poniedziałek, 15 grudnia 2014

Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać. Nocna zamieć. Johan Theorin.

Olandia to wyspa u wschodnich wybrzeży Szwecji, ulubione miejsce letniego wypoczynku mieszkańców dużych miast, tętniące życiem podczas sezonu urlopowego i zamierające jesienią na długie zimowe miesiące. Zimową martwotę przerywa nawiedzający raz do roku wyspę wiatr fåk, doprowadzający nielicznych mieszkańców do obłędu i odcinający Olandię od świata na długie, mroczne godziny nocnej zamieci.

W ten zimowy chłód Olandii sprowadza się młoda rodzina, osiedlając się w gospodarstwie Åludden, które od dziesięcioleci zamieszkiwali latarnicy. W cieniu dwóch nieczynnych latarni, pośród duchów przeszłości, postanawiają zaszyć się z dala od zgiełku Sztokholmu, Joakim i Katrine Westinowie z dwójką dzieci.

Pokiereszowani przez los, początkowo czytelnik nie wie jaką mroczną tajemnicę przywożą ze sobą do  Åludden Westinowie, z czasem pomiędzy kolejnymi retrospekcjami z przeszłości zapisanej losami nieżyjących mieszkańców drewnianego gospodarstwa, ujawniane są również mroczne tajemnice z życia młodego małżeństwa. W domu, któremu Westinowie postanowili zwrócić dawny blask i funkcjonalność, czeka ich kolejna tragedia.

Bohaterami książki Theorina są nie tylko młoda policjantka, znający wszystkie tajemnice Olandii Gerlof oraz Joakim, równoprawnymi bohaterami, którym nie mniej uwagi poświęca pisarz są zjawiska przyrody: uczłowieczony niemal w swoim okrucieństwie fåk, mgły spowijające jesienią alvaret, czy sama przerażająca wyspa, której po lekturze "Nocnej zamieci" czytelnik bynajmniej nie ma ochoty odwiedzać. Kolejnymi bohaterami "Nocnej zamieci" są...duchy, dziesiątki nieżyjących mieszkańców
Åludden, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach na lądzie, bądź gwałtowną śmiercią na morzu i wracają w święta Bożego Narodzenia do swojego domu na Olandii. 

To właśnie wokół tej wiary wyspiarzy w duchy powracające do świata w którym żyli, do domów które budowali z wyrwanego Bałtykowi drewna, snuje swoją wielowymiarową powieść Johan Theorin. Autor sam wychował się na Olandii, z wyspy pochodzi jego matka i jej przodkowie, zasłyszane od dziadka i matki, która podczas rozwieszania prania zobaczyła ducha rozbitka, opowieści o przeszłości, stare legendy olandzkie wplata pisarz w fabułę, nadając jej mistycznego wymiaru. 

Tu właśnie zaczyna się moja książka, Katrine, w roku, gdy zbudowano gospodarstwo Åludden. Dla mnie znaczyło ono więcej niż tylko dom, w którym mieszkałam wraz z matką. To było miejsce, w którym osiągnęłam dorosłość. Poławiacz węgorzy Ragnar Davidsson powiedział mi kiedyś, że spora część gospodarstwa została zbudowana ze szczątków łodzi niemieckich flisaków. I wierzę mu. Na bocznej ścianie obory, w rogu przy wejściu na stryszek z sianem, widnieje wyryty w desce napis: KU PAMIĘCI CHRISTIANA LUDWIGA. Słyszałam szept zmarłych w tych ścianach. Mają co opowiadać.

Mroczna, klimatyczna powieść kryminalna trzyma w napięciu i zamyka czytelnika na pełnej tajemnic wyspie, od pierwszej strony czekamy na zapowiadany od początku fåk, z przeczuciem tragedii, które nocna zamieć przyniesie. Tajemnicze zjawisko przyrody rokrocznie zdaje się pożerać jakiegoś mieszkańca Olandii i przynosić klęski oraz nieszczęścia nieuchronne niczym biblijne plagi. Genialna książka, dziejąca się w okolicach Bożego Narodzenia, w zimnej, zasypanej śniegiem Skandynawii. Podczas czytania "Nocnej zamieci" nerwowo reaguje się na każdy nieznany w domu odgłos, a przyznacie, że niełatwo tak przerazić i zafascynować zarazem czytelnika, żeby odizolować go od rzeczywistości i przenieść na wyspę, której po lekturze bynajmniej nie ma ochoty odwiedzić, zbyt przerażony jej legendami.
Johan Theorin/fot. znaleziona w internecie

poniedziałek, 24 listopada 2014

Brambly Hedge, czyli jesień i zima w Mysiej Dolinie.

