Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowieści bożonarodzeniowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowieści bożonarodzeniowe. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać. Nocna zamieć. Johan Theorin.

Olandia to wyspa u wschodnich wybrzeży Szwecji, ulubione miejsce letniego wypoczynku mieszkańców dużych miast, tętniące życiem podczas sezonu urlopowego i zamierające jesienią na długie zimowe miesiące. Zimową martwotę przerywa nawiedzający raz do roku wyspę wiatr fåk, doprowadzający nielicznych mieszkańców do obłędu i odcinający Olandię od świata na długie, mroczne godziny nocnej zamieci.

W ten zimowy chłód Olandii sprowadza się młoda rodzina, osiedlając się w gospodarstwie Åludden, które od dziesięcioleci zamieszkiwali latarnicy. W cieniu dwóch nieczynnych latarni, pośród duchów przeszłości, postanawiają zaszyć się z dala od zgiełku Sztokholmu, Joakim i Katrine Westinowie z dwójką dzieci.

Pokiereszowani przez los, początkowo czytelnik nie wie jaką mroczną tajemnicę przywożą ze sobą do  Åludden Westinowie, z czasem pomiędzy kolejnymi retrospekcjami z przeszłości zapisanej losami nieżyjących mieszkańców drewnianego gospodarstwa, ujawniane są również mroczne tajemnice z życia młodego małżeństwa. W domu, któremu Westinowie postanowili zwrócić dawny blask i funkcjonalność, czeka ich kolejna tragedia.

Bohaterami książki Theorina są nie tylko młoda policjantka, znający wszystkie tajemnice Olandii Gerlof oraz Joakim, równoprawnymi bohaterami, którym nie mniej uwagi poświęca pisarz są zjawiska przyrody: uczłowieczony niemal w swoim okrucieństwie fåk, mgły spowijające jesienią alvaret, czy sama przerażająca wyspa, której po lekturze "Nocnej zamieci" czytelnik bynajmniej nie ma ochoty odwiedzać. Kolejnymi bohaterami "Nocnej zamieci" są...duchy, dziesiątki nieżyjących mieszkańców
Åludden, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach na lądzie, bądź gwałtowną śmiercią na morzu i wracają w święta Bożego Narodzenia do swojego domu na Olandii. 

To właśnie wokół tej wiary wyspiarzy w duchy powracające do świata w którym żyli, do domów które budowali z wyrwanego Bałtykowi drewna, snuje swoją wielowymiarową powieść Johan Theorin. Autor sam wychował się na Olandii, z wyspy pochodzi jego matka i jej przodkowie, zasłyszane od dziadka i matki, która podczas rozwieszania prania zobaczyła ducha rozbitka, opowieści o przeszłości, stare legendy olandzkie wplata pisarz w fabułę, nadając jej mistycznego wymiaru. 

Tu właśnie zaczyna się moja książka, Katrine, w roku, gdy zbudowano gospodarstwo Åludden. Dla mnie znaczyło ono więcej niż tylko dom, w którym mieszkałam wraz z matką. To było miejsce, w którym osiągnęłam dorosłość. Poławiacz węgorzy Ragnar Davidsson powiedział mi kiedyś, że spora część gospodarstwa została zbudowana ze szczątków łodzi niemieckich flisaków. I wierzę mu. Na bocznej ścianie obory, w rogu przy wejściu na stryszek z sianem, widnieje wyryty w desce napis: KU PAMIĘCI CHRISTIANA LUDWIGA. Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać.

Mroczna, klimatyczna powieść kryminalna trzyma w napięciu i zamyka czytelnika na pełnej tajemnic wyspie, od pierwszej strony czekamy na zapowiadany od początku fåk, z przeczuciem tragedii, które nocna zamieć przyniesie. Tajemnicze zjawisko przyrody rokrocznie zdaje się pożerać jakiegoś mieszkańca Olandii i przynosić klęski oraz nieszczęścia nieuchronne niczym biblijne plagi. Genialna książka, dziejąca się w okolicach Bożego Narodzenia, w zimnej, zasypanej śniegiem Skandynawii. Podczas czytania "Nocnej zamieci" nerwowo reaguje się na każdy nieznany w domu odgłos, a przyznacie, że niełatwo tak przerazić i zafascynować zarazem czytelnika, żeby odizolować go od rzeczywistości i przenieść na wyspę, której po lekturze bynajmniej nie ma ochoty odwiedzić, zbyt przerażony jej legendami.
Johan Theorin/fot. znaleziona w internecie

sobota, 4 stycznia 2014

Powrót do zimowego Bullerbyn.

 

"Dzieci z Bullerbyn" to nadal jedna z moich ulubionych książek i naprawdę nie ma znaczenia, że podobno wyrosłam z grupy docelowej ośmiolatków, którzy najwięcej radości powinni odnaleźć na kartach tej opowieści. Tych kilka pierwszych dni stycznia, kiedy magia świąteczna wciąż nieśmiało unosi się po domowych kątach, a herbata z imbirem jeszcze smakuje świętami, to najlepszy moment na przypominanie sobie ulubionych bajek z dzieciństwa. Koniecznie na fotelu przy mrugającej światełkami choince:).

"Boże Narodzenie w Bullerbyn" to zilustrowany przez Ilon Wikland album w nieco staroświeckim stylu, przypominający chropowatością papieru stare elementarze szkolne. Zakup tej książki miałam w planach od dłuższego czasu, bo zawsze tęskniłam za kontynuacją "Dzieci z Bullerbyn", a Ilon Wikland uważam za najlepszą ilustratorkę książek dla najmłodszych. 

"Dzieci z Bullerbyn" bez firanek, półeczek, pyzatych buzi szwedzkiej gromadki bohaterów, okiennych pelargonii, lalek, kanek, dzbanków, porcelany, gorących kuchennych piecyków i domowego nieładu wyrysowanego ręką Ilon Wikland, chyba nie robiłyby na mnie samą treścią takiego wrażenia, jak robią w komplecie z ilustracjami:). 

Wiele lat temu moje wydanie z niebieską okładką (zakup tej książki w osiedlowej księgarni, potrafię wręcz odtworzyć w pamięci krok po kroku), było nieskończoną inspiracją do zabaw, meblowania wakacyjnych domków w starej wędzarni dziadków i nadal jest najbardziej eksploatowaną książką, jaką posiadam.

Już wiem, że i "Boże Narodzenie w Bullerbyn" będę często ściągać z regału. Uwielbiam tę książkę za ciepłe kolory przywodzące na myśl blask choinkowych świeczek i światło domowego kominka oraz za błękitny, zimowy mróz wymalowany tak sugestywnie, że uszy szczypią przy czytaniu. 

Świąteczny czas w Bullerbyn rozpoczyna się wielką zwózką drewna, aby w czasie przygotowywania wigilijnych pieczeni oraz ciast, nie zabrakło opału w kuchniach Zagrody Północnej, Środkowej i Południowej. Potem już tylko pieczenie pierników w uroczym kuchennym nieładzie i rozgardiaszu przysypanym obficie mąką oraz szukanie najpiękniejszego drzewka w lesie i dzieci z Bullerbyn przechodzą do zasadniczej części świąt: kolacji, prezentów, porannej bożonarodzeniowej mszy, na którą udają się konnym zaprzęgiem oraz zabaw na śniegu, których tak bardzo nam brakowało podczas Bożego Narodzenia, które już za nami.

Pięknie zilustrowała Ilon Wikland szwedzkie zwyczaje świąteczne, a Astrid Lindgren ubrała je w pełną uroku i dziecięcego śmiechu opowieść. "Boże Narodzenie w Bullerbyn" to książka pełna szczegółów i drobiazgów, które z przyjemnością wychwytuje w tekście i na ilustracjach czytelnik w każdym wieku, prawdziwa ozdoba moich półek z książkami:).

