetle porannych promieni słońca, najlepiej serwować go na śniadanie. Pszczoły mają też nie głupi sposób na spędzanie zimy, wtedy po prostu nie opuszczają ciepłego ula, a jedzą to, co uzbierają latem i przechowują w woskowych plastrach.

Podziwiam stare zawody, chciałabym mieć i fach pszczelarza w ręku, może kiedyś się uda :)


piątek, 2 października 2015

Jak w komiksie. Co nas nie zabije. David Lagercrantz.

Jesień w odsłonie deszczowej sprzyja sięganiu po kryminały, nie tylko blogowa brać potwierdza tę ludową mądrość, również podczas moich nieprofesjonalnych obserwacji socjologicznych w krakowskim MPK wychwytuję okładki lepiej i mniej znanych skandynawskich hitów eksportowych :) Właśnie dlatego, że sama nabrałam ochoty na mroczny kryminał skandynawski i trochę przez nachalną reklamę nie pozwalającą tytułu zapomnieć, kupiłam kontynuację Millenium Lagercrantza. Przez to bombardowanie reklamą, jakoś nie mam oporów przed napisaniem na wstępie: spokojnie poczekajcie na tą książkę w bibliotece, albo pożyczcie od znajomego, to przyzwoity produkt, ale nie w głowie mi powrót do lektury, więc nie ma potrzeby upychać jej na regałach, lepiej zostawić miejsce na powieść E. Cherezińskiej na przykład. Przy czym jedno zastrzeżenie jeżeli byliście/nadal jesteście fanami komiksów zakupu "Co nas nie zabije" nie będziecie żałować, ale o tym później.

Nie mam problemu z sięganiem po kontynuacje znanych powieści pisane ręką innego autora, przeczytałam kilka wariacji  na temat powieści J. Austen, zdarzyło mi się sięgnąć po "Dziwne losy Adelki" E. Tennant, zazwyczaj były to "potworki powieściopodobne", ale niczego więcej nie można spodziewać się po kontynuacji pisanej parę wieków później, wtedy faktycznie trudno o oddanie realiów epoki minionej. Pod tym względem wydaje się, że Lagercrantz miał łatwiejszą sytuację, mimo że historia w ostatnich kilku latach znacząco przyspieszyła.

Nie będę przesadnie dużo pisać o fabule, można ją odnaleźć w wielu zakątkach internetu, poza tym to jednak okrucieństwo zdradzać nieświadomemu czytelnikowi fragmenty kryminału. Napiszę tylko, że autor to na pewno bardzo inteligentny facet, oczytany, z dużą wiedzą o nowoczesnych technologiach, ta wiedza imponuje nawet takiemu czytelnikowi, który woli rozważania o kondycji społeczeństwa, prawnych i politycznych aspektach życia, które były mocną stroną trzech tomów napisanych przez S.Larssona. Powieść jest dobrze napisana, mroczna i trzymająca w napięciu i nie jest ślepym naśladownictwem S.Larssona. D.Lagercrantz podszedł do tematu bez kompleksu poprzednika, zaufał swojemu doskonałemu warsztatowi i dzięki temu czytamy świetny kryminał bez zgrzytania zębami na chciwość spadkobierców i wydawców. W pewnym momencie Lagercrantz puszcza oko do czytelników nadając powieści komiksowego wymiaru, gdzie przerysowani bohaterowie są karykaturalnie dobrzy lub karykaturalnie źli, przy czym zło ma wymiar absolutny i jest piękne dlatego tak niebezpieczne, a dobro jest mroczne i posługuje się w walce o sprawiedliwość metodami zła. Prawda, że zupełnie jak w komiksach Marvela? Jeżeli zaczytywaliście się w przeszłości komiksami, uśmiechniecie się szeroko do tej powieści, dla mnie to "ukomiksowienie" Millenium to najmocniejszy akcent książki. Jedyna rzecz, która drażniła to skupienie na nieszczęsnej rodzinie Lisbeth, czy tym razem to Blomqvist nie mógłby mieć jakiejś szalonej ciotki dla odmiany?

Jeżeli szukacie mrocznego kryminału z jesiennym podkładem sztormów, ulew i zimnym Sztokholmem, o którym zawsze dobrze się czyta, albo dobrego komiksu to jest to idealna książka na nadchodzące październikowe wieczory :) No chyba, że nadal uparcie chcecie poczytać Millenium wtedy dajcie sobie spokój z Lagercrantzem i odświeżcie trzy tomy Larssona, albo obejrzyjcie szwedzką adaptację ;)

"Co nas nie zabije." David Lagercrantz
Czarna Owca 2015, 499 str.


piątek, 11 kwietnia 2014

Bella i Sebastian 2013.


"Bella i Sebastian" Cécile Aubry to moja ukochana książka z dzieciństwa, jej bohaterami są mały chłopiec i jego pies, imponujący potężną budową i gęstą białą sierścią górski owczarek - Bella. Kilka tygodni temu na którymś z blogów zauważyłam nowe wydanie tej książki z błękitną filmową okładką. 

W 2013 roku ukazała się we Francji kolejna wersja kultowej górskiej opowieści. Wzorując się na Cécile Aubry, francuski filmowiec, pisarz, podróżnik Nicolas Vanier opowiedział po swojemu niezwykłą historię przyjaźni samotnego chłopca i dzikiego psa, osadzając ją w czasach II wojny światowej.

Zazwyczaj nowe wersje popularnych utworów literackich to najdelikatniej mówiąc boleśnie nieudane wyzwanie dla czytelnika. Nicolas Vanier stworzył jednak opowieść wyjątkową, oryginalną, SWOJĄ, co łatwe nie było, przecież powieść jego poprzedniczki to klasyka francuska. Zwróćcie uwagę na "Bellę i Sebastiana", bo książka jest napisana przepięknym językiem, tyle w niej miłości do gór i ich surowej urody przeniesionej na papier, że nie może się nie podobać. Żeby przekonać Was do lektury, poniżej fragment "Belli i Sebastiana", którą odkrywam na nowo, z rosnącym zachwytem.
Zostawili Cezara przed kominkiem i wyszli w chłodną noc. Angelina zadrżała i wciągała powietrze dużymi haustami, jakby chciała się uwolnić od wzburzenia. Na bezkresnym, granatowym jak atrament niebie świecił wielki księżyc. Jego blade światło wydobywało z ciemności kontury górskich grzbietów, zagajniki, a nieco dalej na drodze kamienny krzyż stojący na początku Saint-Martin. Angelina w jednej chwili poczuła, jak jej lęk ustępuje, a resztki gniewu znikają. Wobec ogromu świata wszystko wydawało się śmiesznie małe. Próbowała wypatrzyć światła w oknach pierwszych domów, leżących pięćset metrów poniżej, ale widziała jedynie ciemne bryły budynków. Ludzie spali. Ostatecznie nie stało się nic złego.
("Bella i Sebastian." Nicolas Vanier, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2013, str.51-52)

Zapraszam na fp wyspy książek :).

wtorek, 8 października 2013

Piszę, siedząc na kuchennym zlewie. Zdobywam zamek. Dodie Smith.


Sezon czytania przy rozgrzanym do czerwoności piecyku i akompaniamencie muzyki płonących drewnianych szczap otworzyłam w tym roku lekturą powieści Dodie Smith "Zdobywam zamek". To mój ulubiony rodzaj muzyki towarzyszącej czytaniu:). Za oknami królował zimny i ponury wrzesień, a w domu dające poczucie bezpieczeństwa światełka, błyski i szumy płomieni w piecu.
***
Powieść Dodie Smith ukazała się w języku polskim na długo po zrobieniu oszałamiającej kariery pośród angielskich czytelników. Wyszukiwana na regałach jako niezawodne lekarstwo na chandrę, powieść - pocieszycielka, swój urok lektury kojącej emocje czytelnika, zawdzięcza niezwykłemu miejscu akcji.

W bezludnych ostępach hrabstwa Suffolk*, w niszczejącym zamku mieszka ekscentryczna rodzina Mortmainów: rodzeństwo Rose, Cassandra i Thomas, ich ojciec i macocha Topaz. W czasach popularności pierwszej i jedynej powieści napisanej przez głowę rodziny, Mortmainowie wydzierżawili zamek od arystokraty zamieszkującego dwór Scoatney Hall. W cieniu wieży Belmotte, pośród ruin i zimnych zamkowych murów, niemożliwych do ogrzania w żadną porę roku, prowadzą coraz skromniejsze życie, opisane w pamiętniku przez siedemnastoletnią Cassandrę.

Cassandra opisuje emocje, krajobrazy i kolejne wydarzenia z wysokości kurnika, zamkowych murów, zlewu, sterty sieczki w stodole, starych fortyfikacji. Dzięki tak niezwykłej perspektywie, jej opowieść nabiera bardzo bajkowych właściwości:).

Jedyną możliwością ucieczki od mało romantycznej biedy, w jaką po utracie weny twórczej przez ojca popadła cała rodzina, wydaje się Cassandrze i jej starszej siostrze Rose, małżeństwo z pierwszym napotkanym bogaczem:). W popadającym w ruinę zamku, otoczonym morzem błota, jak malowniczo określa swoje życiowe położenie Rose, zamożni kawalerowie są niestety towarem deficytowym. Dylemat młodych panienek, zaczerpnięty z "Dumy i uprzedzenia" rozwiązuje Dodie Smith w podobny Jane Austen sposób. Nadzieja dziewcząt na bogate zamążpójście nabiera realnych kształtów na wieść o otwarciu pobliskiego dworu Scoatney Hall, przez jego dwóch przybyłych z dalekiej Ameryki dziedziców.