Przeszukując stoiska z książkami podczas nieplanowanej wizyty na targu staroci trafiłam na skarb za całe 3 złote :), nie, tym razem to nie zakup książki sprawił mi tyle radości, tylko zakup...bajki na DVD. Nie mam zwyczaju pisać na wyspie książek o filmach animowanych, ale dla "Mysiej Doliny" zrobię wyjątek, bo to małe arcydzieło animacji kukiełkowej z czterema porami roku Vivaldiego rozbrzmiewającymi w tle...

"Brambly Hedge" to seria książek dla dzieci z uroczymi obrazkami mysiego świata wyrysowanego i opowiedzianego przez Jill Barklem. Na podstawie bajek powstał bardzo udany cykl filmów animowanych, które miałam przyjemność oglądać w dzieciństwie i zdążyłam już na śmierć zapomnieć o pewnej zacinającej się kasecie VHS z bajkami o czterech porach roku w "Mysiej Dolinie"*, kiedy podczas wizyty na stoisku ze starymi książkami trafiłam na DVD z częściami: zimową oraz jesienną. "Mysiej Doliny".

Dopiero po obejrzeniu bajki w domu skojarzyłam przedstawiane obrazy z mocno zatartym wspomnieniem zgrzytającej w odtwarzaczu Video ukochanej baśni z dzieciństwa. Również wtedy dwie części, które udało mi się teraz kupić, przedstawiające najzimniejsze pory roku były moimi ulubionymi, zwłaszcza zasypana śniegiem Mysia Dolina przypadła mi do gustu.

Odsłona jesienna koncentruje się na uzupełnianiu przez rodziny Myszek spiżarni w starym pniu drzewa z półkami uginającymi się pod ciężarem konfitur, ziaren zbóż, owoców suszonych, zabutelkowanych syropów, wianków suszonych grzybów, rajskich jabłuszek, owoców dzikiej róży, czyli tego wszystkiego co mieszkańcom Mysiej Doliny będzie niezbędne do przetrwania zimy, spiżarnia pełna jest uroczych drobiazgów: wiklinowych koszy, garnków oraz kubeczków, możecie ją zobaczyć tutaj.

Po zapasy córka Hrabiego Mysibora-Prymulka, wyprawia się do jesiennego lasu, w którym wiatr delikatnie porusza gałęziami drzew, a kolorowe liście, krzaczki jagód, leśne ścieżki również przedstawiono w najdrobniejszych, pełnych uroku szczegółach. Dla urozmaicenia tej sielskiej opowieści o porach roku jest i gwałtowna jesienna burza i zaginiona myszka, a także pewne zaczytane mysie małżeństwo, które pokocha każdy mól książkowy.


Zdecydowanie najmocniejszą stroną tej animacji są drobiazgowo przedstawione mysie mieszkanka w pniu drzewa, w starej jabłoni, piękna rezydencja Hrabiego Mysibora oraz skromniejsze, choć nie mniej piękne kuchnie i sypialnie innych zamieszkujących dolinę mysich rodzin, z buchającymi gorącem i ciepłym światłem kominkami pracującymi w zimowej i jesiennej części pełną parą.

Zimowo wyciszona dolina z zaspami przykrywającymi mysie domostwa i światełkami w oknach jest jeszcze piękniejsza :), myszki koncentrują się na życiu spiżarniano-kuchennym i wylegiwaniu się przed kominkiem, może dlatego dorosły widz ma oglądając "Mysią Dolinę" nie mniejszą frajdę niż oglądające ją dziecko :).


