sobota, 6 kwietnia 2013

Niewielu ludzi kręciło się po ulicy, albowiem była to noc do przesiadywania w domowych pieleszach i tłoczenia się przy ogniu. Siostrzyca. John Harding.

Książka na zimowe wieczory nie musi obrazować uroków i utrapień minionej pory roku, zbędne są podmuchy zimowych wichrów oraz sypiący gęsto śnieg. Zimowej książce nie może natomiast zabraknąć klimatu grozy i tajemnic, starej rezydencji, biblioteki z milionem nieprzeczytanych książek oraz szeptów i postaci snujących się po niekończących się mrocznych korytarzach. To dlatego zimą dobrze czyta się gotyckie powieści. Styczniowe wieczory wypełniała mi lektura pełnej gotyckich motywów "Siostrzycy" Johna Hardinga.

Podupadająca rezydencja Blithe w dziewiętnastowiecznej Nowej Anglii to dom tajemnic, zamieszkiwany przez naprędce wynajętą służbę i osierocone rodzeństwo Florence i Gilesa. Dzieci spędzają czas włócząc się po opustoszałych pokojach i korytarzach, pozostawieni sami sobie budują swój zamknięty świat, broniąc do niego dostępu dorosłym.

Na ten ogrom pustego, mrocznego domu i szereg tajemniczych wydarzeń mających miejsce w Blithe, spogląda czytelnik oczami dwunastoletniego osamotnionego dziecka, Florence, która za cel obrała sobie ochronę młodszego brata przed istniejącymi i wyimaginowanymi zagrożeniami. Szeptem opowiadana jest ta historia z dreszczykiem, szeptem opowiada Flo o tajemniczej śmierci pierwszej guwernantki, o swojej miłości do książek i o zakazie kształcenia nałożonym na nią przez wuja - jedynego żyjącego krewnego rodzeństwa.

Narracja pierwszoosobowa Florence od pierwszych stron zaskakuje, wzbogacona została bowiem o barwne neologizmy, dziewczynka sama uczyła się czytać i stworzyła osobliwy język. W miarę jak unosimy się na fali opowieści, nocąchodzenia i bibliotekowania przestają dziwić, przechodząc w przyjemną melodię tej książki. Za ten język, za spędzanie wielu godzin w bibliotece rezydencji Blithe i samodzielne złamanie szyfru słów nie sposób głównej bohaterki nie polubić.
Pospieszyłam dalej i znalazłam się w bibliotece, gdzie rzuciłam się na mój ulubiony fotel, wykończona grozą sytuacji.  I gdy już półleżałam, mój wzrok powędrował ku ścianie nad kominkiem i zobaczyłam To. Oczywiście, połowę życia spędzając w tym pokoju, patrzyłam na ten przedmiot tysiące razy - najprawdopodobniej największe zwierciadło w całym domu. Do pewnego stopnia zawsze je uwielbiałam, z czego teraz zdałam sobie sprawę, ponieważ zawierało w sobie drugi, identyczny do tego, umiłowany przeze mnie pokój i wystarczyło jedno zerknięcie, by ilość książek natychmiast się podwoiła.
Z każdą stroną czytelnik traci jednak zaufanie do sądów Flo, i właśnie na tej trudności w rozszyfrowaniu tego nieprzeciętnie inteligentnego dziecka opiera autor konstrukcję swojej powieści. Imiona głównych bohaterów, rezydencja Blithe i tajemnicza śmierć pierwszej guwernantki to nie są nowe motywy w literaturze. John Harding "Siostrzycą" nawiązuje do powieści "W kleszczach lęku", do Flory i Milesa, angielskiej rezydencji Blithe stworzonych w wyobraźni pisarza przełomu XIX i XX wieku Henry'ego Jamesa.

Jedyną rzeczą której brakowało mi czytając "Siostrzycę", była zabójczo trafna okładka wydania brytyjskiego, która najlepiej oddaje klimat powieści Johna Hardinga, pobudza wyobraźnię dreszczykiem grozy i stanowi doskonałe tło dla opowieści. I to przerażające spojrzenie Florence. Z przyjemnością zobaczyłabym "Siostrzycę" w takim wydaniu w swoim księgozbiorze.
Siostrzyca. ( Florence and Giles )
John Harding
Wydawnictwo Mała Kurka 2011, 287 str.

czwartek, 21 marca 2013

Za górami, za lasami jest kraina baśni. Odwiedź ją, posłuchaj bajki i spokojnie zaśnij. Jak skrzat Jagódka oswajał zimę. Ewa Stadtmüller.