- Czy pomyślałaś o czymś, kiedy panna Marcy powiedziała, że Scoatney Hall znów będzie otwarte?
No tak, pomyślałam o początku powieści "Duma i uprzedzenie", kiedy pani Bennet mówi: "Wydzierżawiono nareszcie Netherfield Park."  A potem pan Bennet jedzie tam złożyć wizytę bogatemu nowemu właścicielowi.
- Pan Bennet nie był mu winien żadnego czynszu - zauważyłam.
- Nasz ojciec i tak by nie pojechał. Jak ja bym chciała żyć w powieści Jane Austen!
Powiedziałam, że ja wolałabym żyć w powieści Charlotte Brontë.
- Co byłoby przyjemniejsze: Jane z odrobiną Charlotte czy Charlotte z odrobiną Jane? - spytała Rose.
Jest to ten rodzaj dyskusji, który bardzo lubię, ale chciałam pisać dalej, więc tylko powiedziałam:
- Pięćdziesiąt procent każdej byłoby idealne.**

Takich pysznych rozmów o literaturze jest w tej powieści więcej, nad historią mieszkańców zamku unosi się literacki duch wspinającej się po szczeblach drabiny społecznej Becky Sharp i całej plejady heroin stworzonych w wyobraźni Jane Austen oraz sióstr Brontë. Zasady romansowania w stylu znanym z powieści Jane Austen usiłują panny Mortmain wcielać w życie w latach 30 wieku XX, testując je na dziedzicach Scoatney i gwarantując dobrą zabawę przy lekturze czytelnikowi.

Urocza opowieść z galerią oryginalnych postaci ozłociła mi niespełniający wymogów złotej polskiej jesieni, burawy wrzesień. Z radością dołączam się do grona zachwyconych czytelników i umieszczam swój egzemplarz, wydany w bardzo romantycznej szacie, pośród innych książkowych utulaczo - pocieszaczy, bo to powieść do której kiedyś wrócę na pewno.

Zdobywam zamek. ( I capture the castle., 1948 )
Wydawnictwo Świat Książki
Warszawa 2013, 351 str.
* str. 11,** str. 28 - 29

sobota, 28 września 2013

Wierzba i głóg czynią wiejskie rezydencje pięknymi.

Wiosną założyłam w kącie sadu ogrodową aptekę, miejsce na krzewy i drzewa o leczniczych właściwościach. Posadziłam dwa drzewka zapomnianej, a bardzo popularnej w polskich parkach i ogrodach w latach 30 - tych XX wieku morwy białej, drzewko czarnego bzu i jarzębinę. Ostatnio w przeczytanych książkach wyłapuję te fragmenty, które dotyczą roślin leczniczych, więc trochę te nowe zainteresowania zielarskie, przełożyły się na pasję czytania, której poświęcona jest wyspa książek. 

Poniżej znalezione w czytanych przeze mnie we wrześniu powieściach, cytaty dotyczące śpiącego drzewa ( pod taką nazwą znają tę roślinę Islandczycy ) - głogu, który mam nadzieję dostanie za rok swój kawałek ziemi w sadzie, albo w zagajniku oplatającym łąkę.

Z mojego prezentu imieninowego, angielskiej powieści "Zdobywam zamek", wyłania się głóg w pełnej przepychu, wiosennej odsłonie:
Pączki w żywopłocie siedziały ciasno skulone, ale na drzewie koło drogowskazu było już mnóstwo rozwiniętych. Przywiązuję ogromną uwagę do głogu. Kiedyś spędziłam wiele godzin, próbują opisać jego pojedynczy kwiat, ale zdołałam wymyślić tylko "szerokooki kwiateczek z wąsikiem jak koteczek", zupełnie nie do wymówienia.
- "Wierzba i głóg czynią wiejskie rezydencje pięknymi" - zacytował Simon. - Myślę, że to właśnie ten wiersz sprawia, że wydaje mi się, iż ludzie w epoce elżbietańskiej żyli w wiecznej wiośnie.*

Z drugiej powieści ( "Powrót do Killybegs." ), pochodzi fragment o boleśniejszych właściwościach głogu:):
Wróciłem biegiem. Przeskoczyłem przez murek, w ciemności nie zauważyłem krzaków głogu. Gwałtowne spotkanie mojego czoła i dłoni z cierniami. Zdusiłem krzyk. Miałem ściśnięte  gardło, obolały kark. Strach. Tuż za mną w sękaty masyw kolców rzucił się głową w dół Danny Finley.
- Cholera! Co to takiego?
- Trza będzie dać chłopakom z Belfastu lekcje botaniki - burknął kapitan, dezerter z armii brytyjskiej.
- To się nazywa głóg. Trochę przypomina ich drut kolczasty - odparł jakiś głos w ciemności.**

Do lektury obydwu książek bardzo gorąco zachęcam, do każdej z innych powodów. "Zdobywam zamek" to sielsko - angielska opowieść, osadzona w realiach bajkowego zamku, a "Powrót do Killybegs" to historia krwawego, niekończącego się konfliktu w Irlandii Północnej, napisana przepięknym językiem. Trudno o zestawienie mniej pasujących do siebie tematycznie książek, ale takie wrześniową porą, królowało na moim nocnym stoliku:).

* "Zdobywam zamek." Dodie Smith, str. 155, zacytowany przez Simona fragment pochodzi z wiersza "Spring, the Sweet Spring." Thomasa Nashe'a 

** "Powrót do Killybegs." Sorj Chalandon, str. 107

piątek, 20 września 2013

Bo zawżdy ci więcej jedzą, którzy bliżej misy siedzą.* Świat w obrazkach. Mali smakosze.


Im chłodniejsza jesień za oknem, tym więcej myśli poświęcamy jedzeniu, również książki i strony internetowe z fotografiami wymyślnych dań, częściej przykuwają naszą uwagę. Poszukiwaniem nowych przepisów i późniejszym przenoszeniem ich na grunt własnego królestwa kuchennego, ocieplam sobie paskudną wrześniową aurę za oknem. Humor poprawiam sobie również przeglądaniem uroczo kraciastej, czerwoną kratą kuchennego obrusu książki "Mali smakosze".

Encyklopedia z serii "Świat w obrazkach" barwnymi ilustracjami i przystępnym tekstem, przekazuje najmłodszym wiedzę na temat żywienia. Książka podzielona jest na trzy rozdziały i całe mnóstwo smakowitych podrozdziałów, poświęconych konkretnym rodzajom żywności: owocom, mleku, pieczywu, kawie, herbacie i czekoladzie.

Pierwszy rozdział, poświęcony historii żywności, opowiada jak radzili sobie ze zdobywaniem jedzenia nasi bardzo dalecy przodkowie, jak w prehistorii sukcesem zakończyły się eksperymenty z łączeniem ognia i upolowanej zwierzyny, owocując smaczniejszym i łatwiej przyswajalnym posiłkiem. Kolejną po nauce gotowania rewolucją, były początki rolnictwa, czyli nabycie przez ludzi umiejętności hodowania zwierząt i roślin na pokarm. Poprzez czasy starożytne, w których zasiadamy do stołu Egipcjan i Rzymian, przenosimy się do Średniowiecza, kiedy ludzie zasmakowali w gorącej zupie. Następne zmiany przyszły z odkryciami nowych lądów, wtedy menu Europejczyków poszerzyło się o nieznane wcześniej warzywa, owoce, przyprawy.

Od 200 lat potrafimy już żywność konserwować, dzięki francuskiemu cukiernikowi Nicolas Appert. Ostatnie etapy historii żywności to XIX-wieczna rewolucja przemysłowa i łącząca się z nią konieczność wykarmienia coraz liczniejszej rzeszy mieszkańców miast oraz już współczesny wzrost produkcji rolnej, z wykorzystaniem nowych technologii i osiągnięć nauki, który niestety, nie zawsze wychodzi nam na zdrowie.

Druga część książki przekazuje w ciekawy sposób wiedzę o pochodzeniu i przetwarzaniu żywności. Opowiada o pierwszym pożywieniu, które mama daje dziecku, czyli mleku, o kukurydzy, którą Indianie nazywali "Synem Słońca", o sadach, kipiących jesienią owocami i wodnej uprawie ryżu w dalekiej Azji. Najmłodszy czytelnik, któremu częściej zdarza się pochodzenie mleka łączyć z kartonem i supermarketem, niż z pasącą się na zielonej łące, łaciatą krową, dowie się, że te wszystkie pyszności, które trafiają na nasz stół pochodzą z pól uprawnych, sadów, pieczarkarni.

"Mali smakosze" ożywią trochę nudne posiłki, bo taki ziemniak, którego torpeduje wzrokiem na talerzu niejadek, ma przecież fascynującą historię. Żeby trafić na nasze talerze, wiele wieków temu musiał przepłynąć ocean, ponieważ pochodzi z dalekiego Peru. Aby upowszechnić hodowlę tego warzywa w czasach Ludwika XVI, posłużył się Antoine Parmentier podstępem, nakazując ustawić strażników wokół pól, na których uprawiano ziemniaki, ludność zaczęła podkradać "cenne", chronione sadzonki i w krótkim czasie zasmakowała w ziemniakach.

Ostatni najkrótszy rozdział, znaczenie żywności, przekazuje chyba najbardziej wartościową wiedzę, ponieważ opowiada o zdrowym sposobie odżywiania i właściwych nawykach żywieniowych. Chociaż czasami mam dziwne wrażenie, że wydawnictwo Olesiejuk próbuje zabić czytelnika kolorem, powoli zaczynam się do ich przesadnie barwnej twórczości przyzwyczajać, a "Mali smakosze" to wyjątkowo udana i pożyteczna pozycja z ich oferty, podobnie jak pozostałe encyklopedie z serii "Świat w obrazkach". Życzę bardzo smacznej jesieni i do napisania wkrótce:).

Świat w obrazkach. Mali smakosze. ( L'imagerie des petits gourmands.)
Wydawnictwo Olesiejuk 2013, 120 str.

* Mikołaj Rej

wtorek, 20 sierpnia 2013

Pozostawszy same, milczałyśmy obie czas jakiś: wyjęłyśmy nasze robótki i zabrawszy się do nich, udawałyśmy bardzo pilnie zajęte. Villette. Charlotte Brontë.