Uwielbiam takie wyszperane przypadkowo perełki, które powiększają moją domową filmotekę, mam nadzieję, że również książeczki z serii "Brambley Hedge" kiedyś znajdą się na moim regale z książkami.
  
* W Polsce pod koniec lat 90-tych animowana adaptacja "Brambly Hedge" była wyświetlana pod tytułem "Mysia Dolina"

** Załączone obrazki pochodzą z filmu "Mysia Dolina", który w wersji anglojęzycznej możecie obejrzeć na youtube


sobota, 4 października 2014

Apsik :P

Tumany wirtualnego kurzu, którymi pokryta jest wyspa książek zniechęcały skutecznie nawet skromną autorkę do zaglądania na długo nie odświeżaną nowymi treściami blogspotową wersję wyspy. Dużo częściej bywałam na facebookowym wcieleniu wyspy książek, na którym wrzuconymi od czasu do czasu zdaniem lub obrazkiem, podtrzymywałam wątły płomyczek mojej internetowej twórczości, z nadzieją na ponowne rozpalenie wielkiego płomienia blogowym powrotem :).

Co prawda nadal nie bardzo chce mi się pisać, wolę skupiać się na czytaniu, na które nie mam przesadnie dużo czasu, ale z przyjemnością podzielę się z Wami swoimi październikowymi zapasami książkowymi, zniesionymi z biblioteki do domu, jako niezbędne dodatki do jesiennych coraz dłuższych nocy i coraz cieplejszych herbatek :).

Stosik wrześniowo-październikowy przyniosłam z biblioteki już kilka tygodni temu, "Tchnienie śniegu i popiołu" powoli kończę czytać, lektura dwóch pozostałych książek ( "Wysadzić Rosję" A.Litwinienko, J.Felsztinski oraz "Złocista droga" L.M.Montgomery ) jeszcze przede mną. Przyznam, że niecierpliwie czekałam na każdą wolną chwilę, żeby móc zatopić się w 6 tomie cyklu "Obca", "Tchnienie..." podobało mi się dużo bardziej od poprzedniego "Ognistego krzyża", być może książka faktycznie jest lepiej napisana, a może jesienią mam więcej cierpliwości i większą potrzebę czytania książek o perypetiach rodzinnych i prowadzeniu gospodarstwa :).

Powieści Diany Gabaldon zaczęłam czytać dawno temu, ale mocno rozbudowana objętość (do tysiąca stron) każdego kolejnego tomu w zasadzie uniemożliwia przeczytanie całego cyklu na raz. Podzieliłam więc sobie przyjemność na kilka etapów, ponieważ tomy od "Jesiennych werbli" spokojnie można uznać za zupełnie odmienną od pierwszych części historię, tom czwarty przenosi nas bowiem do brytyjskiej kolonii w Ameryce Północnej, gdzie Claire i Jaimie prowadzą dużo bardziej osiadły, choć nie mniej awanturniczy tryb życia.

"Ognisty krzyż", który czytałam  w sierpniu, jest początkowo odrobinę męczący, powieść rozpoczyna się rozpisanym na niemal trzysta stron przyjęciem, męczy ten długi wieczór czytelnika okrutnie, po przebrnięciu przez ten rozwleczony do granic wstęp, czytający jest padnięty, jakby sam miał wątpliwą przyjemność uczestniczenia w wyjątkowo nieudanym weselnym przyjęciu. Potem jest dużo lepiej, wydarzenia nabierają tempa, dlatego warto przetrwać nudniejsze fragmenty i dotrwać do samego końca "Ognistego krzyża" i sięgnąć po "Tchnienie śniegu i popiołu" podczas czytania którego przyjemny dreszczyk emocji towarzyszył mi przez całe dwa długie tomy.

Diana Gabaldon ma przebogatą wyobraźnię, dzieli się z czytelnikami nawet najbardziej szalonymi pomysłami na fabułę, z wdziękiem bawi się historią Stanów Zjednoczonych, wplata w powieść fragmenty innych dzieł literackich, całość czyta się z przyjemnością, niewielu autorów potrafi utrzymać uwagę czytelnika w skupieniu i rozbudzać jego ciekawość przy tak długo i obszernie snutej opowieści.