W ubiegłym roku o tej porze marzec był już przedwiośniem, leszczyna sypała złotym pyłkiem, z podziemnych czeluści wydostawały się na dzienne światło krokusowe łepetyny, a słońce wytrwale ozłacało zapączkowane drzewa w sadzie. W tym roku marzec mija przy akompaniamencie zimowych zamieci, z zasypanymi śniegiem oknami i śnieżnymi zaspami w ogrodzie. Bardzo efektowna ta zimowa końcówka:). Od tłukącego o szyby wieczorami wiatru odgradzam się zimowymi książkami:). O kilku z nich uda mi się mam nadzieję opowiedzieć na wyspie książek, zanim za oknem zazieleni się na dobre, a zimowe książki upchnę w kącie regału, gdzie długo poczekają na powrót najzimniejszej pory roku.

O książkach dla dzieci piszę często, ale o tych dla najmłodszego czytelnika wspominam rzadko, więc tytuł o którym będzie dzisiejszy post "rozgrzewkowy" po dwumiesięcznej przerwie nie jest typowy dla mojego blogu, bo to bajka. Pełna uroku zimowa opowieść, która zamknęła ostatnie większe zamówienie z księgarni, potem długo leżakowała zapomniana pomiędzy czasopismami. O oswajaniu zimy postanowiłam poczytać w marcu, kiedy utrzymująca się za oknem zimowa aura powoli staje się nie do zniesienia.

Jagódka jest skrzatem leśnym, który wraz ze swoją skrzacią małżonką Poziomką, zamieszkuje okazały domek pod paprociami. Kiedy Jagódka planuje kolejną przebudowę swojego domu, zaskakuje go nadejście zimy:

Właśnie rozmyślał nad poszerzeniem spiżarni, gdy zauważył, że niebo zmieniło kolor z błękitnego na szary. - Wygląda na to, że w nocy będzie padać - pomyślał skrzat i uśmiechnął się do siebie. Bardzo lubił, kiedy deszcz stukał o szyby, kołysząc go do snu. Wieczorem czekał na to stukanie i czekał, aż w końcu zasnął. Gdy rano spojrzał przez okno, natychmiast zrozumiał, czemu w nocy było tak cicho. Swoje królowanie rozpoczęła pani zima.

Ogólny zarys planu Jagódki na spędzanie zimowych dni zawiera dwa istotne założenia: wysypianie się do południa oraz spokojne wieczory przy kominku. Plan idealny, zwłaszcza tego wysypiania się do południa szczerze bajkowemu bohaterowi zazdroszczę, ale zawiera jedną lukę, Jagódka nie wie jakimi zajęciami wypełnić długie zimowe popołudnia. Skrzat rusza więc w zimowo wyciszony las w poszukiwaniu inspiracji u leśnych przyjaciół. Autor najciekawszego pomysłu odnajduje się zaskakująco blisko Jagódki, a wymyślone przez skrzaty idealne zajęcie na zimowe popołudnia przypadłoby do gustu każdemu czytelnikowi blogów o książkach:).

Książeczki o skrzacie Jagódce, krakowianki, pani Ewy Stadtmüller byłam bardzo ciekawa, ponieważ bardzo lubię książki o Krakowie i Zakopanem tej autorki oraz książeczkę pod intrygującym tytułem Jak czosnek został przyjacielem człowieka:). Jak skrzat Jagódka oswajał zimę to ciepła, mądra historyjka, opowiedziana ładną polszczyzną, z pięknymi ilustracjami Kazimierza Wasilewskiego, z których bije ciepło ognia płonącego na kominku i kojąco otula zimowa cisza lasu.

Jak skrzat Jagódka oswajał zimę.
Ewa Stadtmüller
Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2011, 12 str.

wtorek, 15 stycznia 2013

Domek na prerii. Nad Śliwkowym Strumieniem. Laura Ingalls Wilder.