Boże Narodzenie w Bullerbyn. ( Jul i Bullerbyn. )
Astrid Lindgren
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2012

sobota, 10 sierpnia 2013

Blask księżyca rzucał długie smugi światła na ośnieżone zbocze góry, po którym wspinały się mozolnie trzy postacie. Skarby śniegu. Patricia St. John.

Być może szaleństwem jest, przy dzisiejszym upale, opowiadać Wam o wieczorze wigilijnym sprzed kilkudziesięciu lat w maleńkiej wiosce zagubionej w alpejskich górach. Przy prawie 40 - stopniowym skwarze trudno będzie mi wyczarować na potrzeby tego posta, chociaż odrobinę smutków i radości, jakie towarzyszyły tego dnia bohaterom "Skarbów śniegu", książki o której chyba już tylko ja pamiętam:).

Chociaż w "Skarbach śniegu" odnajdujemy wszystkie cztery pory roku w alpejskim, bajkowym wydaniu, wydarzenia przełomowe dla bohaterów tej krótkiej historii mają miejsce pod opiekuńczym blaskiem betlejemskiej gwiazdy. To podczas wigilijnej nocy umiera matka Anette, a kilka godzin wcześniej na świat przychodzi jej brat - Dani, którego najczulszą opiekunką staje się siedmioletnia dziewczynka.

Dla młodszego brata porzuca chwilowo szkołę Anette, nad dalszą, domową edukacją wnuczki czuwa wiekowa babcia, a nad całą rodziną Burnierów, pracujący na skromnym, górskim gospodarstwie ojciec. Pierwsze lata życia Daniego upływają na beztroskiej zabawie w wyjątkowo pięknych okolicznościach przyrody, pośród alpejskich łąk i lasów, w rytmie narzucanym przez kolejne pory roku, pośród mądrych opiekunów. Miejsce akcji odtworzyła Patricia St. John z własnych dziecięcych wspomnień:
Kiedy byłam małą dziewczynką, wraz z rodziną wyjechałam na kilka lat do Szwajcarii. Mieszkałam tam w dokładnie takiej samej chatce, w jakiej mogli mieszkać Anette i Dani. Zimą zjeżdżałam sankami do wiejskiej szkoły, a latem pomagałam przy zbiorach siana; tak jak oni wędrowałam ze stadem na górskie pastwiska i spałam w stogach. W wigilię Bożego Narodzenia razem z innymi dziećmi szłam do kaplicy, by zobaczyć drzewko ozdobione pomarańczami i niedźwiadkami z piernika. Podobnie jak Dani miałam białego kotka o imieniu Kacper, a mój mały braciszek często jeździł wózkiem, do którego zaprzężony był wielki bernardyn.
Najbliżsi sąsiedzi Burnierów to szkolny kolega Anette - Lucien, mieszkający z siostrą - Marie oraz owdowiałą matką w skromnej chatce. Zbuntowany i krnąbrny Lucien, obarczony ciężką pracą na roli i na różne sposoby próbujący wymigać się od uciążliwych obowiązków, nie przepada za ulubieńcami całej okolicy, młodymi Burnierami.

Konflikt Luciena z Anette, zaogniający się z winy uporu obojga, kończy się tragicznie dla Daniego. Przepychanki nad wąwozem, późniejszy upadek i kalectwo Daniego, zmieniają dziecięcą niechęć w nienawiść. Lucien potępiony i odrzucony przez mieszkańców małej górskiej osady, szuka ukojenia w rzeźbieniu, lekcji rzemiosła udziela mu tajemniczy mieszkaniec ukrytej w lesie chaty. Stary rzeźbiarz staje się duchowym przewodnikiem Luciena, poświęca mu czas i okazuje wsparcie, którego tak bardzo chłopcu brakowało.
Wychodząc z lasu, zauważył pomarańczowe światła w oknach chat, ciepłe i witające wędrowców. Świerszcze śpiewały wieczorną pieśń na polach, a świeżo ścięte siano pachniało mocno. Cienki rogalik księżyca oświecał czarne wierzchołki sosen - i było tak, jak to powiedział starzec - noc obdarowała swoim pięknem i spokojem, zarówno dobrych, jak i złych ludzi.
Kluczem do zrozumienia, co pod sielską, zasypaną śniegiem powłoką chciała przekazać autorka młodym czytelnikom, jest zwrócenie uwagi na rok wydania książki oraz zapoznanie z biografią pisarki. Patricia St. John wychowana w głęboko religijnej rodzinie, wybrała zawód najpierw nauczycielki, potem misjonarki w Maroko. Podobnie jak w życiu, również w swoich książkach, świat Paricii St. John był solidnie osadzony w chrześcijańskich wartościach. Stąd "Skarby śniegu" są po części religijnym traktatem o przebaczeniu i odkupieniu win w duchu chrześcijańskim.

Na pytanie dlaczego w opowieści dla dzieci zajęła się pisarka tak trudnym tematem, odpowie czytelnikowi data wydania książki. "Skarby śniegu" ukazały się w roku 1950, po wojennej zawierusze to właśnie przebaczać musiały od nowa nauczyć się narody wyniszczone psychicznie i fizycznie przez wojnę. Autorka obserwując próby scalania rodzin żołnierzy, którzy po powrocie do domów z frontu, nie zawsze odnajdowali, pozostawioną przed wyprawieniem się na wojenną tułaczkę sytuację rodzinną, postanowiła nadać historii o Anette, Danim i Lucienie właśnie takie przesłanie.

Mam dużą słabość do historii osadzonych w górskich krajobrazach: napisana piękną góralską gwarą "Szkoła nad obłokami" Marii Kownackiej, "Bella i Sebastian" i książka Patricii St. John to zdecydowanie moje ukochane książki z dzieciństwa. "Skarby śniegu" pokazują, jak wyglądało wiele lat temu życie farmerów w cieniu potęgi gór, jak pory roku wyznaczały rytm prac gospodarskich, jak zimą zamierało życie w górskich osadach, do tych fragmentów wracam bardzo często:
W Szwajcarii, kiedy trawa wyrastała bujnie na polach, krowy wypędzane były na wyższe pastwiska na całe lato. W tym czasie trawa w dolinach mogła rosnąć spokojnie, by potem służyć za pokarm zimą. Farmerzy szli ze swoimi stadami i mieszkali latem w górskich szałasach, podczas gdy kobiety z dziećmi pozostawały w domach. Jednakże tego jedynego dnia, gdy stada wyruszały w góry, wszyscy hodowcy wraz ze swoimi rodzinami podążali za zwierzętami i spędzali jeden dzień w górach, zakwaterowując krowy w ich nowym mieszkaniu.
Kojąca i nie starzejąca się książka dla dzieci, pachnąca świeżo skoszonym sianem i gorącą czekoladą, popijaną jesienią przez głównych bohaterów, baśń wigilijna o mozolnych próbach odkupienia winy, do której najlepiej zajrzeć w okolicy grudnia, chociaż opisy alpejskiej zimy przyjemnie chłodzą, więc może i rozpalony sierpień nie jest najgorszym czasem na lekturę "Skarbów śniegu":).

Skarby śniegu. ( Treasures of the Snow. )
Patricia St. John
Oficyna Wydawnicza "Vocatio"
Warszawa 1994, 194 str. ( cytat z tytułu posta znajduje się na str. 9 książki )

piątek, 30 listopada 2012

Ostatecznie, każdy z nas musiał kiedyś przejść przez to piekło zwane młodością. Szósta klepka. Małgorzata Musierowicz.