Zachwycające są opisy codzienności w górskiej osadzie Fraser's Ridge: zbieranie ziół, próby robienia leków w prymitywnych XVIII wiecznych warunkach, Brianna usiłująca kopiować wynalazki wieku XX w kolonii, w której brakowało znanych nam surowców, choćby metalu, przygotowywanie posiłków, hodowla pszczół, praca w ogrodzie. Spokojne gospodarowanie na farmie przeplata się z dramatycznymi przygodami, przytrafiającymi się głównym bohaterom, rodzą się dzieci, zawierane są nowe małżeństwa, bohaterów przybywa i są to bardzo ciekawie rozpisane postacie, w tle historia przyspiesza mieszkańcy kolonii coraz jawniej występują przeciwko Brytyjczykom. Warto przestać odkładać czytanie "tych grubych książek Gabaldon" na później, ponieważ świetnie i szybko się je czyta, zapewniając prawdziwą ucztę dla wyobraźni na pochmurną jesień.

Jedyna książka w stosiku, która po przeczytaniu wzbogaci moją prywatną biblioteczkę to "Złocista droga". Szczerze mówiąc nie przypominam sobie, aby losy Historynki jakoś szczególnie mnie zachwyciły, a "Złocista..." to zimowa odsłona przygód dzieci z Carlisle, ale po przeczytaniu takiego wstępu:

Cały dzień wiał ostry listopadowy wicher, zmierzch był wilgotny i wrogi. Wiatr zresztą nadal zawodził za oknami  i hulał wokół facjatek, w szyby bębnił deszcz. Stara wierzba przy bramie szamotała się z nawałnicą, a w sadzie rozbrzmiewała niesamowita muzyka, zrodzona z łez i lęków nękających noc. Naszej gromadki jednak nic nie obchodził ten ponury świat za oknami. Bronił nas przed nim wesoło trzaskający ogień i śmiech.

nie mogłam zostawić znalezionej w księgarni książki z uroczą okładką Bena Stahla. Myślę, że przyjemnie będzie zabrać się któregoś deszczowego dnia do czytania tej opowieści popiając herbatę z mojej nowej ulubionej, różowej filiżanki :).

Żegnam się gorącymi pozdrowieniami i gdybym znów przepadła na dłużej, zapraszam na fan page wyspy książek, tam postaram się zaglądać częściej :).

sobota, 19 kwietnia 2014

Wielkanoc.


Po wielu dniach porządkowania domu, ogrodu, zazieleniania wszystkich doniczek i wystawiania ich na słoneczko, czas na wielkie świąteczne wytchnienie i spokojne obserwowanie efektów swojej pracy coraz śmielej rozrastających się po zakątkach ogrodu i balkonu. Lekturami, które opatrzyłabym etykietami wiosennych książek motywujących do działania na odcinku dom - ogród są "Pat ze Srebrnego Gaju" i "Pani na Srebrnym Gaju", za takie oto fragmenty, z którymi trudno się również współczesnej pani domu nie zgodzić: 

Wiosną wszystko było takie czyste. Nie rosły chwasty, nigdzie nie leżały zeschłe liście. W domu też unosił się zapach czystości. Matka i Judysia zrobiły wielkie porządki szorując i pastując podłogi, myjąc okna. Winnie i Pat pomagały po powrocie ze szkoły. Przyjemnie było upiększać ukochany dom.*

Inną książką, którą chętnie ściągam z regału i przeglądam tuż przed Wielkanocą jest "W ziemiańskim dworze". Choć znam książkę Mai Łozińskiej o codzienności mieszkańców dworów bardzo dobrze, za każdym razem trafiam na fragment, który mocniej osadza się w mojej pamięci. Jak choćby ten o procesji w Niedzielę Wielkanocną : 

Jak nakazywała tradycja, strzelano na wiwat Zmartwychwstałego Chrystusa - im głośniej, tym lepiej. Wiejscy chłopcy, którzy ustawiali się wokół kościoła na trasie procesji, używali do tego kalichlorku, czyli specjalnej mieszanki siarki, węgla drzewnego i saletry nawozowej. Nasączoną nim szmatkę obwiązywali ciasno nitką i kładli na jednym polnym kamieniu, by mocno uderzyć weń drugim, możliwie dużym i ciężkim. Efekt był oszałamiający - potężny huk i chmura niebieskiego dymu.**


Ponieważ świąt nie wyobrażam sobie bez "Wielkanocnego pacierza" ks. Jana Twardowskiego poniżej tekst wiersza, wraz z życzeniami spokojnych i udanych świąt z chwilką wygospodarowaną na lekturę :).