Porosłe mchem mury starego klasztoru, zarośnięty ogród z wiekowym sadem, zjawa żywcem pogrzebanej mniszki oraz zawodząca po nocach upiorna Banshee to tło kolejnej powieści Charlotte Brontë. "Villette" zawiera najwięcej wątków autobiograficznych ze wszystkich dzieł, które wyszły spod pióra Charlotty, powieść zrodziła się z doświadczeń zebranych podczas długiego, samotnego roku, spędzonego przez autorkę na pensji w Brukseli, z dala od Haworth i rodzeństwa. Tym samym oddaje pisarka część siebie głównej bohaterce Lucy Snowe, z kolei Monsieur Paula obdarowując cechami brukselskiego nauczyciela Constantina Héger, swojej niespełnionej miłości.

Czternastoletnią Lucy Snowe poznajemy w zamożnym domu matki chrzestnej Pani Bretton i jej nastoletniego syna Grahama, spokojne wspólne wieczory przy kominku urozmaica przybycie kolejnego gościa Pauliny Home. Mała Polly i Graham stają się, mimo sporej różnicy wieku, towarzyszami zabaw i obiektami niekończących się obserwacji Lucy.
Dał mi tę książkę Graham; opisuje ona dalekie kraje, do których trzeba bardzo długo jechać z Anglii; żaden podróżnik nie może dostać się tam nie przepływając tysięcy mil po morzach. W krajach tych mieszkają dzicy ludzie, wie pani? Ubierają się zupełnie inaczej niż my, niektórzy z nich nie noszą prawie żadnego ubrania, bo chcą, żeby im było chłodno. Tam u nich, widzi pani, jest strasznie gorąco. [...] - A tutaj - dodała - są obrazki jeszcze zadziwiajątsze - w zapale opowiadania zapomniała o prawidłach gramatycznych. - O, tutaj, widzi pani, jest ten cudowny Wielki Mur Chiński; a tutaj chińska pani; ma nóżki jeszcze mniejsze niż moje. A tutaj dziki koń tatarski... O, a tutaj coś jeszcze dziwniejszego niż wszystko - kraj samych śniegów i lodów, bez zielonych pól, ogrodów i lasów. W tym kraju znaleziono kości jakiegoś mamuta: teraz nie ma tam mamutów.
Prawie dekadę później, po niewyjaśnionej już do końca powieści "rodzinnej katastrofie", Lucy zmuszona jest sama zadbać o swój los, dlatego podejmuje się trudnej pracy opiekunki schorowanej panny Morchmont.
Zapomniałam o istnieniu pól, lasów, jezior, mórz i wciąż zmieniającego się nieba poza oślepłymi, zachodzącymi wciąż od nowa parą szybami okiennymi pokoju chorej.
Po śmierci podopiecznej, główna bohaterka w poszukiwaniu nowego dachu nad głową opuszcza rodzinną Anglię. Wymyślone na potrzeby powieści miasteczko Villette i pensja dla dziewcząt Madame Beck, stają się nowym życiowym portem dla Lucy Snowe.

Pensja Madame Beck zajmująca stary budynek poklasztorny, nie różni się od innych XIX - wiecznych szkół, znanych nam z filmów i literatury. W otoczeniu zmurszałych murów udzielane są za opłatą, lekcje z zakresu między innymi: literatury, historii, geografii, języków obcych, muzyki, religii oraz szycia dla młodych panienek z zamożnych domów, bądź wspieranych przez lepiej sytuowanych krewnych. Wspólny pokój nauczycielek i uczennic i surveillance, czyli ciągły nadzór, w tak surowej postaci obecny współcześnie już tylko w zakładach karnych, skutecznie odbierały młodym kobietom prywatność. Nad pensją Madame Beck unosi się legenda o duchu mniszki, pogrzebanej w ogrodzie, a w jak najbardziej namacalnej postaci, po korytarzach krąży nie mniej demoniczna przełożona, obserwując i przeszukując podopieczne i podwładne.

W tym zamkniętym światku przychodzi odnaleźć się Lucy Snowe, która obejmuje posadę nauczycielki języka angielskiego, pośród francuskojęzycznych, katolickich uczennic o nieco odmiennej od angielskiej mentalności, z trzpiotowatą Ginevrą Fanshave na czele, która z Miss Snowe robi swoją powiernicę. Lucy jako niezłomna protestantka, surowo ocenia swoje otoczenie, pobyt w Villette jest dla młodej kobiety zrozumiałym szokiem kulturowym.

Pierwsze trudne miesiące pracy, kończą się załamaniem nerwowym, paradoksalnie dzięki temu upadkowi, los uśmiecha się do Lucy, samotność rozprasza spotkanie po latach Pani Bretton i jej syna, miejscowego lekarza. Zaangażowanie w życie towarzyskie Villette oraz coraz wyraźniej okazywane zainteresowanie nauczyciela Monsieur Paula, stanowią dopływ świeżego powietrza do życia Lucy.

"Villette" jest chyba najbardziej złożoną i wielowymiarową z powieści Charlotte Brontë, które czytałam, poza interesującym światem wiktoriańskich pensji dla dziewcząt, w powieści udało się zamknąć ducha opisywanej epoki, odmalować całą paletę charakterów postaci, ich sposób myślenia przed wiekami oraz miniatury wiktoriańskiej codzienności kobiet. Stworzyć fascynujący obraz życia Lucy Snowe, która pozbawiona domu i rodziny, szuka sposobu na przetrwanie w XIX - wiecznych, niesprzyjających samotnym kobietom realiach.

W "Villete" pojawiają się również elementy charakterystyczne dla powieści gotyckiej. Dwoistość charakteru głównej bohaterki, angielskie opanowanie jako maska dla świata w którym żyje, w oczach uczennic panna Snowe jest tylko posępnym cieniem i głęboko ukryta druga, targana namiętnościami natura, o której wie tylko czytelnik, zaś domyśla się jej istnienia Monsieur Paul. I ta mroczna aura, znak firmowy pisarek z Haworth i przemykające pomiędzy akapitami zjawy zamieszkujące klasztorny strych oraz pośredniczka między krainą zaświatów, a ludźmi, zwiastunka śmierci, mityczna Banshee, rodem z irlandzkich podań ludowych:).
Trzykrotnie w czasie mojego życia pouczył mnie bieg wypadków, że dziwne owe odgłosy burzy - ów nieustannie powtarzający się jęk beznadziejny zapowiada stan atmosfery niesprzyjającej życiu. Doświadczenie wszczepiło mi wiarę w to, że wybuchy epidemii zapowiadane bywają często przez taki boleśnie jękliwy, łkający, zawodzący wiatr wschodni. Stąd może, jak wywnioskowałam, powstała legenda o Banshee.
Villette. ( 1853 r. )
Charlotte Brontë
Świat Książki, Warszawa 2011, tom I - 319 str., tom II - 367 str.

Jane Eyre. 

czwartek, 25 lipca 2013

Za dużo wojen, cały ten kraj to pole bitwy. Szpiedzy w Warszawie. Alan Furst.

 

Większość mojej wiedzy o dwudziestoleciu międzywojennym w Polsce pochodzi ze starego podręcznika do historii Andrzeja Leszka Szcześniaka "Historia 1918-1939". Lubię tą "starą znajdę" (książkę znalazła dla mnie szkolna koleżanka w swojej piwnicy dawno temu:)) za krzepiące przedstawienie polskich sukcesów międzywojnia, osiągniętych w bardzo niesprzyjających warunkach.

Autor na tyle sugestywnie opowiada jak na powojennych gruzach budowano od podstaw niemal każdą dziedzinę życia społecznego, administrację, rynek wewnętrzny, reformowano rolnictwo, odbudowywano gospodarkę, dzięki ofiarności obywateli powstawały budynki szkół w miejscach do których przedtem "kaganek oświaty" nie dotarł wcale, jak wspólnymi siłami wojska, prasy, radia i nauczycieli prowadzono edukację obywatelską, mającą na celu zintegrowanie ludności żyjącej dotąd pod trzema różnymi zaborami, że można sobie ten wspólny wysiłek Polaków bardzo plastycznie wyobrazić:). Równocześnie podejmowano się wręcz szalonych przedsięwzięć, które nie miały prawa się udać, choćby legendarnej budowy miasta z morza - Gdyni oraz Centralnego Okręgu Przemysłowego. 

Stary podręcznik wypełniony fotografiami na których zachowała się odrobina magnetyzmu dwudziestolecia międzywojennego w wielonarodowościowej II Rzeczypospolitej, w której na wspólnej ziemi, pod wspólnym niebem, żyli przedstawiciele kilku narodów, mieszały się języki, a w porze obiadowej smaki i zapachy potraw z różnych stron świata, ma swoje honorowe miejsce pomiędzy zgromadzonymi przeze mnie, współczesnymi publikacjami o międzywojniu, opowiadającymi głównie o ziemiaństwie, które pojawiają się nakładem wydawnictwa PWN, chociaż mniej efektowny to chyba nadal jest to moja ulubiona książka o latach 20 - tych i 30 - tych XX wieku.
***
O tym, że dwudziestolecie międzywojenne to bardzo wdzięczny temat i nadal rozpalający wyobraźnię czytelników świadczy mnogość i popularność wydawnictw poświęconych tym czasom, które zapełniają całe księgarniane zaułki. Lata 30 - te w Polsce są również tłem powieści Amerykanina - Alana Fursta. Polska rzeczywistość widziana oczami obcokrajowca, duża wiedza historyczna autora i znajomość topografii przedwojennej Warszawy, urzekły mnie podczas lektury "Szpiegów w Warszawie", powieści lepiej znanej z serialu BBC Four, wyświetlanego przez telewizję publiczną kilka miesięcy temu.