Pierwszy tom cyklu Jeżycjada polubić można już za samo mocne otwarcie, czyli pożar, którego sprawca ma li i jedynie sześć lat i któregoś zimnego, grudniowego poranka postanawia pobawić się w Nerona, wybierając w tym celu najmniej chlubny, a najlepiej znany epizod dziejów cesarza - podpalenie Rzymu. Zatem w początkach powieści Małgorzaty Musierowicz płonie balkon Żaczków. Zaraz potem, wkracza na scenę zaspana i zakompleksiona główna bohaterka Cesia Żak. Pomstując na życie, które przyjdzie jej spędzić samotnie, wyprawia się szesnastoletnia uczennica do liceum. Celestyna jeszcze nie wie, że już zdążyła rzucić urok na ponurego Jurka Hajduka, który każdego ranka czeka pod kioskiem Ruchu na możliwość ujrzenia swojej wybranki. Rodzinę Żaczków, mieszkańców pełnego uroku żółtego domu z wieżą, tworzą poza Cesią i Bobciem - podpalaczem: piękna, ciemnowłosa Julia - siostra Celestyny, rodzice dziewcząt, zaczytany dziadek i Wiesia - rozwiedziona mama Bobcia, przynajmniej początkowo, z czasem mieszkańców tego ciepłego domu znacząco przybywa.
Dziadek Żak, emerytowany inżynier nadrabia zaległości czytelnicze z całego życia wypożyczając kolejno dzieła polskich i zagranicznych klasyków. Mama Żakowa jest rzeźbiarką, stąd kąty mieszkania zasłane są glinianymi pozostałościami jej pracy twórczej, dom wypełnia artystyczny nieład również za sprawą drugiej w domu artystki Julii, studentki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Jak to w domu w którym dorastające córki przeżywają pierwsze miłości, mieszkanie Żaczków jest mocno zakurzone, tętni życiem i hałasem, a w kuchni przypalają się kolejne potrawy. Poza sympatycznymi mieszkańcami to właśnie dom z wieżyczką tworzy niepowtarzalną atmosferę "Szóstej klepki":
Trzon mieszkania stanowił długi, wąski korytarz bez okien, z którego liczne powikłane odnogi prowadziły do różnych dziwacznych pomieszczeń, między innymi: dwóch pokoi, dwóch pokoików, kuchni, łazienki, kilku skrytek niewiadomego przeznaczenia, spiżarni i pralni. W jednej ze skrytek znajdowały się drzwiczki, za którymi upiorne schodki wiodły wysoko na strych, a ze strychu na wieżyczkę z umocowanym na czubku blaszanym kogutkiem. [...] W samym wnętrzu było przeraźliwie zimno, niemiło i absolutnie niezachęcająco.
W starej wieżyczce urządza sobie pokój do nauki Cesia, zaangażowana przez profesora Dmuchawca do pomocy koleżance Dance, która skupiając się na analizie swojego życia wewnętrznego, nie pozostawia sobie sił i chęci na poszerzanie wiedzy. W wieżyczce ukrywają się nastolatki przed swoimi problemami, uczą się, czytają i słuchają muzyki. Od przeczytania "Szóstej klepki" marzyła mi się taka wieżyczka na własność:):
Wszystko wskazywało na to, że trzeba się urządzić na wieży. Po uzyskaniu zgody mamy, pewnego popołudnia przyjaciółki zataszczyły na wieżę piecyk elektryczny, materac dmuchany, koce, lampę, adapter "Mister Hit", stos płyt, garnek, grzałkę do wody, paczkę herbaty, cukier, łyżeczki, kubki - no i, oczywiście, książki i zeszyty. Urządzanie wieżyczki było zajęciem rozkosznym i pochłonęło Cesię i Dankę do tego stopnia, że dopiero na drugi dzień przypomniały sobie, w jakim celu właściwie izolują się od świata. Zainaugurowały wspólną naukę, doprowadzając prąd z kontaktu w spiżarni i przesłuchując cały longplay Maryli Rodowicz.
Pierwsze tomy "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę", "Kwiat kalafiora", "Opium w rosole" uważam, chyba nie tylko ja, za najbardziej udane części Jeżycjady i właśnie od nich proponuję rozpocząć znajomość z całą serią. Hałaśliwych Żaków nie sposób nie polubić, a popisy Bobcia doskonale poprawiają humor czytelnikowi. Muszę w końcu uzupełnić o "Szóstą klepkę" swój księgozbiór, powieść Małgorzaty Musierowicz umieszczę w dziale podręcznym jesienno-zimowych pocieszaczy, z uwagi na ogrom pozytywnych emocji, które emanują z życia i domu Żaków:).

Szósta klepka. ( 10 grudnia 1975 - Wielkanoc 1976 )
Małgorzata Musierowicz 
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1987, 191 str.

wtorek, 3 lipca 2012

W zacisznym domu nadal wesoło będzie płonął ogień na kominku. Ania ze Złotego Brzegu. Lucy Maud Montgomery.



Jakiś czas temu kupiłam "Anię ze Złotego Brzegu", zawsze podobała mi się okładka tego wydania stworzona przez Bena Stahla, z płomiennie rudą Anią w towarzystwie bliźniaczek Nan i Di zbierających kwiaty, z tyłu trochę schowani są chłopcy ze Złotego Brzegu i dom Blythe'ów. A to wszystko w oprawie z mojego ulubionego, zielonego koloru. Samo spoglądanie na nowy nabytek oczywiście mi nie wystarczyło, skoro nowa książka pojawiła się w moim domu, musi przejść tradycyjny chrzest bojowy i zostać przeczytana, odkładanie na regał książek nieprzeczytanych to okrucieństwo:P. I naprawdę nie ma znaczenia że "Anię ze Złotego Brzegu" czytałam już tyle razy, że trochę się wstydzę przyznać ile dokładnie.
Złoty Brzeg otoczony wypielęgnowanym ogrodem jest drugim po Wymarzonym Domku, domem  Ani i Gilberta. Dom jest na tyle duży, aby pomieścić liczną rodzinę doktora i jej czworonożnych przyjaciół, w zakamarkach Złotego Brzegu zdarzyło się nawet Blythe'om na jeden wieczór zgubić najstarszego syna Jima. Kuchnią Złotego Brzegu zarządza Zuzanna Baker, pocieszająca i dokarmiająca nocami małych Blythe'ów i ciesząca się prawami członka rodziny. W Złotym Brzegu na świat przyszli Walter, bliźniaczki Nan i Di, Shirley i w tym właśnie tomie, najmłodsza Rilla. Dzieci dorastają i przeżywają swoje pierwsze przygody, każdemu z nich poświęcono przynajmniej jeden rozdział, tym samym, w tej książce najmłodsze pokolenie przejmuje inicjatywę i to właśnie troski oraz radości dzieci są głównym motywem powieści. Nowe, szkolne przyjaciółki Nan i Di, nie zawsze okazują się uczciwe i szczere, a pierwsze bolesne rozczarowania dzieciom ze Złotego Brzegu najlepiej przetrwać w ramionach mamy. Ania zarzuciła karierę literacką, skupiając się na prowadzeniu domu, składaniu sąsiedzkich wizyt, pocieszaniu, utulaniu do snu i opiece nad szóstką swoich dzieci, nadal jest rozmarzona, ale już nie tak roztrzepana. Kolejne pory roku mijają na Złotym Brzegu, stary zegar wybija spokojny rytm życia całej rodziny, aż do pojawienia się pewnej złośliwej ciotki Gilberta, rozstawiającej dzieci po kątach i karmiącej zgryźliwymi uwagami panią domu - Anię i Zuzannę. Ciotka Mary Maria, co prawda uprzykrza życie bohaterom, ale doskonale ubarwia tę sielankową książkę. Mary Maria spędza na Złotym Brzegu wiele, dłużących się tygodni, aż do zaskakującego wyjazdu po pewnym przyjęciu urodzinowym. Od tego dnia kolejne nadchodzące miesiące mają nieco przyjaźniejsze oblicze, a błogi spokój otula przyjazne kąty Złotego Brzegu i jego mieszkańców. Dla ochłody umieszczam zimowy cytat, o tym jak w Złotym Brzegu świętowano Boże Narodzenie, bo to właśnie ten fragment oddaje całe ciepło rodzinne i atmosferę książki:
- Ostatnio nie miewamy staroświeckich zim, prawda, mamusiu? - rzekł posępnie Walter. Listopadowy śnieg dawno stopniał i przez cały grudzień Glen St. Mary było miejscem czarnym i ponurym, ujętym w ramy szarych wód zatoki pokrytej kędzierzawymi  grzywami śnieżnobiałej piany. Zdarzyło się zaledwie kilka słonecznych dni, kiedy zatoka iskrzyła się w złocistych objęciach wzgórz. Przeważnie jednak panowało przygnębiające zimno. Na próżno mieszkańcy Złotego Brzegu oczekiwali z nadzieją, że przed Bożym Narodzeniem spadnie śnieg. Pomimo to, jak co roku, czyniono przygotowania do świąt. Gdy nadszedł ostatni tydzień grudnia, Złoty Brzeg wypełniły tajemnicze szepty i cudowne zapachy. W przeddzień Bożego Narodzenia wszystko było gotowe. Przyniesione przez chłopców drzewko świerkowe ustawiono w rogu salonu. Na oknach i drzwiach zawieszano wielkie zielone wianki przewiązane czerwonymi kokardami. Poręcze schodów owinięto gałązkami jodłowymi, a spiżarnia Zuzanny była wypełniona po brzegi.
Jest jakaś magia w książkach Lucy Maud Montgomery i w jej najlepiej znanym powieściowym dziecku, Ani Shirley. Chociaż autorce pisanie kolejnych tomów o życiu rudowłosej marzycielki nie sprawiało wielkiej przyjemności, chwała jej za to, że przezwyciężyła swoje opory i możemy towarzyszyć Ani od przybycia na Zielone Wzgórze, poprzez edukację w Avonlea i na Uniwersytecie, aż po założenie rodziny i zamieszkanie w Złotym Brzegu. Na książki o Ani reagowałam podobnie entuzjastycznie na każdym etapie swojego życia, seria książek Lucy Maud Montgomery chyba nigdy się dla mnie nie zestarzeje, system wartości które popularyzuje, taki niedzisiejszy, pomaga mi ochłonąć po codziennym szaleństwie i pomarzyć o własnym, spokojnym Złotym Brzegu:).