Wielkanocny pacierz.

Nie umiem być srebrnym aniołem -
ni gorejącym krzakiem -
tyle zmartwychwstań już przeszło -
a serce mam byle jakie.


Tyle procesji z dzwonami -
tyle już Alleluja -
a moja świętość dziurawa
na ćwiartce włoska się buja.


Wiatr gra mi na kościach mych psalmy -
jak na koślawej fujarce -
żeby choć papież spojrzał
na mnie - przez białe swe palce.


Żeby choć Matka Boska
przez chmur zabite wciąż deski -
uśmiech mi Swój zesłała
jak ptaszka we mgle niebieskiej.


I wiem, gdy łzę swoją trzymam
jak złoty kamyk z procy -
zrozumie mnie mały Baranek
z najcichszej Wielkiej Nocy.


Pyszczek położy na ręku -
sumienia wywróci podszewkę -
serca mego ocali
czerwoną chorągiewkę.


ks. Jan Twardowski

*"Pat ze Srebrnego Gaju." Lucy Maud Montgomery
**"W ziemiańskim dworze." Maja Łozińska

piątek, 11 kwietnia 2014

Bella i Sebastian 2013.


"Bella i Sebastian" Cécile Aubry to moja ukochana książka z dzieciństwa, jej bohaterami są mały chłopiec i jego pies, imponujący potężną budową i gęstą białą sierścią górski owczarek - Bella. Kilka tygodni temu na którymś z blogów zauważyłam nowe wydanie tej książki z błękitną filmową okładką. 

W 2013 roku ukazała się we Francji kolejna wersja kultowej górskiej opowieści. Wzorując się na Cécile Aubry, francuski filmowiec, pisarz, podróżnik Nicolas Vanier opowiedział po swojemu niezwykłą historię przyjaźni samotnego chłopca i dzikiego psa, osadzając ją w czasach II wojny światowej.

Zazwyczaj nowe wersje popularnych utworów literackich to najdelikatniej mówiąc boleśnie nieudane wyzwanie dla czytelnika. Nicolas Vanier stworzył jednak opowieść wyjątkową, oryginalną, SWOJĄ, co łatwe nie było, przecież powieść jego poprzedniczki to klasyka francuska. Zwróćcie uwagę na "Bellę i Sebastiana", bo książka jest napisana przepięknym językiem, tyle w niej miłości do gór i ich surowej urody przeniesionej na papier, że nie może się nie podobać. Żeby przekonać Was do lektury, poniżej fragment "Belli i Sebastiana", którą odkrywam na nowo, z rosnącym zachwytem.
Zostawili Cezara przed kominkiem i wyszli w chłodną noc. Angelina zadrżała i wciągała powietrze dużymi haustami, jakby chciała się uwolnić od wzburzenia. Na bezkresnym, granatowym jak atrament niebie świecił wielki księżyc. Jego blade światło wydobywało z ciemności kontury górskich grzbietów, zagajniki, a nieco dalej na drodze kamienny krzyż stojący na początku Saint-Martin. Angelina w jednej chwili poczuła, jak jej lęk ustępuje, a resztki gniewu znikają. Wobec ogromu świata wszystko wydawało się śmiesznie małe. Próbowała wypatrzyć światła w oknach pierwszych domów, leżących pięćset metrów poniżej, ale widziała jedynie ciemne bryły budynków. Ludzie spali. Ostatecznie nie stało się nic złego.
("Bella i Sebastian." Nicolas Vanier, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2013, str.51-52)

Zapraszam na fp wyspy książek :).

piątek, 14 lutego 2014

Słońce paliło mocno, a jego promienie przebijały się przez gęste liście czereśni. Srebrny dzwoneczek. Emilia Kiereś.