Źródło.
Zanim Stany Zjednoczone rozbłysły milionem świateł, zanim opracowano technologie umożliwiające ich pokazanie z tak odległej perspektywy, połacie amerykańskiego kontynentu na zachód od już zagospodarowanych i uprzemysłowionych terytoriów przy brzegu Atlantyku zarastała bezkresna preria, a jedyne nocne światła stanowiły naftowe lampy, którymi pionierskie rodziny rozpraszały ciemności na farmach otrzymywanych na mocy Homestead Act*. Południową Dakotę i Minnesotę kawałek po kawałku wydzierali farmerzy naturze walcząc z darnią, sadząc drzewa dla osłony przed wiatrem, budując domy, siejąc i czekając na plony, z niepokojem obserwując chmury krążące nad horyzontem. Ciężkie zimy, zarazy, huragany, cyklony, szarańcza, w ciągu jednego dnia potrafiły odebrać dorobek całego roku, niszcząc plony, czasem przez kilka kolejnych sezonów. Fragmenty tego starego świata zachowała dla czytelników Laura Ingalls Wilder opisując swoje dzieciństwo przypadające na lata siedemdziesiąte XIX wieku w serii książek zatytułowanych "Domek na prerii".
***
Książki Laury Ingalls Wilder należą do zapomnianych przez polskie wydawnictwa, pierwsze tłumaczenia ukazały się na początku lat 90 - tych, tom czwarty "Nad Śliwkowym Strumieniem" o którym mowa w dzisiejszym poście ukazał się w roku 1993 i jest bezpośrednią kontynuacją "Domku na prerii", od tamtego czasu słuch o amerykańskiej autorce zaginął, a poszczególne części nabyć można już tylko na internetowych aukcjach za nieprzyzwoicie wygórowaną cenę, na szczęście istnieją jeszcze biblioteki, które zazwyczaj posiadają książki Laury w zbiorach literatury dziecięcej oraz możliwość zakupu oryginalnego wydania w języku angielskim.
"Nad Śliwkowym Strumieniem" spodoba się na pewno miłośnikom "Dzieci z Bullerbyn", którym brakowało kontynuacji książki Astrid Lindgren. Klimat opowieści jest bardzo podobny, historia  rozpoczyna się kiedy główne bohaterki Laura i Mary mają po kilka lat, ich placem zabaw jest niekończąca się preria, nadmiaru zabawek i książek dziewczynki nie posiadają, muszą więc zdawać się na własną wyobraźnię w wymyślaniu sobie zajęcia. Zwłaszcza wyobraźnia Laury jest niczym nieograniczona, dziewczynka chadza własnymi ścieżkami, nieraz pakując się w tarapaty z których wychodzi w jednym nienaruszonym kawałku chyba tylko dlatego, że Opatrzność czuwa nad dziećmi i pomyleńcami. Towarzyszem zabaw Laury i Mary jest ich wierny pies Jack, który na miano pioniera zasłużył na równi z rodziną Ingallsów, przemierzając na czterech łapach drogę nad Śliwkowy Strumień gdzie kończy się podróż całej rodziny z Indiańskiego Kraju* przez Kansas, Missouri, Iowa w głąb stanu Minnesota.
Dzień za dniem, od dłuższego czasu, Jack biegł truchtem między kołami wozu. Przemierzył w ten sposób drogę prowadzącą od małego drewnianego domku w Indiańskim Kraju[...]. Odpoczywał tylko wtedy, kiedy wóz zatrzymywał się na postój.  
Mały domek na prerii kojarzy się z drewnianym charakterystycznym domkiem pamiętanym z serialu, nad Śliwkowym Strumieniem Ingallsowie zamieszkują dla odmiany w ziemiance zakupionej wraz z farmą od norweskiego osadnika.
Drzwi ziemianki okrywało kolorowe pnącze, które wyrastało z traw na brzegu. Czerwone, niebieskie, fioletowe, w paski, różowe i białe kwiaty otwierały swe kielichy, podobne do ptasich gardziołek, jakby miały ochotę śpiewać piosenkę na chwałę tego cudownego poranka. Były to kwiaty powoju, zwane tutaj jutrzenkami. Laura przeszła ostrożnie pod rozśpiewanym kwieciem i znalazła się wewnątrz ziemianki. Ujrzała izbę o gładkich, dokładnie pobielonych ścianach i równo ubitym klepisku. Kiedy mama i Mary stanęły w drzwiach, w izdebce pociemniało. Wprawdzie tuż obok drzwi znajdowało się okno, zaklejone pergaminowym papierem, lecz wnęka okienna była tak głęboka, że promienie słońca, wpadając do środka, oświetlały tylko mały fragment izby. Przednia ściana ziemianki była zbudowana z darni. Pan Hanson najpierw wykopał w skarpie jamę, a potem pociął darń na długie paski i poukładał jeden na drugim. W ten sposób powstała frontowa ściana. Była gruba i mocna, bez jednej szczeliny. Nawet najmniejszy zimny powiew nie mógł dostać się przez nią do środka. 
Do pierwszych żniw ziemianka nad brzegiem strumienia jest schronieniem pięcioosobowej rodziny, w niej zmagają się z trudami zimy i wiosennymi powodziami, podczas których nieustanny huk wody układa dziewczynki do snu i budzi o poranku. Wiosną rusza budowa drewnianego domu, a Laura i Mary w pobliskim miasteczku rozpoczynają naukę w szkole, zawierają pierwsze przyjaźnie i zdobywają pierwszego wroga, córkę kupca Nellie. Rozpoczynające się gorące lato upływa na pracy i zabawie, opowieść o życiu w zgodzie z rytmem dyktowanym przez naturę wydaje się współczesnemu czytelnikowi wymyśloną bajką, a przecież książka opisuje nie tak odległe czasy.
Nad ciemną prerią lśniły jasne gwiazdy, nisko nad zachodnim horyzontem świecił srebrny sierp księżyca. Łąki uśpione nocną ciszą zdawały się miarowo oddychać przez sen.
Jednak i do tego raju zakradają się poważne zmartwienia, farmerzy tracą pierwsze plony, kiedy na okolicę spada plaga szarańczy, żarłoczne owady zamieniają prerię w pustkowie, na nadchodzącą zimę rodzina nie jest w stanie zabezpieczyć żadnych zapasów, dlatego ojciec dziewczynek wyrusza na poszukiwanie pracy, dwa kolejne letnie sezony spędzając poza domem.
Preria zupełnie się zmieniła. Trawy nie kołysały się na wietrze, tylko leżały na ziemi. W porannym słońcu bruzdy między nimi wyglądały jak pasma cieni. Wierzby były całkiem ogołocone z liści. Kilka śliweczek zwisało z nagich gałęzi w śliwkowej gęstwinie. Wciąż słychać było chrupanie posilających się owadów.
Oprócz pokazania czytelnikowi trudów i niebezpieczeństw życia w XIX wieku w zachodnich stanach Ameryki, "Nad Śliwkowym strumieniem" to również uniwersalna opowieść o krainie dzieciństwa, o trawach prerii, szemrzącym strumieniu, mroźnych białych zimach, letnich upalnych promieniach słońca na policzkach i nieskażonej jeszcze ludzką działalnością przyrodzie.