Ania ze Złotego Brzegu. ( Anne of Ingleside. )
Lucy Maud Montgomery
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, 355 str.
Ania z Avonlea. 

sobota, 23 czerwca 2012

Jesień na Mazurach. Siedlisko. Janusz Majewski.


Moja ostatnia czytelnicza podróż zaniosła mnie na Mazury:), ten zakątek naszego kraju ma szczęście do dobrych książek na swój temat, jakiś czas temu zachwyciła mnie powieść Andrew Tarnowskiego "Rdzawe szable, blade kości...", wiosną odkryłam "Siedlisko" Janusza Majewskiego. Prawda, że tytuł brzmi znajomo:). Otóż "Siedlisko" powstało na podstawie scenariusza do serialu pod tym samym tytułem, emitowanego w polskiej telewizji wiele lat temu i co jakiś czas przypominanego. Serial był i nadal jest perełką na tle innych polskich produkcji, świetnie obsadzony, pokazuje obraz prowincji sprzed lat kilkunastu i historię Kalinowskich, którzy na czas jesieni swojego życia, odnaleźli swój mały raj na Mazurach. Książka zawiera elementy autobiografii, autor i jego żona przeszli podobną drogę życiową, z wielkiego miasta na mazurską wieś, w jednym z numerów "Werandy Country" znajduje się reportaż ze zdjęciami ich kawałka Mazur.
"Siedlisko" ku mojej wielkiej radości jest dużo bardziej rozbudowane od serialu. Książka to nie tylko piękne obrazy i błyskotliwe dialogi, papier pomieścił przemyślenia bohaterów, historie z ich przeszłości i dalszy ciąg. Serial zakończył się scenami z pierwszego Bożego Narodzenia spędzonego w Siedlisku, książkowa opowieść płynie nieco dalej:).
W pierwszych scenach filmu i pierwszym rozdziale "Siedliska" Marianna i Krzysztof poszukują miejscowości Panistruga i starego domu, który niespodziewanie stał się ich własnością. Przepisane na Mariannę gospodarstwo zmarłej ciotki Róży Kapli, dla twardo stąpającego po ziemi naukowca Krzysztofa to kłopot, który rozwiązać ma szybka jego sprzedaż, jego żona malarka, chce jeszcze przekroczyć progi domu, z którym wiążą ją najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Dom, w którym czas zatrzymał się jeszcze w latach młodości Marianny, budzi wspomnienia ciepła rodzinnego i podbija serca warszawiaków. Piękny krajobraz Mazur, okoliczne jezioro i łąki, urzekają swoim pięknem również ukrywającego pod zasłoną z ciętego dowcipu wszelkie przejawy sentymentalizm Krzysztofa. I tak z miejsca na sprzedaż, dom na Mazurach zmienia się w Siedlisko Kalinowskich.
W "Siedlisku" spędzamy z bohaterami wszystkie cztery pory roku, poznajemy ich bliższą i dalszą rodzinę. Asystujemy Mariannie zmagającej się z remontem domu, poznajemy historię życia ich sąsiada Gustawa Wolfa, prześladowanego podczas wojny i w latach powojennych i piękną opowieść o jego miłości do młodej nauczycielki Róży Kapli. "Siedlisko" zawiera w sobie kilka takich historii, tę książkę tworzy bolesna i skomplikowana historia Mazur, ukazana w losach bohaterów drugoplanowych i współcześni jej mieszkańcy, z którymi niejednokrotnie ciężko dogadać się "miastowym", ale czas i wzajemny szacunek zbliżają Kalinowskich i mieszkańców Panistrugi.
"Siedlisko" polecam serdecznie na letnie, wakacyjne czytanie, bo to chyba najlepsza i jedyna powieść z motywem wyprowadzki na prowincję, którą mogę polecić z czystym sumieniem. Chociaż trochę żałuję, że nie poczekałam z lekturą tej książki na zimowe miesiące, ciepło i atmosfera rodzinnego wieczoru przed kominkiem panujące w "Siedlisku" są wymarzonym klimatem dla zmęczonego zawieruchami umysłu w zimie.

Siedlisko.
Janusz Majewski
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2011, 495 str.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Ty nie masz dobrze w głowie, Madika. Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza. Astrid Lindgren.