Zima ustąpiła miejsca wiosennej pogodzie, powietrze wypełnione jest słodyczą, a pod ziemią chyba aż gotuje się od wiosennych przygotowań. Wiem, że taka wiosna w lutym to czysta iluzja, którą nieroztropni zrzucający czapki i szaliki mogą odchorować, a śnieg i mróz nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, ale tyle słońca, co w minionym tygodniu, to ja dawno nie widziałam:). 

Ta zapowiedź nadchodzących ciepłych miesięcy sprawiła, że miałam ochotę uciec do ogrodu, takiego w pełni lata, wypełnionego odgłosami małego zamieszania robionego przez milion owadów, pachnącego kwiatami i dojrzewającymi owocami w sadzie. Ponieważ mój ogród śpi zasłużonym snem sprawiedliwego i poza drzewkami zimozielonymi nie ma w nim wielu śladów życia, wyprawiłam się do ogrodu opisanego w "Srebrnym dzwoneczku" Emilii Kiereś, w którym panuje ukwiecona pełnia lata:). 

Niepozorną, ciemnozieloną okładkę "Srebrnego dzwoneczka" wypatrzyłam na wyprzedaży, nienarzucająca się szata graficzna przypomniała mi setki książek przynoszonych w dzieciństwie ze szkolnej biblioteki. Przez sentyment do czasów, w których literaturę dla dzieci czytałam dosłownie półkami, musiałam zabrać "Srebrny dzwoneczek" do domu:).

Wewnątrz kolejne pozytywne zaskoczenie, książeczkę zilustrowała Małgorzata Musierowicz, mama autorki. Ilustracje ogrodu, ptaków, kwiatów są zachwycające, podobnie jak treść tego rozbudowanego opowiadania dla najmłodszych.

Marysia spędza pierwsze wakacje bez rodziców, nadchodzące lato poprzedza dwie wielkie zmiany w jej życiu, jesienią dziewczynka pójdzie do szkoły, a jej rodzina powiększy się o długo wyczekiwanego braciszka. W upalny dzień tata odwozi Marysię do królestwa lasów i jezior. W samym środku tego zielonego księstwa, w domku otoczonym ogrodem mieszka ciocia Ania, a za płotem...dobra wróżka - wiekowa sąsiadka, cierpliwie pomagająca Marysi zwalczyć nieśmiałość. 
Słońce paliło mocno, a jego promienie przebijały się przez gęste liście czereśni. Lekki wietrzyk poruszał gałązkami i Marysi wydało się, że drzewo, ona i starsza pani drżą i migocą w tym ciągłym ruchu świateł i cieni. Dzwoneczki brzęczały czystym, jasnym, srebrzystym dźwiękiem. Było gorąco, leniwie i sennie. Marysia poczuła się trochę jak we śnie.
Bajkowy ogród, pracownia krawiecka cioci Ani, również rodem z księgi bajek, wypełniona po sufit kolorowymi motkami włóczek, tkaninami i szpulkami nici w barwach tęczy, z furkoczącą maszyną do szycia są tłem dla opowiadania o zmaganiach z nieśmiałością małej dziewczynki. 

Pełną wakacyjnego czaru opowieść o dobrych wróżkach, wrażliwych na dziecięce problemy, zarośniętych ogrodach, kolczykach z czereśni i srebrnych dzwoneczkach podzwaniających przy kolejnych uderzeniach ciepłego wiatru, gorąco polecam na zimowy wieczór. Jeśli ta dziewczęca, mądra lekturka wpadnie Wam w oko w bibliotece, zabierzcie ją koniecznie do domu:).


Srebrny dzwoneczek.
Emilia Kiereś, ilustracje: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2010, 120 str.

sobota, 18 stycznia 2014

Anno 1790.


Ponieważ Szwecja zbrodnią stoi, o czym wie każdy czytelnik przechodzących w setki naprawdę dobrych skandynawskich kryminałów:), dlatego zupełnie nie zaskoczyło mnie że szwedzki serial historyczny, który miałam przyjemność poznać niedawno, nie tylko o historii tego kraju, ale obowiązkowo o zagadkach kryminalnych opowiada. Twórcy serialu "Anno 1790" postanowili przenieść widzów w czasie do burzliwej końcówki wieku XVIII.