Alan Furst swoją powieść szpiegowską osadza w realiach Warszawy lat 1937-1938, kiedy kończy się epoka kruchego ładu wersalskiego, widma totalitaryzmów już od jakiegoś czasu straszą za wschodnią i zachodnią granicą II Rzeczypospolitej. Erupcja nienawiści niemieckiego i sowieckiego sąsiada na nieznaną dotąd skalę wydaje się nieuchronna, a nieokrzepłe jeszcze po I wojnie światowej i walce z bolszewikami państwo Polskie, wydaje się nie mieć wielkich szans w starciu z dwiema militarnymi potęgami. Główni bohaterowie powieści "Szpiedzy w Warszawie" zbierają dopiero elementy układanki, które wieszczą nadchodzącą tragedię II wojny światowej, a cała historia rozgrywa się na salonach dyplomatycznych przedwojennej Warszawy.

Francuski arystokrata Jean-François Mercier, poza oficjalnymi obowiązkami attaché wojskowego na polskiej placówce, prowadzi równoległą działalność szpiegowską. Warszawskie salony lat 30 - tych odmalowane w książce, wydają się kotłem, w którym aż kipi od szpiegów legitymujących się paszportami każdego kraju świata. Mercier zbiera informacje o uzbrojeniu armii polskiej oraz niemieckiej dla francuskiego sztabu generalnego. Jako weteran I wojny światowej i wojny z bolszewikami oraz utalentowany dyplomata jest mile widziany na spotkaniach warszawskiej elity.

"Szpiedzy w Warszawie" koncentrują się na trzech zasadniczych wątkach, miłości francuskiego pułkownika do Polki, prawniczki Ligi Narodów Anny Szarbek, na poprzedzającej wybuch wojny grze wywiadów i dyplomacji europejskiej oraz na samotnej krucjacie głównego bohatera, mającej na celu zdobycie planów wojennych Niemiec.

Proporcje w tej opowieści są idealnie wyważone, dzięki czemu nie mamy do czynienia z tanim romansidłem, ani bezmyślną powieścią akcji. Autor nie "pogrywa sobie" ze zdrowym rozsądkiem czytelnika, pakując i wyplątując swojego bohatera z mało prawdopodobnych przygód i chociaż trudno byłoby mnie uznać za fankę szpiegowskich powieści, elegancka proza Alana Fursta, jak najbardziej przemawia do mojej wyobraźni i myślę, że to nie było moje jedyne spotkanie z tym pisarzem. Dodatkowym atutem jest bardzo staranne wydanie książki z filmową okładką.

Szpiedzy w Warszawie. ( The spies of Warsaw. )
Alan Furst
Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2013, 307 str. ( cytat z tytułu posta znajduje się na str. 81 powieści )

wtorek, 2 lipca 2013

Legion.


Bardzo niecierpliwie czekałam na nową książkę Elżbiety Cherezińskiej o żołnierzach wyklętych z Narodowych Sił Zbrojnych. Autorka "Korony śniegu i krwi" znów przeniesie nas w czasie i pokaże nam kolejny nieznany fragment historii Polski. Tak o Brygadzie Świętokrzyskiej, zbiorowym bohaterze "Legionu" opowiada Elżbieta Cherezińska w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl:
Tym elementem, który doprowadził do napisania „Legionu” był ich wyczyn, czyli marsz na Zachód. To jest historia jak z filmów Quentina Tarantino. Takie miałam pierwsze skojarzenie. Oto umundurowana, wyposażona jednostka wojskowa, z gruntu wyklęta, we własnym kraju nie do końca legalna, podejmuje decyzję o niepoddaniu się Sowietom wkraczającym do Polski, lecz o przedarciu się przez linię niemiecką, aby połączyć się z II Korpusem gen. Władysława Andersa. Nie udało im się do niego dojść, bo był daleko, ale połączyli się z armią amerykańską gen. Pattona. Wcześniej wyzwolili obóz koncentracyjny, przy okazji ratując od śmierci Żydówki, bowiem Niemcy oblali benzyną ich baraki i zaminowali je. Kobiety miały być zabite, gdyby do obozu zbliżyli się Amerykanie. Brygada NSZ dostała informację wywiadowczą o tym i zdążyła z pomocą. To wydarzenie jest ciekawą kontrą do nuty antysemickiej, która towarzyszy Brygadzie. Myślę, że obraz narodowców, jaki udało mi się wydobyć ze wspomnień, jest obrazem innym niż mamy utarty w stereotypie. Gdybym miała je powtarzać, to na pewno nie napisałabym powieści. Chciałam się zmierzyć z legendą tych żołnierzy, którzy nie są nawet wyklęci. Są wręcz przeklęci. Przeklęci wśród wyklętych. Takie prawdziwe „bękarty wojny”. Brygada pozostała na Zachodzie. Dzięki temu zrealizowała jeden z postulatów politycznych swojej formacji, czyli uratowanie młodzieży, najcenniejszej tkanki narodu, bo tak oni nazywali młode pokolenie.
Mój cieplutki jeszcze ciepłem świeżutkiego druku egzemplarz oczekuje na "lipcowe czytanie pod chmurką":), chociaż książka jest potężna i w plener trudno będzie ją zaciągnąć.

sobota, 6 kwietnia 2013

Niewielu ludzi kręciło się po ulicy, albowiem była to noc do przesiadywania w domowych pieleszach i tłoczenia się przy ogniu. Siostrzyca. John Harding.

Książka na zimowe wieczory nie musi obrazować uroków i utrapień minionej pory roku, zbędne są podmuchy zimowych wichrów oraz sypiący gęsto śnieg. Zimowej książce nie może natomiast zabraknąć klimatu grozy i tajemnic, starej rezydencji, biblioteki z milionem nieprzeczytanych książek oraz szeptów i postaci snujących się po niekończących się mrocznych korytarzach. To dlatego zimą dobrze czyta się gotyckie powieści. Styczniowe wieczory wypełniała mi lektura pełnej gotyckich motywów "Siostrzycy" Johna Hardinga.

Podupadająca rezydencja Blithe w dziewiętnastowiecznej Nowej Anglii to dom tajemnic, zamieszkiwany przez naprędce wynajętą służbę i osierocone rodzeństwo Florence i Gilesa. Dzieci spędzają czas włócząc się po opustoszałych pokojach i korytarzach, pozostawieni sami sobie budują swój zamknięty świat, broniąc do niego dostępu dorosłym.

Na ten ogrom pustego, mrocznego domu i szereg tajemniczych wydarzeń mających miejsce w Blithe, spogląda czytelnik oczami dwunastoletniego osamotnionego dziecka, Florence, która za cel obrała sobie ochronę młodszego brata przed istniejącymi i wyimaginowanymi zagrożeniami. Szeptem opowiadana jest ta historia z dreszczykiem, szeptem opowiada Flo o tajemniczej śmierci pierwszej guwernantki, o swojej miłości do książek i o zakazie kształcenia nałożonym na nią przez wuja - jedynego żyjącego krewnego rodzeństwa.

Narracja pierwszoosobowa Florence od pierwszych stron zaskakuje, wzbogacona została bowiem o barwne neologizmy, dziewczynka sama uczyła się czytać i stworzyła osobliwy język. W miarę jak unosimy się na fali opowieści, nocąchodzenia i bibliotekowania przestają dziwić, przechodząc w przyjemną melodię tej książki. Za ten język, za spędzanie wielu godzin w bibliotece rezydencji Blithe i samodzielne złamanie szyfru słów nie sposób głównej bohaterki nie polubić.
Pospieszyłam dalej i znalazłam się w bibliotece, gdzie rzuciłam się na mój ulubiony fotel, wykończona grozą sytuacji.  I gdy już półleżałam, mój wzrok powędrował ku ścianie nad kominkiem i zobaczyłam To. Oczywiście, połowę życia spędzając w tym pokoju, patrzyłam na ten przedmiot tysiące razy - najprawdopodobniej największe zwierciadło w całym domu. Do pewnego stopnia zawsze je uwielbiałam, z czego teraz zdałam sobie sprawę, ponieważ zawierało w sobie drugi, identyczny do tego, umiłowany przeze mnie pokój i wystarczyło jedno zerknięcie, by ilość książek natychmiast się podwoiła.
Z każdą stroną czytelnik traci jednak zaufanie do sądów Flo, i właśnie na tej trudności w rozszyfrowaniu tego nieprzeciętnie inteligentnego dziecka opiera autor konstrukcję swojej powieści. Imiona głównych bohaterów, rezydencja Blithe i tajemnicza śmierć pierwszej guwernantki to nie są nowe motywy w literaturze. John Harding "Siostrzycą" nawiązuje do powieści "W kleszczach lęku", do Flory i Milesa, angielskiej rezydencji Blithe stworzonych w wyobraźni pisarza przełomu XIX i XX wieku Henry'ego Jamesa.

Jedyną rzeczą której brakowało mi czytając "Siostrzycę", była zabójczo trafna okładka wydania brytyjskiego, która najlepiej oddaje klimat powieści Johna Hardinga, pobudza wyobraźnię dreszczykiem grozy i stanowi doskonałe tło dla opowieści. I to przerażające spojrzenie Florence. Z przyjemnością zobaczyłabym "Siostrzycę" w takim wydaniu w swoim księgozbiorze.
Siostrzyca. ( Florence and Giles )
John Harding
Wydawnictwo Mała Kurka 2011, 287 str.

czwartek, 21 marca 2013

Za górami, za lasami jest kraina baśni. Odwiedź ją, posłuchaj bajki i spokojnie zaśnij. Jak skrzat Jagódka oswajał zimę. Ewa Stadtmüller.

W ubiegłym roku o tej porze marzec był już przedwiośniem, leszczyna sypała złotym pyłkiem, z podziemnych czeluści wydostawały się na dzienne światło krokusowe łepetyny, a słońce wytrwale ozłacało zapączkowane drzewa w sadzie. W tym roku marzec mija przy akompaniamencie zimowych zamieci, z zasypanymi śniegiem oknami i śnieżnymi zaspami w ogrodzie. Bardzo efektowna ta zimowa końcówka:). Od tłukącego o szyby wieczorami wiatru odgradzam się zimowymi książkami:). O kilku z nich uda mi się mam nadzieję opowiedzieć na wyspie książek, zanim za oknem zazieleni się na dobre, a zimowe książki upchnę w kącie regału, gdzie długo poczekają na powrót najzimniejszej pory roku.