Nad Śliwkowym Strumieniem. ( On the Banks of Plum Creek ).
Laura Ingalls Wilder
Agencja KRIS, Warszawa 1993, 230 str.
*O Indiańskim Kraju możecie poczytać tutaj, a o założeniach Homestead Act tutaj.

wtorek, 18 grudnia 2012

Jesień na regale z książkami.

Od czasu mojej ostatniej blogowej aktywności niepostrzeżenie zmieniła się jesienna szaruga w mroźną zimę, Mikołaj odrobił pańszczyznę 6 grudnia, minęło kilka tygodni wypełnionych adwentowym odliczaniem i świątecznymi przygotowaniami. Śnieg zdążył już stopnieć i pewnie znajduje się gdzieś w połowie drogi do Bałtyku, więc wyspa książek nadaje dzisiaj nie z romantycznie zasypanej śniegiem chatki, tylko z burawego, niewyraźnego Krakowa. Tym lepiej dla wyspy, bo otoczona jesienną aurą, nie powinnam mieć problemów z przypomnieniem sobie, o jakie nowości uzupełniłam swoje regały podczas jesiennych miesięcy.
Jesienią kupiłam do swojego księgozbioru dwie książki. Pierwsza nowość to "Zima w Siedlisku" Janusza Majewskiego zakupiona spontanicznie i szybko pochłonięta, jakoś dotąd nie znalazłam jednak czasu na napisanie na jej temat kilku słów na wyspie książek, ale wieczory bardzo długie ostatnio, plucha nie zachęca do spacerów, więc może już wkrótce będę nieco aktywniejsza blogowo. O drugiej książce zakupionej jesienią już zdążyłam napisać o tutaj.
Przed listopadowym świętem dostałam w prezencie stosik historycznych czasopism i to właśnie ich czytanie zajmowało mnie ostatnio. Już zdążyłam zapomnieć, ile frajdy sprawia mi czytanie artykułów i książek historycznych, a że sporo w "Uważam Rze. Historia." interesujących rekomendacji książek, na pewno część z nich postaram się odnaleźć w bibliotece. Zwłaszcza na przeczytanie wspomnień z lat 30 - tych żony ministra spraw zagranicznych Józefa Becka - Jadwigi Beck mam wielką ochotę.
To skromne podsumowanie jesieni blogowej jest również próbą powrotu do pisania postów po dość długiej przerwie. Postaram się pisywać częściej, zwłaszcza, że próbuję założyć profil facebookowy wyspy książek, ale na razie przegrywam w nierównym starciu z techniką:). Teraz wracam do szorowania regałów i półek z książkami na świąteczny błysk:), a Wam spokojnej nocy życzę:).