Rok 1790 to czas dziejowej ciszy przed potężną burzą. Dwa lata wcześniej szwedzki król Gustaw III uwikłał swój kraj w wojnę z Rosją. Do historii przeszły dwie największe bitwy morskie w Svenskund, pierwsza rozstrzygnięta na korzyść Rosji, druga zakończona niewielką przewagą floty Szwecji. Duże nakłady i krwawy koniec tego konfliktu, w którym niewielu współczesnych poza samym zadowolonym z siebie królem, widziało jakikolwiek sens, zapoczątkowało sieć spisków wymierzonych w jego wysokość, coraz gęstszą siecią oplatających XVIII-wieczną Szwecję.

XVIII wieczne hasła francuskiej rewolucji dotarły i do coraz bardziej despotycznie rządzonej Szwecji, znajdując szeregi zwolenników pośród sztokholmskich arystokratów. Dodam, że koniec rządów Gustawa nastąpił szybko, życie monarchy skrócił zamach zorganizowany przez arystokratyczną opozycję w 1792 roku.

Serial opowiada o czasie pomiędzy ostatnią bitwą pod Svenskund, pierwsza scena pokazuje krwawe rezultaty tej potyczki i o późniejszych wydarzeniach roku 1790, w którym król Gustaw i podległy mu aparat państwowy próbuje zdusić opozycję. Ale nie tylko polityka, choć zajmuje ważne miejsce w serialu, ale przede wszystkim kryminalne zagadki są głównym motywem każdego z dziesięciu odcinków.

Główny bohater Johan Gustav Dåådh (Peter Eggers) po powrocie z wojny z Rosją, otrzymuje w Sztokholmie posadę komisarza policji. Do rozwiązywania kryminalnych zagadek używa wyprzedzających epokę metod naukowych, korzystając ze swojej znajomości medycyny oraz pomocy asystenta Simona Freunda (Joel Spira).

Przez 10 odcinków śledzimy mozolne próby rozwiązywania tajemnic kolejnych zbrodni oraz romans nawiązujący się pomiędzy głównym bohaterem i żoną jego przełożonego Magdaleną Wahlstedt (Linda Zilliacus), w tle uroda i brzydota wieku XVIII, piękne stroje i wnętrza, przerysowane peruki i ówczesna rzeczywistość opisana w najdrobniejszych szczegółach z myślą polityczną i filozofią schyłku epoki Oświecenia. Mamy przy tym niepowtarzalną okazję zwiedzić XVIII-wieczne europejskie miasto, zobaczyć dzielnice nędzy w zderzeniu z rzeczywistością życia arystokracji i królewskich urzędników. Piękne są serialowe obrazy Sztokholmu zasypanego śniegiem, z tętniącymi po miejskim bruku końskimi kopytami i tonącego w ciemnościach, gdzie przy blasku świec planowane są kolejne posunięcia władzy i spiskowców.  

Idealnie zimowy, mroczny i klimatyczny serial, z rewelacyjną obsadą, dzięki któremu można poznać odrobinę historii Szwecji i oderwać się od ponurej styczniowej pogody, aby wpaść w sam środek skandynawskiej zimy:).

środa, 15 stycznia 2014

A może ZMIESZAMY TO WSZYSTKO RAZEM i zobaczymy co się stanie?

Za oknem panuje przenikliwy ziąb, od dwóch dni przez zabetonowane chmurami niebo nie przedostał się żaden promyczek słońca, zamiast sypać puszystym śniegiem, nieustannie leje deszcz. Piękny listopad mamy w początkach tegorocznego stycznia. Takie dni ocieplić można wyłącznie dobrą książką i...goframi, jako ciepłą i słodką do lektury przekąską. 