O książkach dla dzieci piszę często, ale o tych dla najmłodszego czytelnika wspominam rzadko, więc tytuł o którym będzie dzisiejszy post "rozgrzewkowy" po dwumiesięcznej przerwie nie jest typowy dla mojego blogu, bo to bajka. Pełna uroku zimowa opowieść, która zamknęła ostatnie większe zamówienie z księgarni, potem długo leżakowała zapomniana pomiędzy czasopismami. O oswajaniu zimy postanowiłam poczytać w marcu, kiedy utrzymująca się za oknem zimowa aura powoli staje się nie do zniesienia.

Jagódka jest skrzatem leśnym, który wraz ze swoją skrzacią małżonką Poziomką, zamieszkuje okazały domek pod paprociami. Kiedy Jagódka planuje kolejną przebudowę swojego domu, zaskakuje go nadejście zimy:

Właśnie rozmyślał nad poszerzeniem spiżarni, gdy zauważył, że niebo zmieniło kolor z błękitnego na szary. - Wygląda na to, że w nocy będzie padać - pomyślał skrzat i uśmiechnął się do siebie. Bardzo lubił, kiedy deszcz stukał o szyby, kołysząc go do snu. Wieczorem czekał na to stukanie i czekał, aż w końcu zasnął. Gdy rano spojrzał przez okno, natychmiast zrozumiał, czemu w nocy było tak cicho. Swoje królowanie rozpoczęła pani zima.

Ogólny zarys planu Jagódki na spędzanie zimowych dni zawiera dwa istotne założenia: wysypianie się do południa oraz spokojne wieczory przy kominku. Plan idealny, zwłaszcza tego wysypiania się do południa szczerze bajkowemu bohaterowi zazdroszczę, ale zawiera jedną lukę, Jagódka nie wie jakimi zajęciami wypełnić długie zimowe popołudnia. Skrzat rusza więc w zimowo wyciszony las w poszukiwaniu inspiracji u leśnych przyjaciół. Autor najciekawszego pomysłu odnajduje się zaskakująco blisko Jagódki, a wymyślone przez skrzaty idealne zajęcie na zimowe popołudnia przypadłoby do gustu każdemu czytelnikowi blogów o książkach:).

Książeczki o skrzacie Jagódce, krakowianki, pani Ewy Stadtmüller byłam bardzo ciekawa, ponieważ bardzo lubię książki o Krakowie i Zakopanem tej autorki oraz książeczkę pod intrygującym tytułem Jak czosnek został przyjacielem człowieka:). Jak skrzat Jagódka oswajał zimę to ciepła, mądra historyjka, opowiedziana ładną polszczyzną, z pięknymi ilustracjami Kazimierza Wasilewskiego, z których bije ciepło ognia płonącego na kominku i kojąco otula zimowa cisza lasu.

Jak skrzat Jagódka oswajał zimę.
Ewa Stadtmüller
Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2011, 12 str.

wtorek, 23 października 2012

Tylko tyle mogę dla niego zrobić. Ten obcy. Irena Jurgielewiczowa.


To był bardzo przypadkowy powrót, bo też i książka trafiła w moje ręce w dość przypadkowych okolicznościach. "Ten obcy" Ireny Jurgielewiczowej z powodu podniszczonej okładki upchnięty został w koszu z tanią książką, z którego pisząca te słowa wyszperała go i zaniosła do domu, chociaż miała JUŻ NIE KUPOWAĆ ŻADNYCH KSIĄŻEK. Jak wiadomo postanowienia są po to, by je bez skrupułów łamać:) i coś czuję, że akurat to postanowienie będę łamać bardzo często.
W czasie wiosennej powodzi rzeka Młynówka, przepływająca przez wieś Olszyny, odcina pas łąk, tworząc wyspę połączoną z brzegiem kładką z przewróconej topoli. Wyspa staje się miejscem spotkań Uli, Pestki, Mariana i Julka, czwórki spędzających wakacje w Olszynach nastolatków. Za najłagodniejszą z nich, Ulą, na wyspę nieśmiało przekrada się każdego dnia kupka psiego nieszczęścia - Dunaj. Wyspa daje schronienie również tajemniczemu chłopakowi - Zenkowi. Wokół prób ratowania nowego przyjaciela i poszukiwań jego wujka, rozgrywa się ta krótka, momentami smutna historia o przyjaźni i dorastaniu.
A w tle coś na co zawsze zwracam uwagę, czyli obrazy polskiej prowincji sprzed wielu lat, wsi po której jeżdżą wozy zaprzężone w konie, a w domach dzień rozpoczyna się od rozpalenia ognia pod kaflowym piecem:
Do rzeczywistości przywróciło go szuranie fajerek, przesuwanych po blasze w przyległej do pokoju kuchence, oraz ziemisty zapach kartofli, który wpłynął szeroką falą przez uchylone drzwi. Babka musiała wstać już dawno, wypuściła kury, rozpaliła ogień, wyprawiła dziadka do fabryki, a teraz gotuje śniadanie dla wnuków[...]
Jest już ciemno, dopiero po dłuższej  chwili widzi się drogę, zarys płotu, czarną kopułę kasztana, nad nim jaśniejsze niebo. Pachnie maciejką, słychać wieczorne odgłosy wsi, poszczekiwanie psów, skrzypienie zamykanych wrót i furtek, ostatnie okrzyki zwoływanych do domu dzieci.
Lubię te fragmenty tej książki, bo pamiętam, że w dzieciństwie zdarzało się, że w czasie zimowych ferii budziła mnie krzątanina babci przy zapalaniu pieca, a letnie dni kończyły się dokładnie tak jak w drugim cytacie, zawsze jakoś trudno było zebrać się do powrotu do domu na noc.
Napisana w 1961 roku powieść towarzyszy wielu pokoleniom uczniów polskich podstawówek i dotąd nie straciła na wartości, to kawał dobrej literatury dla dzieci. Powieść "Ten obcy" wyszła spod pióra postaci wybitnej, naukowca i wykładowcy tajnych kompletów, żołnierza AK Ireny Jurgielewiczowej. Z tego co pamiętam zaraz po przerabianiu na lekcjach polskiego książki "Ten obcy" kupiłam za kieszonkowe "Inną", czyli bardzo udaną zimową odsłonę przygód piątki przyjaciół z Olszyn. A powrót do starej lektury sprawił mi wielką przyjemność.

Ten obcy. (1961)
Irena Jurgielewiczowa
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, 249 str.

poniedziałek, 22 października 2012

Ciąg dalszy, który miał się nie pojawić.

Dalszego ciągu nie będzie. Teraz, po dwudziestu latach, jest już za późno, wszyscyśmy się zestarzeli, niektórzy odeszli na zawsze. Ale pamięć po "Siedlisku" wydaje się żyć, kiedy spotykam się z publicznością po pokazie jakiegoś mojego nowego filmu, albo nowej książki, zawsze pada pytanie o tamten serial
Tak, nie dając czytelnikom wielkich nadziei na kontynuację, zakończył swoją książkę, która powstała na podstawie scenariusza serialu "Siedlisko" w 2011 roku Janusz Majewski. Do kolejnych odcinków "Siedliska" od czasu telewizyjnej premiery wracałam wielokrotnie, to jedna z moich ulubionych polskich produkcji. W ubiegłym roku autor oddał w ręce miłośników serialu książkę, która pozwoliła na nowo wczuć się w atmosferę małego raju na Mazurach, który zbudowali sobie główni bohaterowie. Na kontynuację książki nie liczyłam, więc z wielkim zaskoczeniem odkryłam na półce księgarni, którą odwiedziłam weekendowo włócząc się po uliczkach i parkach Krakowa, zasypaną śniegiem okładkę "Zimy w Siedlisku". Po wielu latach jednak powracamy na Mazury Kalinowskich, powracamy po śmierci Krzysztofa. Serial i książki gorąco polecam, a o tomie drugim postaram się, któregoś dnia napisać więcej, wieczorem mam zamiar delektować się dalszą lekturą. Dawno tak mnie nie ucieszyło żadne księgarniane znalezisko:).

Zima w Siedlisku.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2012, 286 str.

czwartek, 11 października 2012

Kobieta nie powinna być gorsza od anioła, mężczyzna zaś tylko trochę lepszy od diabła.* Lokatorka Wildfell Hall. Anne Brontë.