Lodowaty podmuch wiatru przyniósł gwałtowne opady gradu. Kiedy odtajałam po gradowym bombardowaniu, nawet mnie ten niespodziewany opad ucieszył, w końcu skoro spadł grad to zima już nie wróci. Przyglądając się teraz wirującym za oknem płatkom śniegu już nie mam odwagi potwierdzić tej ludowej mądrości.
Po powrocie do domu w tak ekstremalnych warunkach, najlepiej ukryć się w ciepłej kuchni. Zapach wielkanocnych wypieków i powolna lektura "Madiki i berbecia z Czerwcowego Wzgórza" uprzyjemniły mi kilka ostatnich wieczorów, na spacery i aktywny wypoczynek na łonie natury przyjdzie nam chyba jeszcze trochę poczekać.
Madika jest obecnie lepiej znana z albumowych wydań książek o swoich przygodach, kojarzycie na pewno kolorowo zilustrowaną zimową opowieść "Patrz Madika pada śnieg", jeśli nie, zajrzyjcie do niej podczas wizyty w księgarni. "Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza" zawiera również piękne, ale czarno-białe ilustracje wykonane przez genialną Ilon Wikland i o wiele więcej tekstu opowiadającego o przygodach dziewczynek z Czerwcowego Wzgórza.
Madika i Lisbet to dwie siostrzyczki mieszkające w ogromnym domu z mamą Kajsą, tatą redaktorem z gazety, gosposią Alvą, psem Sasso i kotką Gosan. Rodzice Madiki i Lisbet to ludzie zamożni, a Czerwcowe Wzgórze stanowi kontrast dla biedniejszych domków innych mieszkańców miasteczka. Sąsiadem Madiki jest Abbe, który pracuje wraz z mamą panią Nilsson na swoje i swoich rodziców utrzymanie. Mia, uczennica z klasy Madiki jest również przedstawicielką tych biedniejszych mieszkańców okolicy. "Madika..." to jednak nie tylko opowieść o biedzie, to również historia dwóch zwariowanych dziewczynek i ich przygód, bardzo podobnych do tych, jakie przeżywali mali mieszkańcy Bullerbyn.
Dzień na Czerwcowym Wzgórzu rozpoczynała Lisbet, której ulubioną poranną rozrywką było...wbijanie gwoździ w polana w kąciku przy kaflowym piecu. Po takim mocnym porannym uderzeniu, dalej musiało być tylko weselej:). W książce spędzamy z towarzystwem z Czerwcowego Wzgórza wszystkie cztery pory roku i zależnie od aury panującej za oknem : szalejemy wiosną, bawimy się podczas letnich wakacji, nudzimy się podczas jesiennych ulew i grzejemy przy piecu zimą. Wiosenny wieczór na Czerwcowym Wzgórzu spędzają Madika i Lisbet mniej więcej tak:
Bawią się z Sassem, a po chwili idą wąchać bez, bo właśnie zaczął rozkwitać. Potem wystawiają mleko dla jeża, który przychodzi wieczorami, a kiedy wszystko to już zrobiły, okazuje się, że pora iść spać.
Każdy dzień ma niezwykły urok dzieciństwa, niebezpieczne przygody, jak porwanie Lisbet przez szalonego pana Lindqvista, ucieczka przed bykami, ukąszenie węża, przeplatają się ze scenami pełnymi humoru, w których Lisbet usiłuje używać mocnych słów i podsumowuje kolejne posunięcia starszej siostry wrzeszcząc jej do ucha : Ty nie masz dobrze w głowie, Madika, no i w końcu przypomniałam sobie skąd znam określenie fąflu jeden. Zimą na Czerwcowym Wzgórzu pojawia się trzecia dziewczynka.
Dużo mniej sielankowa jest ta książka Astrid Lindgren. W tle opowiada autorka historie o biedzie, porusza całkiem poważne tematy do przemyślenia dla małego i dużego czytelnika. Elementy humorystyczne łagodzą jednak przekaz tej książki, a wiejsko - miejskie przygody Madiki i Lisbet mają smak chleba z masłem i malinowym dżemem:).

 ***

W domu znalazłam szwedzką ekranizację tej książki w reżyserii Görana Graffmana z 1980 r. Kupiłam ją dawno temu, była dołączona do czasopisma. Autorzy filmu oddali urok tej opowieści, realia i wnętrza zupełnie jak z obrazków Ilon Wikland. Polecam.

Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza. ( Madicken på Junibacken., 1960 )
Astrid Lindgren
Nasza Księgarnia, Warszawa 1994, 214 str.
Ronja, córka zbójnika. 

niedziela, 19 lutego 2012

Piękny, spokojny zakątek w którym człowiek ma czas na życie. Miłość Pat. Lucy Maud Montgomery.

Na parapecie gruba warstwa śniegu przysłania część okna, w które wpatruję się siedząc przy biurku. Żadna ziemska siła nie zmusi mnie do jej usunięcia, w przerwach pomiędzy pracą przy komputerze mogę na nią spoglądać i wyobrażać sobie, że jestem w zasypanym śniegiem górskim domku:)...i zima przestaje być taka dokuczliwa. Kiedy za oknem szalały zamiecie ja czytałam "Miłość Pat" Lucy Maud Montgomery w zakopanym pod śniegiem ciepłym mieszkaniu, książkę o miłości i przywiązaniu do domu rodzinnego, przyjaźni, upływającym czasie i wielopokoleniowej rodzinie. Historia idealna na mroźne poranki i długie wieczory lutego.
Miłością Pat jest Srebrny Gaj, dom od wielu pokoleń zamieszkiwany przez rodzinę Gardinerów. Srebrny Gaj jest otoczony brzozami, ogrodem i starym sadem. Jest domem z duszą i rodzinnym cmentarzem. Na płytach nagrobków Płaczliwego Toma i Zawadiackiego Dicka wygrzewają się w słońcu puchate kocięta, parobek wyśpiewuje psalmy, a mieszkańcom Srebrnego Gaju zdarza się na nich wypoczywać i odbywać rodzinne narady. Otoczenie niezwykłe, mało która posiadłość może się poszczycić tak osobliwą pamiątką po przodkach, jak oni sami złożeni w okolicach domowego ogródka na wieczny spoczynek.
Każdy pokój przemawiał do niej własnym głosem. Dom wyglądał tak, jak wyglądają domy, które ktoś od wielu lat kocha. Nikt się w nim nie śpieszył, a każdy gość wychodził stąd z lżejszym sercem. W domu tym stale rozbrzmiewał śmiech, nasiąkły nim ściany. Dom jak najserdeczniej witał gości. Służył im odpoczynkiem. Krzesła wręcz prosiły, by na nich usiąść. I wszędzie pełno było pięknych kotów, tłuste puszyste kocury wygrzewały się na parapetach okien, jedwabiste kocięta spały na cieplutkich od słońca płytach nagrobnych starego rodzinnego cmentarzyka za sadem. Po kotki ze Srebrnego Gaju zjeżdżali się amatorzy z całej Wyspy. Pat każdego kociaka oddawała z dużą przykrością, ale co było robić, wciąż rodziły się nowe kocięta.
Pat jest dwudziestoletnią kobietą, a "Miłość Pat" opisuje kolejne jedenaście lat z życia jej i Srebrnego Gaju. W poprzedniej części "Pat ze Srebrnego Gaju", główna bohaterka była dzieckiem, nad wiek dojrzałym, ale z wdziękiem właściwym kilkuletniej dziewczynce wpadającym w tarapaty i przeżywającym swoje nieletnie zmartwienia. Już wtedy opowieści o losach Pat towarzyszyły poważne dramaty i nieuchwytny nostalgiczny nastrój, którego brak choćby w czytanych przeze mnie niedawno "Czarach Marigold".
Pat i Elka dorastają, Srebrny Gaj zapełnia się więc kandydatami na mężów dla obydwu sióstr. Przylepka z wielką przyjemnością korzysta z przywilejów dorosłego życia, Pat wręcz przeciwnie panicznie obawia się zmian, a wszystkich adoratorów trzyma na dystans. W kuchni Srebrnego Gaju niezmiennie od czterdziestu lat rządzi Judysia Plum, która w blasku ognia płonącego w kuchennym piecu snuje opowieści o byłych i obecnych mieszkańcach Wyspy Księcia Edwarda. Opowieściami ubarwia wierna gosposia szarugę jesieni i mroźne zimy na farmie Gardinerów.
Po zimie na Srebrnym Gaju przychodzi pora wiosennych porządków i przeglądania skarbów zgromadzonych w kufrze na strychu przez kilka pokoleń starego rodu. Pory roku zmieniają się urozmaicane jedynie wyjazdami Elki do Akademii, pracami w gospodarstwie i ogrodzie, wizytami rodzeństwa, które jak Józek wybrało morską tułaczkę, albo założyło swoje rodziny jak Winnie.
Czytając opowieść o Patrycji Gardiner przypomniałam sobie książkę "Elizabeth i jej ogród" i uwielbienie dla prostych domowych i ogrodowych zajęć jakie emanuje z obydwu książek.
Przylepka wraz z Pat i Judysią spędzały letnie popołudnia w brzezinie. Brały sobie coś do roboty, tam bowiem zawsze ćwierkały ptaszki, burknęła coś czasem wiewiórka, szeptał wietrzyk. Pat pisywała w brzezinie listy, Przylepka odrabiała lekcje, matka często przychodziła robić na drutach. Rozkosznie było tu pracować.
Elka pod nieobecność Szkraba, studiującego i pracującego daleko od Srebrnego Gaju, staje się powierniczką starszej siostry. Do dnia ślubu i wyjazdu Przylepki, Pat odczuwa jej wsparcie i łatwiej znosi samotność.
- Przylepko, podnieś zasłonę i wpuść do środka noc. Nie, nie zapalaj lampy! Kiedy zapala się światło, ciemność staje się wroga. Zaczyna spoglądać na ciebie z niechęcią. A teraz jest taka życzliwa i przyjazna. Usiądźmy przy oknie i omówmy wszystko od początku. Grzechem byłoby w taką noc iść już spać.
Z czasem nawet w opiekuńczych murach Srebrnego Gaju dopada Pat samotność, a życie momentami staje się nie do zniesienia. Dramatyczne zmiany i niespotykane dotąd kłótnie spadają na rodzinę wraz z pojawieniem się na Srebrnym Gaju żony Sida, brata Pat. Wiele kilometrów dalej w Vancouver przyjaciel z dzieciństwa buduje dla Pat drugi Srebrny Gaj, a ostatnie rozdziały powieści pokażą czy drogi głównej bohaterki i Szkraba znów się zejdą.
Czy ja już mówiłam, że uwielbiam książki Lucy Maud Montgomery?:):). Pewnie tak, ale z przyjemnością powtarzam to po raz kolejny. "Miłość Pat" czytałam ponownie po bardzo długiej przerwie, niewiele pamiętałam więc odkrywałam ją na nowo z ogromnym zainteresowaniem. Gdyby książkę było słychać to historia Pat wypełniona byłaby odgłosami codziennej domowej krzątaniny, pobrzękiwaniem sztućców i porcelanowych kubeczków, odgłosami płonącego pod kuchnią ognia i szumem wiatru za oknem. Przekładając strony tej książki przed oczami miałam poruszaną podmuchami letniego wiatru firankę i łunę, jaką daje płonący w piecu ogień zimową nocą. Polecam nawet tym, którzy niekoniecznie przepadają za rudowłosą Anią (dla mnie to niezrozumiałe, ale zdarzają się podobno przypadki niechęci do tej bohaterki:)).