piątek, 30 listopada 2012

Ostatecznie, każdy z nas musiał kiedyś przejść przez to piekło zwane młodością. Szósta klepka. Małgorzata Musierowicz.


Pierwszy tom cyklu Jeżycjada polubić można już za samo mocne otwarcie, czyli pożar, którego sprawca ma li i jedynie sześć lat i któregoś zimnego, grudniowego poranka postanawia pobawić się w Nerona, wybierając w tym celu najmniej chlubny, a najlepiej znany epizod dziejów cesarza - podpalenie Rzymu. Zatem w początkach powieści Małgorzaty Musierowicz płonie balkon Żaczków. Zaraz potem, wkracza na scenę zaspana i zakompleksiona główna bohaterka Cesia Żak. Pomstując na życie, które przyjdzie jej spędzić samotnie, wyprawia się szesnastoletnia uczennica do liceum. Celestyna jeszcze nie wie, że już zdążyła rzucić urok na ponurego Jurka Hajduka, który każdego ranka czeka pod kioskiem Ruchu na możliwość ujrzenia swojej wybranki. Rodzinę Żaczków, mieszkańców pełnego uroku żółtego domu z wieżą, tworzą poza Cesią i Bobciem - podpalaczem: piękna, ciemnowłosa Julia - siostra Celestyny, rodzice dziewcząt, zaczytany dziadek i Wiesia - rozwiedziona mama Bobcia, przynajmniej początkowo, z czasem mieszkańców tego ciepłego domu znacząco przybywa.
Dziadek Żak, emerytowany inżynier nadrabia zaległości czytelnicze z całego życia wypożyczając kolejno dzieła polskich i zagranicznych klasyków. Mama Żakowa jest rzeźbiarką, stąd kąty mieszkania zasłane są glinianymi pozostałościami jej pracy twórczej, dom wypełnia artystyczny nieład również za sprawą drugiej w domu artystki Julii, studentki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Jak to w domu w którym dorastające córki przeżywają pierwsze miłości, mieszkanie Żaczków jest mocno zakurzone, tętni życiem i hałasem, a w kuchni przypalają się kolejne potrawy. Poza sympatycznymi mieszkańcami to właśnie dom z wieżyczką tworzy niepowtarzalną atmosferę "Szóstej klepki":
Trzon mieszkania stanowił długi, wąski korytarz bez okien, z którego liczne powikłane odnogi prowadziły do różnych dziwacznych pomieszczeń, między innymi: dwóch pokoi, dwóch pokoików, kuchni, łazienki, kilku skrytek niewiadomego przeznaczenia, spiżarni i pralni. W jednej ze skrytek znajdowały się drzwiczki, za którymi upiorne schodki wiodły wysoko na strych, a ze strychu na wieżyczkę z umocowanym na czubku blaszanym kogutkiem. [...] W samym wnętrzu było przeraźliwie zimno, niemiło i absolutnie niezachęcająco.
W starej wieżyczce urządza sobie pokój do nauki Cesia, zaangażowana przez profesora Dmuchawca do pomocy koleżance Dance, która skupiając się na analizie swojego życia wewnętrznego, nie pozostawia sobie sił i chęci na poszerzanie wiedzy. W wieżyczce ukrywają się nastolatki przed swoimi problemami, uczą się, czytają i słuchają muzyki. Od przeczytania "Szóstej klepki" marzyła mi się taka wieżyczka na własność:):
Wszystko wskazywało na to, że trzeba się urządzić na wieży. Po uzyskaniu zgody mamy, pewnego popołudnia przyjaciółki zataszczyły na wieżę piecyk elektryczny, materac dmuchany, koce, lampę, adapter "Mister Hit", stos płyt, garnek, grzałkę do wody, paczkę herbaty, cukier, łyżeczki, kubki - no i, oczywiście, książki i zeszyty. Urządzanie wieżyczki było zajęciem rozkosznym i pochłonęło Cesię i Dankę do tego stopnia, że dopiero na drugi dzień przypomniały sobie, w jakim celu właściwie izolują się od świata. Zainaugurowały wspólną naukę, doprowadzając prąd z kontaktu w spiżarni i przesłuchując cały longplay Maryli Rodowicz.
Pierwsze tomy "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę", "Kwiat kalafiora", "Opium w rosole" uważam, chyba nie tylko ja, za najbardziej udane części Jeżycjady i właśnie od nich proponuję rozpocząć znajomość z całą serią. Hałaśliwych Żaków nie sposób nie polubić, a popisy Bobcia doskonale poprawiają humor czytelnikowi. Muszę w końcu uzupełnić o "Szóstą klepkę" swój księgozbiór, powieść Małgorzaty Musierowicz umieszczę w dziale podręcznym jesienno-zimowych pocieszaczy, z uwagi na ogrom pozytywnych emocji, które emanują z życia i domu Żaków:).