Chyba pora zamknąć prywatną kawiarenkę na balkonie, o czytaniu w tym miłym kąciku mojego domu nie ma już mowy, zdecydowanie za zimno, nawet otulanie kocem nie pomaga. Kilka promiennych poranków udało się ukraść tej jesieni, takich ze śniadaniem i spokojną kawą przy przeglądaniu prasy i czytaniu książek, jeszcze sobotni wieczór udało się przegadać nad filiżanką herbaty pośród gazet i książek rozłożonych na okrągłym stoliku. Nowe meble balkonowe to był dobry pomysł, marzył mi się taki okrągły stolik od dawna, otoczony kwiatami, zielenią, miejsce na chwilę odpoczynku, na spokojne wypicie kawy, taka moja mała kawiarenka:). Teraz muszę poszukać miejsca na jesienne czytanie, pewnie zakopię się z książką na fotelu albo łóżku, otoczę poduchami i odpalę wszystkie domowe światełka:).
***
Książką, która będzie mi się kojarzyć z tegorocznymi wakacjami, ciepłym słońcem na policzkach i zapachem lilii, które kwitły i pachniały obłędnie, kiedy czytałam ją na ogrodowej huśtawce będzie "Lokatorka Wildfell Hall" Anne Brontë. Wydana w roku 1848 powieść, zaskakuje odważnym ujęciem tematu praw kobiet, braku równouprawnienia w małżeństwie, w epoce wiktoriańskiej zagadnień w zasadzie nie istniejących w powszechnej świadomości społecznej. Książka wyprzedzająca swoje czasy i poruszająca problemy jak wskazują tytuły prasowe niestety nadal aktualne. Wiek XIX zdecydowanie faworyzował mężczyzn ich "drobne słabości" były powszechnie akceptowane lub pomijane milczeniem, z kolei każda kobieta, która choć o milimetr zboczyła z wytyczonej przez wielowiekową tradycję drogi życia pełnego prawości i poświęcenia rodzinie oraz bliźnim, mogła spodziewać się natychmiastowego potępienia za swoje najdrobniejsze nawet przewinienia czy zbyt odważne prezentowanie swoich opinii. Co niezwykłe z tak trudnym tematem zmierzyła się najcichsza z sióstr Brontë, Anne, zyskując sobie miano jednej z pierwszych wojujących słowem feministek. "Lokatorka Wildfell Hall" to oczywiście nie tylko manifest feministyczny, to również kolejna kojąco staroświecka historia miłości osadzona w bajkowych realiach angielskiej prowincji z elementami grozy, niszczejącym dworem oraz wielką tajemnicą w tle.
Historia "Lokatorki Wildfell Hall" rozpoczyna się wraz z przybyciem tajemniczej, młodej i pięknej wdowy Helen Graham do rozpadającego się dworu Wildfell Hall, który poprzedni mieszkańcy porzucili na rzecz nowocześniejszej siedziby. Helen towarzyszy kilkuletni syn i zaufana służąca, młoda wdowa stroni od ludzi, cały swój czas poświęcając swojej pasji - malarstwu oraz wychowywaniu dziecka.
W małej prowincjonalnej społeczności trudno przez dłuższy czas trzymać się na uboczu, sąsiedzi rozpaleni domysłami co do przeszłości Helen, pragną wprowadzić młodą kobietę w swoje towarzyskie kręgi, domagając się kolejnych spotkań. Mimo niechęci Helen zaczyna bywać pośród swoich sąsiadów, których zaskakuje prezentując bardzo postępowe opinie dotyczące wychowywania dzieci. Niezrażone sąsiedztwo drąży nadal temat pochodzenia tajemniczej kobiety, Helen milczy jak zaklęta, więc okolica zaczyna tłumaczyć sobie jej postawę niezbyt chlubną przeszłością i gorszącą teraźniejszością, gdyż zażyłość pomiędzy nią i jej sąsiadem zaczyna wydawać się podejrzana.
Pani Graham ma jednak obrońcę, młodego zakochanego w niej farmera - Gilberta, któremu zaczyna ufać i zawierzać swoją głęboko skrywaną tajemnicę nieudanego małżeństwa.
"Lokatorka Wildfell Hall" to historia silnej kobiety, jej zmagań z plotkami, walki o lepszą przyszłość dla swojego dziecka w czasach kiedy bez wsparcia mężczyzny: męża, brata, ojca, kobieta tak niewiele znaczyła. Piękna i poruszająca opowieść, obowiązkowa lektura dla silnych współczesnych kobiet napisana przez niezwykłą kobietę z epoki wiktoriańskiej.
***
I na koniec jak zwykle trochę nie na temat:P, chciałam polecić wszystkim, którzy mają kawałek przydomowego ogródka, albo balkon moje ogrodowe objawienie:), lilie, których cebulki kupuję w ilościach hurtowych i niedługo obsadzę nimi całą działkę. Zapakowane w plastikowy koszyczek ( u mnie niezbędny, bo pod ziemią swoje królestwo ma kret, który przekopuje podwórko wzdłuż i wszerz i chyba karczownik, który robi tunele nieco bliżej powierzchni ) cebulki wysadzać można jesienią, ja sadziłam swoje wiosną i już po kilkunastu tygodniach cudownie zakwitły. Pełnia lata pośród zapachu lilii, ich koloru i wielkiej żywotności to najpiękniejszy czas w roku wokół mojego domu, odurzający aromat tych kwiatów, towarzyszy mi wtedy od rana wślizgując się oknami i rozchodząc po całym domu i podwórku, swoją urodą i zapachem moje ulubione białe kwiaty detronizują nawet jej wysokość różę:).

Lokatorka Wildfell Hall. (The Tenant of Wildfell Hall.)
Anne Brontë
Wydawnictwo MG 2012, 525 str.
Ekranizacja powieści: Tajemnica domu na wzgórzu.
*Cytat będący tytułem posta jest autorstwa Nikołaja Gogola, rosyjskiego pisarza z XIX wieku.

piątek, 31 sierpnia 2012

Gdzieś pod powierzchnią wciąż kipiała ta sama nienawiść. Duchy Belfastu. Stuart Neville.


Kolejny, długi i po brzegi wypełniony zajęciami dzień sierpnia powolutku się kończy. Lubię to wieczorne "powolutku", bo to kilka chwil wyłącznie dla mnie, wreszcie mam czas poczytać, chociaż tempo czytelnicze latem to zaledwie kilkanaście stron dziennie, albo obejrzeć, któryś z zalegających od miesięcy w domowej filmotece filmów. Sierpniowe wieczory zaczynam z kubkiem kakao na balkonie, obserwując jak spokojnie i z dnia na dzień ciszej zapada zmrok. Sierpień ma zapach powideł i kopru upychanego w słoikach z ogórkami, a sierpniowe książki mają smak jabłek z mojego sadu:).
***
Rozsądek podpowiada, że przed snem nie myśli się i nie opowiada innym o duchach, ale cóż poradzić na to, że właśnie o duchach traktuje czytana kilka tygodni temu książka, a ja tylko tych kilka chwil późną nocą mogę poświęcić na krótką o niej opowieść:). Zatem dzisiaj będzie o Irlandii Północnej, jej balfasckim sercu, wyrzutach sumienia i makabrycznym korowodzie złożonym z dwunastu duchów, który towarzyszy głównemu bohaterowi książki z krwistoczerwoną okładką:).
"Duchy Belfastu" Stuarta Neville wybrałam znużona czytanymi ostatnio raczej spokojnymi książkami, chciałam radykalnie zmienić klimat i przeczytać jakiś kryminał, na myśl o dziełach skandynawskich pisarzy dostawałam już lekkiej wysypki, bo ostatniej jesieni trochę przedawkowałam książki rodem ze Skandynawii. Na sierpniowe wieczory wybrałam więc trzymający w napięciu debiut Irlandczyka Stuarta Neville.
Główny bohater książki Gerry Fegan urodził się na ulicy Falls w Belfaście, w bastionie republikanów. Jako nastolatek dostaje się wraz z przyjacielem Michaelem McKenna pod opiekę charyzmatycznego Byka O'Kane, który wprowadza go w struktury Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Gerry jako dorosły człowiek morduje na zlecenie swoich przełożonych i podkłada bomby na Shankill, na ulicy zamieszkiwanej przez lojalistów. Za podłożenie bomby w dzielnicy protestanckiej  i zabójstwo trzech osób, Gerry trafia do więzienia w 1988 roku. W czasie długich lat odsiadki sytuacja w Belfaście powoli się normalizuje, w 1998 roku podpisane zostaje porozumienie wielkopiątkowe, dawni koledzy zajmują intratne posady, zostają znanymi politykami. Gerry opuszcza dzięki amnestii więzienie w Maze, ale nie potrafi odnaleźć się na wolności, swoje wyrzuty sumienia topi w alkoholu, a we dnie i w nocy towarzyszy mu dwanaście duchów osób zabitych przez niego podczas "The Troubles". Makabryczny korowód nie pozwala mu zapomnieć o popełnionych zbrodniach i wymusza na Gerrym popełnienie kolejnych. Gerry znów zaczyna robić jedyną rzecz, która dobrze mu w życiu wychodziła, zaczyna zabijać, tym razem swoich dawnych przełożonych.
"Duchy Belfastu" to bardziej thriller polityczny, aniżeli kryminał, książka którą odbierałam na kilku płaszczyznach: fabuły, której bohaterowie byli jednowymiarowi i mało przekonujący oraz tła historycznego i społecznego, które bardzo sprawnie Stuart Neville opisał. Przyznam, że miałam dość ograniczoną wiedzę na temat historii Irlandii Północnej, a po lekturze "Duchów Belfastu" zaczęłam rozumieć, co tak naprawdę działo się w tym kraju przed porozumieniem wielkopiątkowym z 1998 roku, autor starał się pokazać ile krwi i złamanych życiorysów kryje się za niewinną nazwą "The Troubles". W tych momentach, w których autor odkrywał przed czytelnikami tajemnice Belfastu, tłumacząc zaszłości historyczne, książka podobała mi się bardzo, zamieniając się w przewodnik po przeszłości i teraźniejszości Irlandii Północnej i właśnie dla tych momentów polecam ją gorąco.

Duchy Belfastu. ( The Ghosts of Belfast., 2009 )
Stuart Neville
Wydawnictwo W.A.B. Warszawa  2012, 349 str.

sobota, 21 lipca 2012

Pierwsze lekcje w sztuce kształcenia. Agnes Grey. Anne Brontë.