Miłość Pat ( Mistress Pat )
Lucy Maud Montgomery
Nasza Księgarnia
Warszawa 1993, 268 str.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Więcej śniegu w żadnym razie nie będzie, a i ten zdąży stajać do świąt ! Boże Narodzenie w Bullerbyn.

Te słowa Lassego z Dzieci z Bullerbyn poprzedzają w książce nadejście śnieżycy. Nam nadmiar śniegu póki co nie grozi, tegoroczne święta spędzamy co prawda z opadami, ale deszczu. Powyższy cytat sprawdził się bowiem bardzo dosłownie, śnieg spadł kilka dni temu i zniknął w Wigilię. Brak śniegu i bajkowej aury postanowiłam sobie zrekompensować sięgając po moje ukochane Dzieci z Bullerbyn, a dokładniej po rozdziały zimowo-bożonarodzeniowe tej książki. Boże Narodzenie w Bullerbyn to również tytuł pięknie ilustrowanego albumu dla dzieci, którego nie posiadam, ale który chętnie przeglądałam podczas przedświątecznych wizyt w księgarniach.
Okres przed świętami dzieci z Bullerbyn wypełniają sobie oczekiwaniem na śnieg i klejeniem koszyczków na choinkę. Dwa dni przed Gwiazdką upragniony śnieg zaczyna sypać nieśmiało, by po kilku godzinach przerodzić się w niebezpieczną śnieżycę. Jednak już następnego dnia...
Następnego dnia słońce świeciło, a piękny, biały puszysty śnieg leżał na wszystkich drzewach.
Podczas ostatnich przed świętami lekcji Lisa, Lasse, Bosse, Olle, Britta oraz Anna otrzymują od swojej nauczycielki zmówione wcześniej książki.
W pewnej chwili, po drodze, Britta wyjęła swoją książkę z bajkami. Powąchała ją. Potem powąchaliśmy ją wszyscy po kolei. Nowe książki pachną tak ślicznie, że po prostu czuje się po zapachu, jak przyjemnie będzie je czytać. Potem Britta zaczęła czytać swoją książkę. Jej mama też powiedziała, że książki należy schować aż na wieczór wigilijny. Britta tłumaczyła, że przeczyta tylko mały, malusieńki kawałeczek. Gdy przeczytała ten kawałek, uważaliśmy wszyscy, że to jest bardzo ciekawe opowiadanie, i poprosiliśmy ją, żeby przeczytała jeszcze kawałeczek. Przeczytała więc jeszcze trochę. Lecz to nic nie pomogło, bo gdy skończyła, byliśmy znów ciekawi dalszego ciągu. - Muszę się dowiedzieć, czy książę został odczarowany, czy nie - mówił Lasse. Zmuszona więc była przeczytać jeszcze kawałeczek. Czytaliśmy więc aż do Bullerbyn, a wtedy okazało się, że Britta przeczytała nam całą książeczkę. Powiedziała jednak, że to nic nie szkodzi, bo i tak przeczyta ją jeszcze raz w wieczór wigilijny.
Skąd ja znam tę niecierpliwość:)? W tym roku sama podkradałam jedną z książek, która miała wylądować pod choinką:).
W Bullerbyn świętowanie Bożego Narodzenia rozpoczyna się w dniu pieczenia pierników.  Potem następują kolejno wyprawa do lasu po choinki dla zagrody północnej, południowej i środkowej, wieczorem dzieci karmią głodne ptaki snopkami odłożonymi na wigilię podczas żniw. W dzień Bożego Narodzenia Lisa z rodzeństwem i przyjaciółmi roznosi prezenty przygotowane przez rodziców dla najstarszych mieszkańców małej szwedzkiej osady. W końcu cała rodzina zasiada do wieczerzy, z którą wiąże się wiele ciekawych, różniących się od naszych tradycji. Słyszycie radość i czujecie zapach świąt w Bullerbyn? Jeśli nie, to chyba pora na ponowną lekturę książki Astrid Lindgren.
 ***
Powoli zapada zmrok, zegar odmierza ostatnie świąteczne godziny. W domu unosi się jeszcze delikatny zapach potraw wigilijnych, zapach mandarynek miesza się z aromatem mocnej kawy i świerkowych gałęzi, powoli gasną świece. Pora zamknąć drzwi dla Gwiazdki 2011 roku. Dobrej nocy:).


środa, 14 grudnia 2011

Świat jest tak pełen ostrych zakrętów, że gdyby nie skrzywili jej nieco, nie miałaby szansy, by się dopasować. Wiedźmikołaj. Terry Pratchett.