Szósta klepka. ( 10 grudnia 1975 - Wielkanoc 1976 )
Małgorzata Musierowicz 
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1987, 191 str.

sobota, 24 listopada 2012

Prawda i rozwiązanie mogą się kryć pod z pozoru niedostrzegalną kombinacją szczegółów. Morderca bez twarzy. Henning Mankell.


Lubię historie kryminalne osadzone w zimowych realiach, zaśnieżonych pejzażach, z zawodzącym w tle wichrem i płatkami śniegu. Zimowe warunki atmosferyczne utrudniają rozwiązanie zagadek kryminalnych i głównym bohaterom życie. Taką mroźną aurę odnalazłam ostatnio w "Mordercy bez twarzy", pierwszym tomie opowieści o policjancie z Ystadt - Kurcie Wallanderze.
W nocy z piątku na sobotę, 27 stycznia, od południa rozpętała się gwałtowna burza śnieżna. Po paru godzinach E14 została kompletnie zablokowana. Śnieg sypał nieprzerwanie przez sześć godzin. Porywisty wiatr czynił pracę pługów śnieżnych całkowicie bezsensowną. Z taką samą szybkością, z jaką pługi odgarniały śnieg z drogi, wiatr usypywał nowe zaspy.
W sennej wiosce Lenarp zamordowana zostaje para staruszków. Okrucieństwo z jakim morderca dokonał zbrodni, wstrząsa nawet doświadczonymi funkcjonariuszami skańskiej policji. Jedna z ofiar przed śmiercią zdąży wyszeptać słowo: "zagraniczny", które wyciekając do mediów, narobi sporo zamieszania w spokojnej Skanii, budząc rasistowskie demony i rozpoczynając debatę o zbyt liberalnej polityce imigracyjnej Szwecji. Wątek żmudnego, wielomiesięcznego śledztwa uzupełnia historia życia czterdziestoletniego Wallandera, opuszczonego przez żonę, nie potrafiącego nawiązać kontaktu z córką i ojcem.
Po twórczość Henninga Mankella sięgam bez większego wahania, kiedy mam ochotę na skandynawski kryminał i zazwyczaj jest to strzał w dziesiątkę. Książki o Kurcie Wallanderze to bardzo realistyczne kryminały policyjne, odsłaniające przed laikiem kulisy pracy policji: powolne ustalanie faktów, niekończące się przesłuchania oraz ogrom zaangażowania grupy dochodzeniowej, która na czas trwania śledztwa, niemal rezygnuje z życia prywatnego. Cenię u Henninga Mankella niezwykłą umiejętność przystępnego przedstawiania diagnozy społecznej Szwecji z początków lat dziewięćdziesiątych, to dzięki tym fragmentom czytelnik nie czuje się zagubiony zgłębiając losy śledztwa, zachowania policji i mieszkańców szwedzkiej prowincji, ich stosunek do imigrantów również nie szokuje, dzięki dyskretnemu wprowadzeniu do tematu autora. Jednak ten smutny realizm, ucieczki w alkohol, rozstrojenie głównego bohatera, nie tworzą powieści "ku pokrzepieniu" na listopadowe wieczory, wręcz przeciwnie, po lekturze nawet mgła za oknem przytłacza człowieka dwa razy bardziej. Dlatego polecam lekturę "Mordercy bez twarzy" w nieco przyjemniejszych okolicznościach przyrody, kiedy jesień pokazuje nieco przyjaźniejsze oblicze:).