Moje ulubione gofry robię według tego przepisu:

4 szklanki mąki 
6 jajek 
3 szklanki mleka 
4 łyżki cukru pudru 
cukier waniliowy 
2 łyżeczki proszku do pieczenia 
pół rozpuszczonej kostki masła
szczypta soli

Ponieważ to nadal blog o książkach, a nie kulinarny, w części zasadniczej przepisu posłużę się moim ulubionym cytatem z "Wiedźmikołaja" Terrego Pratchetta: 
  
I wtedy dziekan powtórzył mantrę, która w ciągu wieków wywarła tak znaczący wpływ na postęp wiedzy:- A może ZMIESZAMY TO WSZYSTKO RAZEM i zobaczymy co się stanie?

Wszystkie składniki należy wymieszać mikserem, pyszne gofry wyciągać jeden po drugim z gofrownicy, polać polewą truskawkową, albo czekoladową i...miłej lektury oraz smacznego życzę:).

sobota, 4 stycznia 2014

Powrót do zimowego Bullerbyn.

 

"Dzieci z Bullerbyn" to nadal jedna z moich ulubionych książek i naprawdę nie ma znaczenia, że podobno wyrosłam z grupy docelowej ośmiolatków, którzy najwięcej radości powinni odnaleźć na kartach tej opowieści. Tych kilka pierwszych dni stycznia, kiedy magia świąteczna wciąż nieśmiało unosi się po domowych kątach, a herbata z imbirem jeszcze smakuje świętami, to najlepszy moment na przypominanie sobie ulubionych bajek z dzieciństwa. Koniecznie na fotelu przy mrugającej światełkami choince:).

"Boże Narodzenie w Bullerbyn" to zilustrowany przez Ilon Wikland album w nieco staroświeckim stylu, przypominający chropowatością papieru stare elementarze szkolne. Zakup tej książki miałam w planach od dłuższego czasu, bo zawsze tęskniłam za kontynuacją "Dzieci z Bullerbyn", a Ilon Wikland uważam za najlepszą ilustratorkę książek dla najmłodszych. 

"Dzieci z Bullerbyn" bez firanek, półeczek, pyzatych buzi szwedzkiej gromadki bohaterów, okiennych pelargonii, lalek, kanek, dzbanków, porcelany, gorących kuchennych piecyków i domowego nieładu wyrysowanego ręką Ilon Wikland, chyba nie robiłyby na mnie samą treścią takiego wrażenia, jak robią w komplecie z ilustracjami:). 

Wiele lat temu moje wydanie z niebieską okładką (zakup tej książki w osiedlowej księgarni, potrafię wręcz odtworzyć w pamięci krok po kroku), było nieskończoną inspiracją do zabaw, meblowania wakacyjnych domków w starej wędzarni dziadków i nadal jest najbardziej eksploatowaną książką, jaką posiadam.

Już wiem, że i "Boże Narodzenie w Bullerbyn" będę często ściągać z regału. Uwielbiam tę książkę za ciepłe kolory przywodzące na myśl blask choinkowych świeczek i światło domowego kominka oraz za błękitny, zimowy mróz wymalowany tak sugestywnie, że uszy szczypią przy czytaniu. 

Świąteczny czas w Bullerbyn rozpoczyna się wielką zwózką drewna, aby w czasie przygotowywania wigilijnych pieczeni oraz ciast, nie zabrakło opału w kuchniach Zagrody Północnej, Środkowej i Południowej. Potem już tylko pieczenie pierników w uroczym kuchennym nieładzie i rozgardiaszu przysypanym obficie mąką oraz szukanie najpiękniejszego drzewka w lesie i dzieci z Bullerbyn przechodzą do zasadniczej części świąt: kolacji, prezentów, porannej bożonarodzeniowej mszy, na którą udają się konnym zaprzęgiem oraz zabaw na śniegu, których tak bardzo nam brakowało podczas Bożego Narodzenia, które już za nami.

Pięknie zilustrowała Ilon Wikland szwedzkie zwyczaje świąteczne, a Astrid Lindgren ubrała je w pełną uroku i dziecięcego śmiechu opowieść. "Boże Narodzenie w Bullerbyn" to książka pełna szczegółów i drobiazgów, które z przyjemnością wychwytuje w tekście i na ilustracjach czytelnik w każdym wieku, prawdziwa ozdoba moich półek z książkami:).

Boże Narodzenie w Bullerbyn. ( Jul i Bullerbyn. )
Astrid Lindgren
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2012

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...