Wyobraźcie sobie świąteczny dzień, padający śnieg (wiem, że ostatnimi czasy ciężko przypomnieć sobie jak wygląda, to takie białe, co leci u nas z nieba, ale nigdy w czasie świąt) i...Wiedźmikołaj  w świńskim zaprzęgu przemierzający cały zimowy świat, a potem  ładujący się kościstym tyłkiem przez komin, aby odwiedzić ukochane dziatki. Spokojnie, my mamy naszego pulchnego Mikołaja, Wiedźmikołaj odwiedza dzieci w Świecie Dysku. Ale zacznijmy od początku, otóż zdecydowałam się w końcu sięgnąć po książkę Terrego Pratchetta, na pierwszy ogień, z racji zbliżających się świąt, poszedł Wiedźmikołaj. Wcześniej zgodnie z światłą i bardzo dojrzałą zasadą "nie, bo nie", jakoś było mi z tym autorem nie po drodze, a to okładki jego książek mi się nie podobały, a to jakieś dziwne nazewnictwo i imiona głównych bohaterów. Powiedzmy sobie szczerze: czepiałam się i to zupełnie bezpodstawnie.
W książce sprawy mają się w następujący sposób ginie Wiedźmikołaj, tajemne grono Audytorów chce wymazać go z pamięci dzieci w całym Świecie Dysku. W tym celu opłaca Skrytobójcę Pana Herbatkę. Rolę dobrotliwego starca chwilowo przejmuje na siebie Śmierć. Na poszukiwanie prawdziwego Wiedźmikołaja rusza natomiast wnuczka Śmierci - Susan Sto Helit. I mniej więcej po takim opisie odechciewało mi się Świata Dysku, dlatego, żeby zachęcić was do sięgnięcia po tę książkę opiszę te fragmenty, które gdybym znała je wcześniej przyciągnęłyby mnie do Pratchetta dawno temu. 
Jeśli jesienią i zimą jesteście podminowani i najchętniej przejechalibyście się po współmieszkańcach swojego domu to bez obawy jest nawet nazwa na to schorzenie, nie jesteście odosobnieni, po prostu toczy was "gorączka kabinowa", która objawia się kiedy ludzie zbyt długo przebywają stłoczeni podczas mrocznych, zimowych dni, zaczynają działać sobie na nerwy. Gorączka kabinowa lubi ze zdwojoną mocą atakować w święto Strzeżenia Wiedźm, większość pracowników naukowych Niewidzialnego Uniwersytetu miała związane z nią złe doświadczenia w tym dniu, w swoich domach rodzinnych. W ogóle pracownicy naukowi w Świecie Dysku to mocno odjechane stadło, mam wrażenie, że trochę oderwane od rzeczywistości ze swoimi łazienkowymi problemami i tabletkami z zasuszonej żaby. Magowie, bo tak brzmi poprawna nazwa pracowników Niewidzialnego Uniwersytetu powołują do życia coraz to nowe postacie, a to zjadacza ołówków, a to złodzieja ręczników, no bo przecież gdzieś te przedmioty się podziewają i wcale nie giną w wyniku naszego roztargnienia. No i na potęgę eksperymentują z różnej maści eliksirami i miksturami, z gorszym bądź z lepszym skutkiem, jak w przypadku udanej próby wytrzeźwienia o, boga kaca.
I wtedy dziekan powtórzył mantrę, która w ciągu wieków wywarła tak znaczący wpływ na postęp wiedzy:
- A może zmieszamy to wszystko razem i zobaczymy co się stanie?
Śmierć odmalowana w tej książce jest chyba jej najciekawszą postacią, jedyną przerażającą cechą, poza oczywistą ostatecznością jej działań, jest chyba to, że MÓWI WIELKIMI LITERAMI. Śmierć przejmuje rolę Wiedźmikołaja i roznosi prezenty, poruszając się po świecie zaprzęgiem złożonym z czterech świń o jakże wdzięcznych imionach Kieł, Ryj, Dłubacz i Grzebacz i równie wdzięcznych manierach, zdarza im się na ten przykład zasikać schody w sklepie z zabawkami na oczach dzieci, czekających na wiedźmikołajową audiencję. Śmierć jest mocno zbuntowana, do tego stopnia zbuntowana, że zmienia odwieczny porządek i dokarmia dziewczynkę z zapałkami, uzasadniając swoją decyzję zmiany losu nieszczęsnej sieroty nie znoszącym sprzeciwu zdaniem tak to być nie powinno.
A, że święta i Sylwester już niedługo wspomnę jeszcze o bogu, który pod naszą szerokością geograficzną nie miałby łatwego życia.
- Istniej bóg kaca?
- O, bóg - poprawił ją. - Kiedy ludzie wzywają moje imię, rozumiesz, trzymają się za głowę i mówią "O, boże...".
O, bóg kaca przejmuje bowiem na siebie wszystkie dolegliwości dnia następującego po mocno zakrapianych imprezach. Sam nie pije, cierpi za pijące miliony:). Cóż, najwyraźniej nie ma sprawiedliwości w Świecie Dysku.
W Wiedźmikołaju przedstawiono również ciekawy pomysł na nową teorię socjalizacji społeczeństw, która zakłada, że jako dzieci uczymy się wierzyć w małe kłamstwa Wiedźmikołaja i wróżki zębuszki na przykład. Dorosły człowiek może dzięki temu na późniejszym etapie rozwoju wierzyć w istnienie sprawiedliwości, miłosierdzia, obowiązku, które są niczym innym jak większymi kłamstwami, pozwalającymi zachować ład w krainie człowieka.
Omal nie zapomniałam o jeszcze jednej barwnej postaci - Śmierci Szczurów, która zdecydowanie więcej roboty ma dwa tygodnie po Strzeżeniu Wiedźm, bo wtedy trzeba pozbierać z tego łez padołu wszystkie zagłodzone chomiki i świnki morskie, zapomniane świąteczne prezenty.
No i zakończenie, w którym jak to w klasyce gatunku świątecznych powieści, w końcu porządnie najedzeni bezdomni prowadzą między sobą rozmowę dotykającą głębi i istoty świąt. Że bogów w Świecie Dysku dostatek na koniec tej dyskusji pada sakramentalne:
- I niech bóg błogosławi każdego z nas - dodał Arnold Boczny.
- Który bóg?
- Nie wiem. A którego byś chciał?
Z Pratchettem w ogóle należy postępować ostrożnie, czytanie jego książek w miejscach publicznych grozi ostracyzmem ze strony przerażonych naszymi nagłymi wybuchami śmiechu współpasażerów komunikacji miejskiej. Głupi uśmiech bowiem, nie schodził z mojej twarzy przez trzy dni w czasie których dawkowałam sobie lekturę. Na pewno sięgnę po kolejne tytuły, żeby poszerzyć nieco wiedzę o Świecie Dysku, ale przede wszystkim dla niesamowitego poczucia humoru Terrego Pratchetta.

Wiedźmikołaj
Terry Pratchett
Prószyński i S-ka, 311 str.



wtorek, 6 grudnia 2011

Wzajemnie zasilamy się dobrem, wzajemnie przygaszamy się złem. Bajki niebieskie. ks. Mieczysław Maliński.

Ciężką przeprawę miał dzisiaj nasz najukochańszy święty, no bo śniegu ani grama, a sanie jakoś odpalić trzeba. Dzisiaj nie zamierzam się jednak chwalić prezentami, pochwalę się kiedy indziej:). Dzisiaj chcę wam opowiedzieć o książce, którą wyszperałam wczoraj przypadkowo za regałem. Tutaj należy się jedno wyjaśnienie. Jak większość szanujących się moli książkowych, co jakiś czas sprzątam swoje półki z książkami i robię tzw. przegląd tyłów co jest niczym innym, jak przeglądem zawartości książek upchanych w dwuszeregu za regałem głównym właściwym.Tym razem poza sporą warstwą kurzu, bakterii i innych mikroszkodliwców, znalazłam swoją ulubioną książkę z bajkami niebieskimi ks. Mieczysława Malińskiego. Z tej błękitnej książeczki pochodzą bajki, które stanowią moje główne źródło wiedzy mikołajologicznej i aniołkologicznej. Autor zebrał w "Bajkach niebieskich" wszystkie bajki o aniołkach, diabełkach, świętym Mikołaju i Bożym Narodzeniu, które napisał z myślą o najmłodszych. Moje wydanie pochodzi z 1996 roku i kupiłam je wiele lat temu w kościelnym sklepie z książkami, wcześniej siostra zakonna, która uczyła nas religii czytała nam bajki ks. Malińskiego podczas przerwy śniadaniowej. 
Moja ulubiona bajka ze zbioru "Święty Mikołaj" jest piękną opowieścią o legendzie młodego Mikołaja, który majątek otrzymany od rodziców dzieli pomiędzy ubogich mieszkańców miasteczka. Mikołaj odwiedza obdarowywanych nocą i działa w  wielkiej tajemnicy. Tajemnica jest tak pilnie chroniona, że Mikołaj otrzymuje od mieszkańców swojego miasteczka przydomek szatana z zamku, ponieważ jego majątek kurczy się w krótkim czasie, a sąsiedzi są przekonani, że Mikołaj zużywa swoje pieniądze w mało chwalebny sposób, nie łączą jego osoby z aniołem, który nocą odwiedza ubogich. "Opowiadanie wigilijne" z  kolei jest historią o tym jak trudno czasem utrzymać nerwy na wodzy w Boże Narodzenie. Mały Janek nie wytrzymuje wigilijnego ciśnienia, jakie konsekwencje ściąga na swoją rozpaloną głowę dowiemy się z tej gwiazdkowej historii, która jest wiernym obrazem naszego pełnego niedoskonałości życia codziennego. W "Bajkach niebieskich" odnajdziemy również sporo zabłąkanych aniołków, które ostatecznie odnajdują dobrą drogę i diabełków, które też gubią się między obłokami Królestwa Niebieskiego i o dziwo zostają w nim na dłużej. Ks. Maliński tłumacząc tytuł swojej książki jako "Bajki niebieskie" - bo to bajki o niebie i ziemi w zasadzie najkrócej tłumaczy nam zawartość tej książki, bo to historie nie tylko z nieba, te aniołki jakoś tak podejrzanie bardziej przypominają kilkulatki, które biegają po miastach i wsiach, daleko bardziej je przypominają niż istoty niebieskie. Piękny klimat, cudowny powrót do dzieciństwa, historie opowiedziane w Bajkach niebieskich pozwalają chociaż na chwile wyprostować te nasze dorosłe ścieżki:).
Cytat, który jest tytułem dzisiejszego posta to słowa człowieka, który potrafi pięknie i mądrze mówić o codzienności i pochodzą z jego twórczości dla dorosłych. Ks. Mieczysław Maliński mówi prosto o sprawach trudnych, dzięki niemu życie przestaje wydawać się tak strasznie skomplikowane. Polecam bajki i całokształt twórczości, na przedświąteczne, duchowe oczyszczenie.