Morderca bez twarzy. ( Mördare utan ansikte. 1991 )
Henning Mankell
Wydawnictwo WAB, Warszawa 2006, 301 str.
Psy z Rygi.
O krok. 

czwartek, 22 listopada 2012

Nowe książki pachną tak ślicznie, że po prostu czuje się po zapachu, jak przyjemnie będzie je czytać. Liebster Blog.


Zostałam wytypowana przez Missy, autorkę bloga "Wieczór z książką" do zabawy "Liebster blog", Missy zadała mi 11 pytań dotyczących jednego z najbardziej lubianych przeze mnie zajęć...czytania.
1. Książka papierowa czy e-book?
Papierowa, bo lubię mieć ulubione książki w namacalnym wydaniu na regale i dlatego, że korzystam ze zbiorów bibliotek, a tam póki co dostępne są tylko papierowe książki. Ale myśl o zakupie czytnika towarzyszy mi coraz częściej, sporej ilości książek jednokrotnego czytania nie mam potrzeby gromadzenia w domu, wystarczyłyby mi w wersji elektronicznej.
2. Ulubiona książka w dzieciństwie i teraz? 
Oj, przy mojej wielkiej miłości do książek dla dzieci i młodzieży ciężko mi wybrać jeden tytuł:)...więc wybiorę dwa: "Dzieci z Bullerbyn", bo wracam ciągle z tą samą radością do obrazków i do wspomnień sielskiego dzieciństwa częściowo spędzonego na wsi oraz "Córka czarownic" Doroty Terakowskiej, książka którą czytałam dawno temu i strasznie mi się podobała, jako dziecku, muszę w końcu kupić własny egzemplarz, aby przeczytać ją ponownie i sprawdzić, czy nadal wzbudza we mnie takie gorące emocje i wypieki na twarzy. Z dorosłych tytułów "Jane Eyre" za to, że zawiera dużo z tego, co jak dla mnie tworzy książkę idealną: tajemnica, niezwykły klimat, groza i narastające napięcie przejawiające się nawet w opisach przyrody, szkolne i pensjonarskie wątki, zamiłowanie do książek i nauki głównej bohaterki, obrazki życia na prowincji i starą rezydencję Thornfield Hall:), no i wspomnienia związane z czytaniem tej powieści też mam niezwykłe, o czym pisałam w poście o "Jane Eyre".
3. Co lubisz czytać przed snem?  
Najwięcej czytam właśnie przed snem i sięgam wtedy po to, co aktualnie mam "w czytaniu", nie mam wytypowanych tytułów, które pomagają mi zasnąć, bo każda nawet szalona opowieść odpręża i wycisza mój umysł przed snem, chyba, że jest na tyle wciągająca, że czytam aż do pieczenia oczu i kradnę przez nią godziny przeznaczone na sen, co bardzo często się zdarza, wtedy o poranku próbując utrzymać się w pozycji pionowej przeklinam i książkę, i autora, i własną lekkomyślność i obiecuję sobie, że koniec z czytaniem przed snem, ale to takie czcze pogróżki:P.
4. Książka idealna do czytania podczas Bożego Narodzenia to...? 
Po mistrzowsku świąteczne napięcie stopniuje "Opowieść wigilijna" Karola Dickensa. Ciekawą, a chyba nieznaną zbyt powszechnie książką świąteczną są "Skarby śniegu" Patricii St. John. Dobrym pomysłem na świąteczne czytanie jest też ucieczka w fantastykę w zimowym wydaniu: "Gra o tron", albo "Córka czarownic" sprawdziłyby się podczas magicznych, świątecznych wieczorów przy choince. Również książki z bardzo zimową aurą polecam na nasze niekoniecznie bajkowo białe święta, bo jak wiadomo u nas wtedy ocieplenie, temperatura w plusie i ogólna rozbieżność z telewizyjnymi reklamami przykrytymi czapą ze śniegu. Takie niedostatki śnieżne doskonale nadrobić można dzięki "Długiej zimie" Laury Ingalls Wilder, ale ta rekomendacja jest średnio sprawdzalna, bo nasze wydawnictwa zapomniały o małym domku na prerii jakąś dekadę, dwie temu i książka poza biblioteką niedostępna dla gawiedzi.