W zamożnych domach wiktoriańskiej Anglii nie mogło zabraknąć młodej damy pełniącej rolę guwernantki. Wykształcone, niezamężne córki duchownych lub ubogich arystokratów, nie mogąc liczyć na finansową pomoc krewnych, często podejmowały pracę nauczycielek domowych, jedyną posadę, która w tamtych czasach umożliwiała im zachowanie należnej córkom gentlemanów pozycji społecznej. Często niewiele starsze od swoich podopiecznych miały trudności z wyrobieniem sobie odpowiedniego pedagogowi autorytetu. Pozycja guwernantki na dworze była mocno niedookreślona, w hierarchii pozostawiały daleko w tyle służące, jednak brak majątku degradował je w kontaktach z pracodawcami. O kulisach wykonywania tego zawodu w XIX wieku opowiada książka Anne Brontë "Agnes Grey".
***
"Agnes Grey" to zachwycająco staroświecka powieść o losach młodziutkiej guwernantki. Książka jest niemal wiernym zapisem doświadczeń autorki Anne Brontë, która przez kilka lat wykonywała trudny zawód nauczycielki domowej w XIX-wiecznej, wiktoriańskiej Anglii. Główną bohaterkę Agnes Grey wyposażyła Anne we własne zalety duchowe i intelektualne, pozostałych bohaterów stworzyła zaś na podobieństwo swoich przełożonych z Blake Hall, czyli pierwszego domu, w którym autorka podjęła się kształcenia dwójki dzieci państwa Ingham. "Agnes Grey" to także doskonała powieść o kobietach w wiktoriańskiej Anglii, tych zamożnych skupionych na życiu dworu i ubogich, które nauczaniem zarabiały na swoje utrzymanie.
Agnes Grey jest najmłodszą z dwóch córek anglikańskiego pastora, zubożałego na skutek nieudanych inwestycji finansowych.
Jakże radosne chwile pędziłyśmy wraz z Mary, siedząc przy kominku nad naszymi robótkami, błąkając się po przystrojonych wrzosem wzgórzach albo próżnując pod naszą płaczącą wierzbą ( jedynym wysokim drzewem, które rosło w naszym ogrodzie ) i rozmawiając o czekającym nas szczęściu, o tym, co będziemy robili, co zobaczymy i co będziemy posiadali - podczas gdy jedyny fundament naszego rozmarzenia stanowiły nadzieje na bogactwo, które miało spłynąć na nas dzięki pomyślnemu wynikowi spekulacji zacnego kupca.
Rozbudzone nadzieje na zabezpieczenie losu córek i ukochanej żony toną wraz ze statkiem przewożącym skromny kapitał pastora. Aby poprawić sytuację finansową rodziny, wykształcona pod czujnym okiem matki Agnes podejmuje pracę guwernantki w domu państwa Bloomfield. Pierwsza praca przynosi Agnes niewiele radości, próby przekazania dzieciom podstawowych wartości duchowych i moralnych nie przynoszą zachwycających rezultatów, codzienna niemal fizyczna walka z rozpieszczoną gromadką i utarczki słowne z panią domu kończą się po kilku miesiącach, kiedy nasza bohaterka z ulgą przyjmuje wypowiedzenie jej posady. W kolejnym miejscu pracy, Horton Lodge państwa Murray, Agnes zajmuje się dwiema młodymi damami, które przygotowuje do debiutu w wyższych sferach. Przez dwa lata usiłuje guwernantka okiełznać charaktery swoich podopiecznych i przekazać im solidną porcję wiedzy potrzebną bogatym damom, tym razem jej wysiłki uwieńczone są drobnymi sukcesami. Horton Lodge jest miejscem przełomowych dla Agnes Grey wydarzeń, dziewczyna mimo, że niedoceniana przez pracodawców i ignorowana przez ich wytwornych gości, odnajduje się w działalności dobroczynnej, odwiedzając ubogich mieszkańców okolicznych wiosek. To właśnie w Horton Lodge poznaje Agnes młodego wikarego, dzięki któremu w sercu samotnej guwernantki kiełkuje nadzieja na miłość.
Obawiałam się trochę, czy książka najmłodszej z sióstr Brontë uznawanej za obdarzoną najmniej bogatą wyobraźnią przypadnie mi do gustu. Jak się okazało zupełnie niepotrzebnie, "Agnes Grey" to opowiedziana pięknymi słowami, wciągająca historia, zaskakująca odważnym przedstawieniem zamkniętego świata wiktoriańskich ziemian. Pomiędzy wierszami unosi się zapach dogasających świec i starych książek w szkolnym pokoju i słychać szelest długich sukien angielskich dam. "Agnes Grey" przenosi nas w czasie i umożliwia spacer z książką po dworskim parku, podróże powozem i oddaje niepowtarzalny klimat epoki wiktoriańskiej. I to wydanie z wyjątkowo udaną okładką, która sprawia, że na długo po przeczytaniu książki, chętnie ściągam mój egzemplarz "Agnes Grey" z półki i spoglądam na niego, jak na najpiękniejszy obraz:).

Richard Redgrave "The governess" 1844 r.
Agnes Grey. ( 1847 r. )
Anne Brontë
Wydawnictwo MG,  Kraków 2012, 232 str.

wtorek, 10 lipca 2012

Wojna dwóch róż. Taniec ze smokami. Część II. George R.R. Martin.


W jednym z wywiadów z Georgem R.R. Martinem przeczytałam, że inspirację dla "Pieśni Lodu i Ognia" autor zaczerpnął z pewnego historycznego wydarzenia. Z kart powieści łatwo wyczytać, że pisarz jest wybitnie zorientowany w tematach średniowiecza: zwyczajach, sposobach walki, systemie społecznych powiązań, rycerskim sposobie życia oraz dworskich intrygach i czerpie garściami z tego pełnego fascynujących opowieści historycznego źródła. Historią, która posłużyła za pierwotny szkic, biegnącej już z czasem własnymi, bardzo rozbudowanymi torami "Pieśni Lodu i Ognia" była wojna dwóch róż. Pod tą piękną i niewinną nazwą, kryje się opowieść o walce dwóch rodów o tron angielski w latach 1455-1485. Współzawodnictwo rodu Lancasterów z czerwoną różą w herbie i rodu Yorków z białą różą na chorągwiach, przerodziło się wiele wieków temu w regularną wojnę domową. Przyczyną walk był chaos w jakim pogrążyła się Anglia po przegranej wojnie stuletniej i coraz wyraźniejsza nieudolność szalonego monarchy Henryka VI Lancastera. Opozycja popierana przez potężny ród Yorków, wyczuła okazję na przejęcie władzy z rąk osłabionego króla, na jej czele stał hrabia Warwick, który zyskał sobie przydomek twórcy królów. Małżonkę króla Henryka - Katarzynę Andegaweńską, podejrzewano o urodzenie syna z nieprawego łoża, którego następnie próbowano uczynić prawowitym następcą tronu. Intrygi dworskie, rzucanie na królową oskarżeń o cudzołóstwo, uwięzienie i późniejsza śmierć szalonego króla Henryka VI i zastąpienie go Edwardem IV, zamordowanie następcy tronu małoletniego Edwarda V i jego młodszego brata ( chłopcy do dzisiaj straszą w Tower ), które podważyło pretensje do tronu Yorków, szereg bitew pomiędzy przedstawicielami i stronnikami rodów dwóch róż, które przechylały szalę zwycięstwa z jednej na drugą stronę, przecież bardzo podobnie układają się w książce losy Lannisterów i Starków. W wojnie dwóch róż wyginęli niemal wszyscy przedstawiciele starej, angielskiej szlachty, zastąpieni później przez nową szlachtę, w książce sytuacja rozwija się w podobny sposób. Zakończenie trwającego 30 lat konfliktu, który pogrążył w chaosie Anglię, nadeszło wraz z koronacją Henryka VII Tudora, jego kandydaturę wysunęli stronnicy Lancasterów po śmierci Ryszarda III. Ślub Henryka VII z córką Edwarda IV kończy trzydziestoletnie zmagania angielskiej arystokracji i rozpoczyna czasy panowania dynastii Tudorów.
***
W drugim tomie "Tańca ze smokami" historia zdecydowanie przyspiesza, co daje zapowiedź i nadzieję na jeszcze dynamiczniejsze rozwinięcie fabuły w tomie kolejnym.
Ścieżki głównych bohaterów zaczynają się wreszcie krzyżować, a końcówka książki niesie zapowiedź wyjaśnienia między innymi smoczego wątku. Bohater, któremu dotąd nie kibicowałam - Theon, w końcu wyrywa się swoim oprawcom, a jego wątek zaczyna zyskiwać na znaczeniu, Tyrion znajduje się coraz bliżej smoczej królowej Daenerys. Sytuacja na Murze również zmienia się bardzo dynamicznie, dawni wrogowie, których usiłuje przeciągnąć na swoją stronę Lord Dowódca Jon Snow, zaogniają konflikt wewnątrz Straży, podsycany dodatkowo obecnością królowej Selyse i czerwonej kapłanki. Arya odnajduje się w tajemniczej świątyni i na razie trudno powiedzieć jaką przyszłość przewidział dla niej autor. Ród Lannisterów coraz bardziej traci na znaczeniu, głównie przez nieudolność Cersei. W Siedmiu Królestwach pojawiają się uznani za zmarłych, nowi pretendenci do Żelaznego Tronu, sojusze polityczne wywracają się i osłabiają, na scenie pojawiają się nowi bohaterowie. 
Jesienne sztormy na morzach niszczą floty i krzyżują plany głównych bohaterów. Na północy zima trwa już w najlepsze, kiedy białe kruki z Cytadeli obwieszczają początek wielu lat zmagań z zimowym żywiołem również południowym lordom Siedmiu Królestw.
Na oknie siedział wielki kruk, strosząc jasne pióra. Kevan Lannister nigdy jeszcze nie widział tak olbrzymiego. Był większy od najokazalszego sokoła w Casterly Rock, a nawet od największych sów. Padający śnieg tańczył wokół ptaka, a blask księżyca nadawał mu srebrną barwę.
- Nie srebrną. Białą. Ten ptak jest biały. 
Białe kruki z Cytadeli nie przenosiły wiadomości jak ich czarni kuzynowie. Wysyłano je ze Starego Miasta tylko w jednym celu: żeby obwieścić nadejście nowej pory roku. 
- Zima - rzekł ser Kevan. To słowo zamieniło się w powietrzu w białą parę.
Podoba mi się ta wymyślona na potrzeby fantastycznego świata Westeros symbolika, białe i czarne kruki, mityczne wilkory, Inni i smoki, zazdroszczę całym sercem wiedzy historycznej i wyobraźni autorowi i niecierpliwie czekam na zimowe podmuchy wiatru w Siedmiu Królestwach:). Cieszę się, że za sprawą serialu HBO nie muszę jeszcze żegnać się z prozą Georga R.R. Martina, przede mną jeszcze ciepły drugi sezon, który mam w planach obejrzeć w najbliższym czasie. W empiku przeglądałam ostatnio komiks "Gra o tron", dawno komiksów nie czytałam, więc może i na to wydawnictwo kiedyś się skuszę:).