Bajki niebieskie
ks. Mieczysław Maliński
wydawnictwo Rhema
Kraków 1996, 207 str.

sobota, 3 grudnia 2011

Za oknami panował grudniowy mróz, a wiatr szukał najdrobniejszych nawet szczelin w oknach. Świąteczna podróż. Anne Perry.

Zapach pomarańczy, jabłek i cynamonu, który unosi się w całym domu, to znak, że zbliża się  Boże Narodzenie. Dzisiaj zrobiłam przegląd świątecznych ozdób, kilka już znalazło sobie miejsce na regałach z książkami. W okolicach grudnia wynajduje sobie również lekturki wprowadzające w świąteczny nastrój. Pierwszą książką z klimatem świątecznym w tle, przeczytaną przeze mnie w tym roku jest "Świąteczna podróż" Anne Perry. Ta jak najbardziej współczesna pisarka napisała powieść osadzoną w realiach epoki wiktoriańskiej. Mamy więc posiadłość Applecross w Berkshire  i wytworne towarzystwo, które spędza w niej czas na zaproszenie jej właściciela Omegusa Jonesa. Dni upływają im leniwie na kolejnych posiłkach, rozmowach o polityce i plotkach towarzyskich. Jedna z kolacji kończy się skandalem, kiedy jedna z dam zarzuca drugiej interesowność w doborze kandydata na męża. I tutaj autorka mocno mnie zaskoczyła, szczerze mówiąc spodziewałam się jakiejś wzruszającej historii świątecznej, a otrzymałam kryminał opierający się na bardzo ciekawym pomyśle. Urażona wdowa Gwendolen popełnia bowiem samobójstwo, a towarzystwo zgromadzone w Applecross bardzo szybko odnajduje winnego - panią Alvie, autorkę skandalu z dnia poprzedniego. Groźba ostracyzmu towarzyskiego zmusza panią Alvie do udania się w podróż w celu poinformowania matki Gwendolen o okolicznościach śmierci jej dziecka. A teraz wyobraźcie sobie grudzień i środek lokomocji w postaci, w wersji optymistycznej powozu, w wersji mniej przyjemnej grzbiet kucyka i szalejące wokół zawieruchy. Mało sympatycznie zapowiada się ta świąteczna podróż, nieprawdaż? Na szczęście Isobel ma wsparcie przyjaciółki Lady Vespasii ( ciekawe imię, zastanawiam się ile Brytyjek nosi podobne? ). Lady Vespasia jest kobietą błyskotliwą i bardzo szybko odnajduje rozwiązanie tajemniczych wypadków, które miały miejsce w Applecross.
Książka jest niewielka, ładnie wydana. Idealna na grudniowy wieczór.

Świąteczna podróż.
Anne Perry
Wydawnictwo Zysk i spółka, 112 str.


piątek, 2 grudnia 2011

Może wskazówki zegara miały dość obracania się rok za rokiem w tę samą stronę i nagle postanowiły zmienić kierunek. Tajemnica Bożego Narodzenia. Jostein Gaarder.

Adwent trwa w najlepsze od 6 dni ( czyli od niedzieli 27 listopada, czwartej niedzieli poprzedzającej święta Bożego Narodzenia ) i potrwa do 24 grudnia. Z tym czasem wyciszenia i przygotowań świątecznych łączy się mnóstwo tradycji i zwyczajów, część z nich jest dziełem naszych przodków, a część przywędrowała z krajów Europy Zachodniej. Jedną z tradycji zaczerpniętych zza zachodniej granicy jest kalendarz adwentowy, który gości w moim domu od wielu lat i czy to w postaci czekoladowej, z niezjadliwymi czekoladkami:), czy bardziej zaawansowanej technologicznie, komputerowej odlicza dni do Bożego Narodzenia. Podziwiam pracowite łapki, które tworzą swoje własne adwentowe kalendarze, ja jeszcze tego nie robiłam, ograniczam się do tworzenia adwentowych stroików z czterema świecami symbolizującymi kolejne niedziele Adwentu. Historię takiego ręcznie robionego kalendarza opowiada "Tajemnica Bożego Narodzenia" autorstwa Jostein Gaarder.
"Tajemnica Bożego Narodzenia" gości w moim domu od ubiegłego roku i znów cierpliwie odlicza kolejne dni grudnia. Książka jest podzielona na 24 rozdziały - po jednym na każdy dzień Adwentu. "Tajemnica..." opowiada dwie historie - Joachima, który ostatniego dnia listopada zostaje właścicielem niezwykłego kalendarza adwentowego oraz Elisabet, która podróżując do Betlejem cofa się w czasie do dnia narodzin Tego, który rodzi się każdego roku w grudniu. Opowieść o Elisabet rozpoczyna się, kiedy dziewczynka wraz z mamą odwiedza dom towarowy w poszukiwaniu prezentów, w tym samym czasie pewien baranek traci cierpliwość i nie chcąc dłużej wysłuchiwać brzęku aparatów kasowych ucieka ze sklepu. Elisabet podąża za nim i spotyka anioła Efiriela, który zabiera ją w niezwykłą podróż. Każdego dnia Adwentu, otwierając okienka kalendarza, Joachim poznaje koleje losu Elisabet i nowych bohaterów wędrujących do Betlejem. Książka Jostein Gaarder  ma klimat bardzo odmienny od tego, jaki panuje zazwyczaj wokół nas przed świętami, nie ma w niej  zabiegania i  eksploatowania na wszystkie sposoby tematu świąt w reklamach i wszechobecnej komercji, jest natomiast piękna historia, niezwykłe przemyślenia oraz mnóstwo tajemnic, które uczą cierpliwości, bo przecież każdego dnia wolno nam zapoznać się tylko z jednym rozdziałem książki:). "Tajemnicę Bożego Narodzenia" odkrywamy dzień po dniu, czekając na te najpiękniejsze w roku święta.  Życzę wszystkim przyjemnej lektury oraz pięknego, pogodnego Adwentu z światłem lampionów, które rozproszą mrok przed nami.

Tajemnica Bożego Narodzenia
Jostein Gaarder
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa 2009, 240 str.

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...