5. Podczas czytania herbata czy kawa? 
Kawa do czytania tylko jeśli szoruję nosem po podłodze ze zmęczenia, częściej aromatyczna herbata, z miodem z pasieki sąsiada, sokiem z własnych malin, czasem czarna i mocna, czasem zielona.
6. Jeśli miałabyś okazję odwiedzić bohatera książkowego lub wybrać się z wizytą do książkowej krainy to był by to...?
Pewnie odwiedziłabym jakąś sielską wioskę: Bullerbyn, Zielone Wzgórze, Złoty Brzeg, albo Srebrny Gaj, stare domy z duszą, pachnące ciastem, wypełnione miłością, ze skrzypiącymi schodami, zakurzonym strychem, wilgotną piwnicą zapełnioną zapasami robionymi pracowicie latem i jesienią, z gorącymi piecami, albo ogniem wesoło strzelającym na kominku i rodzinny cmentarzyk w Srebrnym Gaju chciałabym zobaczyć. Na chwilę wybrałabym się też do wiktoriańskiej posiadłości Thornfield Hall.
7. Wymarzona książka pod choinkę to...? 
W roku ubiegłym dostałam "Skrzaty" i przyznam, że ucieszyłam się jak dziecko z tej pięknie wydanej książki, w tym roku poprzeczka zawieszona jest wysoko, bo nie znam innego tytułu w porównywalnie pięknej oprawie graficznej i z baśniowym  klimatem, a może ktoś mi coś w tym temacie podpowie? Może poproszę Mikołaja o nowy tom Jeżycjady i kilka starych, pierwszych tomów, albo o "Dom" zilustrowany przez Roberto Innocentiego, jakoś nigdy nie mogę się zdecydować co do świątecznych zakupów podchoinkowych:).
8. Książka która nigdy Ci się nie znudzi to...?
Nigdy nie znudzą mi się wszystkie tomy "Ani z Zielonego Wzgórza", Jeżycjada, "Pat ze Srebrnego Gaju", "Domek na prerii", książki Astrid Lindgren, książki J.R.R. Tolkiena, wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i moje książki historyczne ze starymi podręcznikami na czele:). Mogę tak długo jeszcze wymieniać, ale może już wystarczy:P.
9. Zakładka czy to co pod ręką...?
Moimi zakładkami są pocztówki, teraz wyciągnęłam świąteczne, zwłaszcza jedną z fotelem przy kominku eksploatuję najczęściej.
10. Książki w starym czy nowym wydaniu? 
Lubię zapach nowych, świeżo wydanych książek, bo twierdzę podobnie jak Lisa z "Dzieci z Bullerbyn", że:
Nowe książki pachną tak ślicznie, że po prostu czuje się po zapachu, jak przyjemnie będzie je czytać.
Z bibliotecznych regałów wyławiam natomiast biblioteczne starowinki, mam obecnie w domu bardzo smakowite wydanie "Szóstej klepki" Małgorzaty Musierowicz, z pożółkłymi stronami, w twardej, starej oprawie i pachnące biblioteką:). Ja po prostu lubię wszystkie książki:).
11. Jeśli miałabyś wybrać to horror, romans czy książka historyczna?
Książka historyczna, ale może być ostatecznie romans historyczny, albo horror historyczny, jeśli te ostatnie w ogóle się zdarzają, bo nie mogę sobie przypomnieć, żebym takowy kiedyś czytała. Lubię książki z historią w tle, czasem na siłę szukam nawiązań do wydarzeń, postaci historycznych w czytanych książkach, takie sobie skrzywienie historyczne...albo obsesja, jak kto woli:).
Wszystkim, którzy dotarli do końca mojego posta serdecznie dziękuję za odwiedziny i gratuluję wytrwałości:P:). Miłego dnia Wam życzę i do napisania wkrótce:).

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...