Taniec ze smokami. Część II. ( A Dance with Dragons Vol. 2. )
George R.R. Martin.
Wydawnictwo Zysk i Spółka, Poznań 2011, 757 str.
Taniec ze smokami. Część I.
A Dance with Dragons.

wtorek, 3 lipca 2012

W zacisznym domu nadal wesoło będzie płonął ogień na kominku. Ania ze Złotego Brzegu. Lucy Maud Montgomery.



Jakiś czas temu kupiłam "Anię ze Złotego Brzegu", zawsze podobała mi się okładka tego wydania stworzona przez Bena Stahla, z płomiennie rudą Anią w towarzystwie bliźniaczek Nan i Di zbierających kwiaty, z tyłu trochę schowani są chłopcy ze Złotego Brzegu i dom Blythe'ów. A to wszystko w oprawie z mojego ulubionego, zielonego koloru. Samo spoglądanie na nowy nabytek oczywiście mi nie wystarczyło, skoro nowa książka pojawiła się w moim domu, musi przejść tradycyjny chrzest bojowy i zostać przeczytana, odkładanie na regał książek nieprzeczytanych to okrucieństwo:P. I naprawdę nie ma znaczenia że "Anię ze Złotego Brzegu" czytałam już tyle razy, że trochę się wstydzę przyznać ile dokładnie.
Złoty Brzeg otoczony wypielęgnowanym ogrodem jest drugim po Wymarzonym Domku, domem  Ani i Gilberta. Dom jest na tyle duży, aby pomieścić liczną rodzinę doktora i jej czworonożnych przyjaciół, w zakamarkach Złotego Brzegu zdarzyło się nawet Blythe'om na jeden wieczór zgubić najstarszego syna Jima. Kuchnią Złotego Brzegu zarządza Zuzanna Baker, pocieszająca i dokarmiająca nocami małych Blythe'ów i ciesząca się prawami członka rodziny. W Złotym Brzegu na świat przyszli Walter, bliźniaczki Nan i Di, Shirley i w tym właśnie tomie, najmłodsza Rilla. Dzieci dorastają i przeżywają swoje pierwsze przygody, każdemu z nich poświęcono przynajmniej jeden rozdział, tym samym, w tej książce najmłodsze pokolenie przejmuje inicjatywę i to właśnie troski oraz radości dzieci są głównym motywem powieści. Nowe, szkolne przyjaciółki Nan i Di, nie zawsze okazują się uczciwe i szczere, a pierwsze bolesne rozczarowania dzieciom ze Złotego Brzegu najlepiej przetrwać w ramionach mamy. Ania zarzuciła karierę literacką, skupiając się na prowadzeniu domu, składaniu sąsiedzkich wizyt, pocieszaniu, utulaniu do snu i opiece nad szóstką swoich dzieci, nadal jest rozmarzona, ale już nie tak roztrzepana. Kolejne pory roku mijają na Złotym Brzegu, stary zegar wybija spokojny rytm życia całej rodziny, aż do pojawienia się pewnej złośliwej ciotki Gilberta, rozstawiającej dzieci po kątach i karmiącej zgryźliwymi uwagami panią domu - Anię i Zuzannę. Ciotka Mary Maria, co prawda uprzykrza życie bohaterom, ale doskonale ubarwia tę sielankową książkę. Mary Maria spędza na Złotym Brzegu wiele, dłużących się tygodni, aż do zaskakującego wyjazdu po pewnym przyjęciu urodzinowym. Od tego dnia kolejne nadchodzące miesiące mają nieco przyjaźniejsze oblicze, a błogi spokój otula przyjazne kąty Złotego Brzegu i jego mieszkańców. Dla ochłody umieszczam zimowy cytat, o tym jak w Złotym Brzegu świętowano Boże Narodzenie, bo to właśnie ten fragment oddaje całe ciepło rodzinne i atmosferę książki:
- Ostatnio nie miewamy staroświeckich zim, prawda, mamusiu? - rzekł posępnie Walter. Listopadowy śnieg dawno stopniał i przez cały grudzień Glen St. Mary było miejscem czarnym i ponurym, ujętym w ramy szarych wód zatoki pokrytej kędzierzawymi  grzywami śnieżnobiałej piany. Zdarzyło się zaledwie kilka słonecznych dni, kiedy zatoka iskrzyła się w złocistych objęciach wzgórz. Przeważnie jednak panowało przygnębiające zimno. Na próżno mieszkańcy Złotego Brzegu oczekiwali z nadzieją, że przed Bożym Narodzeniem spadnie śnieg. Pomimo to, jak co roku, czyniono przygotowania do świąt. Gdy nadszedł ostatni tydzień grudnia, Złoty Brzeg wypełniły tajemnicze szepty i cudowne zapachy. W przeddzień Bożego Narodzenia wszystko było gotowe. Przyniesione przez chłopców drzewko świerkowe ustawiono w rogu salonu. Na oknach i drzwiach zawieszano wielkie zielone wianki przewiązane czerwonymi kokardami. Poręcze schodów owinięto gałązkami jodłowymi, a spiżarnia Zuzanny była wypełniona po brzegi.
Jest jakaś magia w książkach Lucy Maud Montgomery i w jej najlepiej znanym powieściowym dziecku, Ani Shirley. Chociaż autorce pisanie kolejnych tomów o życiu rudowłosej marzycielki nie sprawiało wielkiej przyjemności, chwała jej za to, że przezwyciężyła swoje opory i możemy towarzyszyć Ani od przybycia na Zielone Wzgórze, poprzez edukację w Avonlea i na Uniwersytecie, aż po założenie rodziny i zamieszkanie w Złotym Brzegu. Na książki o Ani reagowałam podobnie entuzjastycznie na każdym etapie swojego życia, seria książek Lucy Maud Montgomery chyba nigdy się dla mnie nie zestarzeje, system wartości które popularyzuje, taki niedzisiejszy, pomaga mi ochłonąć po codziennym szaleństwie i pomarzyć o własnym, spokojnym Złotym Brzegu:).

Ania ze Złotego Brzegu. ( Anne of Ingleside. )
Lucy Maud Montgomery
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, 355 str.
Ania z Avonlea. 

sobota, 23 czerwca 2012

Jesień na Mazurach. Siedlisko. Janusz Majewski.


Moja ostatnia czytelnicza podróż zaniosła mnie na Mazury:), ten zakątek naszego kraju ma szczęście do dobrych książek na swój temat, jakiś czas temu zachwyciła mnie powieść Andrew Tarnowskiego "Rdzawe szable, blade kości...", wiosną odkryłam "Siedlisko" Janusza Majewskiego. Prawda, że tytuł brzmi znajomo:). Otóż "Siedlisko" powstało na podstawie scenariusza do serialu pod tym samym tytułem, emitowanego w polskiej telewizji wiele lat temu i co jakiś czas przypominanego. Serial był i nadal jest perełką na tle innych polskich produkcji, świetnie obsadzony, pokazuje obraz prowincji sprzed lat kilkunastu i historię Kalinowskich, którzy na czas jesieni swojego życia, odnaleźli swój mały raj na Mazurach. Książka zawiera elementy autobiografii, autor i jego żona przeszli podobną drogę życiową, z wielkiego miasta na mazurską wieś, w jednym z numerów "Werandy Country" znajduje się reportaż ze zdjęciami ich kawałka Mazur.
"Siedlisko" ku mojej wielkiej radości jest dużo bardziej rozbudowane od serialu. Książka to nie tylko piękne obrazy i błyskotliwe dialogi, papier pomieścił przemyślenia bohaterów, historie z ich przeszłości i dalszy ciąg. Serial zakończył się scenami z pierwszego Bożego Narodzenia spędzonego w Siedlisku, książkowa opowieść płynie nieco dalej:).
W pierwszych scenach filmu i pierwszym rozdziale "Siedliska" Marianna i Krzysztof poszukują miejscowości Panistruga i starego domu, który niespodziewanie stał się ich własnością. Przepisane na Mariannę gospodarstwo zmarłej ciotki Róży Kapli, dla twardo stąpającego po ziemi naukowca Krzysztofa to kłopot, który rozwiązać ma szybka jego sprzedaż, jego żona malarka, chce jeszcze przekroczyć progi domu, z którym wiążą ją najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Dom, w którym czas zatrzymał się jeszcze w latach młodości Marianny, budzi wspomnienia ciepła rodzinnego i podbija serca warszawiaków. Piękny krajobraz Mazur, okoliczne jezioro i łąki, urzekają swoim pięknem również ukrywającego pod zasłoną z ciętego dowcipu wszelkie przejawy sentymentalizm Krzysztofa. I tak z miejsca na sprzedaż, dom na Mazurach zmienia się w Siedlisko Kalinowskich.
W "Siedlisku" spędzamy z bohaterami wszystkie cztery pory roku, poznajemy ich bliższą i dalszą rodzinę. Asystujemy Mariannie zmagającej się z remontem domu, poznajemy historię życia ich sąsiada Gustawa Wolfa, prześladowanego podczas wojny i w latach powojennych i piękną opowieść o jego miłości do młodej nauczycielki Róży Kapli. "Siedlisko" zawiera w sobie kilka takich historii, tę książkę tworzy bolesna i skomplikowana historia Mazur, ukazana w losach bohaterów drugoplanowych i współcześni jej mieszkańcy, z którymi niejednokrotnie ciężko dogadać się "miastowym", ale czas i wzajemny szacunek zbliżają Kalinowskich i mieszkańców Panistrugi.
"Siedlisko" polecam serdecznie na letnie, wakacyjne czytanie, bo to chyba najlepsza i jedyna powieść z motywem wyprowadzki na prowincję, którą mogę polecić z czystym sumieniem. Chociaż trochę żałuję, że nie poczekałam z lekturą tej książki na zimowe miesiące, ciepło i atmosfera rodzinnego wieczoru przed kominkiem panujące w "Siedlisku" są wymarzonym klimatem dla zmęczonego zawieruchami umysłu w zimie.

Siedlisko.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2011, 495 str.

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...